Pomyłka, czyli na boku spisane przygody Calluma i Twiddlepopa [humoreska]

+
Pomyłka, czyli na boku spisane przygody Calluma i Twiddlepopa [humoreska]

Witam! Od czasu do czasu coś tam sobie amatorsko skrobnę i postanowiłem się dzisiaj podzielić z Wami jednym z moich opowiadań. Nie jest ono co prawda osadzone w świecie Wiedźmina, ale jest utrzymane w konwensji humoreski fantasy, więc niejako wpisuje się w klimat. Miłej lektury!



– Atmosfera tego miejsca jest przytłaczająca – powiedział Callum Kruczy Dziób, absolwent Uniwersytetu Pięciu Wiatrów, znawca sztuki tajemnej oraz zawodowy barbarzyńca i najemnik, którego sława sięgała najodleglejszych krańców znanych krain. Towarzyszący mu skrzat, ubrany w czerwony kubrak i szpiczastą czapeczkę tego samego koloru, poprawił niemal dwa razy większy od siebie magiczny plecak bez dna, stęknął i pociągnął solidny łyk rumu z metalowej piersiówki, strachliwie rozglądając się wokół. Znajdowali się w zapomnianej przez czas świątyni mrocznego boga Gargulatha, Pająka o Siedmiu Odwłokach. Gęsty mrok znaczyły tu i owdzie niewielkie plamy słabego światła, których źródłem były rzadko rozsiane wieczne pochodnie, przymocowane do ścian z surowego, grubo ciosanego kamienia. Ściany pokrywało dziwne pismo, wyglądające na bardzo stare i bardzo magiczne, a w powietrzu roznosił się niemiły zapach stęchłej wody i zgnilizny. Z ciemności co i rusz dochodziły tajemnicze odgłosy, stuki i puki.
Korytarz, którym podążali bohaterowie zarastały olbrzymie pajęczyny, niemal uniemożliwiające poruszanie się. Podłoże było spękane i nierówne, co jeszcze bardziej utrudniało wędrówkę. Skrzat co chwila potykał się i stękał, Callum natomiast parł do przodu, nie oglądając się za siebie. Krótkim mieczem bezustannie siekł pajęczyny, przecierając szlak. Eksplorowali świątynię na zlecenie pewnego podstarzałego hrabiego, który w jakiejś rozpadającej się księdze znalazł informację o cudownym specyfiku, poprawiającym sprawność w łożnicy. Hrabina zeszła z tego świata ponad rok wcześniej i od tamtej pory wdowiec rozhulał się nieco. A że wiek nie pozwalał na zbyt intensywne harce z młódkami, hrabia szukał sposobu na wzmocnienie potencji. No i doszukał się – przepisu na wywar, którego głównym składnikiem był sproszkowany róg jednorożca. Specyfik podobno sprawiał, że chłop mógł przez całą noc czynić swe powinności względem białogłowy, przyrodzenie jego bowiem na długie godziny stawało się twarde niczym ów róg jednoroży, jak głosiła księga.
Jedynym mankamentem był powszechnie znany fakt, że jednorożce dawno wyginęły. Pewien uznany magik, za słoną opłatą i sobie tylko znanym sposobem dowiedział się, że pozostał jednak na świecie ostatni przedstawiciel tego gatunku. Czarownk spędził długie miesiące na magicznych badaniach, aż w końcu udało mu się ustalić, że jednorożec przebywa w pozawymiarowej sferze, chronionej potężnymi zaklęciami. Jedyna para wrót do tej sfery znajdowała się właśnie głęboko w świątyni dawno zapomnianego, starożytnego pajęczego boga. Hrabia, powodowany chęcią uszczęśliwienia rzeszy łasych na prezenty białogłów, do zdobycia artefaktu wynajął najdroższego (bo najlepszego, jak głosiło proste hasło reklamowe najemnika) barbarzyńcę na kontynencie – i tak oto Callum i jego skrzaci pomocnik przedzierali się teraz przez las pajęczyn wśród pełnej smrodu ciemności.
Korytarz skończył się nagle. Klinga miecza odbiła się od ściany, wydając metaliczny dźwięk.
– Co jest, do stu chędożonych sobak? – zaklął Callum i ze złości posiekał wszystkie otaczające ich pajęczyny. W ślepym zaułku zrobiło się nagle trochę przestronniej.
– Uff, uff! – stęknął skrzat i dodał piskliwym głosem: – Chwila odpoczynku nie zaszkodzi.
– Cichajże, Twiddlepop. Coś tu nie gra. Wyciągnij pochodnię, jękliwy kurduplu. Do tej pory nie napotkaliśmy zagrożenia, wiec myślę że dość nabijania sobie guzów w ciemności.
Twiddlepop mruknął coś pod nosem i zrzucił plecak na ziemię. Otworzył klapę i wczołgał się do środka. Przez chwilę z wewnątrz dochodziły gniewne pomruki, odgłosy szarpaniny i przestawiania bliżej nieokreślonych przedmiotów. W końcu skrzat wydostał się i tryumfalnie uniósł pochodnię. Callum, któremu sukces towarzysza ani trochę nie zaimponował, wyrwał mu ją z ręki i pogmerał palcami nad głownią, mrucząc zaklęcie. Pochodnia zajęła się ogniem i oczom ich ukazała się kamienna ściana, którą kończył się korytarz.
– Dziwne, to jedyna droga w głąb świątyni... – Callum mówił do siebie, uważnie oglądając ściany, sufit i podłogę.
– Bolą mnie nogi i głowa – poskarżył się Twiddlepop. – I skończył mi się rum.
– Jak wykonamy to zlecenie, będziesz mógł codziennie brać rumowe kąpiele, żałosny alkoholiku.
– Tylko nie alkoholiku! – zapiszczał skrzat. – Mogę przestać, kiedy tylko będę chciał. Tyle, że na razie nie chcę.
– Lepiej usiądź gdzieś na boku i przestań pałętać się pod nogami.
– Sam nie wiem, dlaczego z tobą pracuję – powiedział obrażony Twiddlepop, ale posłusznie usunął się pod jedną ze ścian.
– Bo nikt inny nie chce kurdupla–nałogowca za partnera – odparł uszczypliwie barbarzyńca. Skrzat nie odezwał się, ostentacyjnie odwracając głowę w drugą stronę. Usiadł na wystającym kamieniu pod ścianą i podparł brodę dłońmi. Kamień wsunął się w podłogę. Do ich uszu doszedł zgrzyt metalu, jakby długo nie używany mechanizm nagle ożył. Skrzat pisnął. Ściana, przy której siedział odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Razem z półokrągłym kawałkiem podłogi i Twiddlepopem. Callum zaklął pod nosem. Po chwili coś znowu zazgrzytało i ściana wróciła do poprzedniej pozycji.
Twiddlepop siedział sztywno, a jego twarz przybrała barwę bladego papirusu, którego magowie używają do zapisywania zaklęć. Callum wykorzystał okazję, chwycił plecak bez dna i jednym skokiem znalazł się przy skrzacie. Wciąż wciśnięty w podłogę kamień na nowo uruchomił mechanizm i ściana przekręciła się po raz kolejny.


* * *​


Troll jaskiniowy o imieniu Rattlebaum potwornie się nudził na służbie. Od jakiegoś tysiąca lat. Właśnie wtedy dostał tę robotę, a właściwie wyrok – za zjedzenie dwóch wysoko postawionych w hierarchii Kręgu wiedźm, które podczas podróży na doroczny Sabat na Łysej Górze złapał potworny huragan. Wiedźmy schroniły się w wielkiej jaskini, która okazała się rozwartą paszczą Rattlebauma.
Wielkie Gremium Magicznego Kręgu bezapelacyjnie zasądziło wyrok skazujący i próżne okazały się tłumaczenia oskarżonego, że to nie jego wina, bowiem odruchowo przełknął ślinę, kiedy wiedźmy rozpaliły mu ognisko na języku. Sąd był bezlitosny i uznał zeznanie za kłamstwo, za którym troll chciał ukryć zbrodnię. Dostał do wyboru unicestwienie przez depetryfikację albo roboty społeczne. Zdecydował się na to ostatnie, w tym wypadku pilnowanie magicznych wrót, strzegących wstępu do pozawymiarowego schronienia ostatniego przedstawiciela ginącego gatunku. W zasadzie mu to odpowiadało.
Rattlebaum był stary; miał ponad siedem tysięcy lat. Potrzebował czasu na myślenie i odpoczynek. Ponad millenium przesiedział bez ruchu. Pożywienie w postaci surowych żył szlachetnych kamieni miał w kontrakcie. Nie były to co prawda delikatne diamenty czy słodkie rubiny, ale pośledniejsze gatunki też dobrze smakowały.
Nagle usłyszał jakiś zgrzyt, dochodzący daleko z góry. Po chwili odgłos powtórzył się. I jeszcze raz. Rattlebaum, który jak wszystkie trolle miał nadzwyczaj wrażliwy słuch pomyślał, że to dość irytujące, a w dodatku nietypowe. Powoli podniósł głowę i wytężył przyzwyczajony do ciemności wzrok. Nic jednak nie dojrzał.
– Hm – mruknął do siebie troll, a brzmiało to, jakby żarna wielkiego młyna na chwilę ożyły i starły się ze sobą w boju. Ponieważ tajemniczy odgłos nie powtórzył się, Rattlebaum wrócił do rozważań nad dostawami pożywienia. Po dłuższej chwili coś znowu przykuło jego uwagę. W ciemności, wysoko w górze, pojawił się mały, świecący punkcik, który wydawał się zbliżać z dużą prędkością. Zanim troll zdążył pomyśleć co to może być, punkcik zamienił się w pochodnię i spadł na ziemię, uprzednio odbiwszy się od wskazującego palca kamiennego olbrzyma.
– Hmmm – znowu zamruczał Rattlebaum i tym razem podniósł się z ziemi. Podszedł do marmurowej tablicy kontrolnej międzywymiarowych wrót i nacisnął kilka gustownych, jadeitowych przycisków. Całkiem smakowicie wyglądających swoją drogą.
Wrota rozjarzyły się. Oznaczało to, że magiczna bariera została aktywowana. Rattlebaum miał polecenie oszczędzania energii, stąd osłona wrót przez większość czasu była wyłączona. Troll aktywował ją tylko z okazji kontroli Wielkiego Gremium, które miały miejsce raz na sto lat. Oraz w wypadku zagrożenia, które miejsca jak dotąd nie miało. Aż do teraz. Być może.


* * *​


Po drugiej stronie była przepaść. Jedynym solidnym gruntem pod nogami był półokrągły kawałek podłogi przy obrotowych drzwiach. Callum stał w rozkroku, a skrzat siedział obok, wciąż skamieniały z przerażenia. Barbarzyńca schylił się i przesadził go sobie pod nogi. Kamień uruchamiający mechanizm wysunął się ze szczeliny w podłodze.
Komnata, w której się znajdowali, nie była częścią świątyni, a przynajmniej tak nie wyglądała. Wydawała się raczej ogromną, naturalną jaskinią, ale to też ciężko było stwierdzić, bowiem zarówno sklepienie jak i podłoże ginęły w ciemnościach. Callum ostrożnie wychylił się poza krawędź podłogi i cisnął zapaloną pochodnię w przepaść. Długo patrzył jak spada, stając się coraz mniejsza i bledsza. W końcu całkiem zniknęła w ciemności.
Barbarzyńca głośno przełknął ślinę.
Wtem na dole coś zajaśniało. Głęboko, bardzo głęboko, pojawiło się bladoniebieskie światełko. Zaledwie mały punkcik, nie większy niż główka od szpilki. Callum nie potrafił odgadnąć czym było. Wiedział jedynie, że to ich jedyny punkt zaczepienia. Nagle barbarzyńca przypomniał sobie, że w plecaku powinna znajdować się mikstura, która sprawia, iż ciało staje się lekkie jak piórko. Wygrał ją niedawno w kości od pewnego przygodnie spotkanego, niemożliwie grubego jegomościa, który miał ich całkiem spory zapas – ułatwiał sobie w ten sposób poruszanie się. Na pytanie, w jaki sposób stał się posiadaczem tak pokaźnej ilości magicznego napoju, grubas napomknął tylko o nieszczęśliwym wypadku magicznego transportu, którego był jedynym świadkiem, a w którym to obydwaj magowie prowadzący wóz tragicznie zginęli. I coś o zbiegach okoliczności.
Niestety, Callum nie był w stanie samodzielnie wyciągnąć napoju – był zdecydowanie za duży, żeby zmieścić się do plecaka. Szturchnął stopą skrzata.
– Ocknij się, Twiddlepop! No już, przestań udawać! – mały ani drgnął. Nadal siedział sztywno na ziemi, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w pustkę. Callum podniósł go i ostrożnie podszedł do krawędzi kamiennej półki, po czym wyprostował rękę.
– Przestań udawać, ty podstępny skrzacie, albo przysięgam na tego cholernego Pająka o Siedmiu Tyłkach, że zrzucę cię na dół! – Twiddlepop nagle drgnął. Kiedy zobaczył pod sobą bezdenną pustkę, wrzasnął ile miał sił w skrzacich płuckach, po czym gwałtownie się szarpnął. Jego czerwony kubrak wyślizgnął się z dłoni Calluma i malec poleciał prosto w otchłań. Barbarzyńca na sekundę spanikował. Nie na darmo był jednak najdroższym najemnikiem po tej stronie Oceanu Niespokojnego. Złapał plecak i bez namysłu rzucił się za skrzatem. Zobaczył go daleko w dole, jak bezwładnie spada, obracając się w powietrzu. Człowiek był miał oczywiście większą masę, wiec w dość szybkim tempie udało mu się doścignąć towarzysza. Pochwycił go wolną ręką i przyciągnął do siebie. Odważył się zerknąć w dół. Niebieskie światełko trochę się powiększyło, ale niewiele. Mieli czas.
– Właź do plecaka i szukaj mikstury! Tej błękitnej, którą wygraliśmy twoimi znaczonymi kośćmi! – Callumowi z trudnością udało się wrzasnąć wprost do ucha Twiddlepopa. Zębami otworzył plecak i cisnął małego do środka. Skrzat zdążył tylko pisnąć.


* * *​


Rattlebaum stał bez ruchu i wpatrywał się w ciemność. Coś się tam działo. Wysoko w górze majaczył jakiś bliżej nieokreślony obiekt, który powoli zbliżał się do trolla. Po dość długim czasie dało się rozróżnić sylwetkę postawnego mężczyzny, który majestatycznie opadał na ziemię. Jego szyi uczepiona była mała postać, a znad prawego ramienia wystawała zdobiona rękojeść miecza.


* * *​


Callum nudził się potwornie podczas powolnego opadania. Wokół panowała ciemność; niebieskie światełko na dole było jedynym punktem, na którym można było zaczepić wzrok. Twiddlepop kurczowo trzymający się jego szyi irytował go niezmiernie, co chwila spoglądając w dół i biadoląc, że na pewno za chwilę mikstura przestanie działać i obydwaj skończą jako mokra plama w tym zapomnianym przez bogów miejscu. Barbarzyńca postanowił nie wdawać się z nim w dyskusję i uparcie milczał.
Kiedy wreszcie opadli na ziemię, Callum bez słowa odstawił skrzata na bok i rozejrzał się. Znajdowali się na dnie wielkiej studni, otoczeni przez pionowe skały. Źródłem niebieskiego światła okazała się być kula energii, wewnątrz której, pośrodku podłogi, stały drewniane drzwi. Obok nich wznosiła się pojedyncza skała, wysokości jakichś pięciu rosłych elfów.
– No to rzyć – powiedział Twiddlepop, wymachując na prawo i lewo wątłymi skrzacimi rączkami, kojarzącymi się z witkami bazi.
– Zdrętwiały mi – wyjaśnił, widząc zdziwione spojrzenie Calluma.
Barbarzyńca przewrócił oczami i wskazał na drzwi.
– Wydaje mi się, że to jest to, czego szu… – zaczął, ale jego wypowiedź została przerwana przez głośny dźwięk. Brzmiało to, jakby żarna wielkiego młyna na chwilę ożyły i starły się ze sobą w boju.
– Hmmm... – powtórzyła skała i odwróciła głowę w ich stronę. Twiddlepop pobladł i czmychnął do plecaka bez dna, zamykając się od środka. Callum błyskawicznie wyciągnął półtoraręczny miecz z pochwy na plecach i odskoczył, przyjmując bojową pozycję.
– Pierwsza wizyta od tysiąca lat i tacy dziwni goście – powiedziała skała. Żarna toczyły regularną bitwę. Barbarzyńca zaczął wreszcie rozróżniać masywne, kamienne nogi, olbrzymie ręce i nieregularnych kształtów głowę, pośrodku której lśniła para jadeitowych oczu.
– No proszę, troll jaskiniowy – mruknął do siebie i dodał głośniej: – Witaj, trollu. Jestem Callum Kruczy Dziób, podróżnik i odkrywca, a to… – barbarzyńca przerwał i spojrzał na plecak. – A ten strachliwy skrzat to Twiddlepop, mój towarzysz i pomocnik. Podczas burzy natrafiliśmy na starożytną świątynię, w której znaleźliśmy schronienie. Niestety, w wyniku nieszczęśliwego wypadku spadliśmy w przepaść. Udało nam się wyjść z opresji cało, jak widzisz.
– Cóż za nieszczęśliwa sytuacja, współczuję – zazgrzytał olbrzym. – Nazywam się Rattlebaum i jestem strażnikiem tego miejsca. Od tysiąca lat tkwię w tej studni. Mam czas na myślenie, ale jestem bardzo samotny.
– O, to bardzo ciekawe – skłamał Callum i chowając miecz przeklął w duchu wylewną szczerość, którymi nacechowane były trolle. Z drugiej strony czuł się uspokojony, bowiem istoty te nie potrafiły kłamać.
– Ależ tak, bardzo ciekawe. – Klapa plecaka odchyliła się i ze środka wyjrzał Twiddlepop. – Nie masz może kropelki czegoś mocniejszego, panie Rattlebaum? Słyszałem, że trolle lubują się w mocnych trunkach, chroniąc w ten sposób żołądek przez erozją. Gdzieś nawet czytałem, że mają przez to straszne gazy i niektórzy magowie celowo, że tak powiem, hodują trolle z kłopotami żołądkowymi. Trzymają je w podgrzewanych basenach. Trolle, hm, produkują bąbelki, żeby kąpiel była przyjemniejsza. To się nazywa hakuzzi, czy jakoś tak…
– Tak się składa, że mam akurat beczułkę rumu – przerwał mu Rattlebaum. Wydawał się nieco urażony. – Przyszła na specjalne zamówienie z ostatnim transportem z Kręgu.
Troll sięgnął za plecy i ze specjalnie wyciosanego w tym celu schowka wyciągnął pokaźną beczkę, po czym postawił ją na ziemi. Twiddlepop pisnął z radości i zniknął we wnętrzu plecaka, by po chwili wynurzyć się z metalowym kubkiem. Callum westchnął głęboko, ale nic nie powiedział. Jako że troll wydawał się przyjaźnie nastawiony, postanowił grać na zwłokę i obmyśleć jakiś plan wtargnięcia do pozawymiarowej sfery.
Wielce ukontentowany skrzat tymczasem hożo podbiegł do beczułki i odkręcił kranik, podstawiwszy podeń swój kubek.
– Straszniem ciekawy pańskiej historii, panie Rattlebaum – rzekł, próbując napitku. – Mmm, cóż za aromat, cóż za moc! Zdecydowanie zna się pan na trunkach! Niechże pan opowie, jak znalazł się pan na tym zad… w tej dziu… w tym miejscu – dokończył.
Troll, z dającym się zauważyć entuzjazmem usiadł, aż lekko zatrzęsła się ziemia.
– Chętnie opowiem wam swoją historię – zazgrzytał. – Skoroście podróżnicy, to pewnie dzienniki piszecie. Może znajdziecie ciekawym mój przypadek, godnym uwiecznienia dla potomnych. Stary jestem, może jakiś ślad po mnie zostanie, a nie tylko kupa gruzu.
– O tak, pewnie, że prowadzimy dziennik! – Twiddlepop spojrzał błagalnie na Calluma, i wymownie wskazał na beczkę rumu. Barbarzyńca wzruszył ramionami:
– Jak mówiłem, to bardzo ciekawe. Chętnie wysłuchamy opowieści. Wyciągnij z łaski swojej drugi kubek, ty samolubny lilipucie.


* * *​


– Od tyziąza lat…
W głowie Calluma zrodził się zalążek planu. Podniósł do ust kubek i jednym haustem dopił zawartość.
– Od tyziąza lat… – powtórzył niewyraźnie Twiddlepop, lekko się chwiejąc i czkając przeciągle. – Szczerze wzpółłżuję, panie Rattlebaum.
– Nie narzekam, jak mówiłem – odrzekł troll. – Stary jestem i dobrze mi tu. Tylko samotny. Raz na sto lat magowie przychodzą, sprawdzają czy wszystko w porządku i znikają w dziurach teleportów.
– Ale zaraz. Przecież wy, trolle, nie potraficie kłamać. Czy sędziowie z Kręgu nie wzięli tego pod uwagę? – zapytał Callum. Teraz musiał tylko odpowiednio poprowadzić tę rozmowę.
– Nie było o tym mowy. To były inne czasy. Jako oskarżony nie miałem w zasadzie nic do powiedzenia – zazgrzytał troll.
– No ale teraz mamy demokrację! Mógłbyś się odwołać, złożyć apelację, dojść sprawiedliwości. Przecież to był wypadek.
– Nigdy o tym nie pomyślałem…
– Sąd na pewno uznałby twoją rację. Mógłbyś pójść do nich choćby teraz. Dostałbyś duże odszkodowanie, jakąś podgrzewaną jaskinię na ten przykład, a za same odsetki mógłbyś do końca życia żywić się diamentami i rubinami, których tak ci tutaj brakuje. Lepiej rozmyślać w komfortowych warunkach niż na samym dnie zapomnianej przez czas, wilgotnej studni.
– Zapomnianej, tak... Odszkodowanie, hm, diamenty… – zająknął się troll. Chwilę się zastanawiał, aż w końcu – ewidentnie poirytowany – uderzył pięścią w ziemię. Siedzący obok Twidllepop przewrócił się i kubek wypadł mu z ręki. Był w takim stanie, że momentalnie zwinął się w kłębek i po chwili z tamtej strony dobiegało już tylko cichutkie, skrzacie chrapanie.
– Masz rację, Kruczy Dziobie! – Rattlebaum powoli podniósł się z ziemi. – Niezwłocznie udam się do Kręgu i zażądam zadośćuczynienia! Millenium odsiadki w tym miejscu to zdecydowanie za dużo. Nabawiłem się reumatyzmu i erozyjnych żylaków. To koniec, nie dam sobą pomiatać! Od razu ruszam w drogę! Jeśli chcecie, mogę was zabrać ze sobą.
– O, nie, spójrz tylko na mojego przyjaciela. Biedak przedawkował rum i musi odespać swoje. Dobrze go znam, za nic go nie dobudzisz. Jakoś sobie poradzimy. Daliśmy radę w dół, damy i w górę – odrzekł Callum.
– No dobrze, wasza wola. Żegnam w takim razie, miło było poznać i dziękuję za otworzenie mi oczu. Jeśli kiedyś się jeszcze spotkamy, odwdzięczę się. Tylko nie manipulujcie przy tej konsoli. To magiczne urządzenie, grozi wypadkiem – wyrecytował paragraf z instrukcji obsługi. – Jeśli uwolnicie energię z kuli, to miejsce wyparuje, a wy razem z nim. Krąg zapewne przyśle tu wkrótce jakiegoś innego strażnika. Czas na mnie. Bywajcie, podróżnicy.
Wyrzekłszy te słowa, troll złapał się skały kamienną dłonią i podciągnął w górę. Zaczął się powoli i niezgrabnie wspinać, a Callum patrzył za nim i nie mógł uwierzyć, że jego plan się powiódł. Miał niezmierną ochotę pomachać olbrzymowi białą chusteczką na pożegnanie. Rattlebaum okazał się, bądź co bądź, całkiem przyzwoitym trollem.


* * *​


W czasie, kiedy Callum Kruczy Dziób, absolwent Uniwersytetu Pięciu Wiatrów głowił się jak zdezaktywować barierę chroniącą wrota, trzeźwy już Twidllepop przelewał pozostałą zawartość beczułki do różnorakich butelek, pojemników i tykw wygrzebanych z plecaka bez dna.
Barbarzyńca co prawda nigdy nie był prymusem z kombinatoryki magicznej stosowanej, ale wszystkie egzaminy z tego przedmiotu zaliczył na studiach bez ściągania, był więc co nieco obeznany w temacie. Po niedługim czasie wydał z siebie tryumfalny okrzyk i zdecydowanym ruchem wcisnął kilka przycisków na marmurowym panelu. Przez chwilę nic się nie działo. Nagle kula niebieskiej energii rozbłysła jaskrawym światłem, po czym rozległ się dźwięk wyładowania elektrycznego i bariera zniknęła.
– Ha! – wykrzyknął Callum. – Skończyłeś, skrzacie? Droga stoi otworem. Kto wie, co czeka nas po drugiej stronie tych wrót...?
Złapał mosiężną, okrągłą klamrę służącą za klamkę i mocno pociągnął do siebie. Drzwi otworzyły się bezgłośnie. Były wypełnione oślepiającą światłością.
– Jesteś gotowy?
Twiddlepop niepewnie skinął głową, zakładając na ramiona plecak.
– To w drogę – raźno rzekł Callum i przestąpił świetlisty próg. Skrzat nabrał w płuca powietrza i zrobił to samo.
Znaleźli się na dość dużej polanie, zalanej cudownie słonecznym blaskiem. Pokrywał ją kobierzec różnokolorowych kwiatów. Nad sobą mieli błękitne niebo, poznaczone białymi chmurami, a wokoło rozciągał się gęsty, zielony las. Zewsząd dochodziło ćwierkanie ptaków. Sielankowa atmosfera była niemal namacalna.
Callum wciągnął świeże powietrze głęboko w płuca i zamarł. Na środku polany zobaczył najdziwniejsze stworzenie, jakie kiedykolwiek spotkał. Istota posiadała tułów konia, ale zamiast czterech kończyn, miała tylko jedną – dokładnie pośrodku. Mocno umięśniona noga kończyła się szerokim kopytem.
Jednonogi koń zarżał.
– Przybysze, tutaj! – krzyknął ludzkim głosem, w którym było słychać zdziwienie. – Jak się tutaj znaleźliście? To miejsce jest strzeżone od tysiąca lat!
– Szukamy ostatniego jednorożca – powoli powiedział Callum, podejrzliwie spoglądając na bestię. Ta nagle zgięła nogę i potężnym susem wybiła się w powietrze, lądując tuż przy barbarzyńcy. Stojący za nim Twiddlepop przetarł oczy i wyciągnął z kieszeni kubraka piersiówkę, po czym pociągnął z niej obficie.
– To źle trafiliście – odrzekł dziwny koń, obwąchując Calluma. – Macie może kostkę cukru? – zapytał nagle.
– Znajdzie się – powiedział barbarzyńca i wymownie spojrzał na skrzata. – Zajrzyj no do plecaka, Twiddlepop.
– Bogowie, sprawcie, żeby to były pijackie zwidy – zamruczał do siebie malec, wczołgując się do środka.
– Nie wyglądasz mi na jednorożca – Callum zmierzył stworzenie wzrokiem, od grzywy po kopyto. – Za wrotami, którymi tu weszliśmy, miał znajdować się ostatni jednorożec. Pewien mag wykalkulował to po miesiącach żmudnych badań.
– Musi pomyłka – odparł koń i zrobił gest, który przypominał wzruszenie ramionami.
– Niemożliwe. To renomowany i solidny mag o nieskalanej reputacji.
– Musiał pomylić się w obliczeniach, bo ja co prawda jestem ostatnim, ale j e d n o n o ż c e m – trzeźwo oznajmił jednonożec.
– No to rzyć – dobiegło z plecaka. Callum nie mógł uwierzyć własnym uszom. Zrezygnowany obejrzał się za siebie. Magiczne wrota zniknęły.
– Przepraszam, którędy do wyjścia? – zapytał.

Leeds, sierpień 2011​
 
Dzięki :)

Książka to duże przedsięwzięcie. Mam na koncie kilka opowiadań i sporo poezji, bo tej najwięcej piszę. Podrzucę link, jak doprowadzę stronę do porządku ;)
 
Bardzo fajnie się to czyta. Według mnie możesz spokojnie pisać więcej opowiadań, a nawet napisać książkę, bo umiejętności Ci raczej nie brakuje. Problem mógłby być jedynie z odbiorcami takiego dzieła i z samym nastawieniem do napisania go. Szkoda, że nie można przyznawać więcej REDpointsów... Za taką prace się należy :)

Osobiście stronię od poezji - mam udar po liceum xD Ale na pewno rzucę okiem co tam "skrobiesz" jeśli kiedyś coś podrzucisz ;)
 
Hah, dzięki! :) Kiedyś pisałem całkiem sporo, teraz czas już nie pozwala na poświęcenie się temu. Mam trochę pomysłów i multum zaczętych opowiadań... Tylko czasu brak!
 
Top Bottom