Ludzie ze swej natury lubią spierać się między sobą. Pojęcie neutralności zdaje się zupełnie ich nie dotyczyć. Wszczynają spory o byle błahostkę, a gdy tylko dojdzie do konfliktu, opowiadają się po jednej ze stron z całkowicie szczerym i świętym przekonaniem, że to oni, nie ci drudzy, mają rację. Ale nie wiedźmin. W trakcie naszych licznych podróży nie raz i nie dwa powtarzał, że jest neutralny. Że spory i waśnie całego świata znaczą dla niego tyle, co błoto na podeszwie. I rzeczywiście, po wielokroć tego dowodził.
W sumie cała ta neutralność zakończyła się rzezią na tak wielką skalę, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie widziałem.
Jaskier, Pół Wieku Poezji
Wiedźma, jak wiadomo, istotą jest diabelską, a z biesem pakt podpisawszy krwią własną i bezeceństw się z nim dopuściwszy, nieludzkich zdolności nabywa. Latać modą ptasią potrafi, jako wrona czy puchacz, tudzież czary a magie wszelakie wyczyniać, a wszystko to jeno dla krzywdy człekowi niewinnemu. Kobieta jest to występna, zdradliwa i we wredocie swej niedościgniona, a kto spróbuje ubliżyć takiej, wyzwać lub choćby zły gest okazać, rychło w kotle zakończyć żywot może. W., choć stworzeniem jest nieludzkim, wśród ludzi zwykle się kryje, a poznać ją można aby po sińcach podle oczu, nosie długim a zakrzywionym, i kocie czarnym. Bo mus wam wiedzieć, że W. zawżdy kocura ma czarnego, co chodzi za nią a na krok nie odstępuje, jako że w zwierzu bies siedzi i dogląda wiedźmich poczynań.
Physiologus
Rozdział drugi
Ciemność zaległa wokół Wyzimy, oplotła ją niczym gruby, czarny szal. Łuna miejskich świateł była blada i mdła, a tuż za murami zanikała zupełnie. Tam nie było dla niej miejsca. Wśród wysokich drzew, zarośli i chałup podgrodzia panował jedynie nieprzenikniony mrok.
Kobieta szła szybko, niecierpliwie ciągnęła chłopca za rękę.
- Już niedaleko – mówiła półgłosem, nie wiedzieć, czy do chłopca, czy może sama do siebie. – Niedługo dotrzemy na miejsce.
Chłopiec, jasnowłosy i o pyzatej buzi, mógł mieć najwyżej sześć lat. Przebierając szybko nogami, z trudem dotrzymywał kroku towarzyszce. Rozglądał się, próbując dostrzec w otoczeniu coś poza mgłą i ciemnością. Co jakiś czas dostrzegał chaty, małe i kryte grubą strzechą. Kobieta jednak nie zamierzała szukać w nich gościny. Po prawdzie, to starała się omijać je z daleka.
W pewnym momencie coś po lewej stronie przykuło wzrok chłopca. Wpatrzył się w ciemny zagajnik.
- Karolino… Co to za psy?
Kobieta zatrzymała się i drgnęła niespokojnie.
- Psy? Jakie psy?
Podążyła za spojrzeniem chłopca. I natychmiast wciągnęła głośno powietrze.
Pośród krzewów w zagajniku leżał trup. Z tej odległości nie można było dostrzec szczegółów, jednak bez żadnej wątpliwości twarz martwego wykrzywiona była w grymasie przerażenia. Od pasa w dół był całkowicie rozszarpany.
Stały nad nim trzy psy. Nie były to jednak zwykłe zwierzęta. Od straszliwych, wychudłych ciał biła jaskrawozielona poświata, a w pustych oczodołach jarzyły się niczym płomienie świecy czerwone światełka.
- Te psy są złe – szepnął chłopiec, cofnąwszy się o krok.
- Alvin – głos kobiety drżał tak bardzo, że ledwo była w stanie wypowiadać słowa. – Biegnij jak najszybciej do gospody. I nie oglądaj się za siebie.
Upiorne psy zwróciły pyski w ich stronę. Błysnęły ostre jak brzytwa kły. Jeden z nich zawył. Wycie to nie było podobne do niczego, co Alvin kiedykolwiek w życiu słyszał.
- Biegnij!
Pobiegł. Choć był już zmęczony, wiedział, że nie ma innego wyboru, jak wytężyć wszystkie siły, jakie jeszcze w nim zostały. Widział już przed sobą ciemny na tle nocnego nieba zarys palisady otaczającej zajazd.
Tuż za nim biegła Karolina. Słyszał jej kroki i głośny oddech. Słyszał również inny odgłos. Goniącą ich sforę. Przyspieszył, choć zdawało się to na pozór niemożliwe.
- Co do… - strażnik przy bramie zajazdu szturchnął śpiącego kolegę, opartego na halabardzie. – Patrz, Finn, ktoś biegnie w naszą stronę. Dzieciak… kobita jakaś…
- Ueech… Co? Jaka znowu kobita?
- Obudź się wreszcie! A za nią… Na Wieczny Ogień!
- Bestia! – rozdarł się ten nazwany Finnem, widać już całkiem rozbudzony. – Bestia atakuje! Alarm! Zamykaj bramę!
Jasnowłosy chłopiec dopadł bramy. Przebiegł między jej zamykanymi skrzydłami, szturchnął jednego ze strażników, próbując go powstrzymać. Został odepchnięty łokciem. Padł na ziemię, zarówno skutkiem wyczerpania, jak i uderzenia. Brama zawarła się z trzaskiem. Zasunięto wielkie rygle. Po chwili dał się słyszeć przeciągły, rozpaczliwy krzyk Karoliny. Alvin zemdlał.
Pomimo późnej nocnej pory na podwórzu pod gospodą zebrał się mały tłumek. Jednak nikt nie zauważył białowłosego jeźdźca, który nadjechał od strony południowej bramy.
Kopyta zachlupotały w błocie, gdy jeździec przejeżdżał przez wielką kałużę. Za kałużą zeskoczył z siodła, chwycił konia za lejce. Klacz, nagle dziwnie nerwowa, szarpnęła łbem, zarżała.
- Spokojnie, Płotka. Co tu się dzieje, dobrzy ludzie?
- Panie, nie zbliżajcie się lepiej do bramy – odrzekł, spostrzegłszy go, wąsaty strażnik. – Tamój bestie straszliwe… Warczenie słyszycie? Przybiegły tu za jakąś kobitą, ale w czas zamknęliśmy…
Nagle po drugiej stronie palisady rozległ się wysoki, urwany wrzask.
- Tam jest kobieta?! – białowłosy wykrzywił twarz we wściekłym grymasie. – Otwierać bramę, natychmiast!
- Ale… panie, dajcież spokój…
- Otwierać, mówię!
Tłum rozpierzchł się na wszystkie strony, gdy dwoje strażników, przerażonych głosem wiedźmina, chwyciło za skrzydła bramy. Niektórzy skryli się za stosem pustych beczek, inni wbiegli do wnętrza karczmy.
Brama otworzyła się.
Psy wyskoczyły na nich natychmiast, bez ostrzeżenia. Pomimo utwardzonych brygantyn i stalowych hełmów nie mieli żadnych szans. Strażnicy padli na ziemię, wrzeszcząc przeraźliwie. Ich krew wsiąkła w błotnistą ziemię, zabarwiając ją na rdzawoczerwono.
Geralt doskoczył natychmiast, z boku, wirując niczym huragan. Miecz błysnął w ciemności, rozpruł pierwszego psa, pociągnął za sobą czerwoną smugę. Jakaś młoda dziewczyna krzyknęła przeraźliwie.
Dwie pozostałe bestie były bardziej ostrożne. Warcząc i obnażając kły, okrążały wiedźmina. Ich wychudłe ciała, emanujące zielonkawą poświatą, naprężyły się w gotowości do skoku. Ten z lewej strony był bliżej. Geralt nie dał się zmylić prostej sztuczce. Wiedział, że atak nastąpi z prawej.
Zgiął się wpół w momencie, gdy zwierzę skoczyło na niego. Wzniósł miecz nad głowę i ciął. Lekko. Impet załatwił resztę. Na wiedźmina wylało się coś ciepłego i śmierdzącego. Nie przejął się tym.
Ostatni stwór zamarł w bezruchu. Nie wiedział, co robić. Wiedźmin wykorzystał tę chwilę dezorientacji, postępując krok do przodu i kończąc walkę szybkim, poziomym cięciem.
Zapadła cisza. Wiedźmin uspokoił oddech, opuścił miecz. Przyglądał się ciałom psów, półprzezroczystym i emanującym zielonkawą poświatą. Zza sterty beczek wychyliły się głowy. Geralt słyszał nerwowe szepty.
I nagle powietrze drgnęło, a medalion na szyi wiedźmina zawibrował gwałtownie, szarpnął. Psy poruszyły łapami, zawarczały wściekle. Podnosiły się z ziemi, pomimo wnętrzności zwisających z ran na brzuchach.
Tym razem jednak nie zaatakowały. Uciekły w mrok, ciągnąc za sobą upiorną łunę. Gdzieś z tyłu rozległ się zduszony krzyk.
- Na Wiczny Ogień! Spójrzcie!
Geralt odwrócił się.
Na środku podwórza unosiła się świetlista, przejrzysta sfera. Wewnątrz niej, jakieś dwie stopy nad ziemią, lewitował chłopiec. Jego jasne włosy powiewały wokół głowy, a oczy były białe jak mleko. Jedną rękę trzymał wyciągniętą w kierunku bramy, przez którą uciekły psy.
- Strzeżcie się – powiedział nienaturalnym głosem. – Strzeżcie się, albowiem oto nadchodzi czas miecza i topora. Czas wilczej zamieci. Białego Zimna i Białego Światła, Czas Szaleństwa i Czas Pogardy. Tedd Deireadh, Czas Końca. Świat umrze wśród mrozu, a odrodzi się wraz z nowym słońcem. Odrodzi się ze Starszej Krwi, z Hen Ichaer, zasianego ziarna. Ziarna, które nie wykiełkuje, lecz wybuchnie płomieniem.
- To wieszczba Itliny – jeden z przyglądających się ludzi padł na kolana, złożył ręce w ochronnym geście. Inni zaszemrali nerwowo.
- Cichajcie, ludziska. Mówi coś jeszcze!
- Trzy korony, a między nimi trzy węże. A za nimi Pan Światów, w wędrówce z północy na południe. Ze Świata poza Świat i z powrotem… Z Czasu i poza Czasem…
- Zróbcie coś, psiakrew! – zakrzyknął ktoś nagle. – On nie wytrzyma dłużej!
Na środek podwórza wybiegła młoda dziewczyna w jasnozielonym stroju medyczki. Skoczyła w świetlistą sferę i chwyciła chłopca. Syknęło, Geralt poczuł, jak powietrze gwałtownie imploduje, jak sfera zapada się sama w siebie. Wszyscy wciągnęli głęboko powietrze.
Dziewczyna zwaliła się na ziemię, chłopczyk upadł obok niej.
- Brawo. Brawo, idioci – warknęła, podnosząc się ciężko i wycierając błoto z twarzy. – Nie widzieliście, że wpadł w drgawki?
- Ale on… On…
- Wieczny Ogień przez niego przemawiał!
- Tak, Odo dobrze prawi! Wieczny Ogień…
- To źródło! – dziewczyna potrząsnęła krótkimi, rudymi włosami. – Wasz Ogień nie miał z tym nic wspólnego! A teraz nie tłoczcie się już tu, jeden na drugim! Widowisko skończone.
- Ładnie ich pogoniłaś – Geralt podszedł, gdy większość gapiów znikła już wewnątrz gospody. Chłopiec leżał nieprzytomny na ziemi, dziewczyna próbowała go podnieść. – Aż dziw, że posłuchali. Jak ci na imię?
Podskoczyła jak rażona piorunem. Alvin, którego przed chwilą trzymała za ramiona, znów plasnął w błoto. Odsunęła się parę kroków. Jej i tak już wielkie oczy powiększyły się do rozmiaru spodków.
- Geralt…? To naprawdę ty? – wybełkotała wreszcie.
- Znasz mnie?
- Ależ… To ja, Shani, nie poznajesz mnie? Co się z tobą działo? słyszałam, że zginąłeś podczas pogromu w Rivii!
- Niestety nie poznaję. Straciłem pamięć, moje wspomnienia ograniczają się do kilku ostatnich tygodni.
- Niezwyłe – pokręciła głową, wciąż wstrząśnięta. – Ale… Co się z tobą działo przez pięć lat? Nie słyszałam o tobie żadnych plotek, nawet Jaskier był pewien, że nie żyjesz. Widział na własne oczy, jak umierałeś.
- Kimkolwiek jest Jaskier, najwyraźniej patrzył nieuważnie. Bo gdybym rzeczywiście umarł, nie byłoby mnie tu teraz.
- Hm… Chyba masz rację.
- Widzę, że jesteś medyczką. Wiesz coś o przypadkach podobnych do mojego? Jest jakiś sposób, bym odzyskał pamięć?
- Obawiam się, że nie mogę ci pomóc. U nas, na północy, neurologia jest jeszcze w powijakach. Ale słyszałam, że czasami pamięć wraca.
- Sama z siebie?
- Tak. Geralt, wybacz, ale naprawdę nic z tym nie zrobię. To musi być męczące…
- Nie jest tak źle, zaczynam się powoli przyzwyczajać.
- Z niechęcią przyznaję, że czarodzieje są w tej dziedzinie skuteczniejsi. Może któryś z nich mógłby przywrócić ci wspomnienia.
- Dzięki. Popytam, gdy jakiegoś spotkam. Ale dość o tym – spojrzał na chłopca. – Znasz go?
- Nie, nigdy go nie widziałam. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało.
- Oby. Wygląda na to, że ocalił nas przed upiorami.
- I porządnie wystraszył miejscowych. To źródło, bez wątpienia, ale nigdy jeszcze nie spotkałam się z tak potężnym… O, chyba już odzyskuje przytomność. Znajdę kogoś, kto się nim zajmie, nie powinien zostawać bez opieki.
- Poczekaj chwilę. W trakcie podróży natknąłem się co prawda na zdziczałe psy, ale były inne niż te tutaj. Mam na myśli coś więcej niż zieloną sierść… Wiesz coś o nich?
- Jestem tu dopiero drugi dzień, wiem niewiele. Zdaje się, że terroryzują wioskę od jakiegoś czasu. Co kilka dni kogoś zabijają. Przewodzi im wielki pies, czy też może wilk. Nazywają go Bestią.
- Hm… Może znajdzie się ktoś, kto zapłaci za zabicie Bestii.
- Wiedziałam, że będziesz chciał się tym zająć. Ale skoro nie wiedziałeś o nich wcześniej, sprowadza cię tu coś innego. Prawda?
- Prawda. Szukam mężczyzn, noszących brosze w kształcie salamandry. Nie widziałaś może kogoś takiego w okolicy?
- Ciii, nie tak głośno! Faktycznie, był tu ktoś taki, ale wieśniacy dostają szczękościsku na samą wzmiankę o nim. Może Wielebny będzie wiedział. W sprawie Bestii też najlepiej udaj się do niego.
- Wielebny?
- Sprawuje władzę na Podgrodziu. Wredny staruch, fanatyczny wyznawca Wiecznego Ognia, a poza tym zrzęda jakich mało. Ale wie o wszystkim, co dzieje się w okolicy.
Geralt zerknął na chłopca, który podniósł się już na nogi i stał obok Shani, lustrując wiedźmina zlęknionym spojrzeniem.
- Jak ci na imię, mały?
- Alvin – odparł chłopiec, spuściwszy wzrok. – Gdzie… Gdzie Karolina?
Wiedźmin zerknął przelotnie na Shani. Skinęła głową.
- Była twoją matką? – spytał.
- Nie. Siostrą. Ona… Nie żyje, prawda? Zabiły ją te psy…
- Przykro mi.
- Co tu robiliście? – dziewczyna uklękła, wzięła Alvina za rękę. – Nie widziałam was wcześniej.
- Gdy umarł nasz tato, zabrali nam dom. Chcieliśmy zarobić trochę w Wyzimie, żeby kupić nowy.
- Rozumiem… Jutro znajdziemy kogoś, kto się tobą zajmie, zgoda?
Pokiwał głową.
- A póki co… chodźmy spać. Jest bardzo późno, a ty musisz odpocząć.
- Poczekaj – wtrącił się Geralt. – Po raz pierwszy od dłuższego czasu trafiłem na trop Salamandry. To dla mnie bardzo ważna sprawa. Na pewno coś o nich wiesz.
Dziewczyna westchnęła, rozejrzała się dokoła.
- To chyba jacyś bandyci terroryzujący okolicę, miejscowi strasznie się ich boją. Wczoraj przynieśli chłopaka, którego te potwory wychłostały lamią. Lamią, Geralt, wyobrażasz sobie? Chłopak bredził coś o wykupnym, pewnie chodziło o jakiś haracz, chciał iść do Wielebnego. Niestety, zmarł w nocy od gorączki.
- Dziękuję, Shani. Być może zabawię tutaj dłużej, niż planowałem.
- Mogę wiedzieć, czemu tak ci zależy na tej Salamandrze?
- Zabili kogoś, kogo zdążyłem polubić… i okradli mnie.
Uśmiechnęła się kącikiem ust.
- W takim razie nie chciałabym być w ich skórze.
Ranek nadszedł szybko, obwieszczony pianiem koguta, świergotaniem sikorek i ostrymi promieniami słońca, które wdarły się do szopy przez dziurę między deskami. Oświetliły widły oparte o stertę pustych skrzyń, przepełzły powoli po stogu siana, aż wreszcie padły na twarz wiedźmina. Geralt poruszył się, otworzył oczy i przeciągnął z westchnieniem. Tak, pomyślał. Ranek nadszedł stanowczo zbyt szybko.
Nie zamierzał jednak wylegiwać się do południa. Wygramolił się z siana, otrzepał i włożył ubranie, sprawdziwszy uprzednio, czy zawartość sakwy nie zniknęła, gdy spał. Najwidoczniej jednak nikt nie próbował obrabować go we śnie. Miecze również leżały tam, gdzie je położył, owinięte w skórę i obwiązane dwoma pasami. Po wczorajszym pokazie wiedzą, że lepiej nie zadzierać z wiedźminem, stwierdził Geralt, zarzuciwszy pasy przez ramiona, na krzyż. Zaciągnął sprzączki, sprawdził, czy rękojeści znajdują się na odpowiedniej wysokości.
- Wszędzie nosisz ze sobą to żelastwo?
Odwrócił się gwałtownie. Nie usłyszał jej wcześniej. Zastanowił się, od jak dawna tu siedzi i mu się przygląda.
- To nie żelastwo, tylko porządna stal i srebro. Co tu robisz?
- Nie mogłam zasnąć – odparła Shani, kołysząc nogami w powietrzu. Siedziała na szczycie sterty skrzyń, piętrzącej się w rogu szopy. – I stwierdziłam, że zaczekam.
- Na co?
- Aż się obudzisz. Wiesz, mówiłeś przez sen. O Ciri. Pamiętasz Ciri, Geralt?
- Nie bardzo – nagle rozbolała go głowa, potarł czoło. – Cokolwiek mówiłem, to był tylko sen. Ostatnio miewam koszmary, Triss twierdzi, że to przez amnezję.
- Spotkałeś już Triss?
- Tak, w Kaer Morhen.
- Czemu więc nie jest tu razem z tobą?
- Chciała załatwić najpierw inne sprawy. Uda się do Wyzimy najszybciej, jak będzie mogła.
- Ech, magicy – Shani pokręciła głową z uśmiechem. – Zawsze mają jakieś „ważniejsze sprawy”. Gdybym była na miejscu Triss, najważniejszą sprawą byłbyś dla mnie ty. Jaskier opowiadał, że czarodziejka często płakała po twojej… twoim zniknięciu. Płakała, wyobrażasz to sobie? A teraz cię odzyskała i stwierdziła, że ma na głowie inne sprawy.
Zachichotała i zeskoczyła na ziemię.
- Tak właściwie to czemu spałeś tu, zamiast w gospodzie?
- Właściciel dał mi jasno do zrozumienia, że gdybym nie zabił upiornych psów, od razu posłałby mnie na stryczek.
- Słucham?
- Wini mnie za śmierć strażników. I szczerze mówiąc, ma trochę racji. Byłem za wolny. Znowu…
- Daj spokój, te gbury pozwoliły zginąć siostrze Alvina, choć w ich obowiązku było ją chronić.
- Ona i tak już nie żyła – wyszedł z szopy, Shani podążyła za nim. – Mogliśmy w ogóle nie otwierać bramy.
- Jak zwykle masz skrupuły – skwitowała. – Zapłaciłeś już za nocleg?
- Tak.
- Więc chodź, zaprowadzę cię do Wielebnego.
- A co z Alvinem?
- Został w pokoju na piętrze, nic mu nie będzie.
- Chciałem zapytać, co się z nim dalej stanie? Stracił dom i całą rodzinę.
- Nie wiem, na razie będę się nim opiekować. Może ktoś z wioski zechce go przygarnąć. Porozmawiam z ludźmi, gdy ty będziesz u Wielebnego.
- To rezolutny dzieciak, na pewno ktoś się znajdzie.
Zależy tylko, czy będzie to ktoś, kto pokocha chłopca jak syna, czy raczej chętnie przyjmie darmowego robotnika. Często zdarzało się, że dziecko przygarnięte przez obcych ludzi harowało dla nich dzień i noc w zamian za odrobinę suchego chleba i ani odrobiny miłości. Przypomniał sobie opowieść Eskela. Być może będzie najlepiej, jeśli zabierze ze sobą Alvina do Kaer Morhen i chłopiec zostanie…
Nie. Potrząsnął głową, wyrwał się z rozmyślań. Alvin zostanie tutaj i będzie żył normalnie, tak, jak powinien żyć człowiek.
Wyszli przez bramę zajazdu, ruszyli w prawo piaszczystą ścieżką.
- Tak właściwie, Shani, co robisz w tej wiosce?
- Jestem w drodze do Wyzimy. Będę walczyć z plagą catriony w Szpitalu Lebiody.
- Plagą?
- To nic nie wiesz? Wszyscy ci ludzie, którzy zatrzymali się w tutejszych gospodach, pragną dostać się do miasta. Panuje kwarantanna. Żeby wejść, trzeba mieć specjalny glejt.
- Cudownie. A kto takie glejty wydaje?
- Wielebny, oraz strażnicy przy Bramie Mariborskiej, ale byle kogo nie wpuszczą. Bez urazy.
- Jak rozumiem, ty masz taki glejt.
- Nie potrzebuję go. Jako sanitariuszka mogę przejść bez przeszkód przez kwarantannę.
- Kiedy więc zamierzasz to zrobić?
- Jak skończę pomagać ofiarom sfory. Nie mogę ich tak zostawić. To zajmie trochę czasu, ale bez pomocy połowa z nich umrze.
- Cóż, jeśli rzeczywiście w mieście wybuchła epidemia, mogą cię tam potrzebować bardziej niż tu.
- Ale tam jest pełno innych medyków. Na podgrodziu nie mają żadnego… Za wyjątkiem Abigail. To dziwna kobieta.
Geralt spojrzał na nią pytająco. Wzruszyła ramionami.
- Zjawiła się w wiosce parę lat temu, przyszła nie wiadomo skąd i dlaczego. Mieszka w małym obejściu niedaleko stąd. Chyba nawet widać je między drzewami, o, tam.
- Widzę. Z dala od pozostałych chat. Boi się ludzi?
- Oni się jej boją – powiedziała Shani. – Bo oprócz leczenia potrafi przyrządzać czarodziejskie mikstury, zna się też trochę na magii.
- Znaczy się, wiedźma – odgadł.
- Tak o niej mówią. Ale powiedz, Geralt, czy spotkałeś kiedyś wiedźmę-uzdrowicielkę?
- Straciłem pamięć. Jednak mam powody, by w to wątpić.
- No właśnie. Według mnie to po prostu zwykła kobieta, możliwe, że uciekła z Aretuzy. Niestety, Wielebny wciąż ją prześladuje. Raz chciał nawet poszczuć na nią podgrodzian i spalić na stosie. Cudem uniknęła śmierci.
- Znasz chyba tych ludzi lepiej niż oni siebie nawzajem. Wiesz o Salamandrze, Bestii, czarownicy… Jakim cudem, skoro jesteś tu, jak twierdzisz, zaledwie dwa dni?
- W gospodzie dużo się rozmawia – znowu wzruszyła ramionami.
Geralt nie sądził, że kiedykolwiek babskie plotki okażą się przydatne. Tym razem jednak się takie okazały.
- Odwiedzę tę Abigail. Być może znajdą się u niej jakieś eliksiry użyteczne dla wiedźmina.
- Całkiem możliwe. Wpadłam do niej wczoraj, na chwilę. Półki z fiolkami piętrzą się aż do sufitu.
Piaszczysta ścieżka była dość kręta i wiodła przez rzadki, brzozowy zagajnik. Po prawej stronie, za zalesionym pagórkiem, majaczyły potężne mury miasta......