Ściągnęli im z głów worki dopiero w sercu obozowiska.
Rozpaczliwy kłus przez zarośla trwał ładne parę godzin, a poprzedzający go półdniowa posiadówka również dała im kość; kawaleria uznała za słuszne schować się na moczarach i przez kolejne pół doby przeprowadzać rekonesans pobliskich krzaczorów, zamieniając ich niewolę w prawdziwą katorgę. Nars zachował jako taką przytomność przez cały czas jej trwania.
Ktoś przeciął mu więzy i pchnął go na ziemię.
Porucznik zaklął i wstał powoli, przeciągając się tak, że aż zatrzeszczały stawy. Kątem oka złowił odprowadzaną gdzieś parkę jeleni; samica puściła do niego oko, gdy jej partner ograniczył się do grzecznego, pożegnalnego targnięcia głową.
Stał na spopielałym płaskowyżu, który zdawał uginąć pod ciężarem chałturniczych fortyfikacji.
Rozciągające się pod nim połacie ziemi mieniły się płachtami dziesiątek - a może i setek - pawilonów wojskowych, które najwyraźniej pociągnieto wszystkimi barwami tęczy, przy okazji wpadając na trop nowiutkich pstrokatych kolorów. Eskortujący zwierzęta lami samurajowie po chwili wrośli w gwarny koloryt hałastry. Gdzie by nie spojrzeć biesiadowała najdziwniejsza i prawdopodobnie najbardziej niekoherentna zbieranina żołdaków, jaką widzieli na oczy.
Widzieli, ponieważ uwolniony spod jarzma sakwy Jimp zdążył dać upust swojemu zdumieniu, a jego wargi skomponowały przeciągły gwizd.
Nars miał ochotę wyrwać się z okowów moralnego niepokoju i biurowego stresu.
Wyrazić obawy i wątpliwości, które rozrywały mu czaszkę przez ostatnie kilkanaście godzin. Wyrazić, jak bardzo ma nadzieję, że Jarkowi nic nie jest. Dać cynk, że tamta niegodziwa dzierlatka jest zainteresowana tylko pieniędzmi zdeponowanymi na szwajcarskim koncie Jimpa, nim będzie za późno. Chciał także przypomnieć o tym, że misja trwa i pod żadnym pozorem nie mogą zejść z obranej ścieżki.
Przypomnieć, że nie wrócił do życia i czynnej służby po to, by zostać wymiętolonym przez kosmatą drużynę leniwców.
I powiedzieć, jak bardzo czuje się teraz jedynym porucznikiem na świecie.
Jak bardzo nie wie, co dalej, ale i tak pozostaje twardy i dziarski.
Niewzruszony, indyferentny.
Niezachwiany, nieugięty, niezłomny.
Nim jednak dane mu było powitać blady poranek słodko-gorzką tyradą, za ich plecami rozległo się słynne chrząknięcie no-ja-bardzo-przepraszam-ale-jednak-niewróżące nic dobrego.
- Panowie życzą sobie wypłukać buziaczki?
Pedantyczny alt należał do filigranowej driady wciśniętej w bluzę z kapturem i legginsy.
Skóra o zabarwieniu oleju lnianego, oczy niczym warstewka rozpuszczonego w wodzie tuszu i spiczaste uszy wydawały się wręcz dostrojone do wysoko upiętego koka bordowych włosów.
Była jak zamazany nadjeziorny krajobraz.
Jej obecność wydawała się jakby zupełnie naturalna i oczekiwana, a wrażenie niezwykłości tej chwili rozmyło się momentalnie wraz z okrzykiem przypominającym ryk godowy lewiatana, który wyrwał się ze ściśniętego żołądka Jimpa.
Nars nie przerwał kontaktu wzrokowego ani na sekundę: zważył i nieufnie obejrzał podaną mu manierkę, odkorkował ją, ostrożnie pociągnął łyki, przetarł usta nadgarstkiem i przekazał rację wody podopiecznemu.
Jeśli driada poczuła się urażona tym środkiem ostrożności, to nie dała tego po sobie poznać, była bowiem zbyt zajęta oględzinami poszarpanego odzienia żołdaków, które podsumowała pełnym uznania dygnięciem.
- Widzę, że potrafią panowie dotrzymać wierności etykiecie. Nie zapomnieliście garniaków, mimo iż sprokurowaliśmy wasze porwanie! Swoją drogą, proszę o wybaczenie niedogodności, zleciliśmy to niełatwe zadanie nowej niesprawdzonej ekipie, kolejnym razem uprowadzą was profesjonaliści, słowo.
Faktycznie, chłopaki założyli na siebie schludne garnitury na modłę agentów CIA, które starannie ukrywali pod pancerzami.
Przynajmniej do chwili, gdy zostali rozbrojeni przez leniwce.
- Zdajesz sobie sprawę, że nawet w nadszarpniętych surdutach możemy wyrżnąć sobie drogę przez twoich kolegów i przerzedzić wasze szeregi? - porucznik pozwolił sobie na cień uśmiechu. - Nie wiem, komu służysz, ale ktokolwiek to jest, nie zachęca do przełożenia rozsądku nad hołdowanie prawom i obowiązkom gościa.
- Zdaję sobie sprawę, że jesteście na to zbyt roztropni i rozważni.
- Komu zawdz…
- Proszę o wszczepienie się paznokciami w swoje nieskończone pokłady cierpliwości jeszcze przez chwilę - dygnąła niedbale pani oficjel, wślepiając się w wężyk wody leniwie spływający po krtani Jimpa. - Jako notariusz i szambelan, nie-pytajcie-okejka-chłopaki, Jego Miłości Justyniana XIII Bejbera pragnę powitać naszych czcigodnych gości na Przystani Zemsty. Nasz miłościwy władca oczekuje przybycia panów, takoż zaprowadzę was teraz do niego, by popiół obiekcji został rozgoniony na wszystkie strony przez wiatr.
Deptak łączący skalne wysepki skrzypiał pod ich butami.
Najpierw były nieprzyjazne spojrzenia, niespokojne gesty, a potem pohukiwanie i gardłowe przekleństwa.
I orzechowy Kat-Kit, który zaśpiewał w powietrzu, przelatując nad ich głowami.
Trzymali dumnie podniesione głowy przez całą wędrówkę.
Ich droga wiodła kolejno przez uprawę rzodkiewek, której doglądała grupa rozwrzeszczanych niziołków-nudystów, oślą łączkę wypełnioną przez ćwiczące musztrę minotaury, a nawet dygoczącą od podskoków strefę jogi, na której terenie wygibasy pod dyktando instruktora wykonywała grupa niezbyt kumato wyglądających jaszczuroludzi. Nars skrzywił się na widok beatboxu emanującego death-dubstepową energią.
No bo w końcu co, kurcze blade.
Zatrzymali się, pozwalając na przejazd objuczonemu pękatymi sakwami mamutowi.
Rezolutny jegomość w żupanie, który gotował w pobliskim kotle kapustę potęgował tylko wrażenie o eklektyczności zbieraniny - obóz zdawał się pachnieć nawet kartami prozy Sękewicza.
Impreza była, jakby to schludnie ująć, grubaśna.
Nie dane im było jednak zapomnieć choćby na chwilę, że są na terytorium wroga, co do tego nie było dwóch zdań.
Ale i tak było wesoło.
W końcu dotarli do celu, stając pod dziwacznym konglomeratem przywodzącym na myśl domek działkowy skrzyżowany z bielutką jurtą.
Wysłannicy Czerwonej Twierdzy nie próbowali nawet udawać zaskoczonych faktem, że w dmuchanym różowym basenie u progu królewskiego gniazdka pluskały się trzy syreny - opalony rudzielec z piegami, smukła blondynka i pulchniutka brunetka.
- No i co to za wspólne płukanko? - Jego Niedźwiedziowatość raz jeszcze dał wyraz swojej nieuleczalnej bezpośredniości.
- Odpowiedź może być tylko jedna - wymruczał porucznik, ostentacyjnie masując kark. - Podpowiem, że zaczyna się od “misiu”.
- Och, dzielni wojowie - opalona syrena uśmiechnęła się lubieżnie na widok Jimpa, gdy dwie inny zaczęły piszczeć i podtapiać się wzajemnie z donośnym bulgotem, gdy tylko w ich pole widzenia wkroczył porucznik. - Pieśni o waszych śmiałych czynach dotarły nawet do Rowu Mariańskiego. Pamiętam dzień, w którym do naszego podwodnego miasta dotarła karawana z Bałtyku, do której przyczepił się ten przystojny tryton Jaca, co to brząkał sobie na lutni. Po raz pierwszy usłyszałam wówczas pieśń o Jimpie-Misiaczku, który poskromił chutliwe skłonności i ocalił licealną młodzież przed arcy-sukkubicą. Ja bym się jednak chciała tak w imieniu koleżanek dopytać, czy to prawda, że najpierw ją…
- ALRIGHT, ALRIGHT, ALRIGHT, GURLZ.
Obyło się bez fajerwerek, ale faktycznie było wesoło.
Justyś Bejber wyszedł im naprzeciw, wyplątując się z zawojów królewskiego namiotu.
Najpierw zobaczyli roziskrzony tors. Gdy jednak przyjrzeli się bliżej, z ulgą odkryli, że to tylko roznegliżowana chłopięca klata smagająca gałki oczne aż nadto wyraźnym odblaskiem keratyny.
- No i proszę, proszę, legendarny porucznik Nars Ereg, cały i żywy - powitał ich bardzo przytomnie, kręcąc kościstym tyłkiem. - Rzecz jasna doczłapał się tutaj także jego przydupas, Jimp. Witajcie w moim obozie. Jestem Justynian XIII Bejber, ale przyznam, że trochę ze mnie Justyś. Heh.
Gwiazdor w żadnej mierze nie okazał się być rozczarowankiem. Wszak jak z oczekiwaniami rozminąć mógł się osobnik, który był włosami usztywnionymi żelatyną, oczyma zasłoniętymi przyciemnanymi szkiełkami, gładko ogolonym licem oraz nisko opuszczonym dresem zwieńczonym wypolerowanymi vanso-lakierkami?
- Och, bejbe, bejbe. No i jak tam, biedaki-cebulaki? Jak się miewacie, wy moje łamliwe wafle z nadzieniem kakaowym?
Temperatura irytacji Jego Niedźwiedziowatości osiągnęła stan wrzenia
- Oho. To jakiś ponury żart? Rączki na kark, za moment zaaresztujemy was wszystkich za obrazę majestatu prawa. Co tu się, u licha, wyprawia? Pozwolonko na wyprawianie masowej imprezy jest? Nie! Ha! Zaraz rozgonimy tę swołocz! Inspektor Jimp i porucznik Nars, wydział wewnętrzny Czerwonej Twierdzy!
- Oni to wiedzą, kocie - Nars był zajęty swoim karkiem tak bardzo, że nie zdołał nawet odgadnąć, jak blisko mrocznego sekretu Jimpa właśnie się znalazł.
- Oho, a co to? - Justynian XIII podszedł do Niesłusznie Zwanego Grzesiem i dźgnął go w podbródek. - Powinieneś zwracać się do swojego prawowitego władcy nieco inaczej, nie sądzisz, ancymonie? Przyjechali sobie na wczasy z warszawskiego skanseniku i co, wydaje wam się, że zawojujecie cały świat? Mieliśmy tutaj takiego jednego, który lubił fikać koziołki. W końcu zjedliśmy mu rzepkę i już nie fika!
- Stokrotne dzięki za przeniesienie ostatnich godzin naszego życia do krainy najczystszej abstrakcji - ruszył w sukurs porucznik, ściskając przedramię towarzysza. - Swojego czasu przyjąłem bez zdziwienia ksenomorfa w monoklu i surducie tańczącego z Cylonką walca wiedeńskiego, ale to, co spotkało nas wczoraj było jednak zupełną nowością. Czym zasłużyliśmy sobie na ten bezdyskusyjny… zaszczyt?
- Och, czy to nie oczywiste?
Nars przewertował myśli w starannym rozrachunku.
- Nie. Prawdę powiedziawszy, stanowi to dla mnie gargantuiczną - kocham używać tego słowa w zdaniu - oraz nieodgadnioną zagadkę.
- Stań na tym pagórku, poruczniku Ereg, a potem powiedz mi, co widzą twoje gałki oczne Strażnika Czerwonej Twierdzy.
Młody dowódca przeszedł kilka kroków, spiorunował wzrokiem łypiącego na niego Jimpa, wspiął sie na niewielkie wzniesienie i przyłożył do oka podaną przez Justysia lunetę.
Zamazane szkło zyskało na ostrości po kilku sekundach. Wyregulował obraz, a potem westchnął zmieszany.
Szkiełko bardzo usilnie próbowało go przekonać, że oto patrzy na dwa bardzo zajęte sobą nieumarłe jednorożce.
- A więc, jaki jest werdykt? Co tam dostrzegłeś?
- Er, um, takie tam.
- Ano, moja bejberowatość również poczuła się zgorszona widząc obozy, które wyrosły nieopodal niczym grzyby na deszczu.
Nars zaklął cicho i natychmiast przesunął wizjer w odpowiednie miejsce.
Surowe i posępne, typowo wręcz militarne obozowisko Głogu zajmowało miejsce po przeciwległej stronie pobliskich wzgórz, gdy gdzieś przy zachodnim krańcu puszczy powiewały chorągwie z różowymi trupimi główkami zdobiące i wyróżniające namioty Tajemnego Bractwa. Gdzieś pomiędzy dwoma obozami jaśniała przyczepa campingowa Pogan, którzy najwyraźniej biwakowali w najlepsze, obracając nad paleniskiem serdelki.
Niedzielny grill jest tylko jeden, ptysie.
- Jak tuszę - Ereg oderwał od źrenicy luntetę, wzdychając - będziesz teraz łaskaw zdradzić nam, co się tutaj najlepszego wyprawia.
- Hę? Że niby nie wiecie? Co to za słabiutki fortel? Spodziewałem się po was więcej!
- Przyjmijmy, że nie mamy zielonego pojęcia i chcemy poznać twoją wersję.
Złożył urządzenie jednym płynnym ruchem i dziarsko zsunął sie po skarpie.
- Noż kurczę blaszka - Justyś zbył go machnięciem dłoni. - Majeranek napisała dobę temu na waszym forum - przynajmniej póki działało…
- Ejże, nowy silnik jest cacy!
- … że jest w posiadaniu pendrive’a, przy pomocy którego zmieni losy świata. W związku z tym zaprasza wszystkich pretendentów do wykolejenia współczesnej historii, by spróbowali jej go odebrać aktem śmiałości i brawury. Choć jakiś Vatt szybko przeniósł temat do odpowiedniego dziełu (“Czy to, do diaska, jest miejsce na newsy i aktualności?”), media niezawodnie podchwyciły ten wątek, uznając to za całkiem duperaśne zaproszenie do LARP-u, przez co światowe mocarstwa zignorowały te rewelacje i tym samym zleciało się nam maniackie plemię, tfu tfu. Mamy też wymiataczy udający maniaków, którzy wiedzą, że w tej grze albo się wygrywa albo ginie. Bo i powiedzcie mi w moje świetliste lico, no jest jakiś środkowy punkt czy niet?
- Widzę, że wiele nas ominęło.
- Głóg, Tajemne Bractwo, pogańskie ścierwo, wszyscy są tacy sami - wycedził gwiazdor, słuchając tylko na poły i przyodziewając iście marsową minę. - Wszyscy chcą położyć łapska na kawałku tortu. Tortu, który należy się tylko i wyłącznie mi! Pendrive należy do mnie, ponieważ jestem w pokrewnej linii jego producenta. Włodarze Czerwonej Twierdzy nie mają do niego żadnego prawa. Stefania także zostaje daleko za mną, jako że zdobyła go przy pomocy prawa podstępu i podboju. To ja jestem prawowitym właścicielem tego kawałka plastiku i odzyskam co moje, a użyję do tego waszej braterskiej więzi! Och, bejbe, bejbe!
Nars i Jimp spojrzeli po sobie, wzdychając ciężko i zarazem niezwykle fachowo.
- Jak więc rozumiem - podjął porucznik - gdy tylko twoje radary zarejestrowały, że rozbiliśmy się nieopodal, postanowiłaś podbić nasze serca ekstrakcją, by w zamian oddelegować świeżo pozyskanych żołdaków do wykonania czarnej roboty i zdobycia dysku w twoim imieniu?
- Jak już zdążyliście zauważyć, należy do mnie cały świat! Jestem władcą wielu serc, także tych należących do tybetańskiego szogunatu. Zdołałem zjednoczyć pod jednym sztandarem wszystkie klany uroczych kudłatych zwierzątek, które mogliście dopiero co poznać - jeszcze nikomu nie udała się ta sztuka!
Oczy Jimpa rozbłysły szczyptą zdrowego sceptycyzmu.
- Nie może to być.
- A właśnie, że może.
- Szogunat ma to do siebie, że występuje tylko i wyłącznie w Japonii. Poza Japonią to już nie szogunat. Poza tym, leniwców nie ma w Tybecie, zarozumiały jamochłonie.
Nars już wypełniał w imieniu Jimpa płótno wyobraźni szkicem przyciemnianych, zdolnych do artykułowanej mowy okularów, które czadowo opadały na jego oczy, nucąc świergotliwie “handluj z tym”, gdy ni stąd, nie zowąd jego wizja została do cna wytarta z impetem zacinającej się w gramofonie płyty.
- Ale lamy owszem, lamo cukrowana. Chyba nie myślałeś, że jakieś tam leniwce grają tutaj pierwszy beat, źą?
- Skończyli już? - Nars stłumił ziewnięcie. - Jeśli nie, to powoli kończcie, hę?
- Co to w ogóle za brak szacunku, Polaczki? Co to za brak poważnego traktowania mnie? Powinniście dziękować mi na kolanach za to, że to moje honorowe futrzaki znalazły was pierwsze, zapewne ratując przed prawdawnym złem pełzającym gdzieś w rumuńskich gąszczach. Cóż za barbarzyński kraj! Gdy już zostanę prawdziwym królowcem, zamierzam...
- Kochanie, ubierz koszulkę! - serdeczny kobiecy głos rozbrzmiał nagle gdzieś za ich plecami i zawibrował w powietrzu. - Nie przystoi paradować z odsłoniętym pępuszkiem, gdy przyjmujesz gości!
Nadobna, skromnie wyglądająca dama wyrosła nagle obok niech bezszelestnie, rozświetlając siny poranek ujmującym uśmiechem. 45 lat na karku co najmniej, ani chybi.
- Matka, co ty, u licha, wyprawiasz? - Bejbera zalała nagła bladość. - Przecież prosiłem!
- Martwiłam się, że nie poczęstowałeś niczym swoich uroczych i sympatycznych kolegów, którzy zapewne są strudzeni wielogodzinną, zesłaną przez ciebie niewolą!
- Tak jest - ożywił się natychmiast Jimp. - Chętnie bym coś przekąsił, pani dobrodziejko.
- Kłaniamy się pani do stóp - Nars ukłonił się dystyngowanie. - Mówię “brawo” pani kordialności, jak i palącej się w pani dłoniach sztuce kulinarnej, której musi być pani wizjonerką.
- Och, proszę, ależ dobrze wychowani chłopcy - uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Patrzeć na takich to przyjemność! Synku, czy ty też masz ochotę na karmelowy przysmak?
- Nie teraz, mamo; nie widzisz, że planuję, jak podbić świat?
- Och, robisz to od przedwczoraj, twój organizm potrzebuje odrobiny posilenia!
- Mamo, daj mi spokój !@#$% Jak ktokolwiek ma traktować mnie poważnie, skoro zwracasz się do mnie w ten sposób? !@#$% ^&*()!
Instynkt rodzicielski podyktował Narsowi i Jimpowi zasłonić uszy adiutanta. Wnet posmutnieli jednak, przypominając sobie, że zostawili go w tyle, a ich dłonie bezszelestnie przecięły tylko powietrze.
- Dobrze, kochanie - ujmujące ciepło nie opuściło oblicza pani Bejber. - Jak sobie życzysz, mój pluszowy misiaczku! Wrócę teraz do namiotu i przyszykuje naleśniczki dla twoich milusińskich!
Oddaliła się z wdziękiem, lekko kołysząc biodrami.
Nars poczuł, jak ciężar emocjonalny ostatnich wydarzeń zbiera swoje żniwo w postaci rozgorączkowanego impulsu.
- Prawdziwy mężczyzna winien okazywać swojej pani matce należyty szacunek.
- Gdyby to, co właśnie powiedziałeś było ziemniakiem - mruknął Jimp - byłby to bardzo uroczy i szykowny ziemniak.
- Najbardziej smakowite zdanie, jakie udało mi się ostatnio usłyszeć - pochwalił go skwapliwie przełożony. - Trudnimy się robotą dla urodzonych dżentelmenów. Nie zrobisz z nas swoich pachołków.
- Nie zrobisz - zawtórował mu podwładny. - Czujemy się zobligowani grzecznie odmówić.
- Och, to wasza ostateczna odpowiedź?
- Jedyna odpowiedź.
- Wobec tego - powiódł po nim wzrokiem zdołowanej wiewiórki - czeka was śmierć przez bongo-bongo.
- Szefie, to nie do końca styka z kodeksem - mruknęła driada-szambelan. - Zgodnie z lokalną tradycją, nawet złoczyńcom przysługuje prawo gościa sięgające możliwości pokojowego opuszczenia wrogich sideł po pomyślnym przejściu próby.
- Szczać na zwyczaje, mają umrzeć z dyndającymi na wierzchu trzewiami!
- Odmówienie tego prawa grozi potępieniem w oczach bogów!
- Przecież wszyscy właściciele liczących się wytwórni i tak spisali mnie już na straty, zapomniałaś aby, dlaczego zostałem utrzymankiem?
- Ech, szefie, chyba nie do końca tych bogów miałam na myśli.
Młody władca natychmiast sposępniał i splótł ręce na piersiach.
- Życie to twardy kawałek orzecha do zgryzienia - ton Justyniana XIII zapowiedział małe solilokwium. - Orzech wypełniony, ten, no, sprzecznościami. Przyrzeczenia, obowiązki, przysięgi, zwyczaje, wszystko prędzej czy później zaczyna się mieszać i nieładnie zazębiać. Podpisujesz umowę z jedną wytwórnią płytową, bo tak dyktuje serce artysty, tylko szkoda, że rodzinna tradycja nakazuje ci konszachty z drugą. Idziesz do jednego programu śniadaniowego, by pomachać wiernemu paszte… wiernym fankom z widowni, ale przecież kontrakt z producentem nakazuje ci udać się do konkurencji. Obiecujesz swojej dziewczynie nowe lamborghini, ale przecież wydałeś cały budżet na błyskotki dla wiernej kochanki. Masz iść z kumplem z show-bizu na browara, ale przecież przyrzekłeś już jego narzeczonej, że udowodnisz jej na ich łożu, że wcale nie jest oziębła. Lądujesz w Rumunii, powinieneś hołdować przodkom-producentom, przez co jesteś zmuszony odwołać transę koncertową i ta banda jeł… moi wierni fani są niepocieszeni. Wreszcie, przyjmujesz gości i nie możesz ich z zimną krwią zamordować, choć się o to proszą. Czuję się umoczony i uwikłany. Powiem wam jednak, co stanie się teraz. Jako wasz gospodarz potraktuję was z najwyższym szacunkiem. Niniejszym skazuję was na próbę walki. Jeden z was zmierzy się w uczciwym pojedynku z moim czempionem. Jeśli chcecie, możecie wygrać to starcie, ale jeśli zadacie mu obrażenia klasyfikowane choćby jako lekkie i niegroźne, to nie wyjdziecie stąd żywi, wszak naruszycie dobrobyt mojego człowieka; “krew z mojej krwi” i tak dalej. Oto, jak należy rozwikłać każde uwikłanie - wpieprzając się w nie jeszcze bardziej. Mój notariusz potwierdza - kondu… kondu… konduita, mająca tutaj niebag… bag… bagietkalne znaczenie, pozostanie na swoim miejscu.
Nars i Jimp znowu wymienili spojrzenia, poprzedzając piętnaście sekund ciszy. Niedoszły Grześ podrapał się w płatek ucha.
- Możemy to przedyskutować w namiocie biesiadnym?
CDN za tydzień.