Psy Ogrodnika - oficjalna forumowa proza
Psy Ogrodnika: Preludium, Vol. 1
Transcendencja.
Wyświechtany frazes. Wytrych, którym otwarto zbyt wiele drzwi.
Tyle że, do kroćset fur beczek, widok rozciągający przed Narsem miał z transcendencją wystarczająco wspólnego, by zamaszystym ruchem zagłębić się w fotelu obok i dotrzymać jej towarzystwa w sączeniu zawartości filiżanki earl grey.
Redzi majestatycznie dryfowali w powietrzu naznaczając malownicze trajektorie, pogrążeni w przedziwnym, somnambulicznym, sobie tylko zrozumiałym tańcu. Takim, któremu z pozoru brakuje przynależności gatunkowej. Takim, któremu przyglądało się sklepienie upstrzone luminescencyjnymi refleksami.
Rachityczne poła krwawych płaszczy łopotały w powietrzu niczym skrzydła nietoperzy. Gdyby ktoś zdołał się do nich zbliżyć, wnet przekonałby się, że studzienna ciemność ich kapturów jarzy się żółtozielonym blaskiem.
Ale nie zdołał.
Młody porucznik przyglądał im się w milczeniu, zawieszony gdzieś pomiędzy zadumą a dziecięcą fascynacją.
Niemal jak co miesiąc. Jak w każdy dzień, gdy jego myśli nie bardzo miały ochotę na stanięcie obok siebie i złożenie się do kupy.
Po prostu czasem są takie dni.
Nars spojrzał na swoje odbicie w panoramicznej ścianie i westchnął. Wspomnienia ostatniego tygodnia z całą ich złowróżebną nutą wyprysnęły na powierzchnię świadomości.
Zaczęło się jak zwykle.
Od śmierci towarzyskiej w kantynie gęsto spowitej dymem papierosów.
Skowyt budzika wyrwał go z krainy sennych majaków tuż przed siedemnastą.
Godzinę później, histeria rozwrzeszczanych świateł chłostała jego spojówki, a gromki i rytmiczny death-dubstep wdzierał się szturmem do narządów słuchowych.
Porucznik szedł z naciągniętym na głowę kapturem przez salę, lawirując między rozszalałymi ludźmi zatraconymi we frenetycznych pląsach. Percepcja chłopaka wyła z bólu, jak zawsze, gdy rzucała rękawicę tętniącemu sercu clubbingu.
Czekała na niego przy barku, niezmiennie emanując czupurnością i pewnością siebie. W jej dłoni tańczył kieliszek białego wina.
Opadł na siedzenie obok, czując, jak kocie oczy prześwidrowują go taksującym spojrzeniem.
- Zechciałabyś przestać wpatrywać się we mnie tak, jakby z mojego torsu sterczał brzdąkający na lutni ksenomorf?
- Patrzcie go, porucznik marnotrawny - parsknęła wysoce pojednawczo. - Ledwo zaznaczył klub swoją obecnością, a już sarka. Czołem, Nars Eregu.
- Pozdrawiam cię, miła przyjaciółko. Pozdrawiam, choć najwyraźniej zapomniałaś, że jestem bronią masowego uwodzenia. To zaledwie wierzchołek góry lodowej rzeczy, które mi wolno.
- Śpiesz się kochać swoje przywileje, wszak tak szybko więdną i odchodzą. W bawełnę owijam tylko namacalne rzeczy; mimo bezmiaru twojego występku, Keth pragnie zakończyć twój przymusowy urlop i przywrócić cię do czynnej służby, co jest rzecz jasna tożsame z szansą na rewitalizację kariery. Pojutrze masz stawić się w centrali. Z tornistrem pękającym w szwach od aprowizacji, które zdążyłeś zachomikować. Przy okazji, mógłbyś się ogolić.
- Odfajkujmy to raz jeszcze - Nars spiorunował ją wzrokiem. - Ile razy mam powtarzać, że...
- Żartowałam, mój ty biodegradowalny dziubasku. No, może nie z tym ostatnim. Bardziej interesuje mnie jednak, jak tam mają się sprawy z...
- Nijak - uciął zniecierpliwiony. - Wątek został, jakby to wyrazić, definitywnie zakończony.
- Przykro mi. Pozostaje nadzieja, że przynajmniej ustrzeżesz się dzięki temu kardynalnych błędów.
Chłopak westchnął i z dezaprobatą pokręcił głową.
- Szef musi być naprawdę zrozpaczony, by prosić mnie o pomoc.
- Nie wydaje mi się, aby szef był kiedykolwiek zrozpaczony. Sam jednak będziesz mógł wydać wyrok za parę dni. Tyle z mojej strony. Zmykam do biura, wojaczka piórem i atramentem nigdy się nie kończy. Dzięki za drinka. Możesz także zapłacić za ten, który właśnie skasowałam... Och, Nars. Nars? Chyba będę musiała poprosić cię o jeszcze jedno.
- Znam ten ton aż nazbyt dobrze.
- Widzisz tego rudego drągala, który właśnie sunie w naszym kierunku niczym gradowa chmura?
- Tego, który wygląda jak regularny rudawy drągal i klisza fabularna #274?
- Chodził za mną ładny kwadrans, powtarzając, że podobam mu się i mam tego nie spierdzielić. W dodatku, zaczął pleść farmazony, jakoby wróżka przepowiedziała mu schadzkę z miłością jego życia właśnie dzisiaj i tutaj.
- Jesteś pewna, że nie chodziło o mnie?
- Jestem przekonana, że to, co mu zaraz zrobisz ani chybi zbliży was do siebie. Umknęłam zapewnieniem, że wkrótce będzie tutaj mój facet, który już zagrzewa silniki, by mu wtłuc.
- Wspominałem, Iwono, tygrysko ty moja lukrowana - rzucił jakby od niechcenia, zakasając rękawy - że nienawidzę poniedziałków?
Podbite oko nigdy nie dewaluuje męskości.
Narsowi niełatwo było to jednak docenić, bowiem jak doskonale wiedział z autopsji, asystentki i stażystki z działu Ketha i tak zawsze piszczały na jego widok, ciskając w niego kartkami pociągniętymi numerami telefonów. Teraz piski były może pół tonu głośniejsze, a niebezpiecznie zaciskający się wokół niego gwarny krąg dzieraltek drenował jego zasoby tlenu najwyżej dwadzieścia procent intensywniej niż zwykle.
Gdy już wydawało się, że młody porucznik poniesie śmierć pod naporem krwiożerczych harpii, w sukurs ruszyła mu ręka generała genNighty’ego, który z krzepą godną leszego wyszarpnął go z otchłani kobiecych wdzięków i wmanewrował do labiryntu sekretnych przejść, jednocześnie odcinając drogę napastniczkom. Podróż przez egipskie ciemności Czerwonej Twierdzy upłynęła pod znakiem opowieści o heroicznym czynie sprzed roku, gdy Nars wyrwał ze szponów krwiożerczego devolaya rodzinę z dziećmi. Chłopak uznał, że niestosownie będzie wspominać, że zrobił to głównie dlatego, ponieważ był głodny jak diabli, a wspomniana bestia prezentowała się nad wyraz apetycznie.
Potem były już tylko wysokie drzwi gabinetu szefa, rozstanie zaakcentowane pożegnalnym klepnięciem w ramię dla dodania otuchy, orzeźwiający chłód wentylatora, intensywny zapach mahoniu łaskoczący nozdrza i w końcu głęboki ukłon w wykonaniu samego Narsa.
- Nadobna Undomiel. Słowiki gloryfikują śpiewem twoje piękno.
Undomiel, szefowa ochrony centrali zawsze wydawała się obca i jakby nie na miejscu. Jej eteryczna uroda zaakcentowana była burzą rudych loków spowijających smukłą twarz. Wojowniczka zastygła z dobytym łukiem w rogu komnaty niczym śnieżna rzeźba, nie dając po sobie poznać, że w ogóle odnotowała przybycia porucznika. Nars wiedział jednak, że wystarczyłoby pstryknąć jej przełożonego w skroń spinaczem, by najeżyła agresora deszczem strzał.
Keth może i nie był w stanie brylować muskulaturą czy imponować wzrostem, a jego łagodne oblicze blondyna nie zdradzało statusu, ale wystarczyło wejrzeć mu w oczy (po uprzednim pokonaniu drogi przez okulary ze zdobionymi oprawkami), by wiedzieć, że glina, z jakiej został ulepiony nie topi się w byle piecu. Mało kto był w stanie wytrzymać jego spojrzenie bez cienia ban-hammera oblizującego kark.
Zwłaszcza, gdy wykręcał się w piruecie, niespodziewanie wyskakując zza kotary.
Dokładnie tak, jak teraz.
- Siadajże, urwipołciu.
Po wymianie chłodnych i wyrachowanych uprzejmości, panowie zajęli miejsca przy mahoniowym stole monstrualnej wielkości; Nars z piersią przepełnioną mieszanymi uczuciami, Keth z fajką, której cybuch rozjarzył się lichym blaskiem.
- Pewien erudycyjny mąż stanu uraczył nas niegdyś maksymą mówiącą “wrogowie twoich wrogów winni być twoimi wrogami, dajmy wszystkim popalić partiami”. W myśl tej tezy, czujemy się zobowiązani wspomóc naszych serdecznych adwersarzy. Stefania Mejeranek, grafomanka, szarlatanka kuta na cztery nogi, iluzjonistka drugiego stopnia wyrzucona z gwiezdnego uniwersytetu żaków, a w dodatku szamanka voodoo, przeniosła swoję centralę wraz ze świtą i pękatą sakwą knonowań wprost do Rumunii. Interpol czujnie nie spuszcza z niej oczu. Nic dziwnego, jeśli wspomnimy kontrowersję związaną z premierą jej opasłych tomisk.
Nars powtórzył prawidło, bezgłośnie poruszając ustami.
- Chyba nie bardzo rozumiem, co masz na myśli.
- Gwałci wampiry.
- Ke? Że co?
- Nie bądźcie dzieckiem, poruczniku.
- Jaki to ma związek z nami?
- Podobno prowadzi przygotowania do gwałtu ostatecznego - stwierdził z maksymalną powagą i stanowczością.
- Chyba nie masz na myśli tego, że porwała Vlada?
- Mam na myśli to - Keth pochylił się nad blatem - że pragnie ostatecznie okaleczyć płoche umysły młodzieży.
- Dwa i dwa nie równa się pięć. Od kiedy to troszczysz się o rozbestwienie gimbazjalnych bojówek i niedolę molestowanych krwiopijców?
- Jakże mogłem się łudzić, że uda mi się omamić tak wytrawnego obserwatora tego jarmarcznego spektaklu zwanego życiem?
Prowodyr wstał, zasunął krzesło i powoli podszedł do panoramicznego okna, splatając ręce.
- Tydzień temu odbyłem telepatyczną konferencję z Redami. Podług ich światłych słów, nasi wysłannicy winni byli zaprezentować na ostatnich targach jeszcze jeden kluczowy materiał, co rychło wytknęła społeczność na oficjalnym forum. Vatt niezwłocznie rozpuścił we wszystkich newralgicznych wątkach zasłonę dymną i wyeliminował co dociekliwszych indagujących, ale dwa i dwa równa się cztery; cała nasza siedziba stała się jedną wielką nieobecnością tego materiału, gdyż zaufany człowiek zdradził, wynosząc stąd pendrive zawierający także garść innych bezcennych plików. Jeśli przynajmniej megabajt - wróć - kilobajt zawartości tego dysku wycieknie do sieci, to pozostanie nam otworzyć parasolki w oczekiwaniu na shitstorm konsekwencji. Wszak jakże inaczej możemy ocalić świat przed autodestrukcją, jeśli nie wydając Wiedźmina 3 zgodnie z planem?
- Twoim rozważaniom towarzyszy zbyt wiele emocji, szefie. Przecież ludzkość i tak prędzej czy później wytrze się ze wspomnień świata, z Wiedźminem 3 czy bez. Chociaż muszę ci oddać tyle; z Wieśkiem przynajmniej będzie zabawniej... Tak czy owak, dlaczego zwracasz się z tym do mnie? Dlaczego zabiegasz o moją asystę? Przecież nie jestem już tak miły twojemu sercu, jak niegdyś.
- Musiałeś wcielać się w tuziny ról. Byłeś wiedźminem, skrytobójcą, dandysem, tancerką cieni, bardem, czy też zabójczym golibrodą. Jesteś Strażnikiem Czerwonej Twierdzy najczystszej krwi. O wielu twarzach i niejednorodnym charakterze, zupełnie, jak nasza organizacja, istny portmanteau. Zawsze działaliśmy dwojako, z jednej stronie chroniąc interesów Redów, z drugiej broniąc ludzkość przed potworami. Zabawne, jak często nasze cele przeplatały się. A ty jesteś naszym mieczem w słusznej sprawie, skrobaczką do glutów zombie i dziadkiem do orzechów.
Porucznik zawahał się na chwilę, odsuwając na bok
- Czego więc ode mnie chcesz?
- Och, Narsie - Keth parsknął bez cienia bufonady. - Tutaj nie chodzi o to, czego ja chcę. Tutaj nigdy nie chodziło o to, czego ja chcę. Tutaj chodzi o to, co dyktuje większe dobro.
- O to, co dyktują Redzi.
- Owszem. Nie wszystko ci się jednak spodoba. I nie mam tutaj na myśli braku ubezpieczenia zdrowotnego.
- Słucham, ciesząc się z wyprzedzeniem.
- Widzisz, synu, gdy przed Twoimi oczyma rozciąga się nieskończony i nieprzebity mrok wszechświata, gdzieś w środku od razu rozkwita paląca potrzeba dzielenia swoich dni z kimś innym. Wszak niebezpiecznie jest udawać się w podróż samotnie. Otwierasz się wtedy na obecność drugiej osoby i napływające w twoją stronę flui...
- Dobra, dobra - Nars uniósł dłonie w obronnym geście. - Jak zwykle chcecie przydzielić mi podopiecznego, zgadza się? W takim razie, jak zwykle muszę z szacunkiem, lecz nieodwołalnie odmówić. Ponimayete?
- Nie tyle chcemy, co już to zrobiliśmy. Nie masz nic do gadania.
- Nie ufacie mi już więc - mruknął z odrobiną goryczy. - Nie ufacie mi, bo ten jeden raz wykazałem się niesubordynacją i dałem pola dyletanckim popisom, narażając dobro misji dla moich...
- Mylisz się, Nars Eregu - Undomiel ożyła nagle niczym dźgnięta czarodziejską różdżką i omiotła go spojrzeniem swoich fiołkowych oczu. - Przysięgam na rudość moich włosów, że wierzymy w ciebie jak w nikogo, nawet, jeśli mamy z tą wiarą drobne problemy. Szkopuł tkwi w tym, że wyłuskaliśmy z naszych szeregów młodzieńca o niebywałym potencjale, którego zdolności pragniemy podać weryfikacji w trakcie walki na śmierć i życie.
- Będziesz piastował funkcję jego mentora i opiekuna. Dajemy Ci najlepszego, jakiego mamy.
- Najlepszego, jakiego macie.
- Najlepszego złego kandydata, jakiego mamy - wtrąciła Undomiel.
- Ze wszystkich dobrych złych kandydatów, jakich przesłuchaliśmy, ten odznacza się najlepszymi złymi predyspozycjami - uzupełnił szef.
- Zapewne nie masz nawet pojęcia, ile trudu kosztowało nas odnalezienie tak dobrego złego kandydata!
- Jaram się ową perspektywą niczym grunt pod spamerem na widok Zi3lonej. Naprawdę nie możecie wspomóc mnie kimś ze stałej ekipy?
- Na kim zatrzymałeś swój czujny wzrok, młody poruczniku? - głos rudowłosej amazonki zawsze przywodził Narsowi na myśl ptasie trele. - Na Łolesie, który w strugach deszczu zaprowadza ład w mieście bezprawia, G-City? Na Iwonie, która wypruwa sobie żyły nad papierkową robot? Na Szypku, który spędza właśnie zasłużony urlop na Majorce i kontempluje koktajle z parasolką w towarzystwie roznegliżowanych dzierlatek, podczas gdy ty frajersko sposobisz się na katorżniczą misję--ee, to znaczy...
- Świat się rozpada, a ja mam ruszać na misję z żółtodziobem u boku.
- Na misję, z którą świetnie poradziłbyś sobie sam.
- Co, jeśli mój hipotetyczny pomagier poniesie śmierć?
- Będzie to oznaczało, że przeszacowaliśmy jego wartość.
- A jeśli okaże się kulą u nogi?
- Zgoła przeciwnie - Keth zgasił fajkę znaczącym gestem. - Jestem pewien, że wybrany adiutant jest doskonałym uzupełnieniem twoich umiejętności, a jego rzadki talent może okazać się wysoce użyteczny na wyprawie o takim charakterze. Jeśli chcemy utrzymać niski klucz, możemy wysłać tam co najwyżej dwóch, może trzech żołnierzy, a jeśli jeden z nich stwierdzi, że nie czuje się już na siłach, by zbawiać świat, tedy w najgorszym wypadku podziękujemy mu grzecznie, podarujemy torebki z firmowymi gadżetami - pamiętaj, że medaliony i kubki już się skończyły - i znajdziemy stosowne zastępstwo.
- Touché. Zdradzicie mi przynajmniej jego imię?
- Jarko Fetta - rzekła Undomiel z błyskiem w oku - zwany Se--
Porucznik nie potrzebował wiele czasu, aby upewnić się, że dobrze usłyszał.
- Nie wymawiaj tego aliasu! Przecież to typ, który nieomal zaspamował was na śmierć!
- W obliczu nieuchronnej zagłady naszej planety winniśmy stanąć w jednym szeregu i zapomnieć o dzielących nas dawniej niesnaskach.
- Tego, co zrobił z runą “XD” nie sposób zapomnieć.
- Historia Sam-No-Przecież-Wiesz-Kogo niezwykle nas poruszyła - podjął Keth, starannie przecierając powieki. - Otóż dzieciak jest ofiarą klątwy, która zmusza go do mimowolnego zaspamowywania życia innych. Pragnie jednak wyrwać się spod jej kontroli i zostać prawdziwym chłopcem. Są ludzie napędzani kompulsywną potrzebą mówienia Caps Lockiem, czy też osobnicy niezdolni do wdrażania w swoje życie przecinków, ale wszystko to wydaje się trywialną, poślednią troską w obliczu takiego przekleństwa. Rzeknij mi, co lepiej uczy kontroli nad własną naturą, niż imperatyw przetrwania na samobójczej misji?
- Jeśli będzie stawiał opór - westchnął Nars po chwili ciszy - to sprawię, że usmaży się w płomieniach mojego gniewu. Skąd, tak w ogóle, wytrzasnęliście tego nieboraka?
- Z tego samego miejsca, z którego wziąłeś się ty i reszta tej cudacznej hałastry. Z najmroczniejszego i najwilgotniejszego miejsca na Ziemi. I nie mam tutaj na myśli piwnicznych mroków naszej twierdzy. Wyłowyliśmy go z czeluści internetu!
Nars wynurzył się ze wspominek, tęsknym wzrokiem pożegnał Redów i raźnym krokiem przeszedł przez kilka par rozsuwających się z szumem drzwi naszpikowanych kohortą strażników.
Jarko oczekiwał przełożonego w głównym holu Twierdzy.
Niepozornej budowy i raczej cherlawy podrostek zasalutował na jego widok. Nic nie wskazywało na to, by ciało tego młodzika miało kryć tyle spamerskich specjałów.
- Zamówiona Pepsi, szefie.
Nars pobieżnie zlustrował podaną puszkę.
- Naprawdę tak trudno zapamiętać, że nie prosiłem o Pepsi Twist? Nieważne. Nie tłumacz się, nie pojękuj, nie spamuj. Po prostu skup się i kolejnym razem wykonaj polecenie dobrze.
Narsowi odechciało się już nawet wzdychać; jego współpraca z wątłym Fettą liczyła zaledwie dwa dni i póki co nic nie zapowiadało, że zaledwie parę lat młodszy od niego młodzieniec uczyni cokolwiek w jego życiu prostszym. Wprost przeciwnie, bulgot wnętrzności podpowiadał porucznikowi, że to zaledwie początek biesiady porażek, na której to etapie ucztujący nie sięgnęli jeszcze po główne danie, a kaloryczność potraw dopiero odbije się niestrawnością.
Karkołomne porównanie.
Choć przynajmniej bardziej wyrafinowane od tego, którym skonkludowałem konwersację z Kethem.
- Nawet staranność i waga, jakie przywiązuje do inspekcji dębowych beczek na dnie moje pamięci nie pozwalają mi dopatrzyć się klauzuli, zgodnie z którą w zakres moich obowiązków miałaby wejść tresura trolla.
- Jesteś ostatnią osobą, którą posądziłbym o brak tolerancji wobec bliźniego.
- Jak w ogóle to sobie wyobrażacie?
- Wykażesz się nieludzkim wysiłkiem, udowadniając posiadanie niewyczerpanych pokładów cierpliwości. Adiutant pójdzie za tobą i uwierzy w ciebie, jeśli tylko podzielisz się z nim bagażem emocjonalnym twojej ostatniej misji. Wiesz, o czym mowa.
Nars raz jeszcze nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Rachunek twoich próśb zaczyna obrastać lichwiarskimi procentami.
- Otrzymałeś polecenie służbowe - uciął bez ceregieli. - Zaprosisz go do krainy swoich wspomnień i przeprowadzisz przez nią bez szwanku. Pokażesz mu, jak dokonałeś infiltracji rasistów i szumowin z Głogu. Pokażesz mu, jak niebo spadło ci na głowę.
- To naprawdę wasz najlepszy plan?
Porucznik od dawna nie widział w oczach przełożonego takiego ładunku melancholii.
- Nasz najlepszy zły plan.
Z rozmyśleń ostatecznie wyrwał go szum nadjeżdżającej windy. Nars pokręcił głową i poprawił garnitur, ściągając krawat.
- Odwaliłeś się jak na jasełka, komandorze.
Nars zmierzył podopiecznego uważnym spojrzeniem.
- Jak przystało na każdego dżentelmena w Twierdzy. Tylko głupcy i nonszalanccy pajdokraci uczynili dzisiaj inaczej.
Fetta jakimś przedziwnym trafunkiem uznał za stosowne przyodziać patynowo-biały komplet piłkarski Nike. Uwagę Narsa bardziej przykuła jednak jego nietęga mina.
- Przemyślałem sobie wszystko i niniejszym przyrzekam - zaczął trollować wychowanek - że kończę ze spamem.
- Pociągnij lepiej łyk Pepsi. No, dalej. Napij się, za moje zdrowie.
Drzwi windy zasunęły się i po wyczuwalnym drgnięciu duet pomknął do katakumb twierdzy.
Otwarta puszka potoczyła się po podłodze, naznaczając ją lepką smugą.
Młody porucznik wmanewrował Jarka na ścianę, zacisnął dłonie na jego skroniach i wejrzał mu głęboko w oczy. Kaprawe źrenice adiutanta zaszyło rozkolebane bielmo.
- Dojrzyj. Nie, nie tak. Dojrzyj. Dojrzyj!
Oślepiający błysk, mięciutka ciemność i stoisz przed wrastającymi w siebie poszarpanymi turniami, a warstewki szronu na koronach pobliskich drzew zlewają się w migotliwą feerię.
Przyszła wiosna, a Twoje serce nadal pamięta, co najlepszego zrobiła z nim zima.
Pierwszy krok myślołuskania przy pomocy Pepsi zawsze łączy się z pokonaniem bystrego nurtu, który wypływał z ośrodka wspomnień obiektu.
Rzecz w tym, że porucznik został zmuszony do użycia Pepsi Twist, a rozciągający się przed nim widok przywodził na myśl ciotkę wszystkich rzek, gwałtowną i nieokrzesaną w naturze, która raczej nie zachęcała do kąpieli w celu odnalezienia właściwego wspomnienia - Jarko musiał odchodzić od zmysłów.
Nars po raz kolejny okazał się być zupełnym brakiem zaskoczenia Narsa.
Doskonale pamiętał przecież, jak zaczęło się jego własne szkolenie.
A potem był już tylko głęboki haust powietrza i znajomy, dodający otuchy obraz, który zajął uwagę młodego mężczyzny, gdy ten przemknął gwałtownie przez rozhuczaną taflę wody.
[1/4]
Psy Ogrodnika: Preludium, Vol. 1
Transcendencja.
Wyświechtany frazes. Wytrych, którym otwarto zbyt wiele drzwi.
Tyle że, do kroćset fur beczek, widok rozciągający przed Narsem miał z transcendencją wystarczająco wspólnego, by zamaszystym ruchem zagłębić się w fotelu obok i dotrzymać jej towarzystwa w sączeniu zawartości filiżanki earl grey.
Redzi majestatycznie dryfowali w powietrzu naznaczając malownicze trajektorie, pogrążeni w przedziwnym, somnambulicznym, sobie tylko zrozumiałym tańcu. Takim, któremu z pozoru brakuje przynależności gatunkowej. Takim, któremu przyglądało się sklepienie upstrzone luminescencyjnymi refleksami.
Rachityczne poła krwawych płaszczy łopotały w powietrzu niczym skrzydła nietoperzy. Gdyby ktoś zdołał się do nich zbliżyć, wnet przekonałby się, że studzienna ciemność ich kapturów jarzy się żółtozielonym blaskiem.
Ale nie zdołał.
Młody porucznik przyglądał im się w milczeniu, zawieszony gdzieś pomiędzy zadumą a dziecięcą fascynacją.
Niemal jak co miesiąc. Jak w każdy dzień, gdy jego myśli nie bardzo miały ochotę na stanięcie obok siebie i złożenie się do kupy.
Po prostu czasem są takie dni.
Nars spojrzał na swoje odbicie w panoramicznej ścianie i westchnął. Wspomnienia ostatniego tygodnia z całą ich złowróżebną nutą wyprysnęły na powierzchnię świadomości.
Zaczęło się jak zwykle.
Od śmierci towarzyskiej w kantynie gęsto spowitej dymem papierosów.
Skowyt budzika wyrwał go z krainy sennych majaków tuż przed siedemnastą.
Godzinę później, histeria rozwrzeszczanych świateł chłostała jego spojówki, a gromki i rytmiczny death-dubstep wdzierał się szturmem do narządów słuchowych.
Porucznik szedł z naciągniętym na głowę kapturem przez salę, lawirując między rozszalałymi ludźmi zatraconymi we frenetycznych pląsach. Percepcja chłopaka wyła z bólu, jak zawsze, gdy rzucała rękawicę tętniącemu sercu clubbingu.
Czekała na niego przy barku, niezmiennie emanując czupurnością i pewnością siebie. W jej dłoni tańczył kieliszek białego wina.
Opadł na siedzenie obok, czując, jak kocie oczy prześwidrowują go taksującym spojrzeniem.
- Zechciałabyś przestać wpatrywać się we mnie tak, jakby z mojego torsu sterczał brzdąkający na lutni ksenomorf?
- Patrzcie go, porucznik marnotrawny - parsknęła wysoce pojednawczo. - Ledwo zaznaczył klub swoją obecnością, a już sarka. Czołem, Nars Eregu.
- Pozdrawiam cię, miła przyjaciółko. Pozdrawiam, choć najwyraźniej zapomniałaś, że jestem bronią masowego uwodzenia. To zaledwie wierzchołek góry lodowej rzeczy, które mi wolno.
- Śpiesz się kochać swoje przywileje, wszak tak szybko więdną i odchodzą. W bawełnę owijam tylko namacalne rzeczy; mimo bezmiaru twojego występku, Keth pragnie zakończyć twój przymusowy urlop i przywrócić cię do czynnej służby, co jest rzecz jasna tożsame z szansą na rewitalizację kariery. Pojutrze masz stawić się w centrali. Z tornistrem pękającym w szwach od aprowizacji, które zdążyłeś zachomikować. Przy okazji, mógłbyś się ogolić.
- Odfajkujmy to raz jeszcze - Nars spiorunował ją wzrokiem. - Ile razy mam powtarzać, że...
- Żartowałam, mój ty biodegradowalny dziubasku. No, może nie z tym ostatnim. Bardziej interesuje mnie jednak, jak tam mają się sprawy z...
- Nijak - uciął zniecierpliwiony. - Wątek został, jakby to wyrazić, definitywnie zakończony.
- Przykro mi. Pozostaje nadzieja, że przynajmniej ustrzeżesz się dzięki temu kardynalnych błędów.
Chłopak westchnął i z dezaprobatą pokręcił głową.
- Szef musi być naprawdę zrozpaczony, by prosić mnie o pomoc.
- Nie wydaje mi się, aby szef był kiedykolwiek zrozpaczony. Sam jednak będziesz mógł wydać wyrok za parę dni. Tyle z mojej strony. Zmykam do biura, wojaczka piórem i atramentem nigdy się nie kończy. Dzięki za drinka. Możesz także zapłacić za ten, który właśnie skasowałam... Och, Nars. Nars? Chyba będę musiała poprosić cię o jeszcze jedno.
- Znam ten ton aż nazbyt dobrze.
- Widzisz tego rudego drągala, który właśnie sunie w naszym kierunku niczym gradowa chmura?
- Tego, który wygląda jak regularny rudawy drągal i klisza fabularna #274?
- Chodził za mną ładny kwadrans, powtarzając, że podobam mu się i mam tego nie spierdzielić. W dodatku, zaczął pleść farmazony, jakoby wróżka przepowiedziała mu schadzkę z miłością jego życia właśnie dzisiaj i tutaj.
- Jesteś pewna, że nie chodziło o mnie?
- Jestem przekonana, że to, co mu zaraz zrobisz ani chybi zbliży was do siebie. Umknęłam zapewnieniem, że wkrótce będzie tutaj mój facet, który już zagrzewa silniki, by mu wtłuc.
- Wspominałem, Iwono, tygrysko ty moja lukrowana - rzucił jakby od niechcenia, zakasając rękawy - że nienawidzę poniedziałków?
Podbite oko nigdy nie dewaluuje męskości.
Narsowi niełatwo było to jednak docenić, bowiem jak doskonale wiedział z autopsji, asystentki i stażystki z działu Ketha i tak zawsze piszczały na jego widok, ciskając w niego kartkami pociągniętymi numerami telefonów. Teraz piski były może pół tonu głośniejsze, a niebezpiecznie zaciskający się wokół niego gwarny krąg dzieraltek drenował jego zasoby tlenu najwyżej dwadzieścia procent intensywniej niż zwykle.
Gdy już wydawało się, że młody porucznik poniesie śmierć pod naporem krwiożerczych harpii, w sukurs ruszyła mu ręka generała genNighty’ego, który z krzepą godną leszego wyszarpnął go z otchłani kobiecych wdzięków i wmanewrował do labiryntu sekretnych przejść, jednocześnie odcinając drogę napastniczkom. Podróż przez egipskie ciemności Czerwonej Twierdzy upłynęła pod znakiem opowieści o heroicznym czynie sprzed roku, gdy Nars wyrwał ze szponów krwiożerczego devolaya rodzinę z dziećmi. Chłopak uznał, że niestosownie będzie wspominać, że zrobił to głównie dlatego, ponieważ był głodny jak diabli, a wspomniana bestia prezentowała się nad wyraz apetycznie.
Potem były już tylko wysokie drzwi gabinetu szefa, rozstanie zaakcentowane pożegnalnym klepnięciem w ramię dla dodania otuchy, orzeźwiający chłód wentylatora, intensywny zapach mahoniu łaskoczący nozdrza i w końcu głęboki ukłon w wykonaniu samego Narsa.
- Nadobna Undomiel. Słowiki gloryfikują śpiewem twoje piękno.
Undomiel, szefowa ochrony centrali zawsze wydawała się obca i jakby nie na miejscu. Jej eteryczna uroda zaakcentowana była burzą rudych loków spowijających smukłą twarz. Wojowniczka zastygła z dobytym łukiem w rogu komnaty niczym śnieżna rzeźba, nie dając po sobie poznać, że w ogóle odnotowała przybycia porucznika. Nars wiedział jednak, że wystarczyłoby pstryknąć jej przełożonego w skroń spinaczem, by najeżyła agresora deszczem strzał.
Keth może i nie był w stanie brylować muskulaturą czy imponować wzrostem, a jego łagodne oblicze blondyna nie zdradzało statusu, ale wystarczyło wejrzeć mu w oczy (po uprzednim pokonaniu drogi przez okulary ze zdobionymi oprawkami), by wiedzieć, że glina, z jakiej został ulepiony nie topi się w byle piecu. Mało kto był w stanie wytrzymać jego spojrzenie bez cienia ban-hammera oblizującego kark.
Zwłaszcza, gdy wykręcał się w piruecie, niespodziewanie wyskakując zza kotary.
Dokładnie tak, jak teraz.
- Siadajże, urwipołciu.
Po wymianie chłodnych i wyrachowanych uprzejmości, panowie zajęli miejsca przy mahoniowym stole monstrualnej wielkości; Nars z piersią przepełnioną mieszanymi uczuciami, Keth z fajką, której cybuch rozjarzył się lichym blaskiem.
- Pewien erudycyjny mąż stanu uraczył nas niegdyś maksymą mówiącą “wrogowie twoich wrogów winni być twoimi wrogami, dajmy wszystkim popalić partiami”. W myśl tej tezy, czujemy się zobowiązani wspomóc naszych serdecznych adwersarzy. Stefania Mejeranek, grafomanka, szarlatanka kuta na cztery nogi, iluzjonistka drugiego stopnia wyrzucona z gwiezdnego uniwersytetu żaków, a w dodatku szamanka voodoo, przeniosła swoję centralę wraz ze świtą i pękatą sakwą knonowań wprost do Rumunii. Interpol czujnie nie spuszcza z niej oczu. Nic dziwnego, jeśli wspomnimy kontrowersję związaną z premierą jej opasłych tomisk.
Nars powtórzył prawidło, bezgłośnie poruszając ustami.
- Chyba nie bardzo rozumiem, co masz na myśli.
- Gwałci wampiry.
- Ke? Że co?
- Nie bądźcie dzieckiem, poruczniku.
- Jaki to ma związek z nami?
- Podobno prowadzi przygotowania do gwałtu ostatecznego - stwierdził z maksymalną powagą i stanowczością.
- Chyba nie masz na myśli tego, że porwała Vlada?
- Mam na myśli to - Keth pochylił się nad blatem - że pragnie ostatecznie okaleczyć płoche umysły młodzieży.
- Dwa i dwa nie równa się pięć. Od kiedy to troszczysz się o rozbestwienie gimbazjalnych bojówek i niedolę molestowanych krwiopijców?
- Jakże mogłem się łudzić, że uda mi się omamić tak wytrawnego obserwatora tego jarmarcznego spektaklu zwanego życiem?
Prowodyr wstał, zasunął krzesło i powoli podszedł do panoramicznego okna, splatając ręce.
- Tydzień temu odbyłem telepatyczną konferencję z Redami. Podług ich światłych słów, nasi wysłannicy winni byli zaprezentować na ostatnich targach jeszcze jeden kluczowy materiał, co rychło wytknęła społeczność na oficjalnym forum. Vatt niezwłocznie rozpuścił we wszystkich newralgicznych wątkach zasłonę dymną i wyeliminował co dociekliwszych indagujących, ale dwa i dwa równa się cztery; cała nasza siedziba stała się jedną wielką nieobecnością tego materiału, gdyż zaufany człowiek zdradził, wynosząc stąd pendrive zawierający także garść innych bezcennych plików. Jeśli przynajmniej megabajt - wróć - kilobajt zawartości tego dysku wycieknie do sieci, to pozostanie nam otworzyć parasolki w oczekiwaniu na shitstorm konsekwencji. Wszak jakże inaczej możemy ocalić świat przed autodestrukcją, jeśli nie wydając Wiedźmina 3 zgodnie z planem?
- Twoim rozważaniom towarzyszy zbyt wiele emocji, szefie. Przecież ludzkość i tak prędzej czy później wytrze się ze wspomnień świata, z Wiedźminem 3 czy bez. Chociaż muszę ci oddać tyle; z Wieśkiem przynajmniej będzie zabawniej... Tak czy owak, dlaczego zwracasz się z tym do mnie? Dlaczego zabiegasz o moją asystę? Przecież nie jestem już tak miły twojemu sercu, jak niegdyś.
- Musiałeś wcielać się w tuziny ról. Byłeś wiedźminem, skrytobójcą, dandysem, tancerką cieni, bardem, czy też zabójczym golibrodą. Jesteś Strażnikiem Czerwonej Twierdzy najczystszej krwi. O wielu twarzach i niejednorodnym charakterze, zupełnie, jak nasza organizacja, istny portmanteau. Zawsze działaliśmy dwojako, z jednej stronie chroniąc interesów Redów, z drugiej broniąc ludzkość przed potworami. Zabawne, jak często nasze cele przeplatały się. A ty jesteś naszym mieczem w słusznej sprawie, skrobaczką do glutów zombie i dziadkiem do orzechów.
Porucznik zawahał się na chwilę, odsuwając na bok
- Czego więc ode mnie chcesz?
- Och, Narsie - Keth parsknął bez cienia bufonady. - Tutaj nie chodzi o to, czego ja chcę. Tutaj nigdy nie chodziło o to, czego ja chcę. Tutaj chodzi o to, co dyktuje większe dobro.
- O to, co dyktują Redzi.
- Owszem. Nie wszystko ci się jednak spodoba. I nie mam tutaj na myśli braku ubezpieczenia zdrowotnego.
- Słucham, ciesząc się z wyprzedzeniem.
- Widzisz, synu, gdy przed Twoimi oczyma rozciąga się nieskończony i nieprzebity mrok wszechświata, gdzieś w środku od razu rozkwita paląca potrzeba dzielenia swoich dni z kimś innym. Wszak niebezpiecznie jest udawać się w podróż samotnie. Otwierasz się wtedy na obecność drugiej osoby i napływające w twoją stronę flui...
- Dobra, dobra - Nars uniósł dłonie w obronnym geście. - Jak zwykle chcecie przydzielić mi podopiecznego, zgadza się? W takim razie, jak zwykle muszę z szacunkiem, lecz nieodwołalnie odmówić. Ponimayete?
- Nie tyle chcemy, co już to zrobiliśmy. Nie masz nic do gadania.
- Nie ufacie mi już więc - mruknął z odrobiną goryczy. - Nie ufacie mi, bo ten jeden raz wykazałem się niesubordynacją i dałem pola dyletanckim popisom, narażając dobro misji dla moich...
- Mylisz się, Nars Eregu - Undomiel ożyła nagle niczym dźgnięta czarodziejską różdżką i omiotła go spojrzeniem swoich fiołkowych oczu. - Przysięgam na rudość moich włosów, że wierzymy w ciebie jak w nikogo, nawet, jeśli mamy z tą wiarą drobne problemy. Szkopuł tkwi w tym, że wyłuskaliśmy z naszych szeregów młodzieńca o niebywałym potencjale, którego zdolności pragniemy podać weryfikacji w trakcie walki na śmierć i życie.
- Będziesz piastował funkcję jego mentora i opiekuna. Dajemy Ci najlepszego, jakiego mamy.
- Najlepszego, jakiego macie.
- Najlepszego złego kandydata, jakiego mamy - wtrąciła Undomiel.
- Ze wszystkich dobrych złych kandydatów, jakich przesłuchaliśmy, ten odznacza się najlepszymi złymi predyspozycjami - uzupełnił szef.
- Zapewne nie masz nawet pojęcia, ile trudu kosztowało nas odnalezienie tak dobrego złego kandydata!
- Jaram się ową perspektywą niczym grunt pod spamerem na widok Zi3lonej. Naprawdę nie możecie wspomóc mnie kimś ze stałej ekipy?
- Na kim zatrzymałeś swój czujny wzrok, młody poruczniku? - głos rudowłosej amazonki zawsze przywodził Narsowi na myśl ptasie trele. - Na Łolesie, który w strugach deszczu zaprowadza ład w mieście bezprawia, G-City? Na Iwonie, która wypruwa sobie żyły nad papierkową robot? Na Szypku, który spędza właśnie zasłużony urlop na Majorce i kontempluje koktajle z parasolką w towarzystwie roznegliżowanych dzierlatek, podczas gdy ty frajersko sposobisz się na katorżniczą misję--ee, to znaczy...
- Świat się rozpada, a ja mam ruszać na misję z żółtodziobem u boku.
- Na misję, z którą świetnie poradziłbyś sobie sam.
- Co, jeśli mój hipotetyczny pomagier poniesie śmierć?
- Będzie to oznaczało, że przeszacowaliśmy jego wartość.
- A jeśli okaże się kulą u nogi?
- Zgoła przeciwnie - Keth zgasił fajkę znaczącym gestem. - Jestem pewien, że wybrany adiutant jest doskonałym uzupełnieniem twoich umiejętności, a jego rzadki talent może okazać się wysoce użyteczny na wyprawie o takim charakterze. Jeśli chcemy utrzymać niski klucz, możemy wysłać tam co najwyżej dwóch, może trzech żołnierzy, a jeśli jeden z nich stwierdzi, że nie czuje się już na siłach, by zbawiać świat, tedy w najgorszym wypadku podziękujemy mu grzecznie, podarujemy torebki z firmowymi gadżetami - pamiętaj, że medaliony i kubki już się skończyły - i znajdziemy stosowne zastępstwo.
- Touché. Zdradzicie mi przynajmniej jego imię?
- Jarko Fetta - rzekła Undomiel z błyskiem w oku - zwany Se--
Porucznik nie potrzebował wiele czasu, aby upewnić się, że dobrze usłyszał.
- Nie wymawiaj tego aliasu! Przecież to typ, który nieomal zaspamował was na śmierć!
- W obliczu nieuchronnej zagłady naszej planety winniśmy stanąć w jednym szeregu i zapomnieć o dzielących nas dawniej niesnaskach.
- Tego, co zrobił z runą “XD” nie sposób zapomnieć.
- Historia Sam-No-Przecież-Wiesz-Kogo niezwykle nas poruszyła - podjął Keth, starannie przecierając powieki. - Otóż dzieciak jest ofiarą klątwy, która zmusza go do mimowolnego zaspamowywania życia innych. Pragnie jednak wyrwać się spod jej kontroli i zostać prawdziwym chłopcem. Są ludzie napędzani kompulsywną potrzebą mówienia Caps Lockiem, czy też osobnicy niezdolni do wdrażania w swoje życie przecinków, ale wszystko to wydaje się trywialną, poślednią troską w obliczu takiego przekleństwa. Rzeknij mi, co lepiej uczy kontroli nad własną naturą, niż imperatyw przetrwania na samobójczej misji?
- Jeśli będzie stawiał opór - westchnął Nars po chwili ciszy - to sprawię, że usmaży się w płomieniach mojego gniewu. Skąd, tak w ogóle, wytrzasnęliście tego nieboraka?
- Z tego samego miejsca, z którego wziąłeś się ty i reszta tej cudacznej hałastry. Z najmroczniejszego i najwilgotniejszego miejsca na Ziemi. I nie mam tutaj na myśli piwnicznych mroków naszej twierdzy. Wyłowyliśmy go z czeluści internetu!
Nars wynurzył się ze wspominek, tęsknym wzrokiem pożegnał Redów i raźnym krokiem przeszedł przez kilka par rozsuwających się z szumem drzwi naszpikowanych kohortą strażników.
Jarko oczekiwał przełożonego w głównym holu Twierdzy.
Niepozornej budowy i raczej cherlawy podrostek zasalutował na jego widok. Nic nie wskazywało na to, by ciało tego młodzika miało kryć tyle spamerskich specjałów.
- Zamówiona Pepsi, szefie.
Nars pobieżnie zlustrował podaną puszkę.
- Naprawdę tak trudno zapamiętać, że nie prosiłem o Pepsi Twist? Nieważne. Nie tłumacz się, nie pojękuj, nie spamuj. Po prostu skup się i kolejnym razem wykonaj polecenie dobrze.
Narsowi odechciało się już nawet wzdychać; jego współpraca z wątłym Fettą liczyła zaledwie dwa dni i póki co nic nie zapowiadało, że zaledwie parę lat młodszy od niego młodzieniec uczyni cokolwiek w jego życiu prostszym. Wprost przeciwnie, bulgot wnętrzności podpowiadał porucznikowi, że to zaledwie początek biesiady porażek, na której to etapie ucztujący nie sięgnęli jeszcze po główne danie, a kaloryczność potraw dopiero odbije się niestrawnością.
Karkołomne porównanie.
Choć przynajmniej bardziej wyrafinowane od tego, którym skonkludowałem konwersację z Kethem.
- Nawet staranność i waga, jakie przywiązuje do inspekcji dębowych beczek na dnie moje pamięci nie pozwalają mi dopatrzyć się klauzuli, zgodnie z którą w zakres moich obowiązków miałaby wejść tresura trolla.
- Jesteś ostatnią osobą, którą posądziłbym o brak tolerancji wobec bliźniego.
- Jak w ogóle to sobie wyobrażacie?
- Wykażesz się nieludzkim wysiłkiem, udowadniając posiadanie niewyczerpanych pokładów cierpliwości. Adiutant pójdzie za tobą i uwierzy w ciebie, jeśli tylko podzielisz się z nim bagażem emocjonalnym twojej ostatniej misji. Wiesz, o czym mowa.
Nars raz jeszcze nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Rachunek twoich próśb zaczyna obrastać lichwiarskimi procentami.
- Otrzymałeś polecenie służbowe - uciął bez ceregieli. - Zaprosisz go do krainy swoich wspomnień i przeprowadzisz przez nią bez szwanku. Pokażesz mu, jak dokonałeś infiltracji rasistów i szumowin z Głogu. Pokażesz mu, jak niebo spadło ci na głowę.
- To naprawdę wasz najlepszy plan?
Porucznik od dawna nie widział w oczach przełożonego takiego ładunku melancholii.
- Nasz najlepszy zły plan.
Z rozmyśleń ostatecznie wyrwał go szum nadjeżdżającej windy. Nars pokręcił głową i poprawił garnitur, ściągając krawat.
- Odwaliłeś się jak na jasełka, komandorze.
Nars zmierzył podopiecznego uważnym spojrzeniem.
- Jak przystało na każdego dżentelmena w Twierdzy. Tylko głupcy i nonszalanccy pajdokraci uczynili dzisiaj inaczej.
Fetta jakimś przedziwnym trafunkiem uznał za stosowne przyodziać patynowo-biały komplet piłkarski Nike. Uwagę Narsa bardziej przykuła jednak jego nietęga mina.
- Przemyślałem sobie wszystko i niniejszym przyrzekam - zaczął trollować wychowanek - że kończę ze spamem.
- Pociągnij lepiej łyk Pepsi. No, dalej. Napij się, za moje zdrowie.
Drzwi windy zasunęły się i po wyczuwalnym drgnięciu duet pomknął do katakumb twierdzy.
Otwarta puszka potoczyła się po podłodze, naznaczając ją lepką smugą.
Młody porucznik wmanewrował Jarka na ścianę, zacisnął dłonie na jego skroniach i wejrzał mu głęboko w oczy. Kaprawe źrenice adiutanta zaszyło rozkolebane bielmo.
- Dojrzyj. Nie, nie tak. Dojrzyj. Dojrzyj!
Oślepiający błysk, mięciutka ciemność i stoisz przed wrastającymi w siebie poszarpanymi turniami, a warstewki szronu na koronach pobliskich drzew zlewają się w migotliwą feerię.
Przyszła wiosna, a Twoje serce nadal pamięta, co najlepszego zrobiła z nim zima.
Pierwszy krok myślołuskania przy pomocy Pepsi zawsze łączy się z pokonaniem bystrego nurtu, który wypływał z ośrodka wspomnień obiektu.
Rzecz w tym, że porucznik został zmuszony do użycia Pepsi Twist, a rozciągający się przed nim widok przywodził na myśl ciotkę wszystkich rzek, gwałtowną i nieokrzesaną w naturze, która raczej nie zachęcała do kąpieli w celu odnalezienia właściwego wspomnienia - Jarko musiał odchodzić od zmysłów.
Nars po raz kolejny okazał się być zupełnym brakiem zaskoczenia Narsa.
Doskonale pamiętał przecież, jak zaczęło się jego własne szkolenie.
A potem był już tylko głęboki haust powietrza i znajomy, dodający otuchy obraz, który zajął uwagę młodego mężczyzny, gdy ten przemknął gwałtownie przez rozhuczaną taflę wody.
[1/4]