Psy Ogrodnika - oficjalna forumowa proza

+

Galadh

Forum veteran
Psy Ogrodnika - oficjalna forumowa proza

Psy Ogrodnika: Preludium, Vol. 1


Transcendencja.
Wyświechtany frazes. Wytrych, którym otwarto zbyt wiele drzwi.
Tyle że, do kroćset fur beczek, widok rozciągający przed Narsem miał z transcendencją wystarczająco wspólnego, by zamaszystym ruchem zagłębić się w fotelu obok i dotrzymać jej towarzystwa w sączeniu zawartości filiżanki earl grey.
Redzi majestatycznie dryfowali w powietrzu naznaczając malownicze trajektorie, pogrążeni w przedziwnym, somnambulicznym, sobie tylko zrozumiałym tańcu. Takim, któremu z pozoru brakuje przynależności gatunkowej. Takim, któremu przyglądało się sklepienie upstrzone luminescencyjnymi refleksami.
Rachityczne poła krwawych płaszczy łopotały w powietrzu niczym skrzydła nietoperzy. Gdyby ktoś zdołał się do nich zbliżyć, wnet przekonałby się, że studzienna ciemność ich kapturów jarzy się żółtozielonym blaskiem.
Ale nie zdołał.
Młody porucznik przyglądał im się w milczeniu, zawieszony gdzieś pomiędzy zadumą a dziecięcą fascynacją.
Niemal jak co miesiąc. Jak w każdy dzień, gdy jego myśli nie bardzo miały ochotę na stanięcie obok siebie i złożenie się do kupy.
Po prostu czasem są takie dni.
Nars spojrzał na swoje odbicie w panoramicznej ścianie i westchnął. Wspomnienia ostatniego tygodnia z całą ich złowróżebną nutą wyprysnęły na powierzchnię świadomości.

Zaczęło się jak zwykle.
Od śmierci towarzyskiej w kantynie gęsto spowitej dymem papierosów.
Skowyt budzika wyrwał go z krainy sennych majaków tuż przed siedemnastą.
Godzinę później, histeria rozwrzeszczanych świateł chłostała jego spojówki, a gromki i rytmiczny death-dubstep wdzierał się szturmem do narządów słuchowych.
Porucznik szedł z naciągniętym na głowę kapturem przez salę, lawirując między rozszalałymi ludźmi zatraconymi we frenetycznych pląsach. Percepcja chłopaka wyła z bólu, jak zawsze, gdy rzucała rękawicę tętniącemu sercu clubbingu.
Czekała na niego przy barku, niezmiennie emanując czupurnością i pewnością siebie. W jej dłoni tańczył kieliszek białego wina.
Opadł na siedzenie obok, czując, jak kocie oczy prześwidrowują go taksującym spojrzeniem.
- Zechciałabyś przestać wpatrywać się we mnie tak, jakby z mojego torsu sterczał brzdąkający na lutni ksenomorf?
- Patrzcie go, porucznik marnotrawny - parsknęła wysoce pojednawczo. - Ledwo zaznaczył klub swoją obecnością, a już sarka. Czołem, Nars Eregu.
- Pozdrawiam cię, miła przyjaciółko. Pozdrawiam, choć najwyraźniej zapomniałaś, że jestem bronią masowego uwodzenia. To zaledwie wierzchołek góry lodowej rzeczy, które mi wolno.
- Śpiesz się kochać swoje przywileje, wszak tak szybko więdną i odchodzą. W bawełnę owijam tylko namacalne rzeczy; mimo bezmiaru twojego występku, Keth pragnie zakończyć twój przymusowy urlop i przywrócić cię do czynnej służby, co jest rzecz jasna tożsame z szansą na rewitalizację kariery. Pojutrze masz stawić się w centrali. Z tornistrem pękającym w szwach od aprowizacji, które zdążyłeś zachomikować. Przy okazji, mógłbyś się ogolić.
- Odfajkujmy to raz jeszcze - Nars spiorunował ją wzrokiem. - Ile razy mam powtarzać, że...
- Żartowałam, mój ty biodegradowalny dziubasku. No, może nie z tym ostatnim. Bardziej interesuje mnie jednak, jak tam mają się sprawy z...
- Nijak - uciął zniecierpliwiony. - Wątek został, jakby to wyrazić, definitywnie zakończony.
- Przykro mi. Pozostaje nadzieja, że przynajmniej ustrzeżesz się dzięki temu kardynalnych błędów.
Chłopak westchnął i z dezaprobatą pokręcił głową.
- Szef musi być naprawdę zrozpaczony, by prosić mnie o pomoc.
- Nie wydaje mi się, aby szef był kiedykolwiek zrozpaczony. Sam jednak będziesz mógł wydać wyrok za parę dni. Tyle z mojej strony. Zmykam do biura, wojaczka piórem i atramentem nigdy się nie kończy. Dzięki za drinka. Możesz także zapłacić za ten, który właśnie skasowałam... Och, Nars. Nars? Chyba będę musiała poprosić cię o jeszcze jedno.
- Znam ten ton aż nazbyt dobrze.
- Widzisz tego rudego drągala, który właśnie sunie w naszym kierunku niczym gradowa chmura?
- Tego, który wygląda jak regularny rudawy drągal i klisza fabularna #274?
- Chodził za mną ładny kwadrans, powtarzając, że podobam mu się i mam tego nie spierdzielić. W dodatku, zaczął pleść farmazony, jakoby wróżka przepowiedziała mu schadzkę z miłością jego życia właśnie dzisiaj i tutaj.
- Jesteś pewna, że nie chodziło o mnie?
- Jestem przekonana, że to, co mu zaraz zrobisz ani chybi zbliży was do siebie. Umknęłam zapewnieniem, że wkrótce będzie tutaj mój facet, który już zagrzewa silniki, by mu wtłuc.
- Wspominałem, Iwono, tygrysko ty moja lukrowana - rzucił jakby od niechcenia, zakasając rękawy - że nienawidzę poniedziałków?

Podbite oko nigdy nie dewaluuje męskości.
Narsowi niełatwo było to jednak docenić, bowiem jak doskonale wiedział z autopsji, asystentki i stażystki z działu Ketha i tak zawsze piszczały na jego widok, ciskając w niego kartkami pociągniętymi numerami telefonów. Teraz piski były może pół tonu głośniejsze, a niebezpiecznie zaciskający się wokół niego gwarny krąg dzieraltek drenował jego zasoby tlenu najwyżej dwadzieścia procent intensywniej niż zwykle.
Gdy już wydawało się, że młody porucznik poniesie śmierć pod naporem krwiożerczych harpii, w sukurs ruszyła mu ręka generała genNighty’ego, który z krzepą godną leszego wyszarpnął go z otchłani kobiecych wdzięków i wmanewrował do labiryntu sekretnych przejść, jednocześnie odcinając drogę napastniczkom. Podróż przez egipskie ciemności Czerwonej Twierdzy upłynęła pod znakiem opowieści o heroicznym czynie sprzed roku, gdy Nars wyrwał ze szponów krwiożerczego devolaya rodzinę z dziećmi. Chłopak uznał, że niestosownie będzie wspominać, że zrobił to głównie dlatego, ponieważ był głodny jak diabli, a wspomniana bestia prezentowała się nad wyraz apetycznie.
Potem były już tylko wysokie drzwi gabinetu szefa, rozstanie zaakcentowane pożegnalnym klepnięciem w ramię dla dodania otuchy, orzeźwiający chłód wentylatora, intensywny zapach mahoniu łaskoczący nozdrza i w końcu głęboki ukłon w wykonaniu samego Narsa.
- Nadobna Undomiel. Słowiki gloryfikują śpiewem twoje piękno.
Undomiel, szefowa ochrony centrali zawsze wydawała się obca i jakby nie na miejscu. Jej eteryczna uroda zaakcentowana była burzą rudych loków spowijających smukłą twarz. Wojowniczka zastygła z dobytym łukiem w rogu komnaty niczym śnieżna rzeźba, nie dając po sobie poznać, że w ogóle odnotowała przybycia porucznika. Nars wiedział jednak, że wystarczyłoby pstryknąć jej przełożonego w skroń spinaczem, by najeżyła agresora deszczem strzał.
Keth może i nie był w stanie brylować muskulaturą czy imponować wzrostem, a jego łagodne oblicze blondyna nie zdradzało statusu, ale wystarczyło wejrzeć mu w oczy (po uprzednim pokonaniu drogi przez okulary ze zdobionymi oprawkami), by wiedzieć, że glina, z jakiej został ulepiony nie topi się w byle piecu. Mało kto był w stanie wytrzymać jego spojrzenie bez cienia ban-hammera oblizującego kark.
Zwłaszcza, gdy wykręcał się w piruecie, niespodziewanie wyskakując zza kotary.
Dokładnie tak, jak teraz.
- Siadajże, urwipołciu.
Po wymianie chłodnych i wyrachowanych uprzejmości, panowie zajęli miejsca przy mahoniowym stole monstrualnej wielkości; Nars z piersią przepełnioną mieszanymi uczuciami, Keth z fajką, której cybuch rozjarzył się lichym blaskiem.
- Pewien erudycyjny mąż stanu uraczył nas niegdyś maksymą mówiącą “wrogowie twoich wrogów winni być twoimi wrogami, dajmy wszystkim popalić partiami”. W myśl tej tezy, czujemy się zobowiązani wspomóc naszych serdecznych adwersarzy. Stefania Mejeranek, grafomanka, szarlatanka kuta na cztery nogi, iluzjonistka drugiego stopnia wyrzucona z gwiezdnego uniwersytetu żaków, a w dodatku szamanka voodoo, przeniosła swoję centralę wraz ze świtą i pękatą sakwą knonowań wprost do Rumunii. Interpol czujnie nie spuszcza z niej oczu. Nic dziwnego, jeśli wspomnimy kontrowersję związaną z premierą jej opasłych tomisk.
Nars powtórzył prawidło, bezgłośnie poruszając ustami.
- Chyba nie bardzo rozumiem, co masz na myśli.
- Gwałci wampiry.
- Ke? Że co?
- Nie bądźcie dzieckiem, poruczniku.
- Jaki to ma związek z nami?
- Podobno prowadzi przygotowania do gwałtu ostatecznego - stwierdził z maksymalną powagą i stanowczością.
- Chyba nie masz na myśli tego, że porwała Vlada?
- Mam na myśli to - Keth pochylił się nad blatem - że pragnie ostatecznie okaleczyć płoche umysły młodzieży.
- Dwa i dwa nie równa się pięć. Od kiedy to troszczysz się o rozbestwienie gimbazjalnych bojówek i niedolę molestowanych krwiopijców?
- Jakże mogłem się łudzić, że uda mi się omamić tak wytrawnego obserwatora tego jarmarcznego spektaklu zwanego życiem?
Prowodyr wstał, zasunął krzesło i powoli podszedł do panoramicznego okna, splatając ręce.
- Tydzień temu odbyłem telepatyczną konferencję z Redami. Podług ich światłych słów, nasi wysłannicy winni byli zaprezentować na ostatnich targach jeszcze jeden kluczowy materiał, co rychło wytknęła społeczność na oficjalnym forum. Vatt niezwłocznie rozpuścił we wszystkich newralgicznych wątkach zasłonę dymną i wyeliminował co dociekliwszych indagujących, ale dwa i dwa równa się cztery; cała nasza siedziba stała się jedną wielką nieobecnością tego materiału, gdyż zaufany człowiek zdradził, wynosząc stąd pendrive zawierający także garść innych bezcennych plików. Jeśli przynajmniej megabajt - wróć - kilobajt zawartości tego dysku wycieknie do sieci, to pozostanie nam otworzyć parasolki w oczekiwaniu na shitstorm konsekwencji. Wszak jakże inaczej możemy ocalić świat przed autodestrukcją, jeśli nie wydając Wiedźmina 3 zgodnie z planem?
- Twoim rozważaniom towarzyszy zbyt wiele emocji, szefie. Przecież ludzkość i tak prędzej czy później wytrze się ze wspomnień świata, z Wiedźminem 3 czy bez. Chociaż muszę ci oddać tyle; z Wieśkiem przynajmniej będzie zabawniej... Tak czy owak, dlaczego zwracasz się z tym do mnie? Dlaczego zabiegasz o moją asystę? Przecież nie jestem już tak miły twojemu sercu, jak niegdyś.
- Musiałeś wcielać się w tuziny ról. Byłeś wiedźminem, skrytobójcą, dandysem, tancerką cieni, bardem, czy też zabójczym golibrodą. Jesteś Strażnikiem Czerwonej Twierdzy najczystszej krwi. O wielu twarzach i niejednorodnym charakterze, zupełnie, jak nasza organizacja, istny portmanteau. Zawsze działaliśmy dwojako, z jednej stronie chroniąc interesów Redów, z drugiej broniąc ludzkość przed potworami. Zabawne, jak często nasze cele przeplatały się. A ty jesteś naszym mieczem w słusznej sprawie, skrobaczką do glutów zombie i dziadkiem do orzechów.
Porucznik zawahał się na chwilę, odsuwając na bok
- Czego więc ode mnie chcesz?
- Och, Narsie - Keth parsknął bez cienia bufonady. - Tutaj nie chodzi o to, czego ja chcę. Tutaj nigdy nie chodziło o to, czego ja chcę. Tutaj chodzi o to, co dyktuje większe dobro.
- O to, co dyktują Redzi.
- Owszem. Nie wszystko ci się jednak spodoba. I nie mam tutaj na myśli braku ubezpieczenia zdrowotnego.
- Słucham, ciesząc się z wyprzedzeniem.
- Widzisz, synu, gdy przed Twoimi oczyma rozciąga się nieskończony i nieprzebity mrok wszechświata, gdzieś w środku od razu rozkwita paląca potrzeba dzielenia swoich dni z kimś innym. Wszak niebezpiecznie jest udawać się w podróż samotnie. Otwierasz się wtedy na obecność drugiej osoby i napływające w twoją stronę flui...
- Dobra, dobra - Nars uniósł dłonie w obronnym geście. - Jak zwykle chcecie przydzielić mi podopiecznego, zgadza się? W takim razie, jak zwykle muszę z szacunkiem, lecz nieodwołalnie odmówić. Ponimayete?
- Nie tyle chcemy, co już to zrobiliśmy. Nie masz nic do gadania.
- Nie ufacie mi już więc - mruknął z odrobiną goryczy. - Nie ufacie mi, bo ten jeden raz wykazałem się niesubordynacją i dałem pola dyletanckim popisom, narażając dobro misji dla moich...
- Mylisz się, Nars Eregu - Undomiel ożyła nagle niczym dźgnięta czarodziejską różdżką i omiotła go spojrzeniem swoich fiołkowych oczu. - Przysięgam na rudość moich włosów, że wierzymy w ciebie jak w nikogo, nawet, jeśli mamy z tą wiarą drobne problemy. Szkopuł tkwi w tym, że wyłuskaliśmy z naszych szeregów młodzieńca o niebywałym potencjale, którego zdolności pragniemy podać weryfikacji w trakcie walki na śmierć i życie.
- Będziesz piastował funkcję jego mentora i opiekuna. Dajemy Ci najlepszego, jakiego mamy.
- Najlepszego, jakiego macie.
- Najlepszego złego kandydata, jakiego mamy - wtrąciła Undomiel.
- Ze wszystkich dobrych złych kandydatów, jakich przesłuchaliśmy, ten odznacza się najlepszymi złymi predyspozycjami - uzupełnił szef.
- Zapewne nie masz nawet pojęcia, ile trudu kosztowało nas odnalezienie tak dobrego złego kandydata!
- Jaram się ową perspektywą niczym grunt pod spamerem na widok Zi3lonej. Naprawdę nie możecie wspomóc mnie kimś ze stałej ekipy?
- Na kim zatrzymałeś swój czujny wzrok, młody poruczniku? - głos rudowłosej amazonki zawsze przywodził Narsowi na myśl ptasie trele. - Na Łolesie, który w strugach deszczu zaprowadza ład w mieście bezprawia, G-City? Na Iwonie, która wypruwa sobie żyły nad papierkową robot? Na Szypku, który spędza właśnie zasłużony urlop na Majorce i kontempluje koktajle z parasolką w towarzystwie roznegliżowanych dzierlatek, podczas gdy ty frajersko sposobisz się na katorżniczą misję--ee, to znaczy...
- Świat się rozpada, a ja mam ruszać na misję z żółtodziobem u boku.
- Na misję, z którą świetnie poradziłbyś sobie sam.
- Co, jeśli mój hipotetyczny pomagier poniesie śmierć?
- Będzie to oznaczało, że przeszacowaliśmy jego wartość.
- A jeśli okaże się kulą u nogi?
- Zgoła przeciwnie - Keth zgasił fajkę znaczącym gestem. - Jestem pewien, że wybrany adiutant jest doskonałym uzupełnieniem twoich umiejętności, a jego rzadki talent może okazać się wysoce użyteczny na wyprawie o takim charakterze. Jeśli chcemy utrzymać niski klucz, możemy wysłać tam co najwyżej dwóch, może trzech żołnierzy, a jeśli jeden z nich stwierdzi, że nie czuje się już na siłach, by zbawiać świat, tedy w najgorszym wypadku podziękujemy mu grzecznie, podarujemy torebki z firmowymi gadżetami - pamiętaj, że medaliony i kubki już się skończyły - i znajdziemy stosowne zastępstwo.
- Touché. Zdradzicie mi przynajmniej jego imię?
- Jarko Fetta - rzekła Undomiel z błyskiem w oku - zwany Se--
Porucznik nie potrzebował wiele czasu, aby upewnić się, że dobrze usłyszał.
- Nie wymawiaj tego aliasu! Przecież to typ, który nieomal zaspamował was na śmierć!
- W obliczu nieuchronnej zagłady naszej planety winniśmy stanąć w jednym szeregu i zapomnieć o dzielących nas dawniej niesnaskach.
- Tego, co zrobił z runą “XD” nie sposób zapomnieć.
- Historia Sam-No-Przecież-Wiesz-Kogo niezwykle nas poruszyła - podjął Keth, starannie przecierając powieki. - Otóż dzieciak jest ofiarą klątwy, która zmusza go do mimowolnego zaspamowywania życia innych. Pragnie jednak wyrwać się spod jej kontroli i zostać prawdziwym chłopcem. Są ludzie napędzani kompulsywną potrzebą mówienia Caps Lockiem, czy też osobnicy niezdolni do wdrażania w swoje życie przecinków, ale wszystko to wydaje się trywialną, poślednią troską w obliczu takiego przekleństwa. Rzeknij mi, co lepiej uczy kontroli nad własną naturą, niż imperatyw przetrwania na samobójczej misji?
- Jeśli będzie stawiał opór - westchnął Nars po chwili ciszy - to sprawię, że usmaży się w płomieniach mojego gniewu. Skąd, tak w ogóle, wytrzasnęliście tego nieboraka?
- Z tego samego miejsca, z którego wziąłeś się ty i reszta tej cudacznej hałastry. Z najmroczniejszego i najwilgotniejszego miejsca na Ziemi. I nie mam tutaj na myśli piwnicznych mroków naszej twierdzy. Wyłowyliśmy go z czeluści internetu!

Nars wynurzył się ze wspominek, tęsknym wzrokiem pożegnał Redów i raźnym krokiem przeszedł przez kilka par rozsuwających się z szumem drzwi naszpikowanych kohortą strażników.
Jarko oczekiwał przełożonego w głównym holu Twierdzy.
Niepozornej budowy i raczej cherlawy podrostek zasalutował na jego widok. Nic nie wskazywało na to, by ciało tego młodzika miało kryć tyle spamerskich specjałów.
- Zamówiona Pepsi, szefie.
Nars pobieżnie zlustrował podaną puszkę.
- Naprawdę tak trudno zapamiętać, że nie prosiłem o Pepsi Twist? Nieważne. Nie tłumacz się, nie pojękuj, nie spamuj. Po prostu skup się i kolejnym razem wykonaj polecenie dobrze.
Narsowi odechciało się już nawet wzdychać; jego współpraca z wątłym Fettą liczyła zaledwie dwa dni i póki co nic nie zapowiadało, że zaledwie parę lat młodszy od niego młodzieniec uczyni cokolwiek w jego życiu prostszym. Wprost przeciwnie, bulgot wnętrzności podpowiadał porucznikowi, że to zaledwie początek biesiady porażek, na której to etapie ucztujący nie sięgnęli jeszcze po główne danie, a kaloryczność potraw dopiero odbije się niestrawnością.
Karkołomne porównanie.
Choć przynajmniej bardziej wyrafinowane od tego, którym skonkludowałem konwersację z Kethem.

- Nawet staranność i waga, jakie przywiązuje do inspekcji dębowych beczek na dnie moje pamięci nie pozwalają mi dopatrzyć się klauzuli, zgodnie z którą w zakres moich obowiązków miałaby wejść tresura trolla.
- Jesteś ostatnią osobą, którą posądziłbym o brak tolerancji wobec bliźniego.
- Jak w ogóle to sobie wyobrażacie?
- Wykażesz się nieludzkim wysiłkiem, udowadniając posiadanie niewyczerpanych pokładów cierpliwości. Adiutant pójdzie za tobą i uwierzy w ciebie, jeśli tylko podzielisz się z nim bagażem emocjonalnym twojej ostatniej misji. Wiesz, o czym mowa.
Nars raz jeszcze nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Rachunek twoich próśb zaczyna obrastać lichwiarskimi procentami.
- Otrzymałeś polecenie służbowe - uciął bez ceregieli. - Zaprosisz go do krainy swoich wspomnień i przeprowadzisz przez nią bez szwanku. Pokażesz mu, jak dokonałeś infiltracji rasistów i szumowin z Głogu. Pokażesz mu, jak niebo spadło ci na głowę.
- To naprawdę wasz najlepszy plan?
Porucznik od dawna nie widział w oczach przełożonego takiego ładunku melancholii.
- Nasz najlepszy zły plan.

Z rozmyśleń ostatecznie wyrwał go szum nadjeżdżającej windy. Nars pokręcił głową i poprawił garnitur, ściągając krawat.
- Odwaliłeś się jak na jasełka, komandorze.
Nars zmierzył podopiecznego uważnym spojrzeniem.
- Jak przystało na każdego dżentelmena w Twierdzy. Tylko głupcy i nonszalanccy pajdokraci uczynili dzisiaj inaczej.
Fetta jakimś przedziwnym trafunkiem uznał za stosowne przyodziać patynowo-biały komplet piłkarski Nike. Uwagę Narsa bardziej przykuła jednak jego nietęga mina.
- Przemyślałem sobie wszystko i niniejszym przyrzekam - zaczął trollować wychowanek - że kończę ze spamem.
- Pociągnij lepiej łyk Pepsi. No, dalej. Napij się, za moje zdrowie.
Drzwi windy zasunęły się i po wyczuwalnym drgnięciu duet pomknął do katakumb twierdzy.

Otwarta puszka potoczyła się po podłodze, naznaczając ją lepką smugą.
Młody porucznik wmanewrował Jarka na ścianę, zacisnął dłonie na jego skroniach i wejrzał mu głęboko w oczy. Kaprawe źrenice adiutanta zaszyło rozkolebane bielmo.
- Dojrzyj. Nie, nie tak. Dojrzyj. Dojrzyj!
Oślepiający błysk, mięciutka ciemność i stoisz przed wrastającymi w siebie poszarpanymi turniami, a warstewki szronu na koronach pobliskich drzew zlewają się w migotliwą feerię.
Przyszła wiosna, a Twoje serce nadal pamięta, co najlepszego zrobiła z nim zima.
Pierwszy krok myślołuskania przy pomocy Pepsi zawsze łączy się z pokonaniem bystrego nurtu, który wypływał z ośrodka wspomnień obiektu.

Rzecz w tym, że porucznik został zmuszony do użycia Pepsi Twist, a rozciągający się przed nim widok przywodził na myśl ciotkę wszystkich rzek, gwałtowną i nieokrzesaną w naturze, która raczej nie zachęcała do kąpieli w celu odnalezienia właściwego wspomnienia - Jarko musiał odchodzić od zmysłów.
Nars po raz kolejny okazał się być zupełnym brakiem zaskoczenia Narsa.
Doskonale pamiętał przecież, jak zaczęło się jego własne szkolenie.
A potem był już tylko głęboki haust powietrza i znajomy, dodający otuchy obraz, który zajął uwagę młodego mężczyzny, gdy ten przemknął gwałtownie przez rozhuczaną taflę wody.

[1/4]
 

Galadh

Forum veteran
Undomiel mocno objęła jego głowę dłońmi i wejrzała mu głęboko w oczy. Zauważył, że jej źrenice rozmyły się i zmieniły kolor na fiołkowy. Pochłaniał ją wzrokiem niczym zahipnotyzowany.
- Dojrzyj. Nie, nie tak. Dojrzyj. Dojrzyj!
Leży przed tobą kanapka twojego życia. Sądzisz, że jesteś bezpieczny. Ale nie jesteś. Wystarczy jeden fałszywy ruch, by spłynęła po twoim surducie i rozpętała piekło. Odzyskujesz przytomność na sali obrad. Zupełnie tak, jakbyś zdrzemnął się zaledwie na chwilę, chociaż spałeś całą wieczność. Twoja osobowość rozdziela się na dwoje. Jedna połowa zostaje w sali. Druga wraca i udaje się na spotkanie z Nią. Tą, która oczekuje ciebie w gaju oliwnym i obdarza zaniepokojonym spojrzeniem, gdy tylko przybywasz. Obraz rozpada się na tysiąc kawałków niczym witraż strzaskany o posadzkę. Keth gasi fajkę znaczącym gestem. I gasi fajkę znaczącym gestem. I gasi fajkę znaczącym gestem. A więc, gdzie jesteś? W labiryncie myśli w czyimś anonimowym umyśle?
Undomiel ściska twoja dłonie po to, by po chwili je puścić i pozwolić wizjom dryfować w swoim tempie.
- Taka jest natura musztardy i ketchupu, Nars Eregu. Bierzesz pysznego sandwicza ze sznyclem do ręki i spada na twoje spodnie, brudząc zamszyk. Co robisz? Biegniesz przed tysiące drzwi i dopadasz umywalki, próbując zetrzeć znamię plamy ze wspomnień świata? A może wysypujesz na garnitur frytki i wcierasz sól w kraciastą koszulę, którą nosisz pod nim? Potem zostaje już tylko kubek z colą i spryskanie jego zawartością błyszczących lakierków. Wtedy rozumiesz, że shake pogorszyłby tylko sytuację, nawet, jeśli cały zestaw byłby dzięki niemu tańszy o 17%. Pozostają ci darmowe słomki i serwetki. Rozumiesz, co do ciebie mówię? Musisz odnaleźć w sobie niewinność i dziecięcy pierwiastek, część siebie, która pamięta, jak smakuje Happy Meal; wówczas pojmiesz, w jakim celu przysłano cię do naszego świata.
- ‘Kay.

Królestwo wspomnień Jarka buchnąło mu w twarz oparami, które wnet zaczęły formować się w ludzkie sylwetki.
Był w sali jadalnej, na uroczystości zaprzysiężenia rekrutów.
Wszystko było spowite smużkami mgły i doprawione fluorescencją.
Dwunastka młodzieńców zajmowała miejsca wokół owalnego stołu uginającego się od wykwintnych potraw i trunków. Wspomnienie liczyło zaledwie parę tygodni i przez jego klarowność percepcja Narsa zaczęła wyć z bólu; nieskończone spektrum barw i zapachów mogło przyprawić o zawrót głowy. Mimo to, od razu złowił wzrokiem siedzącego na uboczu podopiecznego.
Chłopak miał na sobie kanarkową odzież koszykarską, podkreśloną bandamą termoaktywną, którą z wystudiowanym nieładem obwiązał głowę. Kontrast między krzykliwymi kolorami i markotną miną był niczym cios obuchem w splot słoneczny.
- Finalny test - przypomniał sobie Nars. - Pierwszy i ostatni zawoalowany. Wprowadzony rok po zdobyciu przeze mnie licencji. Zapowiedź srogiego przesiewu. Między innymi.
Metaliczne echo bez ostrzeżenia popłynęło przez pomieszczenie niczym przeciągły skowyt, przeszywając Narsa na wskroś. Zi3lona, która chwilę wcześniej dumnie wmaszerowała do pomieszczenia gmerając przy kołnierzu swojego pikowanego wamsu, właśnie subtelnie zadzwoniła łyżeczką o filiżankę, by zwrócić na siebie uwagę. Wszyscy posłusznie wbili w nią wzrok.
- Przez ostatnie miesiące - wyartykułowała z dziarsko wypiętą piersią - każdy z was przeszedł morderczy trening, podczas którego cyzelował biegłość w szerokim wachlarzu dziedzin. Została jeszcze jedna, ostatnia sztuka, której arkany obligatoryjnie zgłębić musi każdy pełnokrwisty żołdak Czerwonej Twierdzy - myślołuskanie.
Wszyscy kandydaci jak jeden mąż wydali z siebie zduszony okrzyk.
- Owszem, słuch nie płata wam figli. Ten niewysławialnie przydatny dar stanowi ukoronowanie dziedzictwa, jakie zostawiła po sobie starszyzna Redów, zarazem dowodząc ich gracji i finezji. Kto mi powie, dlaczego oferuję go właśnie wam? Tak, Krzysiu?
Porucznik zaśmiał się w duchu.
Och, ironio, ty bezlitosna gamratko. Chciałoby się rzec, że znowu się spotykamy, amatorze nimfomanek.
- Przy tym stole - zaświergotał piskliwie rudy drągal - siedzą najlepsi z najlepszych spośród najlepszych!
- Wniosek jak najbardziej słuszny, ale niepełny. Kto wie, dlaczego jeszcze? Proszę, Jarku.
Hm.
- To jedyny sposób, by na barki rekrutów spadł ciężar świadomości, że ich ścieżka wiedzie przez gęstwiny najeżone cierniami. Prędzej czy później, alabastrowa skóra zalśni wężykami krwi. Prędzej czy później, trzeba złożyć ofiarę i kogoś poświęcić. Prędzej czy później, należy dokonać wyboru. Często między większym i mniejszym złem. Za nimi oba, w cieniu, stoi Bardzo Wielkie Zło. I widzicie, niekiedy bywa tak, że Bardzo Wielkie Zło chwyci was za gardłoipowiewybierajbratku...
- Och - naczelna prelegentka zaśmiała się niewinnie. - Twoja recytacja podręczników byłaby jeszcze piękniejsza, gdyby nie wkradał się w nią spam. Słuszność stoi jednak po stronie pana Fetty, myślołuskanie jest nieodzowne w naszej współpracy. Mogłabym godzinami snuć narrację o tym, czym naprawdę jest i jakie ma zastosowanie, ale to nie zbliży was o ani o krztynę do pojęcia w pełni jego istoty. Opracowaliśmy prostszą metodę, która zarazem podsumuje wasze wielotygodniowe starania. Oto zakończenie rytuału inicjacyjnego - wstęp do myślołuskania. Bądźcie łaskawi zanurzyć swoje śliczne buźki w parujących przed wami miskach, a obiecuję wam, że nic już nie będzie takie samo.
Nie musiała czekać długo.
Wszyscy kandydaci jak jeden mąż z chlupotem plasnęli facjatami w naczynia z zupą.
Wszyscy, z wyjątkiem Fetty. Fetty, który czujnie rozejrzał się po pomieszczeniu i natychmiast podniósł larum, krzycząc “Kluski wypłynęły na powierzchnię, przecież od razu widać, że coś tu nie gra!”
Nie pomylił się.
Wystarczyło kilka uderzeń serca, by miejsce rekrutów zajęła gderająca familia flamingów karabiskich, które bezwstydnie i niezwłocznie pogrążyły się w tańcu godowym.
Zi3lona powiodła dłonią po twarzy, nakreślając pradawną runę facepalmu.
- Moje serce krwawi, jak powiedział legendarny Red pijarowiec, gdy jego oczom po raz pierwszy ukazało się 50mb.pl - skwitowałą teatralnym westchnięciem. - Sir Robercie, kopsnij się do działu implementacji - mruknęła, gładząc ucho i raz jeszcze poprawiając mikrofon ukryty w kołnierzu. - Nie, tym razem potrzebuję tylko jednego odznaczenia. Niech ktoś wyłapie to ptactwo i wyniesie na werandę. Urok powinien minąć w ciągu czterech godzin. Hm, rozdamy im po prostu zniżki na produkty w CDP.pl. Ach, tak. Tak, tak. Słuszna uwaga. W takim razie, przygotuj rabaty do GOG.com. Wykonać!
Odwróciła się, przewiercając Jarka martwym spojrzeniem i poczęła zbliżać się do niego opieszałym krokiem.
Powiedzieć, że przyszłemu adiutantowi chciało się pojękiwać, to tak, jakby nic nie powiedzieć.
- Co teraz? - wyjąkał, nie bacząc już nawet na dziobiącego jego bandanę ptaka. - Co ze mną będzie? Pozwól mi chociaż dokonać wyboru - chcę zamienić się w...
- Co teraz? - powtórzyła beznamiętnie ze złowrogą nutą. - Zrozumiałeś już, czym jest cytowana przez ciebie ofiara i koszmarna rzeczywistość. Teraz pojmiesz, czym są tak słodko brzmiące w w twoich ustach ciernie. Teraz zrozumiesz, z jak głęboka wypływają wężyki krwi.
- Litości!
- Tylko żartowałam - rozpromieniła się, rozciągając jego policzki do granicy możliwości. - Ale i tak będzie wesolutko.
Damn right.

Nie przerwał kontaktu wzrokowego nawet na skrawek sekundy.
Sperlone potem skronie jego podopiecznego były białe jak kreda.
- Co… jak… - wydusił z siebie, połykając słowa. - Przecież… ty... moje wspomnienia…
- Aby doprowadzić do skutku swoją retrospektywę, musiałem pierwej przebić się do sektora twojego umysłu strzeżonego przez ostatnie “przełomowe wspomnienie”. Kolej na właściwą część programu: na razie oferuję ci pierwszy wycinek mojej pamięci. Wejdziesz teraz do moich wspomnień. Przekonasz się, jak głęboko naprawdę tną ciernie. Nie masz się jednak czego obawiać. Jesteś tym, który od razu zwietrzył spisek w tym, że natura myślołuskania miałaby tkwić w zupie. Jesteś tym, w którego wiarę pokładają Keth i Undomiel.
- Jestem gotowy.
- Wątpię.

Tranzycja miała gorzki posmak ciosu kijem golfowym w nerkę.
Nie było wstępów i zbędnych ogródek. Był tylko Super-Marszałek.
- Zapowietrzony farciarski sk*rwiel!
Super-Marszałek Głogu wyrżnął dłonią w szklany blat stołu i opadł ciężko na siedzenie.
Fartowny, przemknęło Narsowi przez myśl. Zwykło się mówić fartowny.
Marszałek zdawał się nie zauważyć popełnionej gafy. Właściwie mało prawdopodobne, że cokolwiek go to obchodziło. Powolnym ruchem dłoni przeczesał swoje sterczące, piklowate, przywodzące na myśl Tylera Durdena włosy i potarł gładko ogoloną brodę. W końcu, swoim zwyczajem, znacząco poprawił na nosie ciemne okulary i powiódł wzrokiem zza szkiełek po zgromadzonych.
Trzydzieści dwie pary oczu wpatrywały się w niego z uwagą. Wszyscy taktownie milczeli.
Tak po prawdzie nikt nie wiedział, jaką barwę miały oczy marszałka, pomyślał nagle Nars. No, wyłączając może Kato.
Azjata twierdził uparcie, że widział je podczas zeszłorocznych walentynek w piwnicznym mroku kwatery głównej, gdy zajęty był kontemplacją zawartości butelki sake. Nie miał jednak stuprocentowej pewności, czy aby na pewno należały one do marszałka.
Podobnie jak dłonie, które szparko poczuł na swoim tyłku.
Niestary i charyzmatyczny dowódca nigdy nie rezygnował z komfortu ciemnych szkiełek, przynajmniej nie w towarzystwie podwładnych. Jak głosił powszechny konsensus, miał to być element psychologicznej tortury, którą stosował jakoby przeciwko nim. W końcu kto mógł znieść spojrzenie oczu całkowicie pozbawionych wyrazu?
Kato, na którym spoczął właśnie wzrok dowódcy, nie był wyjątkiem, o czym niezawodnie świadczyło tempo zachodzących na jego twarzy zmian oraz zalewająca ją bladość.
- Chciałbym wierzyć – rzekł pogardliwie Super-Marszałek – że straty, które raz jeszcze zawdzięczamy właśnie tobie to wynik ignorancji, ułomności i braku ogłady, a nie zamierzone działanie o charakterze zdradzieckim. Bardzo chciałbym w to wierzyć. Przyznam, że mam z tą wiarą coraz większy problem. A wierzcie mi, że nie chciałbym jej utracić.
- Raczcie... Bądźcie łaskaw mi wy...wybaczyć, szefie – wyjąkał Azjata, przyklepując swoją hebanową grzywkę. - To się... to się już nie pow...
- Ha! Nie powtórzy? Widzieliście go? Dobre sobie! Mam tu na świadków całe dowództwo! Nie powtórzy się, hę? Nie zerżnęliście się aby w portki, sierżancie?
Kato opuścił głowę. Nars odniósł wrażenie, że Azjata zbladł, o ile to możliwe, jeszcze bardziej.
- No więc jak, zerżnęliście się czy też nie? Łatwo wszak poznać?
- Nn... Nie. Sssuper-Marszałku.
- Cieszy mnie ta wieść! - zagrzmiał i zabębnił palcami o blat stołu. - Ale wasza twarz świadczy o czymś zgoła odmiennym. Winniście pracować nad podporządkowaniem sobie emocji, sierżancie. A teraz, rad byłbym móc usłyszeć o proponowanej solucji. Nie wytrzeszczać mi tu oczodołów! Słucham! Sugestie! Mamy przewiewy! Tajemne Bractwo-które-chce-wykończyć-wszystkich-i-wcale-się-z-tym-nie-kryje pichci właśnie coś niedobrego!
- Ja... ja tam nie wiem, sir – wyjąkał chłopak, patrząc w bok. - Nie znam się... na kobietach...
Oho. Nars uniósł brwi. Dlaczego mam złe przeczucia?
- …ale jest tu obecny Ereg - dorzucił, przełykając ślinę – Może on by coś załatwił? - spojrzał błagalnie w stronę odrobinę starszego kolegi.
- Ach, tak – marszałek bezceremonialnie włożył palec do ucha. - Dzięki za przypomnienie, że nie wszystko dziś spartoliliście. No, panie Nars Eregu. Puszczę w niepamięć niesnaski między naszymi organizacjami i rzeknę tedy, że miło gościć pana w naszym towarzystwie. Zwłaszcza, że waszą obecność zawdzięczać możemy temu oto warchołowi. Nawiasem mówiąc, dostrzegam tutaj filigranową ironię. Pochodzi z Korei, a na twarzy widnieje [cenzura wspomnień Narsa - rasistowski żart Super-Marszałka].
- Korei? - zachłysnął się łysawy generał, siedzący nieopodal głównodowodzącego. - Ale z północnej czy z południowej? Bowiem polowałem w pewnym przepastnym buszu na topielce i...
- Stul pysk! – huk pięści przełożonego skutecznie uciął niewygodne pytania. - Udzieliłem zgody na zabranie głosu? Również polowałem na różnorakie ścierwo, ale wątpię, by rozpamiętywanie tego w chwili obecnej przynieść mogło jakiekolwiek rezultaty, tudzież korzyści dla naszej sprawy!
- Proszę o wybaczenie, sir.
- Nieważne. Wróćmy do pana Nars Erega. Słucham pańskich propozycji.
Zielonowłosa, na oko dwudziestoletnia dzierlatka siedząca obok rzuciła młodzieńcowi nerwowe spojrzenie. Co tu dużo gadać, opowieści na temat uwodzicielskich zdolności Narsa dotarły już chyba wszędzie, rozsławione przez licznych wierszokletów. Nie był to wszelako jego jedyny talent.
- Znajdziemy sponsorów – uśmiechnął się w odpowiedzi młodzieniec. - Uruchomię moje kontakty. Niepotrzebnie się obawiacie, marszałku.
Głównodowodzący niemal niezauważalnie skinął głową i stłumił ziewnięcie.
- Tym samym zakończyć możemy główny temat naszych dzisiejszych obrad. Mamy na tapecie jakieś inne, mniej istotne wątki?
- Owszem – odrzekła prawie natychmiast Yzzzolda, jasnowłosa sekretarka dowódcy i otworzyła leżący przed nią laptop. Wbiła wzrok w blask ekranu. - Wczoraj wieczorem pochwycono w Polsce dwójkę naszych najlepszych ludzi. Wyczerpani walką z ifrytami nie dali rady siłom Bractwa.
Niektórzy zgromadzeni nie zdołali powstrzymać okrzyków zdziwienia. Nars westchnął tylko.
Raczej z podziwu.
- Ach, tak – Super-Marszałek lekceważąco machnął dłonią. - Drobiazg. Może poczekać do jutra.
- Upraszam się o łaskę dla kapral Qualmy! – zawył brodaty jegomość z przeciwległego końca stołu.
- Hę? - marszałek wyprostował się i przechylił głowę. - A co ona, wasza siostra?
- Nie, ale...
- No?
- Mieliśmy romans.
- I żywicie niemądre sentymenty? Za samo takie wyznanie powinniście wziąć w pysk, kapitanie. Fajno się chędożyło na służbie wyżej postawioną, co? No powiedzcie, fajnie?
- Marszałku, ja...
- Wystarczy – wszedł mu w słowo. - Przecież wiem, że fajnie. Ale tak po prawdzie, większą wagę przywiązuję do absencji drugiego człowieka... Racja, racja, nie możemy tego tak zostawić. Trzeba nam uczynić rekonesans.
Nars przeczuwał, że nadszedł czas na istną Próbę Traw. No, przynajmniej tej jednej.
Nie pomylił się.
- Panie Eregu? Uważam pańską kooperację za nieodzowną.
Młodzian poczuł na sobie spojrzenia całego dowództwa.
Zamyślił się.
Nie miał wyboru. Aż nadto dobrze wiedział, że to ze względu na swoje pośrednictwo był wciąż żywy.
- Tak jest, sir.
- Proszę dobrać sobie dwójkę ludzi. Zalecam staranną selekcję – dodał, wymownie zatrzymując oczy na Kato.
Niech to szlag. Nie wierzę, że znowu wpadłem w taką kabałę. Nie zatriumfuję tu chyba zbyt prędko. Ach, do diaska.
Nars milczał tylko chwilę. W końcu odezwał się.
- Jimp, niesłusznie zwany Grzesiem. I Marika.
- Tja. Wy, Polaczki, lubicie trzymać się razem, co?
Na ustach Super-Marszałka po raz pierwszy od dawna wykwitł uśmiech. Wyjątkowo urągliwy uśmiech.


Drzwi windy rozsunęły się ze zgrzytem.
Jarko natychmiast wyturlał się na korytarz, mamrocząc jękliwie. Całe jestestwo chłopaka zdawało się promieniować głęboką niedyspozycją i skonsternowaniem.
- Nigdy więcej.
- Daję ci kwadrans przerwy - dowódca stanął obok niego, oszczędnym gestem oferując pomocną dłoń. - Wrócimy tam, nie martw się. Najpierw jednak odbędziemy konferencję na szczycie. No, wstawaj. Raz, dwa. Przed siebie. Tak. Nie, nie. Drzwi po lewej. Tak. Po cichu, jeśli łaska.

Odkąd główna sala kongresowa Czerwonej Twierdzy została zrujnowana - następstwo próby przysłonięcia jej green screenem podczas wizyty Angry Joe, mającej na celu przekonać wszystkich internautów, że prace nad Wieśkiem Trzy naprawdę odbywają się w tradycyjny sposób - a następnie wprowadzona w stan permanentnego remontu, wszystkie posiedzenia odbywały się w dawnym audytorium, służącym niegdyś jako miejsce prób zespołów instrumentalnych, nad którymi pieczę sprawował Redpower Peel.
Soundtrack, jak przecież powszechnie wiadomo, nie nagra się sam.
Porucznik bezszelestnie stanął u progu auli i omiótł wzrokiem zapełnioną w blisko połowie widownię, bez trudu odnotowując absencję tak znamienitych person jak Łoles, czy też Sir Firnomir.
Najbardziej doskierwał mu jednak brak Kapitana kptWłodzimierza.
Gdzie jesteś, przyjacielu?
Ułożone na amfiteatralną modłę miejsca okrążały znajdujący się w sercu audytorium podest, z którego niosło się echo gromkiego tembru głosu.
Keth gestykulował z precyzją baletmistrza, przybliżając zgromadzonym raport z kampanii przeciwko borostworom z Łomży. Sprawa była poważna tym bardziej, że potwory ostatnio postanowiły poszerzyć swój jadłospis o coś więcej niż orzechy laskowe i filety z drobiu. Tuż za nim stał rząd sześciu zdobionych siedzeń; trzy z nich zajmowali Undomiel, Vattghern i Zi3lona, gdy pozostałe zionęły pustką. Jedno regularnie zagrzewał znajdujący się właśnie na urlopie Szypek Dwa-i-sześć, a na drugim jeszcze niedawno zasiadała Iwona.
Ostatnie należało do Narsa.
Jego obecność jako pierwszy odnotował Sir Robert, salutując mu z trzeciego rzędu.
Nars był absolutnie skłonny uwierzyć, że Robert Siedemdziesiąt Er - ilustracja zadbanego, dębowego mężczyzny w sile wieku, który z wdziękiem zjadł kryzys wieku średniego na kolację, płukając usta vigor-potionem - faktycznie zaszczycił świat swoim przybyciem w latach siedemdziesiątych; wątpliwości wyzierały natomiast z kwestii zaklasyfikowania go do odpowiedniego stulecia. Porucznik rzucił kiedyś pół-żartem, że mędrzec - któremu nieobce były pustelnicze inklinacje - ani chybi należy do dynastii potulnych liczów, której założyciele pamiętają czasy elżbietańskie; natychmiast zreflektował się jednak i utożsamił go z mumią, która za swoich lepszych dni przybijała piątkę z faraonami.
Skonfundowany Robert nie bardzo wiedział, jak zareagować, więc najzwyczajniej w świecie zakrztusił się miksturą many, szybko ukrywając zmieszanie.
Zmieszanie, które nie mogło mieć przecież nic wspólnego z paralelą przekłuwającą rzeczywisty stan rzeczy.
Nars odpowiedział na pytający wzrok adiutanta anegdotką. Ten zarechotał w odpowiedzi i bezgłośnie wskazał zajmującą pobliskie miejsca rodzinę Cylonów, których przedstawicielem był kołyszący się właśnie na boki w muzycznym upojeniu genNighty. Tuż za nimi siedział ich daleki krewny, Mrrruczit, pogrążony w zabawie swoimi knykciami, z których na przemian wysuwały i wsuwały się szpony.
Tylko jeden fikcyjny metal na świecie mógł jaśnieć tak oślepiającym blaskiem.
Poruszenie było wystarczające, by w końcu także szef złowił przybyłych wzrokiem i nieznacznie skinął głową.
- Podsumowując, nasze regimenty z zachowaniem wszelkiej dyskrecji odbiły leśniczówkę w kompleksach Czerwonego Boru, a hufiec agenta Elesshara ruszył w pościg za hersztem naszych milusińskich wprost w objęcia Puszczy Kurpiowskiej. Jego kolejny raport wpłynie krótko po 17:00, wprost z Torfowiska Serafin, a także, miejmy nadzieję, ze zwłok z wywalonymi na wierzch trzewiami. Wracajcie na stanowiska. Och, moi drodzy, proszę bez hołubców. Przecież nie miałem na myśli was wszystkich.

[2/4]
 

Galadh

Forum veteran
Najpierw podszedł do niego osiłek, niedźwiedziowato-misiowaty w posturze i tonie, a rubaszny w pozie i aparycji.
Jimp był wyrwą - mówiły pochłaniające Jarka oczy porucznika.
Nars poznał starszego od siebie o rok kolegę wraz z rozpoczęciem nauki w szkole średniej. Nie mieszkali nawet w tym samym mieście. Połączyły ich wspólne zainteresowania, spojrzenie na świat i uwielbienie, które żywili względem tych samych kobiet.
Mogli uznać się wzajemnie za konkurencję.
Zamiast tego zostali przyjaciółmi. Zawiązali braterską więź.
Jimp znajdował zainteresowanie w grach video, imprezach, kinie, Batmanie, eksperymentach. I niesłusznie zwano go Grzesiem.
A potem zdarzyła się ta paskudna historia z prawdziwie chętną i perwersyjną sukkubicą (znaną też pod mianem Pieprzotka z Białystoku), która zdołała wykończyć w iście okrutny sposób jakiś tuzin młodzieńców.
Dopiero Jimp oparł się jej urokowi i nie zważając na niemożliwą niemożliwość zaistniałej sytuacji, zajął się nią. Własnoręcznie.
A coś takiego nie mogło umknąć odpowiedzialnym za rekrutację.
Niedoszły Grzechu miał okazję współpracować z młodszym, znanym mu i święcącym od kilku już lat triumfy Eregiem jakieś parę razy. Wspólnie palili umarlaków, którzy nie byli skorzy by leżeć spokojnie w grobach, rozbijali w pył demony i słali do piachu skorumpowane i skłonne do perwersji rusałki (nigdy te, które były jedynie albo skorumpowane, albo skłonne do perwersji).
Jimpey nie traktował tego jednak jak sposobu na życie – nie zapomniał, skąd pochodzi i poświęcał szmat czasu na zajęcia o charakterze bardziej przyziemnym, gdy dla Narsa stało się to powołaniem.
Dlatego właśnie zdecydowali się na połączenie sił w tej misji. By odświeżyć zaniedbaną znajomość.
Przecież nie mieli pojęcia, że po drodze obudzi się w nich neurotyczna wręcz potrzeba karania innych.

Zatrzymał się i zmierzył ich taksującym spojrzeniem.
- Nie wyglądasz na aż tak martwego, jak spodziewać mogliby się niektórzy.
- Śmierć to nudziarstwo, na które nie mogę przystać.
- Ba, nadal wydajesz się twardy, dziarski i niezniszczalny. Ciekawość, kto zdoła okryć się sławą twojego zabójcy.
- Jimp, nie łobuzuj mi tu, bo wypiję twój milkshake.
Runęli sobie w braterskie objęcia po krótkiej chwili wahania.
- Czy porucznik Ereg zechciałby rzucić odrobinę światła na stan, w którym znajduje się adiutant Fetta?
Szef zbliżył się do uwolnionego z uścisku porucznika. Tuż za nim dreptał orszak pogrążony w istnym galimatiasie dyskusyjnym.
Oblicze Narsa niezmiennie jaśniało zupełną beztroską.
- Pobawiliśmy się z pożytkiem w myślołuskanie. Chłopak wolał jednak użyć jako katalizatora pepsi twist. Czemu tu się dziwić?
- Oho - fizjonomia Ketha mogłaby być odbiciem miny porucznika. - Bywa i tak. Und, przecież wiesz, co z nim zrobić.
Dłoń rudowłosej amazonki dziarsko poszybowała na na spotkanie z jakby emanującym prochami obliczem Fetty. Skonfundowany wyrostek przetarł oczy, zawahał się na bardzo krótki, by natychmiast zatopić zęby w ramieniu Jimpa.
- Oho - szef pokiwał głową tryumfalnie. - Wygląda na to, że wrócił do normalności. Dość jednak peryferyjnych dygresji, wszak nie zebraliśmy się tutaj na marcową edycję jasełek; panowie, sytuacja nabiera powagi, a jej stężenie powoli staje się nie do wytrzymania. Mam jednak także krzepiące wieści.
- Słucham, ciesząc się z wyprzedzeniem.
- Nie pomyliliśmy się, a Panienka Intuicja raz jeszcze okazała się najwierniejszą spośród dam i dzierlatek.
Iwona nie była jedyną wysoko postawioną przedstawicielką płci pięknej z Twierdzy, która mówiła wprost, nawet jeśli z ezoteryczną posypką.
- Wszechwidzące oko sił, których machinacji jeszcze nie rozumiemy, spoczęło na naszym świecie.
Waga rewelacji, jakimi zbombardowała Jarka rudowłosa amazonka okazała się zbyt duża.
- Ale że o co chodzi, że co?
Gwoli uczciwości, nie był w tym odosobniony.
- O czym wy, u licha, gadacie.
- Piesowidz przemówił - wydeklamowała uroczyście Und, przymykając powieki. - Podług jego rytmicznego ujadania przeplatanego entuzjastycznym szczekaniem, bogowie Derp okrzyknęli adiutanta Fettę swoim orędownikiem i czempionem. Płomień ich hurf-durfności nieledwie zgasł, ale póki wyrazistość tego młodzika przenika do wyższych poziomów gęstości, świat nie skończy się, ani nie pogrąży w agonii.
- Bogowie Derp? - zdziwił się wyrostek. - Z krwi starej dobrej wyroczni z Delf?
- Nie - odpowiedziała szybko rudowłosa łuczniczka. - Nie z tej.
- Aha - Jarko podrapał się po czuprynie odrobinę bezradnie. - Pojmuję.
Przechodząca obok grupka dwunastoletnich trolli zaczęła się na niego bezczelnie gapić i wytykać go palcami.
- Ej, patrzcie! To jemu Piesowidz mordę lizał!
- Gdzie też posiało część naszych? - Nars uznał za konieczne zmienić temat. - Odnotowałem kilka znaczących przewiewów.
- Ktoś musiał przecież zająć się odrestaurowaniem naszej krakowskiej Czerwonej Wieży, nie sądzisz? HuntMocy, Master Dandelion-proszę-nie-mylić-mnie-z-Jaskrem, Fir oraz Iwan mają pełne ręce roboty ze świeżym narybkiem rekrutów. Gwoli uczciwości, są także biedacy prześladowani klątwą spamu, przez których mamy przepełnione cele - Keth powiódł wzrokiem po kręgu podwładnych i skinął głową. - Jako że ten bardziej palący z niecierpiących zwóki wątków zasługuje na węższe grono słuchaczy, uważam za stosowne zmienić pomieszczenie i udać się do sali konferencyjnej. Undomiel, Zi3lona, Vattghern, Iwona, Ereg, Jimp, Fetta - za mną. Siedem Zero Er, Peel i Hostile, wy też możecie wpaść, będą przekąski solone. Waszą dwójkę również zapraszam, tak po prawdzie nie mam pojęcia, kim jesteście, ale ludzie z łapanki zawsze są mile widziani - słowa były skierowane do dwóch użytkowników z emblematami niepodobnymi-do-nikogo. Nie, koleżko - zwrócił się nagle do podejrzanie wyglądającego jegomościa. - Ty nie wchodzisz, nawet w tej zmyślnej masce. Kamuflaż zgrabny i godzien chorałów, tyle ci oddam; niemniej, co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
- Jeszcze mnie popamiętacie!
Pono Jr zdarł z oblicza maskę imitującą oblicza Szypka i odszedł nadąsany, głośno szurając podeszwami.
Kolejny był wybraniec Cylonów.
- Co ze mną, szefie?
- Wy też nie macie wstępu, Nighty - włodarz Twierdzy z dezaprobatą pokręcił głową. - Jesteście tylko generałem, toć nie zapomnieliście chyba? Poza tym, za niefortunny uważam fakt kulejącego kodu HTML w Forumowym Bestiariuszu. Wygląda na to, że ktoś ma ręce pełne roboty.
- Świetna robota, szefuńciu - Fetta stanął z przełożonym ramię w ramię, dumnie wypinając pierś. - Huncwotom mówimy “nie dzisiaj i raczej nie pojutrze”.
Nars nie miał pojęcia, że ciężkim wojskowym obuwiem można szurać równie donośnie.
Vattghern pozdrowił go w milczeniu i ruszył za świtą Ketha. Świeżo upieczony duet poszedł w jego ślady, narzucając spacerowy ton.
- O co właściwie chodzi z tym Piesowidzem?
- Och, to proste - Nars przetarł nadgarstkiem czoło. - Ulubiona psina Włodka pewnego dnia kopnęła głową w kalendarz, więc zrozpaczonemu żołdakowi pozostało zaciągnięcie truchła na pole marchwiowe.
- Hę? - Jarko nie krył zdziwienia. - I co dalej?
- No, jak to co? - porucznik bezradnie rozłożył ręce. - Zmarchwiwstał.
- Dogacle has spoken! - zawołał mijający ich Czerwony Kapłan, który musiał złowić uchem część rozmowy.
- Niech zgadnę, zapewne jakimś dziwnym zrządzeniem losu nie jest spokrewniony z osławionym Doge, znanym też jako Pieseł?
- Oczywiście, że jest - Narsa nie opuszczał niefrasobliwy nastrój. - To jego siostrzeniec. Jednak w przeciwieństwie do swojego wujka nie było mu dane doświadczyć splendoru i blichtru psiej sławy. Swój drugi żywot rozpoczął wraz z nami, wszak outsiderzy i wyrzutkowie społeczeństwa zawsze są tutaj mile widziani, nawet tego kundlowatego.
- To nie wygląda ani na człowieka, ani na psa - niezmiennie bystrooki Jarko wycelował palec w kierunku bielutkiego kształtu przemykającego gdzieś pomiędzy rozchodzącymi się szeregowcami.
- Och, to tylko Món Món.
- Wilkołak, znaczy się?
- Dar lykantropii potrafi przyczynić się do powstania prawdziwych cudów natury, ale niestety, bywa kapryśny. To niefortunnie przytrafiło się jednemu z naszych ludzi, który na zawsze został uwięziony w ciele, er, um, wilka bez piątej klepki. Czasami popija drinki z Moon Moonem. Wydają się dla siebie wręcz stworzeni.
Jakby w odpowiedzi na wyzwanie cichaczem rzucone przez Narsa, Món Món natychmiast do nich przykicał, przecinając im drogę. Dostojna poza i soczyście puszyste futro zdradzały szlachetne pochodzenie - bielutki samiec alfa mógłby uchodzić za prowodyra wilków, przedstawiającego się wizytówką “Jestem Królem Północy i niedługo pomszczę swojego ojca”.
Mógłby, gdyby nie to, że na widok Jarka zaplątał się we własny ogon i wykopyrtnął z potężnym grzmotnięciem, przygryzając sobie wywieszony język. Aula rozbrzmiała oklaskami i sarkastycznymi wiwatami tych bardziej skłonnych do dowcipkowania; upadek nie uszedł uwadze nikogo, wliczając w to najważniejszą osobę w pomieszczeniu.
Szef westchnął.
Zupełnie jak człowiek, na którego barkach spoczywają losy całej ludzkości.

Dwanaście par oczu z najwyższą uwagą śledziło Ketha, pieczołowicie spijając z jego ust każde słowo.
Gwoli uczciwości, dziesięć, bo ... wiercili się, nie bardzo kumając, o co biega.
- Postanowiłem nadać tej misji kryptonim “Niedzielny Grill” - cierpliwie objaśnił włodarz twierdzy - bowiem jak przy każdym udziale w działkowych facecjach, upieczone zostanie wyjątkowo dużo pieczeni przy jednym wyjątkowo dużym ogniu. Pierwszy kawałek karkówki, na którym powinniśmy się skupić to kwestia naszych tymczasowych sojuszników z Głogu, zbrojnego ramienia Zjednoczonych Szwadronów Europejskich. Relacje między naszymi organizacjami były bardzo różne, ale nigdy nazbyt przyjazne i stan ten nie ulegnie raczej zmianie.
- Niby dlaczego? - zaczęli przekrzykiwać się zebrani.
- Szczwani senatorzy z zachodniej Mega-Europy doskonale wiedzą, co wpadło w łapki Mejeranek, a co za tym idzie, jaka potęga trafiłaby ich w dłonie. Próbowaliby nas sobie podporządkować. Oddział Głogu przemieszany z najemnymi zakapiorami rusza już jutro, zdeterminowany, by ostatecznie rozwiązać jej kwestię. Wyraziliśmy chęć wsparcia naszych “druhów” i ostatecznie otrzymaliśmy chłodną aprobatę na wysłanie trójki naszych. Ciołki z Głogu nie wiedzą, że my wiemy, że nie wiedzą.
- Znaczy, że co?
- Sami widzicie - podjął stoicko. - Ludzkość od zawsze podejmowała próby podporządkowania sobie natury, tkwiąc w absurdalnym przekonaniu, że może sprawować nad nią kontrolę. Nawet taka konduita ma swoje granice - istnienie organizacji Głóg nie bez powodu budzi w wielu z nas odrazę. Włodarze tej formacji usiłują zszargać naszą szlachetną funkcję politycznym blichtrem,
- Mamy więc zniszczyć pendrive.
- Zabezpieczyć. Ręka ześlizgnęła mi się wczoraj po myszce i przypadkowo wykasowałem kopie robocze, tym samym sprawiając, że pliki na dysku to jedyna wersja.
- Nie pojmuję nic a nic. Domyślam się, że nasze sonary wykryłyby już, gdyby ta nasza bezcenna zawartość hulała po sieci, ale skąd mamy wiedzieć, czy kopie nie leżą już w sejfie na Cyprze albo co gorsza, nie zostały gdzieś zuploadowane?
- To proste. Ani Mejeranek, ani Głóg nie znają lokacji dysku.
- Ale znamy ją my.
- Owszem, nasz człowiek ukrył pendrive we własnym oczodole. Nie, nie pytajcie, jak to zrobił, i tak nie mam czasu, ani tym bardziej ochoty na dociekania.
- Mejeranek i komandosi Głogu również mają zostać zabezpieczeni? - przyspamował nagle Fetta. - Niech żyje miłość do bliźniego, lulz!
- Wolałabym, abyś ich od-bezpieczył - wyszeptała Iwona, ostentacyjnie oblizując wargi. - Jakby do rosołu z odrobiną kalafioru.
- Heh, ale fajnie.
- Może zechcesz teraz wyjść na środek ze sztalugą pod pachą, rozłożyć ją i przewlec przez pulpit wykres, by cierpliwie i rzeczowo objaśnić wszystkim, co konkretnie twoja odpowiedź wnosi do dyskusji?
- Nie.
- Prażony Syrffindor traci dziesięć punktów. - Keth zbył go machnięciem dłoni. - A teraz, pora na telesfora. Czas pokrótce rozdzielić rolę na czekającą nas misję. Fetta, jako iż lada dzień debiutujesz w terenie, dostaniesz fikusną ksywkę pasującą do fikuśnego adiutanta - życzę ci wytrwałości, Shadow Dancerze.
- Ej, ej, ej! - Jimp ani myślał wysłuchiwać tego w spokoju. - Ej, chwila moment. Przecież to ja miałem być podczas dzisiejszej misji Shadow Dancerem!
- Oj, nie bądź już taka żyła, Jimp, ustąp młodszemu.
- Ta, łatwo ci mówić, gdy masz tak epicką ksywę, Karmazynowa Mgławico.
Twarz Narsa zastygła w wyrazie niesmaku.
- Na szczęście nie mam, a moje imię to...
- Możesz zechcieć sprawdzić to raz jeszcze.
- Co próbujesz przez to powiedzieć?
- Próbuję powiedzieć, że jesteś Karmazynową Mgławicą, rzecz jasna.
- Do cholery, zgłaszam reklamację! Kto tutaj był odpowiedzialny za selekcję kryptonimów?
- Ja - Tygryska spojrzała na niego wilkiem. - Problem?
- Tak - Nars pokąsał ją wzrokiem. - Problem.
Język dziewczyny zatańczył na kącikach warg.
- Chciałabym zobaczyć, jak wybijasz mi ten pomysł z głowy. Własno-uhuhu-ręcznie.
- Nieźle, doprawdy nieźle - niedoszły Shadow Dancer parsknął nieładnie. - Pasujecie do siebie jak ulał: Nars Ereg, który przeżył własną śmierć, ocalił nieprzeliczoną ilość istnień i z impetem przydzwonił w zęby niemożliwemu, w końcu zawieszony w obowiązkach za miskonduitę. Iwona Tygrysia, która strzegła porządku w Twierdzy od lat, urstając do rangi ikony, ostatecznie zdegradowana za nimfomanię. Chce ktoś popcorn i orzeszki solone? Nie, ty nic nie dostaniesz, Fetta. Jesteś tylko serem w plastrach.
Jarko zachlipał z błyskiem w oku.
Błyskiem, który zwiastował, co i w jakiej ilości Jimp rychło zastanie w swojej skrzynce mailowej.
- No, dalej, nie dąsaj się, tylko lepiej skup na wmrugiwaniu łez.
- Pamiętam, jak niegdyś uchodziłeś za niewinnego chłopca, stary - animusz nadal kurczowo trzymał się porucznika. - Pamiętam, jak byłeś wyrostkiem o złotym sercu. Pamiętam, choć może powinienem był już zapomnieć.
- Och, nie godzi się rościć o to pretensji - Iwona wzruszyła ramionami. - Podczas waszych ostatnich peregrynacji zostawił na pewną śmierć zbyt wiele atrakcyjnych ludzi, by zbłąkany klin mógł ot tak ominąć jego misiowatą osobowość.
Zawartość czary goryczy popłynęła po włosach Jimpa.
- Pałujcie się, idę do domu.
Huk zatrzaskiwanych drzwi wibrował w uszach Narsa przez dobre kilka uderzeń serca. Wszyscy spojrzeli po sobie niespokojnie.
- Stawiam dychę, że rzuci się pod pociąg - Jarko ożywił się nagle i bez ogródek cisnął na blat zwitek.
- Niechaj i ja udowodnię żyłkę do hazardu! - melodyjny głos Undomiel zapowiedział katapultowanie dwóch ruloników. - Dwie uncje, że zaraz wróci z dużą pizzą dla każdego.
- Pięć dyszencji, że przypomniał sobie o umówionej sesji w “Ce-esa” - przed Iwoną legł starannie złożony banknot.
- Orzechy przeciwko ciężkim dolarom, że wpadnie w portal czasowy, gdzie uprowadzą go przybysze z innej planety i podczas szarpaniny na ich statku oberwie w lico blasterem - Keth bezceremonialnym ruchem dłoni wtoczył na stół wesołą dynastię roześmianych orzechów laskowych.
- Cała fortuna mojego życia--wróć, tylko moja wypłata, że jest zbyt fajny jak na nasze towarzystwo i dziarsko ruszył na dzikie tańce do jakiejś speluny - Nars przewrócił oczyma. - Może być przelewem. Bądźmy poważni, moi drodzy. A ty, Iwo...
Drzwi otworzyły się zamaszyście i w progu stanął Jimp z dwoma tacami uginającymi się od pudełek pizzy.
Jego polik był paskudnie zaczerwieniony.
- Doskonale wiem, że i tak mi nie uwierzycie, ale… Coś nie tak, Nars?
- Nie. Skądże znowu? Ani krztynę. Nie, nie, nie. Nie. Nie, nie. Wszystko gra.
Fetta przybrał twarz wytrawnego pokerzysty i zamaszystym ruchem ramion zgarnął ze stołu calutką stawkę, odpalając po działce przełożonym.
- Nie chciałbym rujnować ogólnej wesołości - żachnął się Keth - ale wypłata Narsa miała iść na tradycyjną “Saving the world party” z mrożonym kawiorem z dorsza i tancerkami go-go na jego cześć. Także-ten-no.
- Że co? Nie dość, że serdecznie zgadzam się na wszystkie warunki i nadstawiam karku, to...
- Literalnie nie dociera do mnie to, co mówisz - włodarz Twierdzy zakręcił palcem wokół ucha. - Może byście tak posłuchali o ważniejszych kwestiach? Według hiper tajnej przepowiedni, której treść znam tylko ja, z tej wyprawy wróci żywy zaledwie jeden z was. Który to będzie, zależy już tylko i wyłącznie od waszych wyborów.
Trio wymieniło niespokojne spojrzenia.
- Ejże, dworuję sobie tylko, przecież to oczywiste, że wszyscy poniesiecie śmierć.
- Ale kiedy…
- Być może niektórych z was ucieszy wieść, że peregrynacje po wspomnieniach dopiero się zaczynają - kontynuował Keth. - Nie róbcie uwłaczających min, nie stękajcie, a już na pewno nie opuszczajcie pomieszczenia bez mojej zgody! - dłoń Jimpa zamarła na klamce, gdy ostry jak brzytwa spinacz przybił do drzwi jego koszulinę, zagłębiając się w nich do połowy. - Przeprowadzę teraz proces grupowego myślołuskania, by zabrać was w podróż do początków armii Mejeranek.
- Co oni tacy niechętni na małą celebrację? - Fetta zniżył głos do szeptu.
- Może mają w pamięci bankiet, na którym Jimp otwierał ostrygi miotaczem ognia, przyodziawszy uprzednio maskę spawarską? - Nars zdawał się znać odpowiedź na każde pytanie. No, z paroma wyjątkami.
- Słyszałem! - zagrzmiał naczelny urwipołeć. - Swoją drogą, nie wydaje wam się, że akcja zaczyna niebezpiecznie przyśpieszać? Czuję się jak w prozie, którego autora gonią terminy! Zupełnie, jakby w nocy przed deadlinem skapnął się, że przed nim ładne kilka godzin pracy!
Bardzo fortunnie, nikt nie podzielał tego absurdalnego wrażenia, a wszyscy obradujący skupili się na podaniu sobie dłoni, by kilka chwil później wspólnie wypłynąć na głębie wspomnień złupionych przez Ketha.

[3/4]
 
Last edited:

Galadh

Forum veteran
Traktowali ludzi różnymi bzdurami.
Powiadali, że Poganie najechali Europę.
Prawda, jak to z nią zazwyczaj bywa, okazała się jednak być trywialna.
Najpierw było morze chaosu.
A potem, wynurzyły się z niego miliardy lat zupełnie odarte ze znaczenia.
A jeszcze potem, zaatakowali Poganie.
Było majowe południe na warszawskim Mega-Ursynowie. Słońce grzało przyjemnie, wypierając szum deszczu w liściach. Przygrzewało wystarczająco uniżenie, by wprowadzić ludzi w dobry nastrój i zarazem wystarczająco oszczędnie, by koszule paskudnym zwyczajem nie kleiły się do niczyich pleców. Wierni raźno uczestniczyli w procesji z okazji rocznicy wydania “Zmierzchaułkę”, w powietrzu niósł się gromki i jowialny głos akolity zagłuszający roześmianą dziatwę, a nozdrza wypełniał głęboki i słodki zapach krwi roziskrzonego metro-wampira. W zasadzie nic nie zwiastowało odstępstw od komfortowej pospolitości, gdy ni z gruchy, ni z pietruchy, z właściwą sobie niegodziwością i zdradliwością, sztyletem i trucizną zaatakowali Poganie.
Pierwej ich obecność odnotował jeden z najbardziej zaangażowanych członków społeczności, ze skupieniem uczestniczący w dniach zmierzcho-świątecznych poprzez nagrywanie smartfonem wszystkiego dookoła, skrupulatnie tropiąc ślady przeniewierców.
Czarcie pomioty, tym razem dla niepoznaki odziane w eklektyczny rynsztunek składający się z kapelusików, okularów ze zdobionymi oprawkami, zamaszystych chust, obciachowych sweterków, frywolnych koszulin oraz wąskich spodni obściśle opinających ich kościste tyłki, to wszystko skąpane w blasku miriadów barw, zgromadzili się w pobliskim pawilonie nad stołami o złowróżebnym przeznaczeniu.
Najwyraźniej uczestniczyli w turnieju cymbergaja, pochylając nad stołami sperlone potem twarze. Być może przypadkowy przechodzień skojarzyłby, że oto nadszedł dzień mistrzostw.
Twarz Eustachego zakrzepła w tryumfalnym grymasie.
Następna była siedmio-, może ośmioletnia dziewczynka, która bez ogródek szarpnęła mamę i wycelowała paluszek w pawilon stanowiący sportową osnowę.
- Mamo, mamo! Zobacz, Poganie!
W głębokiej ciszy, która zapadła na długie trzy sekundy dało się złowić uchem skwierczenie synaps i krzepnące z napięcia powietrze.
Jej matka wydała z siebie zduszony okrzyk i natychmiast odciągnęła dziecko, zasnuwając jej oczy dłonią. I tak było już jednak za późno, bo obecność zapaleńców cymbergaja odnotowała już większość procesji.
Mimo to, być może ten dzień nie przekroczyłby granicy względnej rutyny, gdyby nie Typowy Janusz, który z impetem grzmotnął się dłonią w czoło i zawołał:
- Ejże, droga społeczności! Toć Nocna Dzierla ukazała mi się we śnie i przekazała swoje przesłanie!
Gwoli uczciwości, spora część wyznawców nękana była wątpliwości, czy aby ich bratu w wierze przyśnił się ktokolwiek - a nawet jeśli - że była to właśnie Nocna Dzierla, gdyż w gruncie rzeczy odrobinę sprzeczny z logiką wydawał się fakt, by ich bogini miała polecić swoim cnotliwym i oddanym wyznawcom zatopić zęby w czymś równie niestrawnym i powodującym wzdęcia jak pogańskie ścierwo.
Janusz nie miał jednak w zwyczaju uskuteczniać jarmarcznych przedstawień; jako prawdziwy mężczyzna - człowiek zapobiegawczy, dosadny i konkretny - bez zbędnego preludium wraził spacerującemu Poganinowi pilnik do paznokci w grdykę.
- Byliśmy... tu... iro... nicznie - z gardła innowiercy wyrwało się jeszcze pretensjonalne rzężenie. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdyż zaraz po tym buchnął krwią i bezwładnie osunął się na ziemię. Wokół jego głowy poczęła wyrastać połyskliwa kałuża.
Wystarczyło jednak, że owe rewelacje z wdziękiem przełknęła lwia część społeczności, natychmiast wylgnąwszy na ulice. W dłonie wściekłej tłuszczy niepokojąco szybko wskoczyły potencjalnie nośne widły i sierpy, a złowrogi spokój krajobrazu eksplodował wkrótce łuną ognia trawiącego osady.
Potem był już tylko blysk i przebicie tafli.

- Zaraz, zaraz - spam Jarka znowu zaczął wymykać się spod kontroli. - Czy to sugeruje, że waflujemy się z pogańskim hipsterstwem, na których to przedstawicieli wyrok śmierci wydała Mejeranek podczas pierwszej manifestacji swojej potęgi?
Keth nieśpiesznym ruchem zapalił swoją ulubioną fajkę i powiódł wzrokiem po podwładnych.
- Ufam, iż wiecie już, jaką dykteryjkę sprezentował nam kiedyś erudyta-mąż stanu?

Ostrza Narsa i Jimpa zaśpiewały w pocałunku.

Asystenci Ketha kręcili się wokół Jimpa, dopinając na jego plecach sprzączki zbroi z łuski bazyliszka.
Nars nie zwracał na nich uwagi, zajęty ważniem w dłoni podanego mu miecza.

Jarko uderzył się w pierś.
Kołpak z lamiej skóry opadł mu na oczy.

Nars wykręcił się w piruecie, zmylił towarzysza niedoli fintą i poczęstował go błyskawiczną paradą.
Zatrzymali się, podając sobie dłonie.
Wystarczyło na dzisiaj.

- Na wieść, że udało wam się doprowadzić do ekstrakcji jednego z moich ostrzy, obudziła się we mnie słuszna nadzieja, że zastanę tutaj broń nieco bardziej reprezentatywnego sortu.
W oczach porucznika malował się naparstek przygnębienia.
- Tym ozdobić możecie ścianę gabinetu jakiegoś dygnitarza - zawyrokował wreszcie.
- Przecież to Mroczny Stryjaszek! - zdziwił się Jimp. - Głownia, którą zakończyłeś żywot
Nie odpowiedział od razu.
- Mam już jednego wujka, i w zupełności mi wystarczy.

Adiutant przejrzał się w lustrze, poprawiając kołnierz marynarki.
Uśmiechnął się frywolnie, zadowolony z efektu swoich starań.

Na Erega czekało jeszcze spienione, orzeźwiające piwo u boku wujka, w jego ulubionym irlandzkim pubie.
Męska rozmowa o życiu, śmierci i nowym Akcie w Diablo III trwała do późnych godzin nocnych.
“CHARMING POTATO ZAGINĄŁ: Gdzie jest mollywoodzki gwiazdor?”, krzyczał nagłówek gazety, którą wertował. Nagłówek, na który nie zwrócił nawet uwagi.

Nars westchnął i ponownie złapał Jarka w sidła kontaktu wzrokowego.
Fetta nerwowo przełknął ślinę i skinął głową.
Za oknem powoli zapadała ciemność.

Czekali na niego w kantynie.
Przyodziali ciemne, bliźniacze płaszcze. Niesłusznie zwany Grzesiem uparł się na swoje ekstrawaganckie okulary o pomarańczowych szkiełkach.
Nars nie oponował.
Zbrojownia stanęła przed nimi otworem. Marika zlustrowała pobieżnie półkę uginającą się od ciężaru stalowych gwiazdek do miotania.
Byli gotowi.


Czekali na niego na najwyższym piętrze najwyższej wieży.
Widok, który roztaczał się z tarasu obserwacyjnego Czerwonej Twierdzy zapierał dech w piersiach.
Głównie ze względu na ilość smogu niepostrzeżenie wpadającego na wizytę do płuc.
Mega-Warszawa wypełniała calutki horyzont, napawając zarówno dumą, jak i bólem śledziony.
Porucznik nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Nie smutaj, Jarko - nie przerywał Łoles. - Jak to mówimy my, Szkoci, “keep the heid”! Poza tym, widzę szansę na wcielenie cię w szeregi naszej drużyny w charakterze Batgirl, gdy tylko otrzaskasz się z obowiązkami.
- Zaprzestań agitacji - Nars parsknął. - Chłopak jest tylko mój, rozumiesz? Widzisz, jak chętnie na to przystaje?
- Zamiast dręczyć tego podrostka o prawdziwej duszy i sercu, zanotuj lepiej kod dostępu do posiadłości Mejeranek, który otrzymałem dzisiaj rano od mojego sidekicka.
Wdukał podyktowany ciąg znaków i schował telefon.
- Masz może jeszcze klucz do uwiedzenia… Łoles? Łolesie?
Płytki ceramiczne, na których chwilę temu stał jeszcze rycerz G-City zachowały grobowe milczenie.
Nars splunął do rynny.

CZY TRÓJKA, KTÓRĄ WYSYŁASZ NA SAMOBÓJCZĄ MISJĘ PODOŁA ZADANIU?
- Nie ma powodów do frasunku, to najlepsi, jakich mamy - Keth zawsze głęboko wierzył w siłę artykułowanego słowa. - Najlepsi… najlepsi z najlepszych. Dotrą na teren misji z dyskrecją godną zjaw, w samolocie, który przemknie niepostrzeżenie nad wrogimi nam radarami. Przy okazji, społeczność skupiona wokół Twierdzy zadała wczoraj bardzo oryginalne pytanie - macie na składzie jakiś nowy gameplay?
Momot - Red-który-zstąpił - nie miał już nic do powiedzenia.

Pradawna rumuńska puszcza obudziła się do życia, zaczynając kolejny dzień walki o przetrwanie.
Haratająca niebo łuna, prześwitująca przez korony drzew, zapowiadałe rychłe odejście od rutyny, do pary z warkotem silników zestrzelonego samolotu.
Wystarczająco głośnym, by rozbrzmieć niczym orkiestra dęta w małżowinach usznych monitorujących teren złoczyńców.

Tylko Nars i Jarko przeżyli katastrofę lotniczą.
To znaczy, tak im się pierwotnie wydawało.
Stało się tak, ponieważ tylko porucznik i adiutant pamiętali o tym, by zgodnie z zaleceniami wyprostować oparcia siedzeń, a co ważniejsze, zamknąć stoliki przed sobą.
Rychło skonstatowali jednak, że część samolotu z WC poleciała w innym kierunku.
Podróżujący z nimi rosyjscy przemytnicy mieli nieco mniej szczęścia.
Duet opuścił wrak, odciągając na bok zwłoki Baraniny, szefa wesołej kompanii. Z oczodołu przyszpilonego do luku bagażowego gangstera sterczał odłamek stolika.
Gdy po dwóch godzinach przedzierania się przez moczary wylgnęli na zaniedbaną szosę z dogorywającym poczuciem tryumfu, na horyzoncie rozbłysły światła reflektorów i parę minut później z piskiem opon zatrzymało się przed nimi fioletowe Tico.
Mrok popołudnia zapowiadał wyjątkowo ponurą noc.
Jimp wpatrywał się w duet z irytacją narastającą wprost proporcjonalnie do zdziwienia malującego się w oczach pary jeleni upchanych na tylnych siedzeniach i przypiętych pasami.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto ma czas na wyjaśnienia? - jego palce zabębniły o kierownicę. - Wskakujcie. Nie, nie, Fetta. Dla ciebie zostało miejsce w bagażniku.

- Hej, może i straciliśmy ekwipunek wraz z aprowizacjami, ale ocalał przynajmniej telefon satelitarny! Centrala z pewnością przyśle nam posiłki.
- Łącz się więc, na co czekasz?
- Halo, halo?
- Dawaj na głośnomówiący.
- Czy ktoś mnie słyszy? Z tej strony porucznik Nars Ereg, przewodzący misji “Niedzielny Grill”. Moja sygnatura to...
- Woof-woof-wark-wark?
- Hę?
- Warku-warku-wrrr?
- Co, u licha?
- “Yes, this iz wulf”? Zaraz, co on ma na myśli?
- Zaraz, zaraz, czy to nie przypadkiem...
- DAMMIT, MÓN-MÓN!

- Może i nie jestem pierwszą osobą, która przetrwała katastrofę lotniczą zatrzaśnięta w łazience - trajkotał potem Jimp - ale z całą pewnością jestem pierwszym, który przetrwał ją najzupełniej czysty.
Nars chwiał się lekko, odpływając.
Pojazd płynął powoli po leśnej drodze, a jego światła sygnalizacyjne błądziły po otaczających ich gęstwinach. To nie było przyjazne miejsce, tylko kraina sparaliżowana horrorem.
To nie było ich miejsce.
Upiorność chwili mogłaby wyjść z kart prozy Mowercrafta. Strach było pomyśleć, co kryły pobliskie gąszcze.
Nie wiedzieli, jak blisko była, i z jakim wyrzutam spoglądała na nich właśnie odpowiedź.

- Ty, Jimp! - Nars podskoczył nagle i pacnął w szybę. - Co to było?
- Naprawdę sądzisz, że zerżnę się w portki?
- Przysiągłbym, że coś jasnego przemknęło wzdłuż drogi i rozmazało się w oczach.
Obydwoje podskoczyli, gdy zza ich pleców dobiegł ich dźwięk prutego obicia. Jimp z trudem zachował kontrolę nad samochodem.
Nars odwrócił się powoli, w sam raz, by zobaczyć Jarka.
- Dwa jelenie i łoś na tym samym siedzeniu to zły omen - Jego Niedźwiedziowatość oderwał wzrok od lusterka, zapowiadając nadejście serdecznych facecji. - Co my teraz poczniemy? Skoro już spenetrowałeś tapicerkę, to wyjmij chociaż zza pazuchy komórę.
- Hę? - aspirant usadowił się wygodnie między łypiącymi na niego zwierzętami. - W jakim to celu?
- Właśnie - porucznik nie zwykł porzucać swoich podopiecznych. - Co ty pleciesz, Jimp?
- Gdy tylko znajdziemy jakiś multipleks, natychmiast wjedziemy na parking. Mam zamiar kręcić kółka, gdy nasza rezolutna ekipa z tylnego siedzenia będzie brylowała sprzętem. W bagażniku powinno zmieścić się z pół tuzina paniencji, a następnie...
- Jimp.
- … powiemy im, że tak naprawdę…
- JIMP!
Pełna impetu kolizja, szczęk wyginanej maski, syk gazu, zgrzyt hamulca, pisk opon.
Nars runął w objęcia poduszki powietrznej.
Wszak poduszka nie pyta, poduszka rozumie.
W ciszy, która zapadła na kilka chwil dało się słyszeć chrobot koła, które potoczyło się do rowu.
Jimp dramatycznie oklapł na kierownicę, wciągając haust powietrza.

- Coś nie tak? - Jimp przeżuł kawałek pizzy i przyjrzał mu się uważnie. - Wyraz twarzy masz nieszczególny.
Stali na rogu ulicy, pomiędzy budką z kebabem, a salonikiem prasowym.
Była wczesna jesień. Słonko ciągle jeszcze grzało przyjemnie, powiewał ożywczy wiatr.
Nars obserwował przez chwilę autobus, który z piskiem opon zatrzymał się przy niedalekim przystanku i ciągnącą do niego gawiedź. W końcu zerknął na towarzysza.
- Jesz pizzę.
- Nie da się ukryć.
- Nie lubię, gdy robisz to przed robotą.
- Chcesz kawałek, bejbe?
- Nie – wycedził. - Nie chcę. Gdzie, do diaska, posiało Marikę? Przecież miała wrócić za...
Odwrócili się gwałtownie, słysząc postukiwanie butów. Nie była to jednak ledwo co wspomniana dziewczyna.
Nieco chwiejnym krokiem podszedł do nich pryszczaty, ospowaty menel opatulony w podarty waciak. Zatrzymał się dwa kroki od Jimpa i obdarzył go mętnym spojrzeniem.
- Panie, a dajcie dwa grosze na piwsko, a co! - wychrypiał, wielce elegancko podciągając spodnie.
- Umykajcie czym prędzej, dobry człowieku – odparł twardo, acz życzliwie chłopak, nie przerywając jedzenia. - Albowiem jestem na służbie ludzkości i nie mogę zaprzątać sobie głowy tak trywialnymi sprawkami!
- Dajcie, no! - menel zawadiacko zmierzwił swoje rzadkie włosy, którym wyraźnie nieobce było towarzystwo fekaliów i przystanął z nogi na nogę. - No widzi pan, wyrzuciła mnie ta z domu, menda jedna, będzie tego, dwa miesiące? No, co ona mię zrobiła!
Jimp przełknął ostatni kawałek i zatarł ręce.
- Dałby pan spokój, obarczać całą winą kobietę?
- No, weź kopsnij pięć groszy, kierowniku!
- Miały być dwa.
- Dwadzieścia, dajcież, no, komandorze!
- Mam dziesięć. Narsę, dysponujesz drobniakami?
- Nie – mruknął posępnie, nadal wyglądając Mariki. - Nie dysponuję.
- No panowie, jam prawy człek jest, całe życie w kanałach przepracowane...
- Ale na co konkretnie panu te pieniądze? - zainteresował się Jimp.
- Na piwsko, no dajcież!
- Pytam o markę.
- A bo ja wiem? - menel zarzucił ramionami i splunął soczyście. - Żubras?
- A, nie. Jeśli Żubras, to nie.
- No przecie obiecaliście!
- Wiesz panoczku, co to jest? - chłopak wskazał na rękojeść samurajskiego miecza, która sterczała mu nad prawym barkiem. - Katana, którą zwykłem snadnie karcić zło.
- No dajcie, no!
- Na drzewo, dziadu!
- Jimp, uwa...
Menel z niespodziewaną prędkością wyszarpnął coś z kieszeni. Błysnęło ostrze i rozległ się głuchy chrzęst. Niesłusznie zwany Grzesiem spojrzał w dół. Z jego brzucha sterczała miedziana rękojeść. Menel pociągnął nosem i wyszarpnął nóż, by odnotować absencję śladów krwi. Mimo stanu dalekiego od trzeźwości, po kilku sekundach zakołatało mu w głowie, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak.
Jimp westchnął i pokręcił głową.
- Niezłe nastały nam czasy, skoro człowiek może zostać pchnięty nożem z powodu byle żubra. I co mamy teraz z tobą uczynić?
- O, k*rwa!
Menel wybałuszył oczy i cofnął się o krok. Jego oblepione brudem oblicze wyrażało bezbrzeżne zdumienie.
- K*rwa! - powtórzył niewyraźnie. - Zabiłem nieśmiertelnego!
Niestety, nożownikowi nie było dane rozwiązać zagadki domniemanej niezniszczalności.
Ni stąd, ni zowąd, w jego głowę wyrżnął z hukiem i impetem dwumetrowy slogan, oderwany z daszku salonu prasowego.
Jimp odsłonił oczy i z ciekawością spojrzał na sikającą z menelskiego czerepu juchę, która formowała na pobliskiej ścianie fantastyczne symbole o intensywnie czerwonym zabarwieniu.
Nars podniósł wzrok. Jego dłoń mechanicznie powędrowała do rękojeści miecza, którym przepasał plecy.
- Stary – rzucił przez ramię. - Gotuj się na hardcore’owy bój.
- Dobrze, że przypakowałem. O, w mordę.
Na saloniku prasowym siedział najprawdziwszy potwór.
Zgarbiony, o postawie przywodzącej na myśl goryla, żółtozielonych ślepiach i zakręconych baranich rogach. Z mordą, której nie powstydziłby się przedstawiciel rasy wookie. Pokryty płową, zaniedbaną sierścią.
Wyprostował się i omiótł wzrokiem dwójkę wojów, demonstracyjnie obnażając palisadę zębisk.
Jimp westchnął cicho. Bydle miało bowiem ładne trzy metry wzrostu. I kły, które przejść mogły zapewne przez niemal wszystko.
- Niech to dunder świśnie – z gardła potwora rwało się coś między rykiem a pochrząkiwaniem. - Chybiłem!
- To mówi!
- Pewnie, że mówi, Jimpałkę – Nars wzruszył ramionami. - Cóż jednak z tego, skoro nie ma nic ciekawego do powiedzenia?
- Nie przypominam sobie, bym z takim walczył!
- Pewnie, że nie walczyłeś. To rzadki gatunek. Idę o zakład, że chroniony. Rozśmieszę cię, ale nie możemy go zabić. Pamiętałeś o pociskach usypiających. Prawda?
- Cholera by to wzięła – jego towarzysz pacnął się w czoło. - Pociski zabrałem, owszem. Tyle że spluwa została na desce do prasowania.
- A trucizna paraliżująca? A więc migiem, wysmaruj tym ostrze!
Potwór zdawał się ignorować wymianę zdań i wycelował kosmatą łapę w kierunku porucznika.
- Idę po wasze mózgi!


Kawaleria, która bezszelestnie wynurzyła się z gęstwin lasu i wypadła na asfalt mogła z powodzeniem wziąć udział w konkursie na najbardziej zakręcone towarzystwo roku.
Jeźdźcy szybko zamknęli ich w zwartym okręgu.
Nars nie zadedykował większej części swojego zdziwienia ani włochatym lamom, które wielkością mogły stanąć w szranki z małymi węgierskimi smokami, ani nawet przepasającym je kropierzom, uszytym na modłę japońskiej sztuki dekoracyjnej.
O wiele bardziej nie na miejscu wydały mu się dosiadające je leniwce, na których torsach błyszczały lakowe zbroje, a w łapach tańczyły dobyte katany.
Przywódca zsunął z pyska hełm szoguna i oskarżycielsko wycelował szponiasty palec w Jimpa.
- Przecież nic nie zrobiłem! - Jimp bardzo starał się zachować merytoryczny ton. - Jestem niewinny, najzupełniej niewinny!
Opadający na jego głowę jelec najwyraźniej był innego zdania.

CDN.

Psy Ogrodnika: Preludium, Vol. 2.1
 
Last edited:
Muszę to przeczytać jeszcze raz na spokojnie jakoś, ale póki co powiem szczerze, że poziom literacki jest bardzo wysoki i nawet nie mam się do czego przyczepić, ale też i chyba nie chcę, bo mnie urzekły fiołkowe oczy, których nie mam, ale jak to ładnie brzmi :p

Masa nawiązań do innych dzieł z tego, co widzę, ale to już na spokojnie trzeba przejrzeć, bo poucieka.

Dzięki, nawet się ubawiłam ;D
 
Widzę Lema, trochę Gibsona i coś jeszcze, czego nie mogę skojarzyć (znaczy, abstrahując od Pottera) :p Niedobry Galadh, niedobry :p
 

Jimp

Forum veteran
Nie mam czasu i przeczytałem dopiero pierwszy post. No... Ja wiedziałem co się święci. Dostawałem tego próbki na steamie i trochę pogadaliśmy. Z próbek, możecie domyślać się co było. Gdybyście nagle dostali fragment o Pepsi Twist bez żadnego kontekstu "WTF?". Wyszło super i będę sobie dawkował, żeby nie przeczytać wszystkiego najszybciej jak mogę :p.
Mam zarzut. Jako zapalony (haha, przypadkiem tak wyszło) fajczarz, stwierdzam, że jak się cybuch żarzy to jest źle. Komin ma się lekko żarzyć :p. Cybuch to ta część co się fajka styka z ustnikiem.
 
 
@Jimp, masz przesrane za ten bagażnik.

Proponuję, żebyś się jednak hamował ze słownictwem.
Pamiętaj, że nie brak tu młodszych użytkowników, nie jesteś u siebie.
Potraktuj to jako ostatnie ostrzeżenie.
Und
 
Last edited by a moderator:
Widzę Lema, trochę Gibsona i coś jeszcze, czego nie mogę skojarzyć (znaczy, abstrahując od Pottera) :p Niedobry Galadh, niedobry :p
Ja tam trochę Le Guin widzę. Myślomowa, tak to się chyba nazywało. Jest też momentami kiczowatość, najwyraźniej celowa :) Śmiesznie, zgrabnie i z finezją, O! Ciekawi mnie tylko, czy to wyłącznie galadh produkował.
@down
Ale ja nie o stylu, tylko o tym myślołaskotaniu;)
 
Last edited:
Dukaj - jak najbardziej. To była pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, gdy zacząłem czytać.
 

Vattier

CD PROJEKT RED
Ech, jest błąd merytoryczny :p

Pulę zakładu zgarnął serek, choć to Und wygrała :p

Chyba, że czegoś nie załapałem? Bo serek głosował, że rzuci się pod pociąg, a Und, że wróci z pizzą, nie?
 

Jimp

Forum veteran
Jednak nie mogłem się powstrzymać i dokończyłem. Teraz będę wiercił dziurę w brzuchu Galadha pytaniami "Kiedy kolejne części". Uprzedzam, że odpowiedzi "Soon" nie uwzględniam.
Strasznie spodobało mi się to "Kapitana kptWłodzimierza." :D. No cóż... Jak nie lubić czegoś w czym jest się jednym z bohaterów? :) Galadh znalazł genialną farmę REDPointów i na zdrowie mu, ponieważ to jest świetne.
 
Proponuję, żebyś się jednak hamował ze słownictwem.
Pamiętaj, że nie brak tu młodszych użytkowników, nie jesteś u siebie.
Potraktuj to jako ostatnie ostrzeżenie.
Und
Wypada to tak jedynego ocalałego z Próby Zup sztorcować? :harhar:
 
Top Bottom