Sens życia, filozofia, polityka, gospodarka

+
Status
Not open for further replies.
Akurat ja mam i mam praktykę. I wiem, jak niezmiernie trudno jest zachować cierpliwość, być zawsze w zgodzie z własnymi zasadami, ale też akceptować narzucanie mi czegokolwiek w tym zakresie.
To trochę nie tak działa.
@zi3lona, oczywiście, że to nie jest metoda, a w każdym razie nie na długo, bo praktyka wykazuje, ile z tego potem jest problemów, ile zła. Dla obu stron, bijącej i bitej. Więc to nie jest tak, że ja się z zasadą nie zgadzam.
Problem polega wg mnie na tym, że dążenie do prewencji może się przerzucić na przesadę. Po tej stronie też będą ofiary, zwłaszcza w systemie, który aspiruje do wdrażania rozwiązań idealnych i tak bardzo do przodu, wow, a nie ma po temu zaplecza logistycznego i innych niezbędnych.
Jeśli to zbyt chaotyczne i odsasadolasa, co napisałam, to rozwinę potem.
Chodzi mi głównie o to, że ja tutaj nie ufam ani urzędom, ani władzy wykonawczej czy ustawodawczej, zwłaszcza w zakresie regulowania spraw społecznych.
Nie wiem, kto tu decyduje na podstawie czego, ale przykład 6-latków pokazuje, że ludzi w tym kraju ma się za ułomów i ignorantów, którym trzeba nakazywać, ale nie pozwalać na decydowanie, bo zawalą.

Wkurza mnie to.
 
Ja to rozumiem tak, że prawo w tej chwili narzuca normę, także społeczną. I niesie to ze sobą pewne koszty, jak to bywa przy wprowadzaniu zmian. Ale, moim zdaniem, lepiej zgodzić się teraz na te koszty, bo potem prawo zrobi się dla nas przezroczyste i nawet nie będzie dyskusji na temat tego, że bicie to jakakolwek metoda wychowawcza, tylko będzie oczywiste, że się nie bije i już. A okresy przejściowe zawsze są najtrudniejsze.
 
Nie wiem, czy tak jest. Taka transparencja byłaby ok, ale tylko dlatego, że mam podobny pogląd co do bicia. Jednak przezroczystość w zakresie choćby "patriotyzm to sztuczny twór, po co nam identyfikacja z jakimkolwiek państwem" - że się odniosę do kwestii, w której się z Tobą nie zgadzam, o ile pamiętam - to już jest imo bardzo, bardzo zły kierunek. A tam też idziemy. Może za moment to będzie odgórnie sterowane. I tu już mam problem w sumie, gdzie jest granica narzucania czegokolwiek. Przecież to zawsze, zawsze jest tak, że narzuca kilka jednostek, nie żadne mityczne Ciało, ale konkretne osoby na podstawie własnego widzimisię, które może im się wydawać obiektywne, ale czy jest?
 
Trochę nie widzę związku, szczerze mówiąc. Kwestia identyfikacji z państwem to zupełnie inna bajka. W dodtaku widzę tu pewną ironię - Ty piszesz, że nie masz zaufania do urzędników państwowych, a jednocześnie patriotyzm masz za pozytwne zjawisko, ja ogólnie uważam, że aparat państwowy jest bardzo potrzebny (choć spotykałam i dobrych i beznadziejnych urzędników), ba nawet biurokracja jest,imo, zjawiskiem stabilizującym. Jednocześnie nie uważam, że oddawanie życia za ideę tak abstrakcyjną i polityczną jednak, jak państwo jest rozsądne, czy potrzebne.
 
Und, akurat nie Ciebie miałem na myśli. Chodziło mi o męską część dyskutantów ;)

Problemem nie są przepisy, o których pisaliście wcześniej. One są niezbędne, żeby zapobiegać sytuacjom, w których dziecko jest katowane i nikt nic nie może zrobić (a o sytuacjach takich w ostatnich latach słyszało się zbyt często). Dzięki nim pracownik socjalny ma możliwość zareagować natychmiast jeśli widzi, że dziecku dzieje się krzywda.
I mała prośba - nie demonizujcie pracowników socjalnych; w 99% przypadków ci ludzie ostatnie co chcą zrobić, to odebrać dziecko rodzicom. Zwykle właśnie z nich robi się "chłopców do bicia", tymczasem prawdziwym problemem są niedouczeni sędziowie (niestety - sąd rodzinny to dla sędziego zesłanie, więc trafiają tam odpadki, które nie poradziły sobie nigdzie indziej).
 
Mi się wydawało, że patriotyzm to wiara i związek z państwem, a nie z rządem i politykami, w tym sensie o tym piszę. Że mnie martwi negowanie potrzeby istnienia takiego związku i takiej identyfikacji człowieka.
I nawiązanie do regulowania spraw społecznych przez ww. aparat miało wynikać takie: że imo zmierzamy do sytuacji, w której podległych obywateli się w jakimś sensie zwalnia od myślenia pomału. Oni nam powiedzą, czy bicie dzieci jest dobre czy złe. I o szeregu kolejnych spraw też nam powiedzą, jak na nie patrzeć.
A mi się wydaje po prostu, że to trochę nie tak.
Że dotąd jakoś ludzie byli w stanie odróżniać dobro od zła oraz decydować, w co chcą wierzyć i jak. Bazowali na wiedzy pokoleń, na tym, co usłyszeli w szkole lub od autorytetów.
Zawsze istniały jednostki niedouczone, niedoinformowane, także patologiczne, jednak ogół zdawał się myśleć.
Obecnie mam wrażenie, że odbiór społeczeństwa przez centralę jest jednak taki, że nie myślimy, nie jesteśmy dość postępowi; jeżymy się na gender, ale na KK jeszcze nie, protestujemy przeciwko 6-latkom w szkole jak klasyczny ciemnogród, wierzymy w brzozy smoleńskie i dajemy się uwodzić Mikkem - że tak sięgnę do przewijających się tiu dyskusji, bynajmniej nie złośliwie, naprawdę.
Krótko mówiąc, naród to niedouczone głąby.


Nie wiem, kiedy to się stało?


I żeby mnie nikt źle nie zrozumiał - ja nie jestem za anarchią, uznaję konieczność istnienia rządu i prawa.
Ale nich nas ten rząd słucha, a nie decyduje za nas w imię postępu. Bo ten postęp wcale niekoniecznie jest tak samo postrzegany przez wszystkich.
 
No ale jak w takim razie definiujesz państwo? Bo przecież tworzą jest właśnie urzędnicy - prezydenci, premierzy, posłowie i cała sieć instytucji. To twór stricte polityczny, przecież. A dla mnie, zmiany w ustawodawstwie, o których mówisz, są akurat dobre, bo pokazują, że nie liczy się tylko to, co "od wieków nasi dziadowie" i tradycja, tylko zaczyna się wreszcie chronić obywateli, którzy nijak się nie mają do tej tradycji właśnie. A też chcą mieć prawo do poszanowania godności czy przekonań. Ale ponieważ przez lata ich potrzeby były lekceważone, czy wyśmiewane, to musiało wkroczyć prawo. I dobrze.
 
@undomiel9
Ale zauważ, że na przykład w sytaucji kłótni/różnicy zdań z osobą bliską i dorosłą, nie wlepiasz jej klapsa, bo zrobiła cos głupiego, nieodpowiedzialnego, niebezpiecznego itepe. A na uderzenie w takiej sytuacji dziecka jest wciąż przyzwolenie. Chodzi o to, żeby to zmienić.

Trochę dziwne porównanie. Wątpię, czy rodzic da dziecku klapsa z powodu "kłótni czy różnicy zdań", bardziej w sytuacji, w której dziecko zrobiło coś obiektywnie złego po raz któryś, gdzie nie podziałało wcześniejsze upomnienie słowne. Vide wcześniejszy, trochę przesadzony, przykład z firankami.
A, i osób dorosłych, z którymi rozmawiasz, nie wychowujesz ;)
 
Mi się wydawało, że patriotyzm to wiara i związek z państwem, a nie z rządem i politykami, w tym sensie o tym piszę. Że mnie martwi negowanie potrzeby istnienia takiego związku i takiej identyfikacji człowieka.

A czym jest owo państwo? Pytam jak najbardziej poważnie, mój główny problem z patriotyzmem, to dużo gadania o państwie i zero refleksji na temat tego, czym ono jest i dlaczego jest wartością.

Że dotąd jakoś ludzie byli w stanie odróżniać dobro od zła oraz decydować, w co chcą wierzyć i jak. Bazowali na wiedzy pokoleń, na tym, co usłyszeli w szkole lub od autorytetów.
Zawsze istniały jednostki niedouczone, niedoinformowane, także patologiczne, jednak ogół zdawał się myśleć.

Naprawdę tak uważasz? Bo jak dla mnie "rozumność ludu" to wciąż ideał, do którego się dąży. I odnoszę wrażenie że po II wojnie światowej wiele się dobrego w tym kierunku stało, ale przez resztę czasu było raczej tak, że lud ciemny i zły był. Und, jesteś oczytaną osobą, a literatura sporo na temat tego, jak wyglądało życie osób, którymi się klasyczna historia (polityczno-militarna) nie zajmuje. Zwłaszcza w drugiej połowie XIX wieku i okresie międzywojennym. Naprawdę nazwałabyś reprezentatywnego mieszkańca Polski w 1920 roku mianem osoby, która "bazując na wiedzy pokoleń" rozróżnia dobro od zła i ogółem jest osobą, z którą chciałabyś się Ty - dzisiejsza oczywiście - zadawać?

Bardziej stawiałbym na wygodę. Temat ma służyć wklejaniu odpowiednich linków, naśmiewaniu się z głupich oszołomów oraz wzajemnym przyznawaniu sobie racji i poklepywaniu się po plecach.

No zasadniczo to można z tego uczynić nazwę tego tematu. Albo alternatywnie napisać po prostu "żydokomuna".


Co do pani Grodzkiej - ja z jej partią nigdy nie sympatyzowałem, nie odbieram jej też jako osoby atrakcyjnej, ale mój gust ma niewiele do gadania tutaj. Jest kobietą - tak mówi prawo, tak mówią jej uczucia i ma prawo do tego, żeby jej nie obrażać. A że i ona, i cała partia robią zły pijar lewicy światopoglądowej to inna, smutna, sprawa.

Obecnie mam wrażenie, że odbiór społeczeństwa przez centralę jest jednak taki, że nie myślimy, nie jesteśmy dość postępowi; jeżymy się na gender, ale na KK jeszcze nie, protestujemy przeciwko 6-latkom w szkole jak klasyczny ciemnogród, wierzymy w brzozy smoleńskie i dajemy się uwodzić Mikkem - że tak sięgnę do przewijających się tiu dyskusji, bynajmniej nie złośliwie, naprawdę.
Krótko mówiąc, naród to niedouczone głąby.

Może poza ostatnim zdaniem, ale - co tutaj jest nieprawdą? Masa ludzi wierzy w brzozy smoleńske, głosuje na Korwina, a za swój główny problem ma czyjąś płeć. Nazwałbym to ciemnogrodem. Inna sprawa, czyje to wina i jaka w tym zasługa rządzących, ale hej - naprawdę uważasz, że pan z ministerstwa ma mniejsze pojęcie o świecie od Antka, który pielgrzymuje do betonowych replik Tupolewa, boi się dżenderów, bo mu jaja utną i GMO, bo GMO=ZŁO? A jeśli ma jednak większe, to czemu nie miałby mieć świadomości tego, że ma?

I żeby mnie nikt źle nie zrozumiał - ja nie jestem za anarchią, uznaję konieczność istnienia rządu i prawa.
Ale nich nas ten rząd słucha, a nie decyduje za nas w imię postępu. Bo ten postęp wcale niekoniecznie jest tak samo postrzegany przez wszystkich.

Zawsze mnie uczono, że rząd istnieje po to, żeby decydować. Za obywateli. Bo inaczej się nie da. A dobrze zrobić wszystkim na raz się nie da, więc rząd robi tak, jak uważa, że jest dobrze. A demokracja ma zabezpieczać przed tym, żeby nie robił zupełnie według swojego widzimisię - bo jak wkurz większość, to odpada.
 
Historia, granice, język, kultura, tradycje.
Rząd to tylko nadzór nad trzymaniem się zasad i może w ogóle nie być patriotyczny, jak będzie miał ochotę.

Zmiany w ustawodawstawie niech sobie będą, ale niech się mnie jednocześnie nie traktuje jak półgłówka tylko dlatego, że nie wszystko mi się podoba.
Póki szanuję prawa drugiej jednostki, czy to geja, czy buddysty, czy transwestyty, czy dziecka, czy lewicowca - bo to zawsze jest i będzie dla mnie człowiek, a jego prawa i wolności absolutnie nie do zakwestionowania, póty bardzo bym chciała, żeby mnie nie zmuszać do niczego, co stoi w sprzeczności z moimi przekonaniami i z moim stanem wiedzy, czyli np. nie wmawiać mi, że sposob, w jaki się obchodzi z połową rocznika 2008 albo z wdrażaniem terminu gender do przedszkola jest ok, bo w mojej ocenie nie jest. Tak w skrócie.
Bo ja nie jestem głupia, też mam dostęp do różnych opracowań z zakresu psychologii i np. pamiętam, że przez długi czas - że pojadę teraz skrajnością - lobotomia oraz elektrowstrzasy były uznawane przez najwyższe autorytety jako znakomity sposób leczenia schizofrenii i homoseksualizmu. I wówczas stosowanie tych środków było prawne, a nawet moralne.

Możliwe, że mi się trochę wątek rozjechał, o czym w zasadzie chciałam na początku,male chyba o tym, co arturius wyżej wspomniał: ochrona bezbronnych stosownymi przepisami jest oczywiście jak najbardziej zasadna, ale sposób, w jaki to jest realizowane na poszczególnych etapach (luki, naciąganie, niedoinformowanie, nadgorliwość) choćby w Niemczech, Skandynawii czy USA zdają się świadczyć, że samo prawo i sankcje nie wystarczają, ludzi trzeba edukować inaczej, a nade wszystko nie traktować ich jak matołów.
 
@Keth
Ale od kiedy walnięcie w tyłek jest wychowaniem? Oraz przykład jest jak najbardziej zasadny - wyobraź sobie, że opiekujesz się starzejącym się rodzicem, który ma swoje przyzwyczajenia i nijak nie może/nie chce przystosować się do warunków panujących w domu. Może dziecinnieje (nie mówię tu o Alzheimerze, czy typowej demencji). Nie będziesz go bił za to, że nie spuszcza wody, nie odkłada rzeczy na miejsce, nie chce jeść wtedy, kiedy wszyscy domownicy itepe.
 
Trochę dziwne porównanie. Wątpię, czy rodzic da dziecku klapsa z powodu "kłótni czy różnicy zdań", bardziej w sytuacji, w której dziecko zrobiło coś obiektywnie złego po raz któryś, gdzie nie podziałało wcześniejsze upomnienie słowne. Vide wcześniejszy, trochę przesadzony, przykład z firankami.
A, i osób dorosłych, z którymi rozmawiasz, nie wychowujesz ;)

Proces polegający na prostej asocjacji niepożądanych zachowań z negatywnym bodźcem to jest raczej tresura niż wychowanie. Wychowanie polega na przekazaniu pewnych wzorców, które dziecko powinno zinternalizować.
Jeśli współlokator nie posprząta kuchni, to nie dam mu klapsa - a przecież wie, że powinien, że robi źle etc. Dlaczego w przypadku z definicji słabszego dziecka dopuszczać się ma przemoc fizyczną jako sposób na przekonywanie do tego, że pewne zachowania są złe? Wyobrażam sobie tylko dwa możliwe argumenty: bo to MOJE dziecko/bo tak jest łatwiej. I oba do mnie nie przemawiają.

Póki szanuję prawa drugiej jednostki, czy to geja, czy buddysty, czy transwestyty, czy dziecka, czy lewicowca - bo to zawsze jest i będzie dla mnie człowiek, a jego prawa i wolności absolutnie nie do zakwestionowania, póty bardzo bym chciała, żeby mnie nie zmuszać do niczego, co stoi w sprzeczności z moimi przekonaniami i z moim stanem wiedzy, czyli np. nie wmawiać mi, że sposob, w jaki się obchodzi z połową rocznika 2008 albo z wdrażaniem terminu gender do przedszkola jest ok, bo w mojej ocenie nie jest. Tak w skrócie.

Und, to podejście na zasadzie "póki jest tak, jak ja chcę, to władza jest w porządku". Istotą państwa - rozumianego czysto politycznie, nie ideowo - jest możliwość przymuszania do tego, czego się nie chce robić oraz zabraniania tego, co się chce. Zakres tego przymusu powinien być możliwie najbardziej ograniczony, ale jest on konieczny. Jak sobie wyobrażasz sytuację, w której każdy postępuje tak, jak się jemu wydaje, że jest słusznie?
 
Last edited by a moderator:
Różne są metody wychowawcze, zależne od osób, od jakiejś tam "tradycji", miejsca itp. Dlaczego chcecie wszystkim nakładać swoją wizje? Skoro rodzic uważa, że w danym momencie klaps (nie bicie, nie mylmy pojęć) będzie dobrym rozwiązaniem, to nie widzę powodu, dla którego kategorycznie mu tego zabraniać i grozić odebraniem dziecka. I po raz kolejny, nie mylcie sporadycznego klapsa z biciem.

@Firnomir, co ma współlokator do własnego dziecka? Masz jakieś prawne obowiązki związane z współlokatorem? Nie sądzę.
 
Proces polegający na prostej asocjacji niepożądanych zachowań z negatywnym bodźcem to jest raczej tresura niż wychowanie.

No ja przepraszam, ale wychowanie "bezklapsowe", to też jest proces asocjacji niepożądanych zachowań z negatywnym bodźcem (np. zakaz oglądania telewizji, bo dziecko uderzyło kolegę w szkole), co więcej, jest też asocjacja pozytywnego bodźca z pożądanym zachowaniem (np. danie piątaka na loda, za posprzątanie pokoju). Tresura?
 
Różne są metody wychowawcze, zależne od osób, od jakiejś tam "tradycji", miejsca itp. Dlaczego chcecie wszystkim nakładać swoją wizje? Skoro rodzic uważa, że w danym momencie klaps (nie bicie, nie mylmy pojęć) będzie dobrym rozwiązaniem, to nie widzę powodu, dla którego kategorycznie mu tego zabraniać i grozić odebraniem dziecka. I po raz kolejny, nie mylcie sporadycznego klapsa z biciem.

Dlatego, że rodzic nie ma prawa decydować w nieograniczonym zakresie o tym, co będzie najlepsze dla jego dziecka. Co jeśli rodzic uzna, że najlepszym rozwiązaniem będzie zlanie dziecka pasem? A uderzeniem pięścią? Dlaczego "lekkie" naruszenie elementarnych praw jest ok, ale cięższe już nie? Twoja argumentacja tkwi w paradygmacie "dziecko-własność", o której rodzic może dowolnie decydować. I, swoją drogą, nikt nigdzie nikomu nie odbiera dziecka za klapsa. No serio.


@Firnomir , co ma współlokator do własnego dziecka? Masz jakieś prawne obowiązki związane z współlokatorem? Nie sądzę.

Dziecko nie jest "własne". A współlokator do dziecka ma to, że jedno i drugie jest autonomiczną jednostką posiadającą godność oraz chroniące ją prawa. Wobec dziecka ma się obowiązki, właśnie, ale to nie usprawiedliwia dążenia do wypełnienia ich dowolnymi środkami.
 
Różne są metody wychowawcze, zależne od osób, od jakiejś tam "tradycji", miejsca itp. Dlaczego chcecie wszystkim nakładać swoją wizje? (...)
Bo bicie jest złe z definicji, a klaps to też bicie.Poza tym, nic nie chcemy, mówimy o już obowiązującym w Polce prawie. A dziecko nie jest własnością rodzica, tylko odrębną jednostką, która ma prawo do nietykalności cielesnej. A ponieważ jest z definicji słabsze, więc państwo musi tym bardziej bronic jego praw.

e:
Znindżowana.
 
Last edited:
No ja przepraszam, ale wychowanie "bezklapsowe", to też jest proces asocjacji niepożądanych zachowań z negatywnym bodźcem (np. zakaz oglądania telewizji, bo dziecko uderzyło kolegę w szkole), co więcej, jest też asocjacja pozytywnego bodźca z pożądanym zachowaniem (np. danie piątaka na loda, za posprzątanie pokoju). Tresura?

Oczywiście, tylko że subtelniejsza. I legalna. Gówno wiem o wychowywaniu dzieci, bo największą moją stycznością z nimi było dorabianie sobie w swoim czasie jako opiekunek dla krewnych i znajomych, ale zawsze sądziłem, że chodzi o to, żeby wyjaśnić i nauczyć. "Nie podpalaj firanki, bo wydałem na nie pieniądze, które trudno zdobyć, to niebezpieczne i możesz się poparzyć oraz umrzeć, może nam spłonąć domek", a nie "Nie podpalaj firanki, bo za to grozi kara". Drugie podejście tworzy ludzi, którzy nie widzą problemu w potępianych zachowaniu, tylko w ryzyku kary.
 
Dlatego, że rodzic nie ma prawa decydować w nieograniczonym zakresie o tym, co będzie najlepsze dla jego dziecka. Co jeśli rodzic uzna, że najlepszym rozwiązaniem będzie zlanie dziecka pasem? A uderzeniem pięścią? Dlaczego "lekkie" naruszenie elementarnych praw jest ok, ale cięższe już nie? Twoja argumentacja tkwi w paradygmacie "dziecko-własność", o której rodzic może dowolnie decydować. I, swoją drogą, nikt nigdzie nikomu nie odbiera dziecka za klapsa. No serio.

Gdzieś pisałem o nieograniczonym zakresie? Dlaczego nie trzymasz się zakresu dyskusji, tylko go przekraczasz dodając oczywiście absurdalne argumenty? Trzymajmy się klapsów, nie jakiegoś maltretowania.


Dziecko nie jest "własne". A współlokator do dziecka ma to, że jedno i drugie jest autonomiczną jednostką posiadającą godność oraz chroniące ją prawa. Wobec dziecka ma się obowiązki, właśnie, ale to nie usprawiedliwia dążenia do wypełnienia ich dowolnymi środkami.

Naprawdę nie rozumiesz? Pojęcie własności nie ma tutaj żadnego zastosowania. Rodzice mają związanych z dzieckiem cały szereg szczególnych, prawnych obowiązków. Odpowiadają za nie, za to, co ich dzieci robią itp.

Bo bicie jest złe z definicji, a klaps to też bicie.Poza tym, nic nie chcemy, mówimy o już obowiązującym w Polce prawie.

To samo, co wyżej do Firnomira.
 
"Nie podpalaj firanki, bo wydałem na nie pieniądze, które trudno zdobyć, to niebezpieczne i możesz się poparzyć oraz umrzeć, może nam spłonąć domek", a nie "Nie podpalaj firanki, bo za to grozi kara". Drugie podejście tworzy ludzi, którzy nie widzą problemu w potępianych zachowaniu, tylko w ryzyku kary.

Z tego, co pamiętam z postów sprzed całych paru minut, nikt nie chciał dawać klapsa/karać za pierwsze przewinienie, a dopiero za któreś następne, skoro wyjaśnianie po raz n nic nie dało.
 
Gdzieś pisałem o nieograniczonym zakresie? Dlaczego nie trzymasz się zakresu dyskusji, tylko go przekraczasz dodając oczywiście absurdalne argumenty? Trzymajmy się klapsów, nie jakiegoś maltretowania..

Ja się pytam, dlaczego, skoro rodzic ma prawo uznać, że pogwałcenie prawa do nietykalności cielesnej w zakresie x jest ok, uznajesz, że zakres y to już jest zło? Skoro dopuszczamy przemoc wobec dzieci, to musi stać za tym jakiś spójny światopogląd. I moim zdaniem jakiekolwiek przyzwolenie na to, by bić dziecko jest już złamaniem pewnej granicy, za którą tylko dzicz. Albo rodzic ma prawo decydować o zakresie praw swojego dziecka, albo nie może. Ja uważam, że nie, Ty że tak - ale do pewnych granic. Z tym, że ich nie da się ustalić raczej sensownie, a poza tym przeraża mnie to, co stoi za takim podejściem.

Naprawdę nie rozumiesz? Pojęcie własności nie ma tutaj żadnego zastosowania. Rodzice mają związanych z dzieckiem cały szereg szczególnych, prawnych obowiązków. Odpowiadają za nie, za to, co ich dzieci robią itp.

Jep, mają też nakaz respektowania praw człowieka w przypadku dzieci. Oraz ustaw. A te mówią, że bić nie wolno. Naprawdę uważasz, że uderzenie dziecka to jedyna możliwość wywiązania się z obowiązku dopilnowania tego, by nie czyniło szkód etc.?

Z tego, co pamiętam z postów sprzed całych paru minut, nikt nie chciał dawać klapsa/karać za pierwsze przewinienie, a dopiero za któreś następne, skoro wyjaśnianie po raz n nic nie dało.

I jak sobie wyobrażasz realizację tego w praktyce? Uderzenie dziecka zamiast rozmowy-nielegalne, uderzenie po trzech pogadankach na dany temat już legalne?

Jeśli tłumaczenia nie pomagają, to imho problem jest w tym, jak to robisz, a nie w dziecku. I to ogółem Twój problem jest, wychowawczy, może potrzebujesz konsultacji ze specjalistą czy coś. Uderzenie dziecka może sprawić, że nie będzie ponawiało tego zachowania, ale nie sprawi, że w innych przypadkach nie pojawią się nowe problemy. Których nadal możesz nie potrafić rozwiązać werbalnie.
(druga osoba jako zabieg stylistyczno-uproszczeniowy, nie insynuuję Ci ofc posiadania dzieci czy problemów z nimi :p)
 
Last edited:
Status
Not open for further replies.
Top Bottom