Sens życia, filozofia, polityka, gospodarka

+
Status
Not open for further replies.
Sprawdziłem sobie na przykładzie Warszawy, o ile na przestrzeni 30 lat wzrosła liczba ludności:
1983 -- 1 641 326
2013 -- 1 724 404

Czyli w ciągu trzech dekad liczba ludności wzrosła o około 5%. Załóżmy więc, że jest rok 2013; ktoś właśnie wyrywa Ci na ulicy torbę, w polu widzenia jest 20 osób - w roku 1983 byłoby ich 19.
A w 1960 -- 1 139 189
natomiast w 1500 -- 6 500
Whats your point...?
 
A w 1960 -- 1 139 189
natomiast w 1500 -- 6 500
Whats your point...?
Twierdziłeś, że poczucie odpowiedzialności się rozprasza, bo ludzi w miastach przybywa - dlatego twierdzenie @undomiel9 jest "w jakimś stopniu prawdziwe". Tak więc wziąwszy pod uwagę, że wspomniana użytkowniczka jest po trzydziestym roku życia i - jak sama podkreśla - bazuje na własnych obserwacjach, to rzekomo zaobserwowana przez nią rosnąca tolerancja dla przemocy w tłumie nie mogła być spowodowana wzrostem liczby ludności.
 
Twierdziłeś, że poczucie odpowiedzialności się rozprasza, bo ludzi w miastach przybywa - dlatego twierdzenie @undomiel9 jest "w jakimś stopniu prawdziwe". Tak więc wziąwszy pod uwagę, że wspomniana użytkowniczka jest po trzydziestym roku życia i - jak sama podkreśla - bazuje na własnych obserwacjach, to rzekomo zaobserwowana przez nią rosnąca tolerancja dla przemocy w tłumie nie mogła być spowodowana wzrostem liczby ludności.

A to niby dla czego nie, sam pokazałeś że takowy nastąpił... -rozumiem że przenosimy teraz dyskusję na poziom rodem z tematu grafika w W3, moja racja jest najmojsza- bo tak rozumiem próbę wypunktowania błędu w rozumowaniu przy użyciu jak że twardych danych matematycznych których się na da podważyć...(jak ktoś bardzo chce to wszystko zaneguje), ale jak tylko uwzględnisz w podobnym porównaniu ilość ludzi zamieszkujących aglomerację Warszawską w podobnym okresie czasowym jak i ich dużo aktywniejszy tryb życia a co za tym idzie częstsze przebywanie pomiędzy innymi ludźmi to z chęcią się wtedy odniosę do tego, kto wie może odmienisz sposób rozumowania nie jednego psychologa który między innymi w oparciu o taką odpowiedzialność rozproszoną tłumaczy takie a nie inne zachowanie.
 
może odmienisz sposób rozumowania nie jednego psychologa który między innymi w oparciu o taką odpowiedzialność rozproszoną tłumaczy takie a nie inne zachowanie.
Przecież co do tego nie ma sporu. Jeszcze zanim włączyłeś się do tej dyskusji pisałem, że:
Brak pomocy ze strony przechodniów to m.in. problem psychologii tłumu - czyt. każdy czuje się zwolniony, bo pomóc może ktoś inny. Ale to złożony temat, w który nie chcę mi się wdawać.
Czyli pisałem dokładnie to samo innymi słowami.

A to niby dla czego nie, sam pokazałeś że takowy nastąpił...
Tak, o niecałe 5%, czyli o jakąś 1 osobę więcej, która Ci nie pomaga.

a co za tym idzie częstsze przebywanie pomiędzy innymi ludźmi
Ludzie teraz częściej między sobą przebywają? No nie wiem.
 
Tak, o niecałe 5%, czyli o jakąś 1 osobę więcej, która Ci nie pomaga.

Tak jak napisałem, z matematyką się nie ma co kłócić, natomiast z tokiem takiego rozumowania już jak najbardziej można bo przy pomocy tej jakże twardej liczby poniekąd podważasz iż proces urbanizacji jako taki niespecjalnie w ostatnich latach występował, obecnie aglomeracja Warszawy ma prawie 3 mln mieszkańców i większość z nich pracuje w tej warszawie(chociaż nie koniecznie mieszka) równie duża część spędza tam czas wolny a co za tym idzie ilość osób jakie te 30 lat temu i teraz by przebywały w Warszawie była by zdecydowanie większa niż ta 1 którą Ty tak usilnie forsujesz.

Ludzie teraz częściej między sobą przebywają? No nie wiem.

Obecnie żyjemy dużo szybciej niż kiedyś, więc dużo częściej wchodzimy w interakcje z innymi osobami niż miało to miejsce te kilkadziesiąt lat temu, więc tak uważam że przebywamy między sobą dużo częściej, natomiast z sobą zdecydowanie rzadziej bo ten rodzaj obcowania skutecznie zostaje wyplewiony przez technologię.
 
przy pomocy tej jakże twardej liczby poniekąd podważasz iż proces urbanizacji jako taki niespecjalnie w ostatnich latach występował
Nie twierdzę, że występował niespecjalnie, tylko że na ulicach nie przybyło aż tylu ludzi, aby tłumaczyło to znaczne, w ciągu ostatnich lat, rozproszenie poczucia odpowiedzialności.

Cały czas mówimy o hipotetycznej sytuacji, kiedy coś dzieje Ci się na ulicy (dostajesz zawału, szarpiesz się ze złodziejem), a nikt nie reaguje. Otóż twierdzę, że te 30 lat temu nie było na ulicach aż o tylu przechodniów mniej, aby poczucie ich odpowiedzialności było znacznie mniej "rozproszone". To 5%, na które się powoływałem, możemy sobie nawet na wyrost podnieść do 10% - i zamiast 20 przechodniów robi się 22.

W ogóle uważam, że stawianie sprawy w ten sposób jest błędem, bo bardzo podobny mechanizm działa np. wtedy, gdy padnie prąd i przez długi czas nikt nie dzwoni po pogotowie energetyczne - bo sąsiad na pewno już to zrobił.

Poczucie odpowiedzialności jest nie tyle związane z liczbą ludzi, co z samym faktem, że coś dzieje się publicznie, a co za tym idzie są inni, którzy mogą zareagować za nas.
 
Nie twierdzę, że występował niespecjalnie, tylko że na ulicach nie przybyło aż tylu ludzi, aby tłumaczyło to znaczne, w ciągu ostatnich lat, rozproszenie poczucia odpowiedzialności.

Cały czas mówimy o hipotetycznej sytuacji, kiedy coś dzieje Ci się na ulicy (dostajesz zawału, szarpiesz się ze złodziejem), a nikt nie reaguje. Otóż twierdzę, że te 30 lat temu nie było na ulicach aż o tylu przechodniów mniej, aby poczucie ich odpowiedzialności było znacznie mniej "rozproszone". To 5%, na które się powoływałem, możemy sobie nawet na wyrost podnieść do 10% - i zamiast 20 przechodniów robi się 22.

W ogóle uważam, że stawianie sprawy w ten sposób jest błędem, bo bardzo podobny mechanizm działa np. wtedy, gdy padnie prąd i przez długi czas nikt nie dzwoni po pogotowie energetyczne - bo sąsiad na pewno już to zrobił.

Poczucie odpowiedzialności jest nie tyle związane z liczbą ludzi, co z samym faktem, że coś dzieje się publicznie, a co za tym idzie są inni, którzy mogą zareagować za nas.

I niech i tak będzie, ja mam zgoła odmienne zdanie, i szczerze to chociażby przez pryzmat samego siebie jestem w stanie stwierdzić że ilość ludzi w mieście w ciągu dnia na przestrzeni chociażby mojego życia (a raczej jestem młodszy od Undomiel) się znacząco zwiększyła-ale być może wtedy wszyscy siedzieli w swoich domach i nie było ich widać.
 
Na wstępie upraszam o wybaczenie - samokrytycznie stwierdzam, że swoim postem wysypałam wczoraj system, stąd zniknięcie forum. Na pewno tak! Post się zresztą, jak widzę, nie dołączył i mam lekkie obawy, czy powinnam teraz znowu...
Ale wezmę to na klatę!

A post brzmi następująco (gdyż przytomnie go sobie skopiowałam wczoraj widząc, że coś za długo się dodaje):

No kurczę, nie rozumiem Was, serio :D

Nie ukrywam, że się nawet mocno zaczynam w tej chwili zastanawiać, czemu moje wypowiedzi są odbierane jako zbyt kategoryczne i wobec tego wymagające solidnych uzasadnień typu badania, analizy... ale, hmmm, może najpierw zsynchronizujmy zegarki i mapy: na pewno mieszkamy wszyscy tu i teraz?

Bo jeśli tak, to może uzgodnijmy sobie pewne fakty? Możecie wskazać przybliżoną liczbę informacji z lokalnych lub ogólnopolskich portali/dzienników tv/wiadomości radiowych z ostatniego miesiąca traktujących o:
1. maltretowanych dzieciach poniżej 5 roku życia (ja kojarzę co najmniej 6 różnych przypadków)
2. urzędnikach (w tym także policjantach), którzy nadużyli swoich uprawnień względem obywateli (gruba sprawa z komornikiem i traktorem mi się kojarzy, kilka pomniejszych z lokalnych gazet)
3. aktach wandalizmu skierowanych wobec Bogu ducha winnych przedmiotów (wybicie kamieniami okien w jednym urzędzie i pobicie na śmierć człowieka, który zwrócił sprawcom uwagę)
4. bestialskich mordach (nie, nie twarzach) na dowolnej ilości osób (interesująca parka, co utłukła rodziców dziewczyny bodaj - taki pierwszy rzut)
5. lekarzach, którzy o przysiędze Hipokratesa słyszeli bodaj raz, a i wtedy chyba niedokładnie (każdy jeden przypadek znieczulicy, tego jest na pęczki)
6. zdarzeniach, kiedy z powodu ludzkiej ignorancji i totalnej olewki konkretnie ktoś ucierpiał (ciekawy news o cukrzyku, którego straż miejska zawiozła na izbę wytrzeźwień, a dopiero po kilku godzinach ktoś się zorientował, że to nie zamroczenie alkoholowe, tylko zapaść w wyniku niedoboru insuliny. I na finał skasowano pana na 270 złotych za pobyt w izbie)

Widzimy mniej więcej kierunek, w którym zmierzam?

Oczywiście z pewnego punktu widzenia, to wszystko będą tylko anecdaty, bo i drzewiej tak się działo (więc to niczego nie dowodzi), tylko może media tak o tym nie trąbiły... ale ja się z takim podejściem nie zgadzam. Dla mnie jest tego więcej.

Nie za bardzo widzę szansę kogokolwiek przekonać, ale próbuję chociaż wytłumaczyć, dlaczego uważam to, co uważam. Wg mnie - nie jest dobrze. Za dużo się tego dookoła dzieje, mnie to przytłacza po prostu. I każde takie zdarzenie stanowi dla mnie (DLA MNIE) kolejny dowód postępującego egoizmu, a co za tym idzie, rzeczonego upadku zasad i norm.

Zanim jednak odtrąbię, że ten Rzym należy spalić, bo nic z niego nie będzie, to w sumie chętnie posłucham, dlaczego się mylę. Bo się mylę, hm? ;>
I dlaczego tak naprawdę moje zdanie kogoś uraża? Bo z tego, co pisze Yngh, to wychodzi, że uraża. A to jest przecież tylko jakieś moje zdanie. To, że rzucam gromy na ZUS i haniebne, bezduszne urzędnicze praktyki, nie znaczy, że obrażam panią Janeczkę z Referatu ds. zasiłków, pani Janeczka jest być może całkiem fajną osobą, dokarmia sikorki zimą i uśmiecha się do sprzedawczyni w piekarni. To, że uważam, iż coraz więcej osób traktuje siebie z chorą, wybujałą wręcz ambicją i szuka sposobów, jak by tu przycwaniaczyć, czego dowodem kilka ostatnich spraw w mojej pracy (w tym telefon od przyjętego miesiąc temu pracownika, że ile on ma mianowicie urlopu, bo nie wie, czy mu się opłaca przychodzić jeszcze do pracy, skoro ma 2 tygodnie wypowiedzenia... nie wie, czy mu się OPŁACA, no błagam ...tak, tak, anecdata, tylko czemu coraz więcej takich postaw?), nie znaczy, że skreślam każdego.

Stwierdzam tendencję wokół siebie. Może wokół Was panują inne klimaty, fajne takie. Albo widzimy to samo inaczej, bo dla mnie tego za wiele, a dla Was - norma.
I ta tendencja jest mianowicie taka, że egoizm rośnie. I z tego egoizmu, patrzenia wyłącznie na siebie, bierze się wszystko inne: znieczulica, chowanie się w tłumie, wybiórcza ślepota i głuchota, brak tabu, upadek zasad. Nazwijcie to, jak chcecie, prawdę mówiąc mam wrażenie, że jednak mówimy o tym samym.
Egoizm. Ja, moje. Ale też: skoro system mi tak, to ja wszystkim naokoło też tak. Skoro mnie byle urzędas udupia, lekarz odmawia przyjęcia dziecka, bo w ewusiu się wyświetla na czerwono, skoro nikt mi ręki nie podał, jak zleciałem ze schodów, to ja też taki będę.
 
4. bestialskich mordach (nie, nie twarzach) na dowolnej ilości osób (interesująca parka, co utłukła rodziców dziewczyny bodaj - taki pierwszy rzut)
W PRLu grasowało kilku seryjnych morderców, jakoś nie mogę sobie przypomnieć by w ciągu ostatnich 15 lat był ktoś taki. Poza tym dzisiaj, w dobie internetu, informacje krążą szybciej i łatwiej wypływają. A kiedyś dochodziło do aktów przemocy, molestowania, wszystko pozostawało w tajemnicy, nie było instytucji do których ktoś mógłby się zwrócić. Media kontrolowane przez państwo też nie o wszystkim mówiły, pisały, chyba nie napiszesz, że MO nie nadużywała władzy albo że nie było przypadków łapówkarstwa wśród urzędników, pijanych lekarzy w szpitalach i innych grupach zawodowych, nie mówiąc o kierowcach... Jakoś nikogo to nie obchodziło, swój krył swojego. A by nie dostać mandatu zawsze można było dać milicji łapóweczkę. Obecnie na pewne rzeczy nie ma już przyzwolenia, jak choćby w przypadku przemocy rodzinnej. Oczywiście każdy bestialski mord szokuje, nagłaśniany przez media dodatkowo zapada w pamięć. Ale myślę, że w skali kraju jakoś pod tym względem szokujących statystyk nie ma. Tak jest też w innych przypadkach wymienionych przez ciebie.
 
Last edited:
Bo jeśli tak, to może uzgodnijmy sobie pewne fakty? Możecie wskazać przybliżoną liczbę informacji z lokalnych lub ogólnopolskich portali/dzienników tv/wiadomości radiowych z ostatniego miesiąca traktujących o:
1. maltretowanych dzieciach poniżej 5 roku życia (ja kojarzę co najmniej 6 różnych przypadków)
2. urzędnikach (w tym także policjantach), którzy nadużyli swoich uprawnień względem obywateli (gruba sprawa z komornikiem i traktorem mi się kojarzy, kilka pomniejszych z lokalnych gazet)
3. aktach wandalizmu skierowanych wobec Bogu ducha winnych przedmiotów (wybicie kamieniami okien w jednym urzędzie i pobicie na śmierć człowieka, który zwrócił sprawcom uwagę)
4. bestialskich mordach (nie, nie twarzach) na dowolnej ilości osób (interesująca parka, co utłukła rodziców dziewczyny bodaj - taki pierwszy rzut)
5. lekarzach, którzy o przysiędze Hipokratesa słyszeli bodaj raz, a i wtedy chyba niedokładnie (każdy jeden przypadek znieczulicy, tego jest na pęczki)
6. zdarzeniach, kiedy z powodu ludzkiej ignorancji i totalnej olewki konkretnie ktoś ucierpiał (ciekawy news o cukrzyku, którego straż miejska zawiozła na izbę wytrzeźwień, a dopiero po kilku godzinach ktoś się zorientował, że to nie zamroczenie alkoholowe, tylko zapaść w wyniku niedoboru insuliny. I na finał skasowano pana na 270 złotych za pobyt w izbie)
Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że to są jakieś wybrane zdarzenia, o których media akurat mówią, i nie odzwierciedlają realnej skali danych zjawisk? To, że media skupiają się na X czy Y to jeszcze nie oznacza, że nadszedł upadek moralny cywilizacji, a już kompletnym nieporozumieniem jest wyciąganie z tego wniosku, że te zjawiska są częstsze niż kiedyś. Co nie znaczy, że nie można odnieść takiego wrażenia (o tendencji mediów do skupiania się na aspektach negatywnych pisałem wcześniej). Teraz się mówi znacznie więcej np. o pedofilii księży, ale z tego nie można wyprowadzić wniosku, że Kościół nagle zszedł na psy i księża masowo stali się pedofilami, a problem wcześniej nie istniał albo był marginalny. Jeśli chodzi o przestępczość związaną z przemocą, to tendencja jest taka, że ona w Polsce maleje (np. zabójstwa) lub utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie (np. zgwałcenia), więc spokojnie, to jeszcze nie koniec świata*.

... but you can see it from here *zapala papierosa*
 
Czyli to, że 15, 20 lat temu 8-letnie dziecko mogło bez obaw wracać ze szkoły samo, a dziś już nie może (bo porwą, zgwałcą, skrzywdzą, okradną, pobiją) - to też jest mój wymysł?
Ciekawe. Bo, widzisz, ja byłam takim 8-letnim dzieckiem, które cisnęło do i ze szkoły bez strachu, nie bali się też moi rodzice. Dziś nawet nie ma takiej opcji.
To ja miałam kolegów i koleżanki, którzy do wieczora biegali po podwórku z kluczem na szyi, bo rodzice pracowali, ale nikt się specjalnie nie martwił, zawsze któryś z sąsiadów wyjrzał przez okno, żeby skontrolować, czy dzieciaki nie broją (a nie, czy jeszcze w ogóle tam są).
To za mojego dzieciństwa po klatkach schodowych stały wózki dziecięce niepilnowane, rowery, i mało komu coś ginęło. Dziś? Nie do pomyślenia.

Media mediami, sama ostro krytykuję ten trend do epatowania najgorszymi wiadomościami, ale to nie zmienia faktu, że obserwuję wokół siebie to, co wyżej.


Niejedną na ten temat odbyłam rozmowę w różnych kręgach znajomych i jeszcze nikt nie zareagował na to, co mówię, że widzę, w sposób taki, jak tu. Generalnie jest zwykle zgoda, widzą to tak samo. O ile nie gorzej. Ale, fakt, to są ludzie dobrze powyżej 30-tki, dzieciaci, doświadczeni zawodowo, z różnych miast i sfer. I chyba dość mocno zmęczeni życiem w obecnych realiach.
To co, pogadamy za 10 lat? ;>
 
Czyli to, że 15, 20 lat temu 8-letnie dziecko mogło bez obaw wracać ze szkoły samo, a dziś już nie może (bo porwą, zgwałcą, skrzywdzą, okradną, pobiją) - to też jest mój wymysł?
Mariusz Trynkiewicz would like to have a word with you.

Najbardziej uśmiałem się z tego, że kiedyś nie kradli...:D

Ale, fakt, to są ludzie dobrze powyżej 30-tki, dzieciaci, doświadczeni zawodowo, z różnych miast i sfer. I chyba dość mocno zmęczeni życiem w obecnych realiach.
No widzisz, może to kwestia tego, że na starość człowiek robi się zrzędliwy.
 
Czyli to, że 15, 20 lat temu 8-letnie dziecko mogło bez obaw wracać ze szkoły samo, a dziś już nie może (bo porwą, zgwałcą, skrzywdzą, okradną, pobiją) - to też jest mój wymysł?
A co, teraz porywają dzieci? To są raczej wymysły nadopiekuńczych rodziców albo kwestia zwykłej wygody. Kiedyś do szkoły każdy chodził na piechtę, a teraz rzadko się widzi, raczej dzieci podwożone są autami. To jest też kwestia okolicy i środowiska. W dużym mieście prędzej może coś się stać niż na wsi czy miasteczku, gdzie przeważnie wszyscy się znają. Inna sprawa to to, że teraz dzieciaki noszą smartfony i tablety za kilka tysięcy, więc może częściej dochodzić do kradzieży, bo i potencjalny łup cenniejszy. Ale w większych miastach jest wszechobecny monitoring, więc jest względnie bezpiecznie.

To za mojego dzieciństwa po klatkach schodowych stały wózki dziecięce niepilnowane, rowery, i mało komu coś ginęło. Dziś? Nie do pomyślenia
Kiedyś wszyscy się znali fakt i mieli do siebie jakieś zaufanie, teraz sąsiedzi, przeważnie w dużych miastach, się nie znają, więc i bardziej uważają na swój dobytek, przez ostrożność. Poza tym w dzisiejszych czasach takie drobne kradzieże bardziej się opłacają, bo i towar więcej wart, i sprzedać łatwiej. No, ale nie wiem czy kiedyś nie było kradzieży...
 
Last edited:
Mieszkam w małym mieście od 28 lat z przerwami i przez ten czas niewiele się tu zmieniło, poza tym, że dzięki środkom z UE wyremontowano masę dróg, kamienic (plus termomodernizacja), odnowiono zabytki i miejsca rekreacji, wybudowano parkingi, takie tam różne. Poza tym jest też... bezpieczniej, bo większość miasta jest monitorowana i jak jakiś dres rozwali po pijaku ławkę/lampę/śmietnik, to przeważnie na drugi dzień wąsaci panowie w granatowych mundurach pukają do jego drzwi.

Jak kradli, tak kradną. Jak bili, tak biją. Jak pili, tak piją.
 
A ja gdzieś napisałam, że kiedyś nie było kradzieży? ;D

Teraz jest więcej. Wg mnie o_O

Cóż, wygląda na to, że moje obserwacje nie napotkają tu na zrozumienie; myślę, że mogę z tym żyć ;) Wychodzę bowiem z założenia, że x lat temu też mi się wydawało co innego, ale punkt widzenia zdecydowanie zależy od punktu siedzenia. W moim mieście, pomimo strzeżonych osiedli, kamer i szeroko rozumianego apgrejdu nie jest lepiej, tylko gorzej, jeśli chodzi o ludzi. Pójdę sobie znaleźć zatem inne towarzystwo do narzekania na temporesy i mory ;P

... i kolejny raz przy okazji wychodzi, że można patrzeć na to samo, a widzieć co innego. W zależności od nastroju albo mnie to frustruje, albo bawi :comeatmebro:
 
Może to po prostu kwestia tego, że ty i twoi znajomi, będąc dzieciakami bardziej beztrosko patrzyliście na świat i nie słyszeliście o kradzieżach, morderstwach i innych przestępstwach, bo się tym jakoś specjalnie nie interesowaliście. A teraz sami macie dzieci, więc inaczej podchodzicie do wielu spraw. Na dodatek każda poważniejsza rzecz jest rozgłaszana w mediach, więc i bardziej się martwicie, że coś podobnego może spotkać wasze pociechy.
 
Z martwieniem się o pociechy na pewno coś jest, ale od dzieciństwa do chwili obecnej minęło mi jednak kilka lat, więcej, niż bym chciała ;) I po drodze nie mieszkałam w głuszy bez telewizora, więc niekoniecznie jest to trafiona teoria, że wtem! dowiedziałam się, co może grozić ludziom od ludzi.

No mniejsza, nie musimy się tu do niczego przekonywać przecież ;)
 
Z martwieniem się o pociechy na pewno coś jest, ale od dzieciństwa do chwili obecnej minęło mi jednak kilka lat, więcej, niż bym chciała ;) I po drodze nie mieszkałam w głuszy bez telewizora, więc niekoniecznie jest to trafiona teoria, że wtem! dowiedziałam się, co może grozić ludziom od ludzi.

No mniejsza, nie musimy się tu do niczego przekonywać przecież ;)

Wyrazy wsparcia. Też pamiętam czasy gdy dzieci ganiały (sam ganiałem - bosko było - zazdrośćcie szczyle) wedle woli i nikt się o nie nie bał.
Jednak wtedy było to rezultatem (między innymi) tego, że wszyscy w sąsiedztwie się znali i zwracali uwagę na to co się w okolicy działo, a dzieciaki ganiały bandami.
Obecnie pęd do zatajania prywatności przed sąsiadami i pełnego ujawniania jej na fejsie zmienił pewne rzeczy - każdy może sobie sam ocenić czy na lepsze.
Dzieciaka też nie poślą na wyprawę na "tereny nieznane" z synem sąsiada, bo sąsiad nie dorasta intelektualnie i finansowo. I nieważne, że to pierwsze to może być nieprawda, gdyż z sąsiadem nigdy nie gadaliśmy poważnie dłużej. W końcu nie dorasta finansowo = głupi jakiś.
To że syn sąsiada, nawet jak sam sąsiad rzeczywiście jest głupi, może być tytanem intelektu, jakoś nikomu do głowy nie przyjdzie. A zjadliwa nienawiść po latach, gdy tenże syn sąsiada oprócz tego, że inteligentny to bogaty - prawda, że bezcenne?

I na koniec, bo kiedyś się żaliłaś - a ŻYCIE wraz ze swym SENSEM tym cieciom mija na porównywaniu zamożności.
 
To za mojego dzieciństwa po klatkach schodowych stały wózki dziecięce niepilnowane, rowery, i mało komu coś ginęło. Dziś? Nie do pomyślenia.
U mnie na klatce (PRL-owskie blokowisko) stoją wózki i ostatnio sanki. Rowerów nie ma chyba tylko dlatego, że by się nie zmieściły (klatka ciasna, po dwa mieszkania na piętro). Zeszłego lata mieliśmy jakieś demograficzne kombo, i jeden wózek nawet na półpiętrze sobie "parkował". Klatka oczywiście na domofon, no ale to chyba standard...

Co do bezpieczeństwa: znam dzielnice, gdzie kiedyś chodziło się trochę niepewnie. Ba, zdarzyło mi się w takich miejscach zostać "skrojonym" (telefon, jakieś drobne pieniądze - bo większych się nie nosiło). Dzisiaj większość z tych miejsc wyładniała, pojawiło się np. lepsze oświetlenie itd. Moje wrażenie -- jest bezpieczniej.

Kiedyś do szkoły każdy chodził na piechtę, a teraz rzadko się widzi, raczej dzieci podwożone są autami. To jest też kwestia okolicy i środowiska.
To akurat wynika z tego faktu, że coraz więcej ludzi mieszka na podmiejskich nowych osiedlach (bądź domach w podmiejskich wsiach), gdzie do szkoły dużo dalej. Peerelowskie blokowiska - na których zapewne wychowała się większość z nas - miały i mają swoje wady, ale akurat pod względem planowania przestrzennego (miejsce na szkoły oraz węzły handlowo-usługowe, ale też takie drobiazgi jak plac zabaw czy skwerki z zielenią) wypadały znakomicie.
 
Poprawność polityczna = idotyzm, poprawny politycznie=idiota. Nie warto, ahhh....
http://wolnemedia.net/ekologia/w-szwecji-przemianowano-nazwy-niektorych-ptakow/
Proponuję zmienić nazwę pierogów ruskich, Rosjanie mogą czuć się urażeni, że są utożsamiani z ziemniaki, serem i cebulką. To samo z rybą po grecku czy barszczem ukraińskim. Każdy, kto się ze mną nie zgadza jest: rusofobem, grekofobem oraz ukraińcofobem. Do tego jest nietolerancyjnym grzybem :p
 
Status
Not open for further replies.
Top Bottom