IWAN napisał że rządy PIS były takie straszne - a nie były, gospodarczo były jednymi z najlepszych - i nie jest to zasługa "dobrej koniunktury" ale Zyty Gilowskiej, która wcześniej popierała osobiście PO i tworzyła (czy współtworzyła) ich program gospodarczy (ten z wyborów przed POPISem)
Po pierwsze - owszem, w dużej mierze była to zasługa dobrej koniunktury.
Po drugie - dzisiaj Gilowska nie firmuje PiS. Gorzej, "ławka" finansowo-gospodarcza wygląda tam bardzo pusto.
Podsumowując - można się zgodzić, że PO przez te 8 lat mogła w gospodarce zrobić więcej (oczywiście, mogło też być gorzej). Z jednej strony dobrze wypadamy statystycznie na tle Europy, z drugiej wzrost zadłużenia jest faktem (aczkolwiek bardzo ciekawi mnie, jak PiS chce spełnić obietnice wyborcze Dudy w tej sytuacji), a cała sprawa z OFE chyba największą porażką.
To, czego nie rozumiem, to przeświadczenie że PIS - z związkami zawodowymi u boku - będzie w stanie na tym polu działać lepiej.
A zatem czy nie lepiej założyć, że obie partie mają taki sobie wpływ na gospodarkę, i skupić się na innych kwestiach?
Np. podejściu do demokracji - o PO można sporo złego powiedzieć, ale pod tym względem była wzorowa. Nie naruszano trójpodziału władzy, respektowano wyroki TK, nie zawłaszczano czego tylko się da (mówię o ośrodkach decyzyjnych, nie "stołkach" czysto zarobkowych), szanowano zasadę równoważenia wpływów. Ba, wręcz części władzy (prokuratura) się pozbyto. Podczas gdy Kaczyński wciąż mówił o "imposybilizmie prawnym", a niekorzystne wyroki sądów negowano, lub próbowano skontrować hakami z życiorysów sędziów. Uznawał, że wygranie wyborów (wcale nie bezwględne) daje mu mandat na zawłaszczenie całkowitej władzy - wspomnijmy tutaj np. ekspresową ustawę o KRRiT i wymianę jej składu, w ciągu bodaj dwóch dni. O takich sprawach jak Blidy, Leppera czy tej płaczącej posłanki z PO nie wspomnę. Haki, prowokacje, insynuacje, oszczerstwa - taka była, jest i będzie twarz PiSu.
Dalej, spójrzmy na kwestię światopoglądowe i wolności jednostki. Duda już jasno powiedział, że z ewentualnych referendów wyklucza sprawy światopoglądowe - podczas gdy w realnej demokracji to właśnie na nich powinny się referenda skupiać (np. sprawy reform emerytalnych nie należy poddawać pod referendum, ale już np. aborcji, in vitro czy związków partnerskich owszem - w tej ostatniej sprawie zresztą było dziś referendum w Irlandii). A jak było w latach 2005-07? Weryfikowanie treści podręczników, zakazywanie przedstawień teatralnych, ingerencje w programy TV, jednostronna polityka historyczna, wykorzystywanie zasobów IPN w codziennej polityce. Oskarżenia przeciwników o zaprzaństwo, zdradę narodową, genetyczną antypolskość i co tam jeszcze na myśl im wpadło.
Naprawdę chcecie powtórki?
---------- Zaktualizowano 23:34 ----------
Bo że docierają od czasów utworzenia gimnazjów, to jest do sprawdzenia, spytaj losowo wybranych 10, 20, 30 wykładowców uniwersyteckich. Nasze kształcenie jest dużo, dużo gorsze, niż było. Nowa matura to parodia, wypaczenie sprawdzianu wiedzy i umiejętności. Od podstawowej szkoły przez gimnazjum po licea - zerowa nauka logicznego myślenia, kojarzenia faktów, argumentowania i, cholera, pisania bez byków.
To niestety prawda, co akurat mogę potwierdzić z własnych doświadczeń (na uczelni, z kontaktów ze studentami). Dodam jeszcze problem już na samych studiach, czyli skonfigurowanie finansowania uczelni od liczby studentów. Co generuje niechęć do skreślania ludzi za nieuctwo, bo to oznacza utratę środków przeznaczonych na daną osobę. W efekcie mnóstwo głąbów "przemyka się" przez licencjat, a niektórzy nawet docierają na etap studiów doktoranckich. "Przepycha" się doktoraty, które 20 lat temu mogły być najwyżej magisterkami, magisterki które mogły być pracą semestralną, a o licencjatach nawet nie wspomnę. To powoduje obniżenie poziomu - bo po co się starać, skoro byle badziew przejdzie?
Edukacja na wszystkich szczeblach wymaga reformy... tylko w jakim kierunku? Diagnozy są, recept brak. Na zachodzie często jest podobnie, czasem nawet gorzej.