Zacznę może od tego, co ucieszyło mnie najbardziej w tym finale. Ucieszyło, wzruszyło i trochę zaskoczyło, czyli Peggy i Stan. Przyznam szczerze, że łezka mi się zakręciła przy wyznaniach Stana. Było to chyba jedno z najlepszych wyznań miłości z jakimi spotkałam się w serialach. A widziałam ich sporo – bardzo lubię brytyjskie seriale, które można określić mianem 'Jane Austen stajl'. Tam tych wyznań jest sporo. Ale wracając do Peggy i Stana, reakcja Olson na wyznanie Stana była bezbłędna. A to w jaki sposób przeprowadzili tę rozmowę idealnie do nich pasowało. Jak dla mnie bomba.
Co do samej Peggy, pomijając to, że w końcu twórcy serialu ułożyli jej życie, to cieszę się, że odrzuciła propozycję Joan. Była na najlepszej drodze do osiągnięcia tego, czego zawsze pragnęła, a spełnienie się w 100% to pewnie tylko kwestia czasu.
Peggy dostała też kilka świetnych scen w tych końcowych odcinkach.
Najlepsze z nich to według mnie ta, kiedy spędza dzień z Rogerem w pustym biurze oraz ta, w której wkracza do nowej firmy na kacu, z papierosem w ustach i z dość obscenicznym obrazem pod pachą. Moim zdaniem to właśnie ta postać dostała najlepsze zakończenie.
Joan.
Joan nie miała już takiego szczęścia, jak Peggy. Odeszła z pracy, na której tak bardzo jej zależało i to niestety w nie najlepszy sposób. Ucierpiała przy tym jej duma, straciła kupę kasy i właściwie nikt po niej nie zapłakał. Co prawda zaczęła własny biznes, ale po jej minie można było zauważyć, że nie wszystko poszło tak, jak sobie to wyobrażała.
Całe szczęście, że zakończyła związek z tym starym pierdzielem, który chciał ją zamknąć w złotej klatce. To akurat była bardzo dobra decyzja.
Miała też na koniec fajną scenę z Rogerem. Widać było, że mimo to że już od dawna nie są kochankami, to dalej świetnie się dogadują i szanują. No i co by nie mówić, piękna z niej kobieta.
Co do Rogera.
Tu nie było żadnych niespodzianek. Dla niego liczy się przede wszystkim korzystanie z życia i kobiety. No i dostał to czego chciał. Przy okazji zadbał też o dziecko jego i Joan, co było dość zabawną sceną.
Pete.
No tutaj dla mnie pełne zaskoczenie. Obstawiałam, że ta jego super praca, odrzutowiec i kupa kasy, to tylko ściema i że coś się zaraz wysypie. Do tego powrót Trudy i Tami. Normalnie bajka.
Chociaż dalej mam wrażenie, że ten jego samolot się, gdzieś rozbije. Czy coś
To za piękne.
Birdy.
Historia Betty skończyła się najgorzej. Co prawda nigdy za nią nie przepadałam, ale zrobiło mi się smutno po tym, jak dowiedziała się, że ma raka i, że za pół roku umrze. Trzeba jednak przyznać, że jest konsekwentna i próbuje odejść po swojemu. Z klasą. Jej pożegnanie z Sally i instrukcje, które jej zostawiła tylko to potwierdzają.
Pożegnanie z Donem też bardzo poruszające. Za dużo sobie nie powiedzieli, ale widać było, że się doskonale rozumieją. Mimo wszystko nadal coś do siebie czują. Szkoda jej, ale cóż. Ktoś musiał tak skończyć. Samych happy endów być nie mogło.
Don.
Z nim żegnaliśmy się przez wszystkie 7 odcinków. Rozwód, 'spłacenie' Megan, sprzedaż mieszkania, ucieczka z pracy, szalona podróż po kraju, rozmowy z Sally, pożegnanie z Betty i na koniec rozmowa z Peggy.
Większość fanów serialu obstawiało, że Don umrze. No bo kim w końcu jest ten spadający mężczyzna z czołówki serialu, jak nie Donem? Skok z wieżowca byłby zbyt oczywisty, jednak śmierć Mad Mena wydawała się logiczna. Wszystko do tego prowadziło. A tu proszę. Don medytujący wśród hipisów. Jestem ciekawa do czego doszedł dzięki temu. Czy wrócił do Nowego Jorku do pracy i żeby opiekować się dziećmi? A może został z tymi hipisami. Może podróżował dalej. Może wciąż szukał tej kelnerki (właściwie dalej nie rozgryzłam o co z nią chodziło).
Skłaniam się ku tej pierwszej opcji – że wrócił do Nowego Jorku, do pracy, a reklama Coli, która została pokazana na końcu odcinka była stworzona przez niego.
Bardzo otwarte to zakończenie. Pozostawia dużo pytań. Ale chyba to dobrze. Mi się podobało.
Szkoda tylko, że już nigdy nie zobaczymy Dona i reszty.