Seriale

+
Polskie śmieszne seriale nie są śmieszne.
Rzekłam.
Przekonajcie mnie, jeśli się mylę, czekam na ubitej ziemi.
 
Dawno, dawno temu był taki serial, z którego co prawda za wiele nie pamiętam, ale zawsze mnie bawił.
Dobra, tu mnie masz, ale szybko zmieniam tezę na:
Współczesne śmieszne polskie seriale nie są śmieszne.

No bo serio (o śmiesznych, ha ha), nie da rady.
 
Dobra, tu mnie masz, ale szybko zmieniam tezę na:
Współczesne śmieszne polskie seriale nie są śmieszne.

No bo serio (o śmiesznych, ha ha), nie da rady.
Alternatywy 4 to była całkowicie polska produkcja o Polakach i dla Polaków.
Obecnie powstają tylko dostosowane do lokalnego rynku seriale z formatów zagranicznych.
Są lepsze, są gorsze, na pewno nie są przeznaczone dla tych co oglądali wersje oryginalne.
 
Moja mama swego czasu uwielbiała serial Niania i to w zarówno wersji oryginalnej jak i w polskiej. Choć czasem powiedziała, że oryginał lepszy. Jednak kiedy serial leciał w telewizji, to zawsze był to jej czas antenowy. Także znajdą się osoby, które lubią dany serial na tyle, że będą oglądać go w każdej wersji ;).
Jeśli chodzi o prawdziwie polskie seriale to faktycznie, mamy tylko formaty zagraniczne, które są jak fastfood - łatwe w realizacji i proste w podaniu. Niestety przez to zagubiło się nasze poczucie humoru, to co lokalnie nas śmieszy i bawi. W między czasie był co prawda 13 posterunek, czy Kiepscy i oglądało się to, ale nie są to już tak dobre seriale, i po latach nie da się do nich wrócić, i oglądać z taką przyjemnością.
A w dzisiejszych czasach przydałby się ktoś na miarę Barei.
 
No widzisz, i przywołałeś dokładnie te dwa tytuły, które ja przemilczałam celowo :p

Ani Kiepscy (tu trzeba dodać, że Bundy byli pierwsi), ani 13 posterunek mnie nie śmieszy(ł). Poziom jest zbliżony do polskiej sceny kabaretowej, na której - dla mnie - Potem, Mumio i bardzo, bardzo długo nic. To są - dla mnie - formaty tak bardzo nieśmieszne, jak tylko się da.

Teraz sobie jeszcze przypomniałam o Spadkobiercach, więc jeśli traktować to jako serial, to ewentualnie. No ale tam pisze Kamys… gdzie Kamys i Czubaszek, a gdzie Ferdek czy Mariolka... W całkiem innych miejscach, i nie są to moje miejsca, stąd twarda teza.
 
Z polskich sitcomów to bawiły mnie chyba tylko "Miodowe Lata", a przynajmniej niektóre odcinki. Ale to świetnie dobrani aktorzy robili tam większość roboty :p
 
Wiem, ale to chyba nie ma żadnego znaczenia, bo scenariusze i tak są w 100% oryginalne? Poza oczywiście podstawowym pomysłem na całość. Najciężej zawsze jest z wykonaniem :)
Trudno żeby było inaczej skoro oryginalny serial miał tylko 39 odcinków, a polski ze 130 :D Ale niektóre scenariusze były przeniesione wiernie nie licząc zmiany realiów ;)
 
Masters of the Universe: Revelation (od Netflix) już za nami (przynajmniej połowa serii, czyli 5 odcinków) i... mam bardzo mieszane odczucia na temat tej serii. Z jednej strony niektóre elementy zrobili bardzo dobrze (jak chociażby design postaci i atmosfera wykreowanego w latach 80-tych świata) z drugiej schrzanili tyle istotnych elementów, że aż głowa mała (ogólne założenie historii to chyba największa beczka dziegciu w łyżce miodu). Daleki jestem jednak od internetowej dramy, która teraz się dzieje w sieci (aż tak źle nie było, albo moje oczekiwania - chociaż spore - nie były zbytnio rozdmuchane). Ogólnie jednak jestem zawiedziony.

Trudno będzie mówić coś bez spoilerów gdyż pewna istotna "rewelacja" dzieje się już w pierwszym epizodzie.

Zacznijmy jednak od pozytywów.
Jak już wspominałem serial (wizualnie) jest całkiem ładny i oddaje (pod tym względem) ducha oryginału. Zarówno lokacje, jak i postacie, mają charakterystyczne nawiązanie do stylu lat 80'tych i twórcy nie silili się na "uwspółcześnienie" wizji poprzez uproszczenia i popularną obecnie "brzydotę" (patrz - nowa She-Ra od Netflix'a). Na plus można zaliczyć też pewne elementy historii (fakt zrobienia jej znacznie mroczniejszej) oraz niektóre relacje pomiędzy postaciami. Niestety, powyższe to bardzo mały element całej opowieści. Mogę jeszcze dodać, że muzyka nie była jakaś zła, a rozbicie pomiędzy akcje i spokojniejsze momenty, w większości przemyślano.

Problemem jest sam balans historii oraz prowadzenie/charakter głównej postaci.
I tutaj już zaczynają się spoilery (inaczej się nie da...).

Centralną postacią nowej wersji Masters of the Universe nie jest He-Man, a Teela. Co gorsza, nasz heros.... ginie w pierwszym epizodzie wraz ze swoim głównym wrogiem Szkieletorem. Jednak, aby nie było tak źle He-Man przewija się w każdym epizodzie w formie... (zwykle) króciutkiego epizodu (służącemu chyba tylko w utwierdzeniu nas jak ważną postacią dla Masters of the Universe była Teela - chociaż tak naprawdę w oryginale była jedynie jedną z pobocznych towarzyszy naszego bohatera). Oczywiście nie zabrakło wyróżniania innych pobocznych postaci (zwłaszcza jeśli są to postacie kobiece) i tak He-Man przekształcił się z serii adresowanej głównie do męskiej (chłopięcej) widowni w show dla (lekko) "przebudzonych" (tak zwanych z angielska - woke) kobiet.
Kilka drobnych elementów fabularnych jednak przypadło mi do gustu, stąd też nie mogę zupełnie zmieszać serii z błotem. Założenie współpracy obu przeciwnych stron dla wspólnego celu (mimo iż nie jest czymś nowym i odkrywczym) - ratunku świata, który jeśli zginie zabije wszystkich, dobrych i złych - jest ciekawym posunięciem. Tak samo jak odkrywanie innych stron postaci - często z przeciwnego obozu - może się podobać.
Niektóre dialogi również brzmiały nieźle.

To jednak za mało, aby uczynić serię dobrą...

Cóż, zobaczymy co przyniesie (odmieni) druga połowa. Jednak nawet jeśli będzie to krok w dobrym kierunku pewien niesmak pozostanie.

Miałeś chamie złoty róg...
 
Po przeczytaniu kilku recenzji wiem, że sobie można odpuścić nowego He-mana. Niestety kolejny kultowy tytuł padł ofiarą "nowoczesności". Szkoda, że nie uszanowano oryginału i fanów, którzy miło wspominali tę produkcję z dzieciństwa.
 
To ciekawe, bo ja czytałem, ze źródeł które w.przeszlowci pokrywały się z moimi ocenami/przemyśleniami, że seria nawet ciekawa, a bombardowanie negatywami tylko dlatego, że mało He-Mana w He-Manie.

Ocenie jak obejrzę.
 
To ciekawe, bo ja czytałem, ze źródeł które w.przeszlowci pokrywały się z moimi ocenami/przemyśleniami, że seria nawet ciekawa, a bombardowanie negatywami tylko dlatego, że mało He-Mana w He-Manie.

Nie chodzi nawet o to, że jest za mało He-Man'a w He-Man'ie (bo oryginalna kreskówka - z lat 80'tych - nazywała się He-Man and Masters of the Universe, a nie Masters of the Universe) ale o sam sposób potraktowania tej postaci i zrobienia główną innej (mniej popularnej w serii) z domieszką "pewnej ideologii" (aczkolwiek nie tak nachalnej jak na dzisiejsze standardy). Poza tym, PIERWSZA zajawka za bardzo wprowadzała nas w błąd.

Fani są źli głównie na to, ale mi osobiście daleko do robienia z tego "główno-burzy", bo serial miał swoje jaśniejsze strony (mało, ale jednak) i nie był zupełnym gniotem. A samej oliwy do ognia dolewają nie tylko "fanboje" ale też sami twórcy (Kevin Smith) mieszający (standardowo dla dzisiejszego dialogu) swoich oponentów (czytaj: wszystkich o przeciwnym zdaniu niż TY) z błotem - standardowo wyzywając ich od wszystkich "-obów" albo zarzucających, że nie są prawdziwymi fanami.

Ocenie jak obejrzę.

Słuszna decyzja.
 
A więc to nie ja zwariowałem Ten szajs to gwałt na He-manie jakiego znałem!

Znając zapędy Netflix'a mogli to "zgwałcić" bardziej... jak przy innej marce lat 80-tych.

 
Top Bottom