Seriale

+
ST 3 takie solidne 8, zdecydowanie dostaje kopa od 4 odcinka.
Uwielbiam klimat małomiasteczkowej Ameryki lat 80-tych (King to wybornie opisuje), tutaj było pod dostatkiem i miodnie, ale wprowadzało też nieco dłużyzny.

Badassy im nie za bardzo wychodzą, creepy demodog z pierwszego sezonu był chyba najlepszy, więc mimo wszystko brakowało równowagi jakiejś.

Świetna ewolucja postaci z opóźnionym Willem z jednej strony, a nadmiernie do przodu Dustinem - z drugiej.

Fajnie się patrzyło, wincyj :)
 
Moim zdaniem poszło to już w stronę jakiegoś pastiszu. Czuć, że to nie jest na serio i trudno się przejmować czymkolwiek. Nawet gra aktorska była taka 'nie na serio'. Gdybym miał wyróżnić jakiegoś aktora, to chyba Davida Harboura jako Hoppera. Chociaż i jemu zdarzało się równanie w dół, szczególnie w scenach z Winoną Ryder, która od samego początku nie robiła na mnie dobrego wrażenia. Mało wiarygodna ogólnie.
Dacre Montgomery jako Billy Hargrove, czyli przyrodni brat Max, dawał radę jako ten czarny charakter. Rosjanie to w ogóle kicz i fantazja.
 
Last edited:
Rosjanie to w ogóle był dla Amerykanów kicz i fantazja w tamtych czasach, więc to oddano idealnie.
Podobnie jak new Coke, ciuchy GAPa, slurpy, desery lodowe i piękny sufit w galerii.
Kicz i pastisz jak ta lala, w ogóle nie mogę się do tego doczepić.
CGI różnych złoli z kolei nie ustępuje „Coś” (cudny easter egg wyszedł) albo tym stworkom z szachów Chewbacci. Rasowo.

Z grą aktorską mogę się zgodzić, ale też dla przeciwwagi in plus Nastka, „Smirnoff”, Dustin, mała rólka Karen.

To jest kolorowy, cukierkowy świat z komiksami, gumą balonową i pstrokatym makijażem, świat w mydlanej bańce samozadowolenia „największego mocarstwa”. Istni „Sami swoi” made by USA.
Kupuję.
 
Przy takim założeniu to faktycznie zyskuje i da się czerpać przyjemność z oglądania, bo co chwilę z ekranu wychodzi ten aż do przesady skoncentrowany ekstrakt, ale mimo wszystko ciężko mi się to momentami oglądało, bo zwyczajnie za dużo jak dla mnie. Ten kicz i pastisz przenosił się na sam serial, przez co on sam wydawał mi się tworem niskich lotów.
Może to tylko moje wrażenie, ale w tym sezonie nastąpiła mocna zmiana stylu.
 
Last edited:
Dla mnie cała ta tona nawiązań i odniesień jest raczej tylko dodatkiem i to mniej istotnym, no bo czym tu się jarać? Że twórcy serialu znają te same filmy i wytwory popkultury, co my?

Jest to fajny smaczek, ale nie kiedy zaczyna być istotą tej produkcji, czyli robi się nawiązania dla samych nawiązań, żeby jeszcze zamachać do widza z ekranu ręką i pokazać "Patrz, tu jeszcze nawiązujemy!". To tak, jakby oglądać serial o Francuzach, z których każdy nazywa się Pierre, ma wąsik, beret i zajada bagietkę, ewentualnie spotka się z Włochem Stefano, który ma nażelowaną fryzurę, co drugie zdanie mówi "Mamma mia!", mieszka ze swoją mammą właśnie i codziennie je pizzę popijając ją winem, nucąc italo disco. Czujecie, o co chodzi.

ST stało dla mnie (zwłaszcza w pierwszym sezonie) relacjami postaci, świetną grą aktorską, scenariuszem może nie odkrywczym, ale umiejętnie i w wyważony sposób miksującym różne schematy znane z klasyków gatunku. No i muzyką, zwłaszcza muzyką. Niestety, od drugiego sezonu idea "upside down" i cała serialowa mitologia jest mało rozwijana, a w istocie kręcimy się ciągle wokół tego samego. Robi się jeszcze śmieszniej, gdy bohaterowie w każdym sezonie dość niemrawo zaczynają się orientować, że coś nie gra - mimo że po tym, co przeżyli w pierwszym każde odstające od normy zjawisko powinno ich natychmiast alarmować.

Szczerze mówiąc, do tego serialu bardzo pasowałby mi model z True Detective - czyli każdy sezon to inni bohaterowie, inne miejsce i inna intryga i zjawiska paranormalne, dzięki czemu możemy wraz z bohaterami odkrywać, o co tu chodzi. Oczywiście serial oglądam, jest sprawnie zrealizowany, dostał większy budżet (bo demogorgon z jedynki to jednak tak paskudne CGI, że głowa mała - nie wiem jak to zrobili mając do dyspozycji również efekty praktyczne), ale dwa kolejne sezony to zdecydowanie nie poziom pierwszego, gdzie wszystko "zażarło".
 
Też cały czas odczuwałem to przedobrzenie z pokazywaniem nawiązań. A scena z piciem coli była tak dziwaczna, że nie wiedziałem, co to właściwie ma być, jakiś absurdalny product placement czy parodia reklam? Chyba nie łapałem konwencji, jeśli właśnie taka miała być.
 
Niestety 3 sezon ST najmniej mi przypadł do gustu. Z jednej strony jest bardzo krwawo itp. A z drugiej wciskają humor gdzie tylko się da (Scena w finałowym odcinku ze śpiewającym Dustinem to jakaś kpina) Sezon 1 - 9/10, Sezon 2 - 8,5/10, Sezon 3- 6/10
 
Jeśli czytaliście „To” Kinga, to tam jest właśnie pełno takich rzeczy, jak by to ująć, pogłębiających lokalny koloryt, np. opis deseru lodowego albo gry w kulki.

Ale to nie tylko to.

Mamy tu dzięcięcy świat i podkreślenie jego izolacji od świata dorosłych, do tego stopnia, że w pewnym momencie kingowskie Derry w stanie Maine roi się jako ghost town, na pierwszym planie tylko główni bohaterowie-dzieci błąkające się po ulicy w panicznej ucieczce przed Złem, zbierające siły i zbrojące się w proce czy kamienie. A rodzice zajęci, jak nieobecni. I ślepi na manifestacje tego Zła. Tak jakby świat dzieci był na granicy widzialności.
Tu jest identycznie (zresztą bracia Duffer nie kryją swojej inspiracji Kingiem), może dlatego nie kwestionuję konwencji. Znam ją, jest przez Kinga dokładnie opisana, nie potrzebowałam wyjaśnień przy serialu.

I jeszcze nie to.
Murray krzyczy do Aleksieja na festynie „This is America!”.
Bo tam jest możliwe wszystko. To jak raj na obrazie Boscha - niemal histeryczna feeria kolorowych świateł, cukru, strzelających balonów i corndogów na patyku, fajerwerków, wszystkiego, co słodkie, uwielbiane, zwariowane jak „Powrót do przyszłości”. Nie da się przesadzić z cukrem, jeśli się go kocha. Nawet jak zemdli, to potem można od nowa ;)
 
Jeśli czytaliście „To” Kinga, to tam jest właśnie pełno takich rzeczy, jak by to ująć, pogłębiających lokalny koloryt, np. opis deseru lodowego albo gry w kulki.

Czytaliście, a jakże. Tylko jest różnica między podkreślaniem lokalnego kolorytu, a uczynieniem z niego głównej atrakcji i podkreślanie podkreśleń, a także kolorowaniem już pokolorowanego.

Dla mnie cukier nie był głównym składnikiem tego dania, o tak powiem.


Tu jest identycznie (zresztą bracia Duffer nie kryją swojej inspiracji Kingiem), może dlatego nie kwestionuję konwencji. Znam ją, jest przez Kinga dokładnie opisana, nie potrzebowałam wyjaśnień przy serialu.

Jeśli ww. odnosi się do niezauważania przez rodziców zła, to ja nie do końca to mam na myśli - bo wiem z kolei, o co Tobie chodzi. Tam nikt nic nie zauważa, z dziećmi na czele. W drugim sezonie występuje np crinngowy motyw z przygarniętym pupilem przez jednego z dzieciaków, który nawet w ramach tej konwencji nie powinienem mieć miejsca, bowiem nawet konwencja Kinga nie robi sobie żartów z logicznych zachowań postaci.




Bo tam jest możliwe wszystko. To jak raj na obrazie Boscha

W pierwszym sezonie? Nie do końca :) Dlatego jest taki dobry. Środek wyrazu nie staje się w nim całym wyrazem. Jest to miks znanych motywów, znanych i lubianych zaserwowany w znakomity sposób. Tak, nie ma tam nic nowatorskiego, ale to tak samo, jak nie ma nic nowego w zupie pomidorowej naszej mamy czy babci, którą uwielbiamy i po której nowinek się nie spodziewamy. To znany, ale ukochany smak. Takie jest dla mnie ST1. Coś jak zaginiony film Spielberga z lat 80.
 
W książkach jest jeszcze jednak ta warstwa wyobraźni czytelnika filtrująca przekaz. Tutaj dostajemy kijem prosto w mózg i niestety efekt jest może zadowalający dla osób kochających słodycze, ale reszta, czyli na przykład ja, czuje się nieswojo. I pewnie masz rację z tym dziecięcym, czy może raczej nastoletnim obrazowaniem świata, bo ten sezon zdecydowanie przypominał mi swoją formą obozowe opowieści przy ognisku, w czasie których liczy się zrobienie wrażenia na kolegach, a nie sensowność samej opowieści.
 
Ten sezon ma dla mnie jeszcze jeden ważny scenariuszowy zgrzyt - mianowicie bohaterowie "tropią" to, co my wiemy generalnie od samego początku. Nie odkrywamy tego z nimi. To nie pomaga.
 
W dodatku cała afera od początku jest szyta bardzo grubymi nićmi. Jak jeszcze tajne eksperymenty amerykańskiej armii i ich efekty można było traktować poważnie, to inwazja Rosjan, którzy w kilka miesięcy zainstalowali się w samym środku Ameryki i wykopali sobie podziemny kompleks w miejscu, które powinno być pod ścisłą obserwacją, jest już pisana po pijaku. Oni są tak przesadzeni, tak groteskowi, a jednocześnie głupio nieporadni, że brakowało mi tylko potomków hitlerowców przybyłych z Księżyca. Poziom fabuły właśnie dziecięco-nastoletni.
Wiem, że się uczepiłem tych głupotek, wiem, że to może taka konwencja, ale pierwszy i drugi sezon aż tak nie bił nimi po oczach. Recenzje tego sezonu są ogólnie pozytywne, ale jak dla mnie poszli w innym kierunku niż ja się spodziewałem i oczekiwałem.
 
Piosenka się do mnie przyczepiła i nie chce odpuścić.
A najgorsze, że mam przy okazji przebitkę z duetu Dustin - Suzie.
 
Last edited:
Słuchajcie obejrzałem wreszcie Stranger Things:
Pierwsza sprawa jest taka że to najlepszy sezon w dziejach serialu.
Druga sprawa...
Newer Ending story nigdy już nie zabrzmi tak samo: Umarłem
 
Jestem wychowany na WFB i Mordheimie, 40k nie miałem nigdy nic, ale wizualnie uniwersum może być materiałem na hit, o ile oczywiście nie będzie to forma taka jak chociażby Warcrafta od Blizza, który jednak walił paździerzem, a doklejone do CGI zbroi malutkie twarze ludzi to umówmy się nie był poziom skafandrów Avengers z End Game.
Post automatically merged:

Tymczasem:


Ja jestem fanem, czekam. Zwłaszcza, że zgodnie z zapowiedziami twórców ma być mniej komplikacji i twistów, więcej relacji. O ile to nie marketingowa mowa-trawa to bardzo dobrze, bo to można było poprawić w poprzednim sezonie.
 
Last edited:
Top Bottom