Na Netflix trafiło niedawno Community, dla mnie absolutna czołówka sit-comów.
Twórcami serialu w jego najlepszych chwilach są Dan Harmon i bracia Russo - kto kojarzy nazwiska powinien mniej więcej wiedzieć, czego się spodziewać. Tak zwane „premise”, czyli motyw przewodni, obejmuje grupkę studentów miejskiej uczelni w różnym i mocno rozrzuconym na skali przedziale wiekowym, którzy formują kółko naukowe i po drodze zacieśniają więzi. Brzmi sztampowo? Owszem, bo nawet strukturalnie ta grupa jest zaprojektowana pod gatunkowo sitcomową dynamikę starć na tle rasowym, kulturowym i religijnym. Ale to tylko fasada tego show, która dosyć szybko zostaje porzucona na rzecz totalnej jazdy bez trzymanki w postaci epizodów, nazwijmy to, koncepcyjnych - w których twórcy robią sobie jaja chyba z każdego istniejącego, popkulturowego tropu obecnego w kinie i telewizji. Reżyseria akcji z mikroskopijnym budżetem doprowadziła braci Russo do fuchy w Marvelu (w MCU są zresztą nawiązania do serialu) a z porąbanymi pomysłami Dana Harmona pozwala dzisiaj obcować Rick & Morty.
Serial jest niestety nierówny i miał bardzo ciężką przeprawę przez ramówkę w szczytowych godzinach amerykańskiej telewizji. Mierzyć się musiał z prostszym, łatwiej przyswajalnym Big Bang Theory, które znacznie lepiej wpisywało się w gust masowego odbiorcy. Nie obyło się też bez kontrowersji związanych z liderami projektu, zwłaszcza Harmonem, którego w międzyczasie zwalniano i zatrudniano ponownie. No i w końcu - część obsady uderzała mocno w mainstream i rozpoczynała dosyć udane z dzisiejszej perspektywy kariery - mowa o wtedy jeszcze młodziutkiej Allison Brie, czy Donaldzie Gloverze aka Childish Gambino - co tylko nasiliło późniejsze problemy z produkcją.
Mimo to wciąż uważam, że warto. Sezonów jest sześć, z czego cztery od oryginalnych twórców. Mimo średniego środka to wciąż jest jedna z oryginalniejszych i zabawniejszych produkcji, jakie miałem przyjemność oglądać. Kto nie widział, niech nadrabia.
Na kwarantannę jak znalazł.