Ruszyło nowe Black Sails. W końcu.
Początek bardzo wyważony i rozbudzający apetyt na więcej.
Świetnie zarysowane relacje między bohaterami, dobre wprowadzenie nowych postaci i zaadresowanie wątków z poprzednich odcinków, oraz pierwszorzędna strona produkcyjna.
Po krótkich scenach z Czarnobrodym już wiem, że Ray Stevenson jest po prostu stworzony do tej roli.
Miałem obawy, bo udźwignięcie postaci tak ikonicznej, po dość późnym wprowadzeniu w tak dobrze już nakreślony świat nie może być łatwym zadaniem. W tej wersji jego postać cechuje zaskakująca kurtuazja i stoicki spokój, natomiast tym co zdradza jego prawdziwą naturę są oczy. Ten element aktor uchwycił w sposób bezbłędny. Strasznie jestem ciekaw, jakie będzie jego przeznaczenie w przedstawieniu.
Mam za to mieszane uczucia względem aktora wcielającego się w Woodesa Rogersa - odnoszę wrażenie, że dowódcy brytyjskiej marynarki nieco cierpią na wizerunku względem samych piratów, z których perspektywy przecież poznajemy historię i którym kibicujemy. Szkoda, bo Rogers był tak naprawdę gościem nie do wyjęcia, jeżeli chodzi o polowania na wyjętych spod prawa żeglarzy.
Jak wypadnie - zobaczymy, na razie daleko mi do stawiania wyroków.
No i wciąż nie mogę się nadziwić, jak ten serial wygląda.
Scenografia, kostiumy, charakteryzacja - dosłownie wszystko jest tutaj dopieszczone i dopracowane w najmniejszych szczegółach do stopnia, w którym mylimy serial z wysokobudżetowym filmem. To się, po prostu, dobrze ogląda.
Czekanie na kolejne odcinki będzie męką.