Skoro reszta, to i koziek. Niedojrzałe słowa młodego autora.

+
Skoro reszta, to i koziek. Niedojrzałe słowa młodego autora.

1 i 2 to oddzielne twory.

1


Zacznę prosto, bo nie są to kwestie trudne. Jeśli dziwne zrządzenie losu rzuci cię tutaj, wiedz jedno - jeśli idąc główną ulicą skręcisz w niepozorną Magnoliową, schowasz się w ciasnym gąszczu pastelowych barw, z którego przezierają trzy szczeliny znaczone kreską. Jedna, którą właśnie przekroczyłeś, druga, niebieska, wpół zasłonięta rzędami balkonów ze sznurami wybrzuszonymi pod ciężarem bielizny i skomlącego ptactwa oraz trzecia, drżąca odległością, pionowa, wypełniona jednostajnym szumem ludzkich spraw i wstydliwie karłowatym drzewkiem. Jedna myśl od autora - to praca małego dziecka, wyposażonego w bajeczny zestaw kredek i nadmierną ilość czasu. Możesz się ucieszyć, te pstrokate zaułki, małe miejskie wąwozy, przypominające element układanki lub labiryntu to dzisiaj rzadkość.

Wiedz też, że ulica Magnoliowa, której znaczna część chodnika wstydliwie skrywa się w miejskim półmroku niemal cały dzień, ma jedną porę, kiedy słońce w całej okazałości szybuje nad nią, wyławiając z cienia wszystkie szczegóły, topiąc w świetle przechodniów, napełniając blaskiem tak, jak ciecz wypełnia naczynie. Jeśli jesteś dość duży, możesz rozłożyć ręce na boki i odbyć podróż, dotykając koniuszkami palców szorstki, drapiący kamień, czując pod stopami żółty bruk, wdychając stęchłe, nieruchome powietrze stojące w letnim skwarze. Idąc naprzód, śmiało zajrzyj przez kwadratowe okna, półotwarte przeszklone drzwi, wyrwy w bramach zalanych kurzem, pojedyncze witryny sklepowe. Nie patrz długo na starszych panów ocierających pot z czoła chustkami schowanymi w kieszonkach podniszczonych marynarek, którzy znów rozłożą stolik szachowy, gdy tylko ostatnie struny światła opuszczą ulicę. Z daleka omiń wdowę. Przygnieciona wiekiem niemal do ziemi, niczym drzewo z placu, pcha swój straganik z kwiatami pobladłymi i chudymi jak jej twarz. Dziesięć kroków za rogiem, zza którego niespodziewanie wyskoczy, są schody – popękane, postawione prostopadle do linii ulicy, skręcające delikatnie do budynku niewyróżniającego się niczym. Tylko poręcz, zdobiona ornamentyką z dawnych lat, zapowiada miejsce poważne, gdzie wkrótce uda się staruszka zrywająca kwiaty. Za niepozornymi drzwiami mieści się mieszkanie, gdzie surowo ciosana sosna – bo tak właściwie lepiej nazwać te meble - zakrywa ściany o tym samym kolorze co bruk. Wrażenie wszechobecnej żółci potęgują długie, wskroś przecinające całe pomieszczenie krążki światła, wpuszczane do domu przez drewnianą roletę wyciętą w kółeczka.
Teraz nie ma tu nikogo.

Na końcu mieszkania, zdawałoby się, w miejscu, gdzie powinien kończyć się budynek, umieszczono kotarę. Nie była to dekoracja zawieszoną z próżności czy chęci upiększenia domu. Zwiewna tkanina chowała następne schody, prowadzące gwałtownie niemal pionowo w dół, ku piwnicy, a także izolowała niepokojący chłód przenikający z podziemi.
Pusta kostnica. W niej również nie było nikogo – żywego – rodzeństwo pracujące tutaj, Marko i Abram udało się na krótki, zaledwie dwudniowy urlop. Jutro rankiem wszystko wróci do normalności i razem z tobą zejdą po skrzypiących stopniach, gdy bracia zaczną pracę.

Zapadła noc. Bezdomne koty biegały ulicą szukając pożywienia. Pojedynczy pisk i chrzęst znaczyły sukcesu. Zaspokojone, wspięły się na dachy, nieruchomo wpatrując się przerażonymi oczami w gwiazdy. Po północy nocną wartę przejął wiatr i samotnie czuwał aż do świtu, rozrzucając sterty śmieci, gładząc umorusane kocie futra, wypełniając sny mieszkańcom jednostajnym szumem. Źle zamknięte okiennice klekotały jak bociany, bijąc skrzydłami w zakryte mrokiem pastelowe ściany. Białe, sierpowate oko nieba zerkało spokojnie. Zachowało dystans aż do ostatniej chwili, póki nie przykrył je błękit.
Noc, jak zawsze najczarniejsza tuż przed świtem, powoli ustępowała. Promienie słońca wstydliwie roztapiały ostatnie plamiste rozproszenia półmroku. Ludzie wstawali, w pół przytomni szli do swoich zajęć. Nie zauważyli jednego drobiazgu, który na zawsze miał zmienić kolaż miejski.

Kwiaty na zielonych terenach stały. Kwiaty – jak to one – pachniały, lecz kto odczuł tę zmianę w rannym pośpiechu? Nikt nie dostrzegł, że po raz pierwszy od wypadku męża tą nocą starsza pani nie wymknęła się ze swej rudery, by uzupełnić straganik. Jedynym znakiem śmierci były kolorowe punkty na uboczach, kołyszące się delikatnie w rytmie zapowiadanym przez synoptyków. Ona leżała tymczasem wyciągnięta na kawałku deski przykrytym derką, z dłońmi znaczonymi niebieską siateczką żył rzuconych na piersi ostatnim westchnieniem, ze szklanym wzrokiem lalki wbitym w nagą ścianę.

Marko i Abram wrócili dzień później. Kiedy ich walizki przeciskały się przez ciasne przeźrocze mieszkania, a zastygły kurz zebrany na meblach pierzchał na wszystkie strony w panice, sąsiadka z naprzeciwka zmarłej pani, czytając nudną gazetę dla kobiet, poczuła nieprzyjemne skrobane w uchu, okazujące się być starym kotem drapiącym pazurkami o drzwi – tak ostatni towarzysz życia kwiaciarki poinformował, że został sam na świecie i nie ma już nikogo, kto dałby mu mleka. Bez słowa wstała, wpuściła zwierzę do pomieszczenia, przebiegła kawałek ulicy, stanęła na krętych schodach, zadzwoniła.
Otworzył jej wysoki mężczyzna z krótką, przystrzyżoną bródką i wichurą włosów bliżej nieznanego koloru. Marko.
- Stara Anastazjowa umarła – rzuciła krótko.
- Rozumiem – przytaknął, trzymając jeszcze pustą walizkę w ręku – zajmę się tym... zaraz.
- Kiedyś musiała – urwała zdanie w połowie, jednocześnie czyniąc bezradny ruch ręką, jakby namawiając Marka do dokończenia.
- To prawda. Pani Mario, proszę się tym nie dręczyć i odpocząć. Proszę także jutro przyjść do mnie załatwić formalności związane z pogrzebem, zgodnie ze starą obietnicą.
- Tak, tak... oczywiście.
Gdy tylko zniknęła zatroskana pani Maria, bracia porzucili porządkowanie pozostawionego domu i zeszli po wcześniej opisywanych schodach, wprost ku podziemiom.
Kafelki, którymi wyłożono podziemny sześcian, niemal ich oślepiły swą bielą i obojętnością.
Tak samo prycze. Są to jedyne stalowe łóżka w mieście.

Marko, od kiedy zaczął czytać książki, wie, że kostnica jest jak dobra literatura – nie musi się nic szczególnego dziać, aby był strach.

2


Nieśmiałe wiosenne promyki tańczyły na szybach. Rzędy zadbanych kamieniczek odbijały oknami słoneczne blaski, topiąc ulicę w drżących plamach białości, gdzie przedmioty traciły naturalny kształt. Wstydliwie podglądałem lśniące igraszki wiosny snując kłęby dymu. Jedno, drugie, trzecie kółko płynęło z ust bezwolnie ku górze tracąc kontur, gdzieś na tle podobnie szarych obłoków nieba. Nie cieszyłem się na widok nieruchomej, majestatycznej małej mieściny chowającej się w zalewającym świetle południa. Dogasająca resztka tytoniu zamigotała muskając chodnik. I ona wkroczyła w zwyciężający wszystko pochód wiosny i atmosferę triumfu. Wróciłem przegrany do pokoju, zasiadłem zniesmaczony w puchu fotela. Zaniepokojony, włączyłem muzykę. Namiętny, powolny, deszczowo melodyjny jazz gasił rozżarzenie świata za oknem. Znowu czekają na mnie trudne miesiące. Ich ciepły, ciężki masyw na horyzoncie odbijał się w kwitnących pędach gałązek. Instrumenty niosły noc nadawaną na falach świata dźwięków. Dryfując, pogrążyłem się - wciąż pełen niepokoju – w cienką powłokę snu.

Nie lubiłem wiosny? To nieprawda… nie potrafiłem tylko znieść przejawów jej życia miejskiego, uznając ją jako element przypisany wsi, naturze. Przecież sto lat temu (pięćdziesiąt? dwadzieścia? pięć? ledwie wczoraj?) trzymałem w okaleczonych dłoniach: i lepkie ciepło rodzącej się na nowo ziemi, i miękką skórkę jabłek, i świeży chłód potoku. Podobnie jak tysiąc innych zwyczajnych obrazów, zalegających w piwnicznych zakamarkach pamięci jak nieużywane rekwizyty pokryte kurzem czasu. I szum słów opisujących myśli pochłonięte mgłą niepamięci, które jednak zdążyłem nauczyć się opisywać. O ile wspomnienie dotyku jeszcze budzi drżenie koniuszków i wydaje się, że powietrze wokół stawia opór, stając się materią, zapachy są tylko pustym słowem. Mówię zdania pełne wonności i czuję, że powietrze nie pachnie. Jest przezroczyste, ja tylko zmyślam literaturę, dorabiam teorię.

Powtarzam sennie: nie lubię wiosny w tym mieście. Razi prostotą jasności, jednostajnością stylu. Wina architektury. Ciągle białej, wszędzie za jasnej. W ciasnych uliczkach nie sposób uciec przed zamknięciem w więzieniu złożonym z tej strony palety barw. Boję się, często mrugam, w dygocącym dysonansie czarno-białego pokonuję przestrzeń. Powietrze nie jest już przezroczyste, stoi, dysząc spiekotą i bielą. Bez żadnych magicznych słów-kluczy. Lato mieni się pełniejszym bukietem kolorów, a ponadto niezliczona ilość dziecięcych strojów rozsadza blady monolit ulicy. Manekiny dorośleją, wymieniają się, ubrania zostają. Kiedyś – dawno temu, jabłek dotykałem jeszcze na drzewach – pary odurzone miłością mknęły wiosną na spacery. Tu nie ma zakochanych. Jest tylko trochę starców w parkach, wdowcy i wdowy po wypadkach różnego rodzaju – choćbym próbował, nie potrafiłbym patrzeć na to trupie umizgiwanie się, pełne zwrotów wyświechtanych jak ich wyniszczone kołnierzyki, ceremonialnego odchylania skrawków kapeluszy… wyniszczone kołnierzyki? Są nadgryzione czasem jak twarze właścicieli tych ostatnich podrygów. Wyliczanka porównań wychodzących od zepsucia to zamknięty obieg. Koło. Czy mnie też to niedługo czeka? Jesień jest niezniszczalna wszędzie, niezależnie od geografii. Nie ma otwartych przestrzeni odpornych na jej czary. Tylko w kałużach bocznych alejek, szeleszczących dywanach liści i przeciągłych, wywołujących dreszcze porywach wiatru umiałem odczuć – a raczej zdobyć możliwość odczuwania – uroku Bouderville. Na brudy zimy nigdy nie narzekałem. Wszystko ma swoją cenę, a ja byłem gotów zapłacić spacerowym zdrowiem za kilka widoków przyprószonych śniegiem, którymi mogłem się leczyć w dni takie jak ten.
 
Ciężki masz Pan styl. A może to nie mój typ literatury?
Trudno powiedzieć.Poprawności gramatycznej nic nie mogę zarzucić, jednak jest jeden mały problem. Nuda...
 
Na pytania retoryczne nie powinno się z reguły odpowiadać, jednak biorąc pod uwagę autora zawartego w sygnaturce, czyli Paulo Coelho, odpowiedź wydaje się być twierdząca.

Nie tworzę literatury 'akcji', gdzie ludzie tną, gonią, zabijają się, nadmiernie się pocą, klną, etc. Także wybacz, jeśli wieje lekturą szkolną. Pomijając, że to są fragmenty skończone dokładnie w momencie, gdzie kończy się 'wstęp', a akcja dopiero się zacznie.
 
Paulo Coelho- jego książki przesiąknięte są wiarą i mądrością życiową. W Twoich tekstach nie dostrzegam ani tego ani flaków, więc wybacz.
Nie twierdzę jednak że utwór nie może spodobać się komuś innemu. Po prostu to nie moja bajka.
 
Paulo Coelho- jego książki przesiąknięte są wiarą i mądrością życiową.
Paulo Coelho- jego książki przesiąknięte są wiarą i mądrością życiową.
Paulo Coelho- jego książki przesiąknięte są wiarą i mądrością życiową.
Paulo Coelho- jego książki przesiąknięte są wiarą i mądrością życiową.
Paulo Coelho- jego książki przesiąknięte są wiarą i mądrością życiową.
Jesteśmy tak odmiennymi jednostkami, że dyskusja nie ma sensu.
Dla mnie Coelho to literacki potwór, magik z cyrku, szarlatan fałszywych mądrości, fatalny stylizator, złodziej treści, nędzny parafrazator wyższych instancji. W rezultacie zero, słusznie wyśmiewane.
Wolałbym się nie urodzić, niż być fanem Coelho.
Wolałbym, żeby mój tekst był nędzniejszy niż jest, niż przyznać jego książkom choć kropkę stylu, czaru, uroku, jakiejkolwiek wartości wykraczającej poza śmieszność.
Wiele osób trzyma tego demona w sygnaturze dla ironii.

Jestem w stanie znieść każdą obelgę, potwarz, cokolwiek, dopóki stoję na stanowisku przeciwnika Paulo Coelho, gdyż w tym przypadku siła przekonania co do jego impotencji literackiej przekracza możliwości werbalne wszystkich jego zwolenników. Co więcej, można teraz rozszarpać mój tekst na kawałki, byle ta krytyka została przeprowadzona z punktu widzenia 'ja, zwolennik Coelho'.

Pamiętam, gdy poczułem obrzydzenie, balansujące na granicy mdłości i pustego śmiechu, gdy na otrzymanym lata temu dyplomiku zobaczyłem motto Coelho namawiające do dalszej pracy nad sobą. Nigdy nie byłem bardziej zdemotywowany i zdegustowany. Nieboszczyk Sartre uśmiechnąłby się, mimo że powody inne.


Może lepiej nie odpisuj. Faktycznie jesteśmy z innych bajek.
 
Niepotrzebnie się unosisz.
Żeby było jasne. Nie jestem żadnym fanatykiem wyżej wymienionego pisarza. Ot spodobała mi się powieść "Pielgrzym" rozpatrywana przeze mnie w kategorii książek przygodowych. Absolutnie nie zgadzam się z częścią poglądów coelho, ale czasami chłop ma cholerną rację, mimo że Mickiewiczem nie jest. Cytat zawarty w mojej sygnaturze przedstawia treść banalną, oczywistą, jednak przez wielu nie rozumianą i nie dostrzeganą. Nie widzę powodu dla, którego mielibyśmy się sprzeczać, jako że wyznawcą coelho nie jestem.

Daj więc łapę na zgodę i zakończmy ten offtop ;)
 
Przebrnąłem przez to. Muszę powiedzieć iż było naprawdę ciężko (zwłaszcza przy I). I to nie dla tego, że niewiele się działo. Próbujesz posługiwać się dość, nazwijmy to, "poetyckim językiem", pełnym złożonych opisów oraz porównań. Problem w tym, że zapędzasz się w nazbyt złożone zdania, pragniesz przekazać zbyt wiele informacji. Przez to czytelnik kończąc zdanie często gubi jego sens. Rozumiem chęć stworzenia klimatu i atmosfery (co nawet wychodzi) ale co za dużo to niezdrowo.
Jest też kilka błędów i nielogiczności.
Poniżej kilka z nich:

Jeśli dziwne zrządzenie losu rzuci cię tutaj, wiedz jedno - jeśli idąc główną (...)

Powtórzenie "jeśli". W dodatku bardzo gryzące gdyż zaczyna się od niego zdanie.

Jedna, którą właśnie przekroczyłeś, druga, niebieska, wpół zasłonięta rzędami balkonów ze sznurami wybrzuszonymi pod ciężarem bielizny i skomlącego ptactwa oraz trzecia, drżąca odległością, pionowa, wypełniona jednostajnym szumem ludzkich spraw i wstydliwie karłowatym drzewkiem.

Przykład mega zapętlonego zdania w którym nie wiadomo o co tak naprawdę chodzi (nie dało się tego rozbić na kilka zdań?). Dodatkowo powtórzyłeś "i" :p ...

Jeśli jesteś dość duży, możesz rozłożyć ręce na boki i odbyć podróż,(...)

Tutaj mamy dziwnie brzmiący początek zdania. Tak jakby oderwany od reszty stylu i mało "poetycki".

Zaspokojone, wspięły się na dachy, nieruchomo wpatrując się przerażonymi oczami w gwiazdy.

Yyy... czemu najedzone odpoczywające na dachu koty miały przerażone oczy? Gdzieś zapodziała się logika, czy może chodziło o to, że koty mają duże (otwarte szeroko) oczy ale porównanie ich do przerażonych jest nie na miejscu.

Jedynym znakiem śmierci były kolorowe punkty na uboczach, (...)

Ee... nie mam pojęcia o co chodzi w tym zdaniu i co masz na myśli używając słowa "ubocza".
 
'1' nie przeszło jeszcze żadnych kontroli językowych, to był rzut na taśmę wygrzebany ze starych plików.
Może to zabrzmieć dziwnie, ale dziękuję, mnie byłoby trudno wyłapać te rzeczy od razu. Powtórzenie 'jeśli' w pierwszych dwóch zdaniach naprawdę mnie zdziwiło.
Tym bardziej się cieszę, że '2' uchroniło się przed błędami, gdyż jest to tekst stosunkowo świeży, który przeczytałem sam dla siebie więcej niż dwa razy, a ponadto - w przeciwieństwie do '1' - szykuję wobec niego pewne plany i obmyśliłem fabułę, będącą logiczną całością. '1' to raczej wprawka młodszych lat. '2' to teraźniejszość.

Przyznam szczerze, że mam chyba coś w sobie więcej z lenia, który woli rzucić tekst w internet, by tam odkryto wszystkie potknięcia, niż z pracusia, który samodzielnie będzie szlifować dzieło, póki nie będzie diamentem.

Jeszcze słowo o języku - taki styl, nadzwyczaj trudny, wymagający mistrzowstwa w posługiwaniu się słowem, wymykający się ramom 'obiektywnej przezroczystości semantycznej' (czyli po prostu przejrzystości dla czytelnika, nie tylko dla autora) musi być wynikiem wielu prób.
Bawiąc się właśnie tym stylem, powiem: jest to koń, z którego trzeba tysiąc razy spaść, nim uda się go okiełznać, lecz ogrom satysfakcji wynikający z dumy jest dostateczną nagrodą.

Może mam o tyle prościej, że jestem wciąż młody, a przygotowanie teoretyczne (w zawodzie literata jest to jednak zawsze tylko kwestia pomocnicza, nie wiodąca...) opanowane w stopniu wysokim.
 
koziek said:
'1' nie przeszło jeszcze żadnych kontroli językowych, to był rzut na taśmę wygrzebany ze starych plików.

Lepiej żeby takie rzeczy (jeśli masz możliwości) ktoś uprzednio przeczytał (najllepiej aby ta osoba miała jakieś zdolności językowe, albo chociaż była "uczulona" na punkcie poprawności gramatyki i stylistyki). Oczywiście wcześniej czytając samemu klika razy (wiem, że autorowi niejako najtrudniej wyłapać własne błędy ale zawsze coś można zleźć).

koziek said:
Może to zabrzmieć dziwnie, ale dziękuję, mnie byłoby trudno wyłapać te rzeczy od razu.


To nie jest dziwne, a poniekąd naturalne. Czytając swój własny tekst niejako mamy go już w myślach i po części stamtąd go odtwarzamy niż aktualnie czytamy.

koziek said:
Tym bardziej się cieszę, że '2' uchroniło się przed błędami, gdyż jest to tekst stosunkowo świeży, który przeczytałem sam dla siebie więcej niż dwa razy, (...)

To, że błędów nie wypisałem nie znaczy, że ich tam nie ma. Po pierwsze, daleko mi do humanisty, więc nie jestem zbytnio uczulony w materii językowej i łapię tylko coś co wyjątkowo razi (a i to nie zawsze wpadnie mi w oko). Po drugie, tekst "2" był zauważalnie krótszy i bardziej skupiony wokół jednej postaci oraz miejsca. Zdania miały też nieco mniej pokrętny charakter. Poza tym "2" czytałem niejako będąc jeszcze pod wpływem "1" i poniekąd jak to mówi przysłowie "Jak na garbatego to równy z niego gość" ;)...

koziek said:
(...) do '1' - szykuję wobec niego pewne plany i obmyśliłem fabułę, będącą logiczną całością. '1' to raczej wprawka młodszych lat. '2' to teraźniejszość.

Hm... nie lepiej oraz bardziej logicznie byłoby kontynuować nowsze dzieło? Styl nieco lepszy, a historię można łatwo dobudować (zapewne głównie na zasadzie retrospekcji, czyli można zrobić niemal wszystko byle sprowadzało się do punktu wyjścia czyli początku).

koziek said:
Jeszcze słowo o języku - taki styl, nadzwyczaj trudny, wymagający mistrzowstwa w posługiwaniu się słowem, wymykający się ramom 'obiektywnej przezroczystości semantycznej' (czyli po prostu przejrzystości dla czytelnika, nie tylko dla autora) musi być wynikiem wielu prób.
Bawiąc się właśnie tym stylem, powiem: jest to koń, z którego trzeba tysiąc razy spaść, nim uda się go okiełznać, lecz ogrom satysfakcji wynikający z dumy jest dostateczną nagrodą.

Bardziej wolałbym abyś dążył do mistrzostwa a nie "mistrzowstwa" ;)...
Odnośnie Twojego stylu. Jest on niczym próby młodego kucharza kucharskie z ambicjami, który pichci własne danie poniekąd na wzór wielkich mistrzów gastronomi. Jednak stara się on zawrzeć jak najwięcej wyszukanych światowych przepisów w jednym garnku. Mieszając dodaje wykwintne przyprawy francuskiej kuchni aby danie stało się jeszcze wspanialsze. Owy kucharz nie zauważa jednak iż łącząc te wszystkie, skądinąd wspaniałe rzeczy, czyni danie nie tylko trudne (oraz czasochłonne) do upichcenia ale też ciężkie do zjedzenia dla klienta restauracji. W zalewie i koncentracji odczuć smakowych posiłek ten traci swój wyraz, nie będąc tym samym lepszym niż osobne składniki które składały się na recepturę.

Jednym słowem to tak jakbyś stworzył baton czekoladowy o smaku schabowego i był z tego powodu dumny ;).
 
Hm... nie lepiej oraz bardziej logicznie byłoby kontynuować nowsze dzieło? Styl nieco lepszy, a historię można łatwo dobudować (zapewne głównie na zasadzie retrospekcji, czyli można zrobić niemal wszystko byle sprowadzało się do punktu wyjścia czyli początku).

Moja literówka. '2' to fragment, który być może zostanie rozwinięty.

Bardziej wolałbym abyś dążył do mistrzostwa a nie "mistrzowstwa" ;)...
Odnośnie Twojego stylu. Jest on niczym próby młodego kucharza kucharskie z ambicjami, który pichci własne danie poniekąd na wzór wielkich mistrzów gastronomi. Jednak stara się on zawrzeć jak najwięcej wyszukanych światowych przepisów w jednym garnku. Mieszając dodaje wykwintne przyprawy francuskiej kuchni aby danie stało się jeszcze wspanialsze. Owy kucharz nie zauważa jednak iż łącząc te wszystkie, skądinąd wspaniałe rzeczy, czyni danie nie tylko trudne (oraz czasochłonne) do upichcenia ale też ciężkie do zjedzenia dla klienta restauracji. W zalewie i koncentracji odczuć smakowych posiłek ten traci swój wyraz, nie będąc tym samym lepszym niż osobne składniki które składały się na recepturę.

Jednym słowem to tak jakbyś stworzył baton czekoladowy o smaku schabowego i był z tego powodu dumny ;)

Tu już skłaniamy się w stronę polemiki teoretycznoliterackiej.
Pozwolę sobie sypnąć garścią przemyśleń (lecz broń boże nikomu w oczy)

Większość tworów fanfiction, które w przeważającej części są tworami skrajnie amatorskimi, cechuje się:
- powtarzalnością zdarzeń wobec podobnych utworów
- zerową innowacją w kolokacjach językowych
- byciem ciągami zdarzeń,
- brakiem nowości w sposobie organizowania treści i kompozycji, zarówno na planie fabularnym, jak i językowym

Można określić, że tego typu dzieła to zbiór gotowych klocków, a oryginalność efektu finalnego wynika po prostu z kolejności czy hierarchii ułożenia tych elementów.
Jest to dość prosta misja dla czytelnika. Nawiązuje kontakt z czymś, co już zna. Żadne wydarzenie czy zwrot językowy nie zaskoczy go - szok związany z puentą jest pozorny, gdyż nie wykracza poza granicę możliwości twórczych utworu. By opisywać odwagę, autor wyciąga z szafy lwa, sowa jest mądrością, a lis to spryt. Podróż na ogół wymaga przemieszczenie się w czasie i przestrzeni. Toposy i motywy literackie (dział fantastyki wykształcił już własną skrzynkę z narzędziami tego rodzaju) traktowane z powagą.
Mnie osobiście to trochę nudzi. Męczy. Sekwencje tych samych morałów, twierdzeń, słów, zdarzeń, postaci poprzebieranych w inne imiona. Jak to inspirowało, podniecało, cieszyło, póki się mało książek przeczytało.
Celebrowanie mszy takich dzieł dusi. Nie potrafię czytać już takich książek. Odnosząc się bezpośrednio, przejadły mi się.

Nie widzę innej drogi w pisaniu (czytaniu?) niż różnego rodzaju Sartry, Camusy, Gide, Różewicze, Gombrowicze, Becketty, Witkiewicze, Llosy, Konwiccy, Tyrmandy, plepleple... Co więcej, dodam, że interesem literatury poważnej nie jest ułatwianie życia, lecz utrudnianie go. Nie rozwiązywanie problemów, lecz stawianie pytań...

Są trudni, koncepcyjni, konceptualni, formalni, filozoficzni, eksperymentalni, eskapistyczni, plepleple... (niepotrzebne przymiotniki w niektórych przypadkach - skreślić).
W nawiązaniu do poprzednich dyskusji są odwrotnością prostoty graniczącej z hasłem reklamowym Coelho. Mądrości?
Gdybyście wiedzieli, że Paulo po prostu wziął te książki, poprzerabiał cytaty, sprowadził je na poziom zrozumiały dla przeciętnego odbiorcy popkultury i dorobił do nich sentymentalną fabułę.

Kiedyś nie miałem tak radykalnych poglądów w kwestii fanfiction. Jednak kilka lat siedzenia na tym forum pozwoliło mi zauważyć, że metafora o budowaniu podobnych opowiadań z klocków to realizm. Sam - dawno temu - uczestniczyłem w tym tańcu i zbierałem pochwały takie, jakie odbiera twórca przeciętnie udanych opowiadań o sprawach wiedźmińskich. Z dzisiejszej perspektywy wstyd i zgorszenie. Ta obserwacja sprawiła, że pojąłem genezę i znaczenie takich dziwadeł (post)modernizmu jak śmierć autora, książka bez bohatera, ambienty literackie, intertekstualne, etc.

Okraszę wypowiedź kilkoma cytatami, bez bawienia się w ich parafrazę i próby wplecenia do tekstu:
Literaturze, zmiękczanej nieustannie na przez rozmaite poczciwe ciotki, fabrykujące powieści lub felietony, przez dostarczycieli pośledniej prozy i poezji, przez mięczaków obdarzonych łatwością słowa, literaturze grozi to niebezpieczeństwo, iż stanie się jajkiem na miękko, zamiast być – co jest jej powołaniem – jajkiem na twardo.
Literatura ciężkiego kalibru musi strzelać na daleką metę i dbać przede wszystkim o to, aby nic nie osłabiło jej zasięgu. Jeśli chcecie aby pocisk daleko zaleciał musicie lufę skierować do góry.

Problemy z czytaniem literatury innej niż 'łatwej'. Nie wiem, czy to dłuższa przypadłość, czy też świeży nowotwór.
Przyznam się szczerze, że zdarzyło mi się kilka razy wklejać na fora fragmenty literatury poziomu noblowskiego, uznanego, błyszczących nazwisk... takich fragmentów, które jednak nie wychodzą na jaw po wklejeniu dwóch zdań do googli... i byłem niejednokrotnie wracany do szkoły, by nauczyć się pisać po polsku (ludzku?)...

Nie odbierać tego postu jako próbę zdyskredytowania czyjegokolwiek gustu literackiego. Po prostu jestem ogromnie zainteresowany problematyką uwagi (jako koncentracji), recepcji dzieł literackich na forach, oporów związanych z niestandardową materią języka.

Podoba mi się fakt, że moje utwory z błędami, amatorskie, niekompletne, mają podobną opinię co ważniejsze teksty. Nie dlatego, że to świadczy o sile własnych, lecz z tego względu, że pasuje mi to do tezy pracy. Wasza reakcja na mój tekst nie-dość-dobry była zdrowa. Martwi mnie jednak, że analogiczne fora i ludzie reagują podobnie, kiedy się im wręcza kawałki znakomitej prozy wielkich ludzi podpisanych przeze mnie nie jako 'znane nazwisko', lecz jako 'moje'. Co gorsza, obawiam się, że w wersji podpisanej znanym autorem jedyne, co bym usłyszał to 'och i ach'.

Aha, utwory powyżej są moje własne, tutaj nie prowadziłem żadnych badań, byłoby to niehonorowe względem forum, na którym tak długo jestem, ponadto psułoby to mi wiarygodność badań (zakładam w nich, że podmiotem wysyłającym tekst jest anonim, nie użytkownik z trzema tysiącami postów). Uwagi Iwana, który przeczytał tekst dokładnie, wskazał błędy, jednocześnie pisząc 'nie jestem humanistą' oraz 'to za ciężkie' to ogółem najciekawszy casus w badaniu recepcji publicznej tego, co ogólnie wiek XX nam natworzył.
 
Szanowny panie koziek, nie obraź się pan, ale

Przyznam szczerze, że mam chyba coś w sobie więcej z lenia, który woli rzucić tekst w internet, by tam odkryto wszystkie potknięcia, niż z pracusia, który samodzielnie będzie szlifować dzieło, póki nie będzie diamentem.[...]Może mam o tyle prościej, że jestem wciąż młody, a przygotowanie teoretyczne (w zawodzie literata jest to jednak zawsze tylko kwestia pomocnicza, nie wiodąca...) opanowane w stopniu wysokim.[...]Jeszcze słowo o języku - taki styl, nadzwyczaj trudny, wymagający mistrzowstwa w posługiwaniu się słowem[...]

itd. itp. chyba pan odleciał gdzieś bardzo daleko i z głową ponad chmurami nie widzisz czubka własnego buta.

Nie widzę innej drogi w pisaniu (czytaniu?) niż różnego rodzaju Sartry, Camusy, Gide, Różewicze, Gombrowicze, Becketty, Witkiewicze, Llosy, Konwiccy, Tyrmandy, plepleple... Co więcej, dodam, że interesem literatury poważnej nie jest ułatwianie życia, lecz utrudnianie go. Nie rozwiązywanie problemów, lecz stawianie pytań...

Interesem literatury pięknej(gdyż domyślam się, iż to miał pan na myśli pisząc "poważnej") jest bycie właśnie "piękną". "Utrudnianie życia"? Zapędzasz się pan w rejony nazbyt filozoficzne. Gmatwając formę ponad granicę wytrzymałości, uprawiasz pan po prostu kicz w czystym wydaniu.

Co do utworów, przeczytałem dwójkę którą uważa pan za bardziej dopracowaną("przeszła kontrolę językową"). Podsumowując, popłuczyny z Prousta. Opisy rozdęte ponad granicę odporności. A treść nad wyraz banalna względem formy.
 
Interesem literatury pięknej(gdyż domyślam się, iż to miał pan na myśli pisząc "poważnej") jest bycie właśnie "piękną".

Tak? chyba pierwsze zdanie, które napiszę z powagą od początku tej dyskusji: ciekawe rzeczy pan opowiada.

Podsumowując, popłuczyny z Prousta. Opisy rozdęte ponad granicę odporności. A treść nad wyraz banalna względem formy.

Lubię te momenty, kiedy nagle połowa zebranego gremium okazuje się być nagle jednocześnie znawcami Prousta, kobiet i hydrauliki. Jestem pewien, że zaraz zaroi się tu od profesorów literatury francuskiej.


Trzeba byłoby być studentem kulturoznawstwa albo europeistyki (pomijając ten mały odsetek ludzi z pasją, o nich ani słowa), żeby brać większość (albo chociaż połowę) tego, co napisałem, na poważnie... Ta historia ma jednak swoją smutną stronę, gdyż z tego co przeczytałem w skrzynce 'starzeję się'.
 
Koziek, przeczytałem twoje teksty, oraz późniejszy komentarz do nich, którego dobry pisarz nie powinien potrzebować, ale nie na to chciałem zwrócić uwagę:
Co gorsza, obawiam się, że w wersji podpisanej znanym autorem jedyne, co bym usłyszał to 'och i ach'.
Czy dla Ciebie ( darujmy sobie "Pana", w końcu jesteśmy na forum ) naprawdę liczy się każde zdanie? Czy narracja Tolkiena ma w sobie coś niezwykłego? Nie, to proste zdania, Władcę Pierścieni można czytać siedmiolatkom bez obaw o to, czy zrozumieją wszystkie słowa. A jednak kanon, mistrz, protoplasta literatury fantasy. Wniosek: O kunszcie i wielkości literatury nie decydują pojedyncze słowa, wersy, rozdziały, ale dzieła jako całość. Wysyłając na forum kawałeczek, pół strony tekstu, który będzie dramatycznie przenosił czytelnika ze strefy języka ubogiego ( Internet upraszcza praktycznie wszystkie formy wypowiedzi ) w kwieciste porównania i opisy, nie masz szans na przetrwanie, bo nie dasz odbiorcy czasu na wprowadzenie się w Twój własny świat. Myślę że duży wpływ na Twoją twórczość wywarły nowele, i krótkie opowiadania. Oba teksty są dla mnie jakąś alternatywą dla "Cierpień młodego Wertera". Myślę również, że długo to dopracowywałeś, zamiast rzucić się w wir tworzenia. Moja ocena jest relatywnie wysoka, ale jako twórca, oraz odbiorca wielu treści, doradzam Ci tworzenie znacznie dłuższych fragmentów, lub całkowite kończenie długich dzieł. Bo jeżeli w pierwszym tekście chodziło o to, by wywrzeć na mnie współczucie, strach, czy jakąkolwiek inną emocję, to niestety, nie udało się. Nie można wykrzesać z siebie zachwytu i podziwu dla czegoś, co można przeczytać w minutę ( no chyba że ktoś wolno czyta ). Pozdrawiam.
 
Tak? chyba pierwsze zdanie, które napiszę z powagą od początku tej dyskusji: ciekawe rzeczy pan opowiada.

Myślę, że to moje zdanie jest równie naiwne i spłycające wielowymiarowość literatury(w której jest miejsce tak dla Sartre'a jak i Tolkiena) jak "interesem literatury poważnej nie jest ułatwianie życia, lecz utrudnianie go", ale tak to jest gdy próbuje się określić celowość literatury w jednym zdaniu, ja tylko podjąłem rękawicę.

Lubię te momenty, kiedy nagle połowa zebranego gremium okazuje się być nagle jednocześnie znawcami Prousta, kobiet i hydrauliki. Jestem pewien, że zaraz zaroi się tu od profesorów literatury francuskiej.

Doprawdy? Rozumiem, że pan może uznawać się za znawcę Becketta, Witkacego, ale ktoś inny nie może po prostu być zwyczajnie oczytanym? Nie wiem ilu jest tu profesorów literatury, w przeciwieństwie do pana nie robiłem takich statystyk. Ja tylko oceniłem na ile moje skromne możliwości na to pozwalają, dzieło tak wybitnego teoretyka literatury, za jakiego się pan uważa. Ale cóż najłatwiej oczywiście w takim wypadku bronić się ad auditorem.

Trzeba byłoby być studentem kulturoznawstwa albo europeistyki (pomijając ten mały odsetek ludzi z pasją, o nich ani słowa), żeby brać większość (albo chociaż połowę) tego, co napisałem, na poważnie... Ta historia ma jednak swoją smutną stronę, gdyż z tego co przeczytałem w skrzynce 'starzeję się'.

Stroi pan sobie z nas po prostu żarty, tak? W sumie czego można było spodziewać się po osobie która wkleja na przeróżne fora fragmenty noblistów, by zobaczyć jak wygląda ich odbiór. Na przyszłość taka rada od "niepiśmiennego" gdy robi pan sobie zwyczajnie jaja i "nie pisze na poważnie", może warto unikać merytorycznej dyskusji(z IwaneM, chociaż tu merytorycznie było raczej z jednej strony), jak również finezyjnego obrzucania inwektywami(wolałbym się nie urodzić niż być fanem Coelho) , bo wówczas wygląda to na nieudolną polemikę, obronę, z pana strony

Z poważaniem Niepiśmienny.
 
Parachrist, jak dla mnie uwagi Hagenarda zawierały więcej treści niż twoje pitu-pitu, bo piśmiennictwem tego nazwać nie sposób.

ale ktoś inny nie może po prostu być zwyczajnie oczytanym?
jasne, że może, pewnie nawet są, ale po prostu omawialiśmy twój przypadek.

Mam dla Ciebie prezent od serca, przyda Ci się na przyszłość:

 
To taki jest Twój styl dyskusji. To ja odpuszczam. Gratuluję trollingu wyższej próby.

Szanowny panie koziek, nie obraź się pan
Jednak zawyrokowałem, pan wrażliwy podkulił ogon i się obruszył.

jasne, że może, pewnie nawet są, ale po prostu omawialiśmy twój przypadek.
Telepata? Bo z tego co piszesz ja też mogę powróżyć, ze jesteś chłopcem który przeczytał kilka opracowań i teraz mędrkuje. Ale tak samo jak ty mogę się mylić.

EDYCJA NUMER TRZY
Post wyżej i niżej, również edytowany, ale jakoś ja pretensji o to nie mam. EOT z mojej strony. Nie będę się zniżał do twojego szczeniackiego poziomu pyskówki.
 
Dwukrotna edycja posta. Pewnie jeszcze tak ze trzy razy, gdybym nie napisał. Kto tu się obruszył? Martwię o stan twojego monitora.

E tam, my się na katedrze codziennie tak obrzucamy, bimbając na tytuły.
 
Dobrze, Panowie. Skończmy pojedynek na słowa, który nigdy się nie skończy. Myślę że autorowi tematu chodzi w głównej mierze o ujrzenie w miarę konstruktywnych ocen swoich obu zamieszczonych tutaj dzieł, dlatego od tej pory postarajmy się zamieszczać posty, w których zawarta będzie jedynie takowa nota. Nie ma chyba sensu rzucać się w wir wysublimowanych ironii, jeśli ma na tym ucierpieć nasza reputacja i wizerunek jako człowieka wykształconego, oczytanego, i zapoznanego z podstawowymi zasadami kultury. Pozdrawiam i zachęcam do zarzucenia broni na rzecz obiektywnej krytyki wybranych tekstów.
 
Oto moje przemyślenia odnośnie pierwszego tekstu:

"[...] wstydliwie karłowatym drzewkiem [...]"
"[...] wstydliwie skrywa się [...]"
Powtórzenie, która rzuca się w oczy.

"Jeśli jesteś dość duży, możesz rozłożyć ręce na boki i odbyć podróż, dotykając koniuszkami palców szorstkiego, drapiącego kamienia" - poprawiony błąd językowy, poza tym powinno być albo tylko "szorstkiego", albo "drapiącego".

"Idąc naprzód, śmiało zajrzyj przez kwadratowe okna, półotwarte przeszklone drzwi, wyrwy w bramach zalanych kurzem, pojedyncze witryny sklepowe" - na początku dajesz do zrozumienia, że to "niepozorna" uliczka - skręca się z głównej - potem "atakujesz" oknami, bramami i witrynami sklepowymi, czyli czymś, co mi (innym też?) osobiście nie kojarzy się z "uliczką".

"struny światła" - niefortunne, wg mnie, złożenie - światło jako takie jest nieme, nie wydaje dźwięków, wyraz "struny" bardziej nadaje się do stworzenia onomatopei. Tutaj raczej wstawiłbym "promienie", "przebłyski" itp., czyli wyrazy, które "widać", a nie "słychać".

"Pojedynczy pisk i chrzęst znaczyły sukcesu" - literówka? Pojedynczy pisk i chrzęst oznaczały sukces - czyli złapaną mysz (?).

"Po północy nocną wartę" - tautologizm - skoro po północy, to wiadomo, że nocną, a nie dzienną.

"Białe, sierpowate oko nieba zerkało spokojnie. Zachowało dystans aż do ostatniej chwili, póki nie przykrył je błękit." - nie bardzo rozumiem ten fragment - "serpowate oko nieba" to księżyc (?), który...? Nie wiem, co się dalej wydarzyło.

"Kwiaty – jak to one – pachniały" - zupełnie niepotrzebne wtrącenie.

"[...] poczuła nieprzyjemne skrobane w uchu [...]" - wypowiedzenie zbudowane tak, jakby kot bezpośrednio skrobał ucho, a nie drzwi.

Przez drugi tekst już nie dałem rady przebrnąć (może częściowo dlatego, że już jest dość późno) - czytałem początek, ale za chwilę łapałem się na tym, że po prostu się "wyłączam". Wydaje m się, że niepotrzebnie slilisz się na te wszystkie "ozdobniki" językowe, które nie dają nic ponad to, że czytelnik się męczy i nie ma chęci brnąć przez dalszą część utworu. Styl taki o wiele lepiej sprawdziłby się w liryce - i tu od razu pojawia się pytanie - próbowałeś? Może to właśnie jest TO. Tak czy siak - pisz, szlifuj język, sprawdzaj formy i rodzaje literackie i bierz pod uwagę tylko konstruktywną krytykę.
 
Styl taki o wiele lepiej sprawdziłby się w liryce - i tu od razu pojawia się pytanie - próbowałeś? Może to właśnie jest TO

Tak.

Co zabawne, tam nie używam prawie w ogóle typowych, rymowanych ozdobników.




Wydawało się

Wydawało się że
jest w porządku
kiedy podłoga mrugnęła
zbitą skorupką kubka

połamaniec krzyknął śmierć
naga krwawiąca porcelana

zegar krzyknął godzinę
wskazówka muskająca trójkę

lampa krzyczała światło
między wzrastającym cichocieniem

ja krzyczałem bezsilność
nieczułą maskę rezygnacji
nałożoną apatyczną ręką.





Słowo

Wierszu, wyrywasz z głębokości serca
wszystkie lęki tak czarne
że ciemna twarz nocy blednie zdumiona.

Ale rozłożone literą na bielmie kartki
są małe i bezbronne niczym
skulony noworodek w jasnym ramieniu matki.




Dziwna ziemia, sen, obraz

Surowy czysty krajobraz
zamknięty w kształcie
zawieszona chwilą
gęsta kropla na pędzlu
przed pionowym skokiem w dal.

powolny ludzki chód
rozkołysana łąka
szumi i gra
ospałą melodią barw
ciało za ciałem mija
mija miga w korowodzie
miga gna w korowodzie
gna biegnie w korowodzie
jasną racą syczą pochodnie
a mdły cień dziewczęcy
upuszcza z wiotkich rąk
kwiat ścięty na kwiat żywy
ten znika szybko
niczym zarwana nitka
w grząskim dywanie

w tle nieskończony szkic
ciemnego konturu górskiego masywu
i śliniący język przekładaniec barw
rozmyty z pośpiechu
nieuważnym nadgarstkiem
na granicach kolorów

lekko odciśnięte
linie papilarne kciuka
liznęły powałę nieba
łagodne oko Boga
mruga do zebranych

pejzaż wystawia sztukę
między
czterema deskami teatru





Elegia na własną przyszłość

miał lat piętnaście
biernie słuchał mądrych słów
uśmiechniętej pani przy tablicy
chłonął pogodne proroctwa
o karierze domu i przyszłości

miał lat siedemnaście
księżyc zaglądał sierpem przez okno
we wspólną młodzieńczą nagość
on pił półksiężyce kształtów
by później plunąć słowem
czas wstawać
czytając wolno palcami drżenie mięśni
wyrzutów sumienia na jej twarzy
szeptał tylko
nie czekając do świtu
że nie może zostać

miał lat dwadzieścia
zawiązał sznurek na walizce
matka prosiła
matka płakała
matka grodziła drzwi
serafin z chłodną dłonią
serafin z ognistym okiem
chciała wyłącznie by zaczekał kilka lat
powiedział tylko że nie może zostać

miał lat dwadzieścia pięć
tynk w zadymionym pudełku rupieci
odpadał jak strącone gwiazdy
ludzie zamknięci w pudełku rupieci
też stawali się niepotrzebni
Ona prosiła tylko żeby odszedł
on powiedział tylko że i tak nie może zostać

gdy stał w pokoju sam
wciąż mając lat dwadzieścia pięć
życie błagało go żeby został
powiedział tylko, że nie może zostać
a słowo to nie dotarło do nikogo
odbijając się po ścianach pusto jak śmiech

i ten kto w sznurku jedynie widzi
niewinną zabawkę dziecka
niech wie że zimny świat
obrócił się trzykrotnie w gasnącej poświacie oka
podobnie ciepłe wnętrzności wrzały buntem
nim nogi zagrały w powietrzu ostatnie tango
tnąc bez oparcia bezlitosne powietrze jak ślepiec.
 
Top Bottom