[SPOILERY] Cyberpunk 2077 – zakończenia gry (dyskusja)

+
No mnie jakoś ominęła informacja o tym kiedy ten engram powstał i gdzie on dokładnie jest,
Jeżeli wyślesz jego ciało do Victora to Arasaka przejmie jego ciało tam i wykona pośmiertny engram by spróbować ustalić więcej info odnośnie skoku. Jeżeli później wybierzesz zakończenie z Arasaką to będziesz mógł z nim pogadać po tym jak Hanako pogada z Saburo. Engram Jackiego będzie mocno spaczony tym że został wykonany po śmierci gdy mózg zaczął już obumierać.
 
Jeżeli wyślesz jego ciało do Victora to Arasaka przejmie jego ciało tam i wykona pośmiertny engram by spróbować ustalić więcej info odnośnie skoku. Jeżeli później wybierzesz zakończenie z Arasaką to będziesz mógł z nim pogadać po tym jak Hanako pogada z Saburo. Engram Jackiego będzie mocno spaczony tym że został wykonany po śmierci gdy mózg zaczął już obumierać.
Ooo, to ciekawe bo już sam nie pamiętam gdzie wysłałem ciało, chyba zostawiłem w taksówce i ona zdecydowała, w każdym razie później normalnie był pogrzeb, dostałem klucze do motocykla itd. Trochę strasznie, że Arasaka mogła przesłuchać go, po jego śmierci.
 
Trochę strasznie, że Arasaka mogła przesłuchać go, po jego śmierci.
Arasaka, ITS, ktokolwiek, kto by przeprowadził ekstrakcję Alt lub innej osoby w temacie. Hellman też jest w temacie. Witamy w świecie korporacji :]

Jak w grze otworzysz "bazę danych" to w opisach broni tych od Kang Tao dowiesz się że podwędzili inżyniera co zaprojektował oryginały :)
 
Arasaka, ITS, ktokolwiek, kto by przeprowadził ekstrakcję Alt lub innej osoby w temacie. Hellman też jest w temacie. Witamy w świecie korporacji :]

Jak w grze otworzysz "bazę danych" to w opisach broni tych od Kang Tao dowiesz się że podwędzili inżyniera co zaprojektował oryginały :)
O tej bazie danych to dopiero niedawno się dowiedziałem, że coś takiego jest w menu xD ani razu tam nie zajrzałem, dopiero po 100 h rozgrywki. Poczytam, może coś znajdę ciekawego na temat engramów bo mnie to nurtuje.

Swoją drogą polecam też filmik na ten temat:

Jest tam właśnie o teoriach naukowych dotyczących świadomości, tożsamości i możliwego uploadu siebie do świata cyfrowego. Jest teoria że świadomość jest w mózgu (fizykalizm się chyba nazywa?) vs teoria bardziej kwantowa, że mózg to odbiornik fal naszej świadomości i nasze wyższe Ja jest gdzieś tam w kosmosie albo w innym niewidzialnym dla nas wymiarze. Jeśli pierwsza teoria to prawda to Johnny w grze napewno jest tylko kodem, jeśli druga jest prawdą to może to być trochę skomplikowane bo co jeśli engram wytwarza coś w rodzaju odpowiedniego naczynia na dopasowaną wibrację fal naszej świadomości która wszak istnieje "gdzieś tam" wg. tej teorii. Wtedy hmm... może się okazać że moja teoria o "V i kopii V po zakończeniu gry" może być błędna i jest to jeszcze bardziej skomplikowane niż myślałem xD mózg paruje
 
Cześć,
(。-_-。 )人( 。-_-。)

Zakończenie jak i to co się dzieje w jej trakcie jest dość przygnębiające (nie zrozumcie mnie Proszę źle ~(>_<~) ).
Jest to historia naprawdę dobra - przygnębiająca / dramatyczna (jako V. staramy się wyszukać jakieś sensowne wyjście lecz... Niestety).
Nawet końcowa scena w Titanicu była (w moim odczuciu) mniej przygnębiająca niż to co się dziej w CP2077 - Co moim zdanie zasługuje na uznanie.
Szanuję, choć Wielki niedosyt pozostał bo trochę z V. się można zżyć i miło by było gdyby w dalszych DLC te historie były rozbudowane bo naprawdę miło było spotkać np: Starszą oficer Max-Tacu Melisa Rory jeszcze kilka razy. No i nie pogniewał bym się gdyby jednak był ten ratunek :p

- Nie jest to do końca mroczny świat tylko bardziej dramat gdzie jakieś 85% postaci jakie spotykamy, ginie lub słabo kończy. Żółwika szkoda i Brendana :)
- Raczej z dalszymi losami V. można się pożegnać (choć to są moje osobiste odczucia, które bazują na zakończeniach i tym co się dzieje w trakcie gry. Miło by było gdyby nas jednak ktoś ratował np. Judy...)

Jestem Bardzo ciekawy, co będzie dalej :)
ヘ(>_<ヘ)
 
- Nie jest to do końca mroczny świat tylko bardziej dramat gdzie jakieś 85% postaci jakie spotykamy, ginie lub słabo kończy. Żółwika szkoda i Brendana :)
- Raczej z dalszymi losami V. można się pożegnać (choć to są moje osobiste odczucia, które bazują na zakończeniach i tym co się dzieje w trakcie gry. Miło by było gdyby nas jednak ktoś ratował np. Judy...)

Niektore zakończenia to rzeczywiście - dramat, bo dramat zostawia trochę nadziei na lepsze jutro. Niektóre zakończenia są wręcz tragiczne. Tragedia znaczy, że nie ma już tego płomyczka nadziei i jest po prostu jak to się mówi no "tragedia" ;)
Podoba mi się jak paradoksalnie altruistycznym i egoistycznym jednocześnie jest zakończenie samobójstwem, znając inne zakończenia (w których w każdym z nich ktoś z bliskich V albo innych ginie i generalnie jest to tzw. pyrrusowe zwycięstwo). Wybierając samobójstwo ginie tylko V, aczkolwiek w napisach końcowych telefony od innych także sugerują ich cierpienie, wielki żal itd. no ale ci inni przynajmniej żyją. A pomyśleć, że cała fabuła mogłaby się inaczej potoczyć gdyby nie przyjąć tego zlecenia od Dexa, gdyby nie włożyć relica do gniazda w głowie, gdyby znaleźć inne rozwiązanie wtedy...
 
Miałem się nie rozpisywać ale @Tharnog i @aerdwa trochę mnie swoimi wpisami natchnęli (jak to Tharnog wcześniej napisał). No i może szklaneczka whiskacza ;)

Jeśli chodzi o moje przemyślenia na temat zakończeń to tak jak już pisałem, każde na swój sposób jest świetne i daje do myślenia. Nie są to zakończenia typu happy end "i żyli długo i szczęśliwie". Niestety, my gracze, przywykliśmy do takich zero jedynkowych zakończeń w grach. Wygrywamy albo przegrywamy. Nie ma nic po środku. A nawet jeśli jest to w niewielki stopniu wpływa to na głównego bohatera, który jest wygranym. Tu natomiast nie ma takiego szczęśliwego zakończenia. Są tylko takie, które mogą dawać nadzieję. Większą lub mniejszą lub w przypadku samobójstwa żadną. Wydaje mi się że ciężko też określić które z tych zakończeń jest bardziej szczęśliwe dla V a które nie.
Choć wyjeżdżając z Judy i nomadami mam wrażenie, że jest to ten happy end, to czy tak jest? Niby spędza ten pozostały czas z ukochaną osobą ale na Badlandach raczej ciężko znaleźć rozwiązanie na przedłużenie życia. Tak więc jest to tylko dopełnienie ostatnich dni życia. Grając męską wersja V i będąc z Panam sytuacja wydaje się jeszcze cięższa. Bo niby jesteśmy z nomadzką rodziną ale Panam często jest poza obozem. Tak więc niby V nie jest sam ale mam wrażenie że jest samotny. Czy tak może wyglądać szczęśliwe zakończenie? Nie jestem w stanie do końca sobie odpowiedzieć.
Tak samo nie do końca jednoznaczne jest dla mnie zakończenie gdzie dogadujemy się z Hanako i Arasaką, na koniec podpisujemy umowę i zostaje utworzony engram V, który zostanie przechowany aż nie zostanie rozwiązany problem. Wydawać by się mogło że jest to tzw. pakt z diabłem (nawet dostajemy wtedy kartę tarota "Diabeł"). Ciało V umiera a czy i kiedy engram zostanie przywrócony nie wiadomo. Ale jest nadzieja. I wydaje mi się że nawet większa niż gdy szukalibyśmy rozwiązania na Badlandach z nomadami. Nie wiem. Może na odbiór tego zakończenia miał u mnie wpływ że jestem świeżo po lekturze "Modyfikowanego węgla" (ang. Altered Carbon) gdzie ciało to tylko powłoka a ludzie zmieniają je wgrywając swoją świadomość do implantu pokonując w ten sposób śmierć. Nota bene czy to nie pewne odniesienie engramów Arasaki w CP do tego tytuł (np Saburo który pokonuje śmierć i przejmuje w ten sposób ciało Yorinobu)?
Kolejne zakończenie - oddajemy ciało Johnnemu a sami pozostajemy z Alt za blackwallem. Widzimy filmik końcowy jak odmieniony Johnny w ciele V opuszcza miasto. Nie jest już tym rockerboyem i buntownikiem. Nie wiemy co się dalej z nim dzieje. Tak samo nie wiemy co się dziej z V. Jest gdzieś w głębokiej sieci. I pytanie. Czy pójdzie w zapomnienie (tak jak mam wrażenie stało sie z Alt o której w większości nikt nie słyszał) czy może jednak pojawi się rozwiązanie i V będzie mógł (mogła) wrócić do ciała (zapewne nie swojego). I tak jak w zakończeniu z Hanako w przypadku V pojawia się identyczny problem. Jedyna różnica jest taka że Johnny zostaje przy życiu. Przyznam że wybór tego zakończenia nie był pierwszą moją opcją. Nie był nawet drugą ;) Chyba za trzecim razem dopiero stwierdziłem a co by było gdybym. I chyba ze wszystkich zakończeń na tym się najbardziej zawiodłem. Czegoś mi w nim brakło. Może przez odmienionego Johnnego. A może braku potwierdzenia że V gdzieś w tej sieci jest. I znów zostaje tylko nadzieja.
Ostatnie z zakończeń. Zostaje legendą Afterlife i przyjmuje "ostatnie" zlecenie. I tu, jak czytam na forach, toczą się przeróżne dyskusje. A jak ja to odebrałem w pierwszym momencie? V wie że umiera i nie może z tym nic zrobić. Przyjmuje więc ostatnie zlecenie. Zlecenie niewykonalne. Misja samobójcza. Ale wie że po tym przejdzie do historii. A to przecież niejako było jakimś celem. Później zacząłem kombinować. A może to przeżyje, wróci na Ziemię. A zdobyte informacje wykorzysta aby przedłużyć życie. Później zacząłem czytać internety, całe teorie o dekompresji, o panu Blue Eyes, itp. I całe to zakończenie legło mi w gruzach bo nie mam w tej chwili pojęcia co o nim myśleć.
Zostaje jeszcze sekretne zakończenie. Samotny atak na Arasaka Tower. Tu w przypadku niepowodzenia giniemy i następuje koniec gry jak przy samobójstwie. Pozostaje tylko złość i niedowierzanie. Gdy jednak się udaje mamy zakończenie jak przy legendzie Afterlife. Z tym wyjątkiem że nikogo z naszych przyjaciół nie narażaliśmy, nikt z nich nie zginął. Więc jest to zakończenie ciut bardziej pozytywne od zakończenia gdzie wybieramy się z Rough do Arasaki.

Reasumując to wszystko. Nie przypominam sobie aby jakaś gra wywarła na mnie takie wrażenie. W mało której po przejściu decyduję się grac jeszcze raz od początku, i obejrzeć więcej niż dwa możliwe zakończenia. Tu zagrałem drugi raz od razu i "zaliczyłem" wszystkie końcówki, bo naprawdę chciałem zobaczyć czy jest jakaś opcja happy endu. Okazało się że nie ma. Ale dzięki temu stwierdziłem że te które są, są naprawdę super. Nie są to końcówki typu pokonałeś złego bossa, ocałiłeś miasto i jesteś teraz bohaterem. W każdej jest jakieś poświęcenie czegoś w imię czegoś. Ale taki jest ten świat i ten klimat. Przypomniały mi się czasy liceum kiedy to z ekipą rozgrywałem sesje RPG, w tym i oryginalnego CP2020. I wtedy też mało która misja i sesja kończyła się happy endem. Wtedy z większości misji wracaliśmy "na tarczy". Ale to się wszystkim podobało. I chyba ten klimat był też ze mną w zakończeniach CP2077.
 
Ostatnie z zakończeń. Zostaje legendą Afterlife i przyjmuje "ostatnie" zlecenie. I tu, jak czytam na forach, toczą się przeróżne dyskusje. A jak ja to odebrałem w pierwszym momencie? V wie że umiera i nie może z tym nic zrobić. Przyjmuje więc ostatnie zlecenie. Zlecenie niewykonalne. Misja samobójcza. Ale wie że po tym przejdzie do historii. A to przecież niejako było jakimś celem. Później zacząłem kombinować. A może to przeżyje, wróci na Ziemię. A zdobyte informacje wykorzysta aby przedłużyć życie. Później zacząłem czytać internety, całe teorie o dekompresji, o panu Blue Eyes, itp. I całe to zakończenie legło mi w gruzach bo nie mam w tej chwili pojęcia co o nim myśleć.
To ciekawe. Fajnie, że gra Ci się spodobała :) A gdzie mogę poczytać o tych teoriach? Zwłaszcza o dekompresji i Blue Eyesie? Ciekawi mnie ten wątek.

W każdej jest jakieś poświęcenie czegoś w imię czegoś. Ale taki jest ten świat i ten klimat. Przypomniały mi się czasy liceum kiedy to z ekipą rozgrywałem sesje RPG, w tym i oryginalnego CP2020. I wtedy też mało która misja i sesja kończyła się happy endem. Wtedy z większości misji wracaliśmy "na tarczy". Ale to się wszystkim podobało. I chyba ten klimat był też ze mną w zakończeniach CP2077.
Tak, pod tym względem zakończenia są fajne i fajnie, że są tu też gracze którzy grali w oryginalnego papierowego RPGa 2020 :D
 
A gdzie mogę poczytać o tych teoriach? Zwłaszcza o dekompresji i Blue Eyesie? Ciekawi mnie ten wątek.

Choćby w tym wątku jeden z użytkowników rzucił taki temat ( https://forums.cdprojektred.com/ind...ia-gry-dyskusja.11064326/page-4#post-12665591 ). Nie wiem czy jest to prawdą czy nie, ale jakoś ta teoria wydała mi się dość prawdopodobna przez co, tak jak pisałem, trochę mi zaburzyła to zakończenie.


Pana Blue Eyes można po raz pierwszy zauważyć na końcu misji z Peralezem. Stoi na tarasie po lewej i rozmawia przez telefon. Idąc dalej takim tokiem rozumowania można stworzyć teorię, że stoi on niejako za całą aferą z Peralezami, a V przez to co wie musi zginąć. Stąd to ostatnie zlecenie w zakończeniu od niego. Oczywiście jest to teoria lekko naciągana i nie mająca potwierdzenia. Sam oglądając to zakończenie nie dopatrzyłem się jakiś oznak dekompresji czy czegoś takiego. Jednakże mogłem coś przegapić i czemu nie mogło by być to prawdą ;)
 
Last edited by a moderator:
V umiera od kulki Dexa(powiedzmy że śmierć kliniczna, ciężko zakwalifikować), potem dostaje raka (Biochip) który sprawia że zostaje jej bardzo mało czasu, w końcu umiera od soullkillera i jej kopia umiera na raka po 6 miesiącach bądź jeśli uniknęła soulkillera umiera i tak po około 6 miesiącach.
Założyciel tematu doszukiwał się tutaj pięknych zabiegów, przesłania. Ale jakie przesłanie z tego można otrzymać? To że na końcu jest śmierć? To że jest nie unikniona? Że nie zależnie co zrobisz i tak masz przekichane, jak nie jeden rak Cię zabije to drugi?
Dodałbym jeszcze ze jak wybierzesz odpowiednie opcje to mozesz "prawie-umrzeć" po rozmowie z agentem netwatchu oraz po wlaczeniu braindance'u w tej misji z Riverem gdzie szukają czegoś/kogoś w tym tajnym klubie animalsów, red coś tam się nazywało, nie pamiętam...
Gra robi z V terminatora niedozdarcia w gameplayu i tych scenkach by potem stwierdzić na końcu że jednak umiera XDDD
Post automatically merged:

Bo jeśli ten wkład poczyniłem to oczekuję pewnego rezultatu który jest wynikiem moich działań. Nie miał bym z tym problemu gdyby było jedno zakończenie i było by ono tak przedstawione. Jednak jest ich 7, co umożliwia wybór, a raczej jego iluzje bo wszystkie kończą się tak samo.
I ostatni problem bo się rozpisałem ;]. Narracja poprowadzona jest w grze w sposób jednoznaczny. Zrób to i to, dostaniesz lek. Cała gra obraca się wokół tego tematu, cała fabuła. Ostatecznie jednak gdy otrzymujemy rozwiązanie to czy inne pisarze mówią : Nie panie graczu "Gra była ustawiona od początku", nie miałeś szans nic zmienisz twoje decyzje nie miały żadnego znaczenia po prostu zostałeś okłamany. I jeśli teraz ma nastąpić DLC które ma ponownie poruszyć problem leku, to powstaje pytanie, co ja robiłem przez całą grę? Dlaczego to nie zostało umieszczone w głównej linii fabularnej? Po co mi była podstawka skoro do celu nic nie wnosi? Bo cel gry, cel fabuły ostatecznie nie został przez nas zrealizowany.
Podsumowując nie widziałem w zakończeniach nic więcej jak próby wymuszenia na widzu smutku, szoku poprzez uśmiercenie głównego bohatera bądź dania mu smutnej końcowej egzystencji jaką jest śmiertelna choroba i próby wmówienia mi że to jest jedyna słuszna droga( 7 zakończeń o tym samym !)
Jeśli ktoś dobrnął do końca i (tym którym się nie udało :] ) Dużo szczęścia w nowym roku !
Dokładnie tak, zgadzam się w 100% i dziwi mnie że wielu graczy daje się nabrać na "miłe zakończenie z Panam" i próbują jakoś oceniać zakończenia od najlepszego do najgorszego. Wgl po 1. to nie sądze zeby panam nie robiła wyrzutów sumienia V za to ze przez niego zginal Saul i wiekszosc dobrych chlopow, nawet jesli go kocha to i tak bedzie o tym pamietac, smierc towarzyszy musiala na nia wplynac. Po 2. V w tym zakończeniu to nie oryginalny V tylko kopia co może mieć druzgocące skutki.

Nikt nie zastanawia się nad głównym motywem filozoficznym gry dotyczącym wgrywania się na dysk twardy i istnienia duszy czy też nie. Główny wątek filozoficzny gry. Całkowicie olany przez graczy i nie tylko, bo to nie ich wina, tylko gry. Skoro same postacie w grze również to olewają. Rogue daje sie nabrac na silverhanda i traktuje V jakby on serio nim byl i nawet przez chwile nie kwestionuje tego ze to moze jakas sztuczka albo cos. Pozniej nie mowi nawt ze to dziwne spotkac sie z johnnym w innym ciele - jesli pojdziemy z nia na randke. Alt tłumaczy V jak może mu pomóc a ten coś tam wykrzykuje (jest taka opcja zakewstionowania zrobienia engramu V, ale to nic nie daje i nic nie zmienia.

Każde zakończenie jest kiepskie dla V. Dla gracza. Jeśli chodzi o DLC to ciągle chodzi mi po głowie, że lepiej byłoby jakby wątek V już zostawić i dać zupełnie nową postać, bez jakiejś wielkiej fabuły-intrygi jak z tym reliciem tylko po prostu jesteśmy kimś zupełnie innym i skupiamy się bardziej na mikroświatach gry aniżeli wielkich intrygach. Zwłaszcza jeśli z DLC miałoby wynikać, że tylko jedno z zakończeń jest kanoniczne, to już wgl nie rozumiem po co dawać wtedy wybór graczowi skoro tylko jedno z tych zakończeń miałoby być tym prawdzwym-kanonicznym... Z tym wymuszeniem smutku to też w 100% się zgadzam. Próba zaintrygowania mnie, "drażnienie koguta"(jak to mówią na zachodzie),a potem nic. Nienawidzę czegoś takiego w grach. W książce i w filmie - spoko, może to nawet działa czasami jak ktoś to umiejętnie zapiszę albo nakręci, ale w grze... nigdy. Zwłaszcza w grze która promuje się jako imersywne doświadczenie w którym mogę się zanurzyć. No nie za bardzo Drogie CDPR, nie za bardzo...
Fabułę CP 2077 można streścić krótkim: "Operacja się udała, pacjent zmarł". Albo "zabili go i uciekł i umiera"
 
Last edited:
Dodałbym jeszcze ze jak wybierzesz odpowiednie opcje to mozesz "prawie-umrzeć" po rozmowie z agentem netwatchu oraz po wlaczeniu braindance'u w tej misji z Riverem gdzie szukają czegoś/kogoś w tym tajnym klubie animalsów, red coś tam się nazywało, nie pamiętam...
Gra robi z V terminatora niedozdarcia w gameplayu i tych scenkach by potem stwierdzić na końcu że jednak umiera XDDD
Tego akurat nie zauważyłem ;D Może jak wyjdą DLC naprawiające te zakończenia to wrócę do tego ;]. Poruszyłeś dodatkowo bardzo istotny element samej gry o którym trochę napisałem w moim wcześniejszym poście. Mianowicie narracja. Wiemy mniej więcej na czym opiera się cyberpunk. Jak w jednym z wywiadów mówi sam Mike Pondsmith, jest to świat dystopijny i zmiany na tak dużą skale dla zwykłej jednostki są nieosiągalne. Ogólnie opiera się on o społecznościach, ratowaniu ich, po prostu życie starające się zmienić mały fragment świata. Zwykłe małe zwycięstwa. Dodatkowo jest on niejednoznaczny, dosyć brudny, mroczny ale w żadnym razie nie pozbawionym nadziei.
I przychodzi nam taki Cyberpunk 2077 i pokazuje ,że jedna jednostka ma wpływ na ogromną korporacje, może w nią porządnie uderzyć, w sekretnym zakończeniu jako zwykły no już całkiem silny najemnik jesteśmy wstanie wyciąć cały budynek ludzi i nic nie może stanąć na drodze głównemu bohaterowi. Albo jak w zakończeniu z Panam jakaś grupa kilku ludzi, z przestarzałym czołgiem bierze na siebie 2 korporacje i nie ponosi z tego żadnych konsekwencji z wyjątkiem kilku trupów. Dla mnie to już jest porządne power fantasy a nie cyberpunk. Nie mówiąc już o wielu questach związanych chociażby Riverem, Takamurą, cyberpsychoza, pomaganiem policji w night city, quest z barym(chyba tak miał na imie ten sąsiad V).
Te przykłady pokazują że nawet w tak mrocznym uniwersum, nie wszystko jest złe i musi się źle kończyć, a nawet pomimo ciężkiej podróży mamy w miarę szczęśliwe zakończenie. I co mnie najbardziej irtytuje i w bardzo dużym stopniu utrudnia powrót do tego uniwersum to to, że w każdym z możliwych zakończeń V po prostu przegrywa . Pomijając to, że jako gracz również nie lubie przegrywać a tak się czuję po skończeniu gry. Jako przegrany. Nie było dla V szczęśliwego zakończenia (I tutaj pragnę zauważyć jedną rzecz. Nie mówię o prawdziwie szczęśliwym zakończeniu typu mam mnóstwo pieniędzy, miłość i długie życie przed sobą. Tylko bardziej w kontekście uniwersum, bohater przeżył, nie wiele zmienił, w niektórych wypadkach na gorsze ale żyje. Obiektywnie patrząc na takie zakończenie stwierdził bym że jest conajwyżej neutralne. Ale uważam że jak na cyberpunk to można stwierdzić że jest "szczęśliwe")
Dlatego też takie pomieszanie troszkę z powerfantasy w niektórych momentach, prawdziwym fajnym cyberpunkiem sprawiło, że koniec gry, czyli wszystkie 7 zakończeń było bardzo niekonsekwentnych w stosunku do całej odbytej podróży(Całość oczywiście z pominięciem całej gamy kwestii technicznych).
 
"Dla mnie to już jest porządne power fantasy a nie cyberpunk."
"Pomijając to, że jako gracz również nie lubie przegrywać a tak się czuję po skończeniu gry. Jako przegrany."
Ta niekonsekwencja jest rażąca, musisz zdecydować się na jedno. Zresztą, w cyberpunku Pondsmitha "punk" to właśnie ten buntownik ostateczny, który rzuca wyzwanie korporacji (wieży Babel) jak Srebrnoręki. I w ostateczności przegrywa. Ale przegrywa żyjąc na krawędzi, mając stylowe oprawki i skórzaną kurtkę. Odchodząc z hukiem.

Ale czy na pewno przegrywa? Wielkość ma swoją cenę, a jak mówi nam buddyjski mistrz i Misty - nie bój się zmian. Nieważne czy pójdziesz w samobójstwo (śmierć jako zakończenie cierpień lub dla dobra bliskich - coś a'la Roy Batty) czy zmienisz swoje jestestwo - jako konstrukt w sieci albo engram w bazie Arasaki, staniesz się Silverhandem w ciele, wrócisz na powrót do swojego ciała ty-nie ty szukając leku w innych miastach NUSA przemierzając Badlandy i żyjąc z ludźmi, których kochasz i szanujesz, przekroczysz swoje ograniczenia jak Motoko Kusanagi w zespoleniu z Mistrzem Marionetek.

Twoje jestestwo wyznacza zdolność do odczuwania cierpienia (misja z mnichami). Ostatecznie dla teraźniejszego ciebie nie ma znaczenia czy jesteś "ja" czy "ja-kopia od momentu śmierci, czyli zgrania świadomości" skoro cierpisz i czujesz (jak to powiedział Johnny). Jesteś duchem zaklętym w pancerzu. Cała podróż symbolizowana kartami tarota miała cię właśnie przygotować na to nieuniknione spotkanie ze śmiercią. To, w jaki sposób na nią zareagowałeś jest spersonalizowaną sumą doświadczeń nabytych w trakcie tej drogi. I to jest właśnie esencja 2077.

1610615707167.png
 
"Dla mnie to już jest porządne power fantasy a nie cyberpunk."
"Pomijając to, że jako gracz również nie lubie przegrywać a tak się czuję po skończeniu gry. Jako przegrany."
Ta niekonsekwencja jest rażąca, musisz zdecydować się na jedno. Zresztą, w cyberpunku Pondsmitha "punk" to właśnie ten buntownik ostateczny, który rzuca wyzwanie korporacji (wieży Babel) jak Srebrnoręki. I w ostateczności przegrywa. Ale przegrywa żyjąc na krawędzi, mając stylowe oprawki i skórzaną kurtkę. Odchodząc z hukiem.

Ale czy na pewno przegrywa? Wielkość ma swoją cenę, a jak mówi nam buddyjski mistrz i Misty - nie bój się zmian. Nieważne czy pójdziesz w samobójstwo (śmierć jako zakończenie cierpień lub dla dobra bliskich - coś a'la Roy Batty) czy zmienisz swoje jestestwo - jako konstrukt w sieci albo engram w bazie Arasaki, staniesz się Silverhandem w ciele, wrócisz na powrót do swojego ciała ty-nie ty szukając leku w innych miastach NUSA przemierzając Badlandy i żyjąc z ludźmi, których kochasz i szanujesz, przekroczysz swoje ograniczenia jak Motoko Kusanagi w zespoleniu z Mistrzem Marionetek.

Twoje jestestwo wyznacza zdolność do odczuwania cierpienia (misja z mnichami). Ostatecznie dla teraźniejszego ciebie nie ma znaczenia czy jesteś "ja" czy "ja-kopia od momentu śmierci, czyli zgrania świadomości" skoro cierpisz i czujesz (jak to powiedział Johnny). Jesteś duchem zaklętym w pancerzu. Cała podróż symbolizowana kartami tarota miała cię właśnie przygotować na to nieuniknione spotkanie ze śmiercią. To, w jaki sposób na nią zareagowałeś jest spersonalizowaną sumą doświadczeń nabytych w trakcie tej drogi. I to jest właśnie esencja 2077.
Próbowałem napisać coś sensownego na temat, ale lepiej niż kolega wyżej nie potrafię, więc podpisuję się pod tym rękami i nogami. Idealne podsumowanie klimatu CP.
(nie ważne ile razy V "ginie", ważne, że dopóki czujemy, cierpimy, kochamy to istniejemy)
 
"Dla mnie to już jest porządne power fantasy a nie cyberpunk."
"Pomijając to, że jako gracz również nie lubie przegrywać a tak się czuję po skończeniu gry. Jako przegrany."
Ta niekonsekwencja jest rażąca, musisz zdecydować się na jedno. Zresztą, w cyberpunku Pondsmitha "punk" to właśnie ten buntownik ostateczny, który rzuca wyzwanie korporacji (wieży Babel) jak Srebrnoręki. I w ostateczności przegrywa. Ale przegrywa żyjąc na krawędzi, mając stylowe oprawki i skórzaną kurtkę. Odchodząc z hukiem.
Dlaczego miałbym się zdecydować na jedno? Jest to dlatego niekonsekwentne bo obydwa gatunki występują w grze i są moim zdaniem dość jasno narysowane. Więc nie mam pojęcia do czego się odnosisz, podobnie z Silverhandem, wysadził to wysadził, to była jego wojna, jego historia.

Ale czy na pewno przegrywa? Wielkość ma swoją cenę, a jak mówi nam buddyjski mistrz i Misty - nie bój się zmian.
Tak, przegrywa. Nie rozumiem co ma wielkość do przetrwania. Bo celem gry to znalezienie rozwiązania na aktualnie toczący Cię stan medyczny. I tego rozwiązania nie dostajesz.
[
Nieważne czy pójdziesz w samobójstwo (śmierć jako zakończenie cierpień lub dla dobra bliskich - coś a'la Roy Batty) czy zmienisz swoje jestestwo - jako konstrukt w sieci albo engram w bazie Arasaki, staniesz się Silverhandem w ciele, wrócisz na powrót do swojego ciała ty-nie ty szukając leku w innych miastach NUSA przemierzając Badlandy i żyjąc z ludźmi, których kochasz i szanujesz, przekroczysz swoje ograniczenia jak Motoko Kusanagi w zespoleniu z Mistrzem Marionetek.
I tu się mylisz. Właśnie to jest dla mnie ważne. Czy skończysz jako Ty, czy po prostu jako trup. Misty i buddyjski mistrz mówią swoje bo tak im dyktuje ich wiara i sposób myślenia. Nie jest to prawda objawiona którą każdy ma przyjmować.
Twoje jestestwo wyznacza zdolność do odczuwania cierpienia (misja z mnichami). Ostatecznie dla teraźniejszego ciebie nie ma znaczenia czy jesteś "ja" czy "ja-kopia od momentu śmierci, czyli zgrania świadomości" skoro cierpisz i czujesz (jak to powiedział Johnny). Jesteś duchem zaklętym w pancerzu. Cała podróż symbolizowana kartami tarota miała cię właśnie przygotować na to nieuniknione spotkanie ze śmiercią. To, w jaki sposób na nią zareagowałeś jest spersonalizowaną sumą doświadczeń nabytych w trakcie tej drogi. I to jest właśnie esencja 2077.
Ponownie, oczywiście że ma znaczenie. To że mnich w coś wierzy wcale nie znaczy, że tak jest, że ulegasz zmianie jako Ty. Dla mnie to co Alt powiedziała jest wystarczająco jasne, to że V umiera. Nie ma żadnej zmiany. Nie ma żadnej podróży, żadnych wniosków. Oprócz podmiany V na kopię. Która i tak sobie umiera po 6 miesiącach. I karty tarota? Nigdzie nie widziałem żeby mówiły że V ma umrzeć, co więcej dla wielu osób jest to koronny argument że V ma szansę na przeżycie, że znajdzie tam gdzieś kiedyś lekarstwo. Dlatego dla mnie ten argument kompletnie nie trafiony a raczej taki który po prostu ładnie wygląda. Co więcej jak już pisałem, narracja się nie trzyma kupy. Bo cała podróż to szukanie lekarstwa. Nie przygotowania do pogrzebu. Jeśli ktoś chce opowiedzieć taką historie o przygotowaniach do śmierci - wporządku RDR2 tak zrobiło, jasno przedstawiło ramy, sytuację i skupiło się na akceptacji tego co nieuchronne. O wykorzystaniu pozostałego czasu. Tutaj tego po prostu nie ma. Bo albo szukamy leku albo wyczekujemy na nieuniknione(Skoro nieuniknione to nie ma sensu szukać lekarstwa). A aktualnie mamy sytuacje że przez całą grę szukamy a gdy jakieś rozwiązanie znajdziemy to mamy informacje że " Ee jednak nie i tak umierasz". Więc jeśli esencją 2077 miało być stwierdzenie że niezależnie co zrobisz i tak czeka Cię śmierć to wtedy może masz rację i palnięcie sobie w łeb było najlepszą opcją.
 
"Dla mnie to już jest porządne power fantasy a nie cyberpunk."
"Pomijając to, że jako gracz również nie lubie przegrywać a tak się czuję po skończeniu gry. Jako przegrany."
Ta niekonsekwencja jest rażąca, musisz zdecydować się na jedno. Zresztą, w cyberpunku Pondsmitha "punk" to właśnie ten buntownik ostateczny, który rzuca wyzwanie korporacji (wieży Babel) jak Srebrnoręki. I w ostateczności przegrywa. Ale przegrywa żyjąc na krawędzi, mając stylowe oprawki i skórzaną kurtkę. Odchodząc z hukiem.

Ale czy na pewno przegrywa? Wielkość ma swoją cenę, a jak mówi nam buddyjski mistrz i Misty - nie bój się zmian. Nieważne czy pójdziesz w samobójstwo (śmierć jako zakończenie cierpień lub dla dobra bliskich - coś a'la Roy Batty) czy zmienisz swoje jestestwo - jako konstrukt w sieci albo engram w bazie Arasaki, staniesz się Silverhandem w ciele, wrócisz na powrót do swojego ciała ty-nie ty szukając leku w innych miastach NUSA przemierzając Badlandy i żyjąc z ludźmi, których kochasz i szanujesz, przekroczysz swoje ograniczenia jak Motoko Kusanagi w zespoleniu z Mistrzem Marionetek.

Twoje jestestwo wyznacza zdolność do odczuwania cierpienia (misja z mnichami). Ostatecznie dla teraźniejszego ciebie nie ma znaczenia czy jesteś "ja" czy "ja-kopia od momentu śmierci, czyli zgrania świadomości" skoro cierpisz i czujesz (jak to powiedział Johnny). Jesteś duchem zaklętym w pancerzu. Cała podróż symbolizowana kartami tarota miała cię właśnie przygotować na to nieuniknione spotkanie ze śmiercią. To, w jaki sposób na nią zareagowałeś jest spersonalizowaną sumą doświadczeń nabytych w trakcie tej drogi. I to jest właśnie esencja 2077.


Fajnie... szkoda, że to strasznie uproszczone... potraktowane po macoszemu, co jest moim głównym zarzutem do głównej ściezki fabularnej.

Po kolei:

Ta niekonsekwencja jest rażąca, musisz zdecydować się na jedno. Zresztą, w cyberpunku Pondsmitha "punk" to właśnie ten buntownik ostateczny, który rzuca wyzwanie korporacji (wieży Babel) jak Srebrnoręki. I w ostateczności przegrywa. Ale przegrywa żyjąc na krawędzi, mając stylowe oprawki i skórzaną kurtkę. Odchodząc z hukiem.

Jedno nie wyklucza drugiego. Można się uratować i "wygrać" grę spełniając warunki świata cyberpunka.

Nieważne czy pójdziesz w samobójstwo (śmierć jako zakończenie cierpień lub dla dobra bliskich - coś a'la Roy Batty) czy zmienisz swoje jestestwo - jako konstrukt w sieci albo engram w bazie Arasaki, staniesz się Silverhandem w ciele, wrócisz na powrót do swojego ciała ty-nie ty szukając leku w innych miastach NUSA przemierzając Badlandy i żyjąc z ludźmi, których kochasz i szanujesz, przekroczysz swoje ograniczenia jak Motoko Kusanagi w zespoleniu z Mistrzem Marionetek.

Człowiek to nie tylko tożsamość i zbiór elektrycznych impulsów w mózgu. Uwzględniając istnienie duszy albo po prostu uwzględniając istnienie świadomości(źródła naszego ja - źródła tożsamości) ten wątek się po prostu nie trzyma kupy. Nie przekroczę swoich ograniczeń, skoro to już nie będę ja, tylko moja kopia. Po prostu umieram. Jestestwo to nie tylko zdolność do cierpienia.

Twoje jestestwo wyznacza zdolność do odczuwania cierpienia (misja z mnichami). Ostatecznie dla teraźniejszego ciebie nie ma znaczenia czy jesteś "ja" czy "ja-kopia od momentu śmierci, czyli zgrania świadomości" skoro cierpisz i czujesz (jak to powiedział Johnny). Jesteś duchem zaklętym w pancerzu. Cała podróż symbolizowana kartami tarota miała cię właśnie przygotować na to nieuniknione spotkanie ze śmiercią. To, w jaki sposób na nią zareagowałeś jest spersonalizowaną sumą doświadczeń nabytych w trakcie tej drogi. I to jest właśnie esencja 2077.
Tu już grubo pojechałeś ckliwymi tekstami(bez urazy), zupełnie jak postaci w Cyberpunku xD
Ostatecznie dla teraźniejszego JA jest kluczowe to czy przetrwam jako JA czy jako NIE-JA albo KOPIA-JA = bo to już nie będę JA tylko inny JA. To właśnie kluczowy filozoficzny problem który został zupełnie ominięty w grze. Podróż symbolizowana tarotem i postać Misty mi się podobała, ale to jak duchowość została wykorzystana w grzę i ominięty został kluczowy temat "świadomości" mi się już zupełnie nie podoba bo to po prostu nie trzyma się kupy. No i szkoda, że tak naprawdę jako V nie mam możliwości zareagować na to spotkanie ze śmiercią inaczej niż "aaa boje sie, ja umieram johnny, pomusz, pls", nie ma np. opcji dialogowej: " cholera, umieram ale wykorzystam ten czas najlepiej jak potrafie", dont fear the reaper jest zakonczeniem najblizszym "if you go out, go out with a bang" szkoda ze pozniej dalej V jest strasznie ci^%waty w Mikoshi i wszystkie opcje dialogowe dalej sugerują wystraszoną przed śmiercią postać, mimo że przecież już zdecydował odejść z hukiem(?).

Krótko mówiąc: NIE TRZYMA SIĘ TO KUPY i szkoda, można to było lepiej napisać, lepiej rozegrać. Liczyłem na więcej, na znacznie więcej. A dostałem jakąś wydmuszkę filozofizną napisaną chyba przez nastolatka który nie wie na czym polega różnica między tożsamością, a świadomością i nie wie, że człowiek to nie tylko mózg.
 
Last edited:
To że mnich w coś wierzy wcale nie znaczy, że tak jest, że ulegasz zmianie jako Ty. Dla mnie to co Alt powiedziała jest wystarczająco jasne, to że V umiera. Nie ma żadnej zmiany. Nie ma żadnej podróży, żadnych wniosków. Oprócz podmiany V na kopię. Która i tak sobie umiera po 6 miesiącach. I karty tarota? Nigdzie nie widziałem żeby mówiły że V ma umrzeć, co więcej dla wielu osób jest to koronny argument że V ma szansę na przeżycie, że znajdzie tam gdzieś kiedyś lekarstwo.
Dziwne, nie wierzysz mnichom, ani Misty i jej tarotowi, ale już Alt (AI) i w to, że V umrze po 6 miesiacach (choć w żadnym zakończeniu tego nie widzimy), już tak.
Post automatically merged:

Człowiek to nie tylko tożsamość i zbiór elektrycznych impulsów w mózgu. Uwzględniając istnienie duszy albo po prostu uwzględniając istnienie świadomości(źródła naszego ja - źródła tożsamości) ten wątek się po prostu nie trzyma kupy. Nie przekroczę swoich ograniczeń, skoro to już nie będę ja, tylko moja kopia. Po prostu umieram. Jestestwo to nie tylko zdolność do cierpienia.
...
Ostatecznie dla teraźniejszego JA jest kluczowe to czy przetrwam jako JA czy jako NIE-JA albo KOPIA-JA = bo to już nie będę JA tylko inny JA.
...
A dostałem jakąś wydmuszkę filozofizną napisaną chyba przez nastolatka który nie wie na czym polega różnica między tożsamością, a świadomością i nie wie, że człowiek to nie tylko mózg.
To są tylko i wyłącznie TWOJE przemyślenia i wierzenia, co nie znaczy, że tak jest. Mam kompletnie inne przemyślenia, a interesuję się filozofią i tam zdania są podzielone. Dla mnie, jeżeli nawet zmienię ciało czy mnie skopiują, a nadal będę wiedział, że to ja, to ja. W grze właśnie ten wątek filozoficzny jest pokazany.

(widzę, że produkujesz setki postów dziennie ciągle narzekając, a pewnie dawno przeszedłeś już grę, rozumiem, lubisz wdawać się w bezcelowe dyskusje i przekonywać innych do swoich racji, powodzenia, ja odpadam)
 
Last edited:
Dziwne, nie wierzysz mnichom, ani Misty i jej tarotowi, ale już Alt (AI) i w to, że V umrze po 6 miesiacach (choć w żadnym zakończeniu tego nie widzimy), już tak.
Dlaczego dziwne? Reprezentują oni sprzeczne poglądy, więc albo wierzę jednej opcji albo drugiej. Nie widzimy śmierci tylko w przypadku zakończenia związanego z Arasaką. W pozostałych jak czytałeś może moje wcześniejsze wypowiedzi już w grze następuje śmierć V. Co jest zgodne z tym co gra mi przedstawiła poprzez postać Alt.
 
"Nigdzie nie widziałem żeby mówiły że V ma umrzeć, co więcej dla wielu osób jest to koronny argument że V ma szansę na przeżycie, że znajdzie tam gdzieś kiedyś lekarstwo."
Nigdzie nie powiedziano też, że V ma przeżyć. Zresztą, na wysypisku V już umarł/umarła. Nie było dawnej V. Według ciebie już wtedy nie było twojej świadomości? Śmierć wyznaczyła początek fabuły i śmierć ją kończy, to jest klamra.

Wszystkie stawiane taroty (w tym, że to nie jest jakieś voodoo, ale naczelny odautorski komentarz z offu w tym dziele) mówiły o zmianie - że V nie będzie już tym samym/tą samą V. I że to V podejmie decyzje.
Cała podróż to szukanie sposobu na oszukanie śmierci, ale śmierci nie oszukasz nie zaprzedając duszy tarotowemu diabłu - Arasace. Ostatecznie stoisz przed śmiercią. Musisz umrzeć, żeby się odrodzić. Cały czas ta narracja przewija się w dialogach i symbolach. To jest oś nieśmiertelność Arasaki w technologii - nieśmiertelność punka (Johnego) w zasadach i czynach.

To nie gra jest niekonsekwentna, tylko ty jesteś niekonsekwentny, szkoda, że nie potrafisz teraz tego dostrzec. A Misty i buddyjski mnich, razem zresztą z Johnnym to wiodące postawy w konstrukcie/utworze kulturowym, który tu został zaprezentowany. To nie jest generalny cyberpunk i nasz świat, tylko Cyberpunk 2077 zbudowany retrofuturystycznie na świecie Pondsmitha.

"A aktualnie mamy sytuacje że przez całą grę szukamy a gdy jakieś rozwiązanie znajdziemy to mamy informacje że " Ee jednak nie i tak umierasz"."
Nie, możesz oszukać śmierć jak Saburo Arasaka, możesz próbować znaleźć szczęście na Badlandach, możesz się przenieść w sieć.
Czy to "ty" czy "kopia-ty", to już zostało wyjaśnione przez zmianę. Ty trzymasz stery po zmianie. Nie ma czarnego ekranu i napisów końcowych po wgraniu engramu, jedziesz dalej. A Johnny już powiedział swoje - skoro jadę dalej, to raczej nie obchodzi mnie tamten stary ja. Bo (jeszcze raz powtórzę) - ZMIANA

Zignorowane spustoszeń biologicznych, jakie zostawił Soulkiller i magiczne "wyleczenie się" byłoby niekonsekwencją scenariuszową.

"ten wątek się po prostu nie trzyma kupy. Nie przekroczę swoich ograniczeń, skoro to już nie będę ja, tylko moja kopia. Po prostu umieram. Jestestwo to nie tylko zdolność do cierpienia. "
Ależ to zajebiście trzyma się kupy. Tak, jestestwo to też świadomość, a skoro po powrocie do ciała nadal sterujesz V, a nie jesteś przedstawiony w trzeciej osobie jako twoja kopia, to, jak to powiedział Johnny, nie ma znaczenia, bo ty to ty (czy to kopia czy oryginał), świadomy, czujący, cierpiący.

"Tu już grubo pojechałeś ckliwymi tekstami(bez urazy), zupełnie jak postaci w Cyberpunku"
Nie, po prostu umiem odczytywać symbole i punty naczelne w narracji.

"nie wie na czym polega różnica między tożsamością, a świadomością i nie wie, że człowiek to nie tylko mózg."
Lol, jakby dokładnie esencja ostatniego dylematu gry - człowiek to nie tylko mózg. Człowiek to też cała droga (mogłeś robić misje poboczne, pomóc Nomadom, innym ludziom, zabijać albo obezwładniać, zawiązywać przyjaźnie albo je zrywać... albo totalnie je zignorować i przejść do punktu ostatecznego). Człowiek to też sposób, w jaki zachowa się w obliczu śmierci. (Podpisze kontrakt z diabłem, podda się głosowi w głowie, podda się, odejdzie przez śmierć na własnych warunkach, rzuci rękawice wielkim i poszuka szczęścia w innym miejscu niż Night City, przekroczy granice poznania i stanie się bytem cyfrowym, nieskończonym).

Naczelne pytanie, które pojawia się na samym początku narracji od Dextera to motto tej gry - jak chcesz żyć/odejść - "Zginąć jako legenda czy wieść długi, spokojny żywot szarego człowieka"
Styl ponad istotą, poza jest wszystkim. Trzymaj się swoich zasad - to esencja bycia cyberpunkiem.
 
Nie widzimy śmierci tylko w przypadku zakończenia związanego z Arasaką. W pozostałych jak czytałeś może moje wcześniejsze wypowiedzi już w grze następuje śmierć V. Co jest zgodne z tym co gra mi przedstawiła poprzez postać Alt.
Gra mówi nam, że V umrze w przeciągu 6 miesięcy, ale gdzie pokazuje, że umarła po tych 6 miesiącach?
 
Nie, możesz oszukać śmierć jak Saburo Arasaka
saburo nie oszukał śmierći. Zmarł. A później to jest jego engram czyli tylko konstrukt osobowości jak jest powiedziane w grze - a to nie jest cała "dusza"

Czy to "ty" czy "kopia-ty", to już zostało wyjaśnione przez zmianę. Ty trzymasz stery po zmianie. Nie ma czarnego ekranu i napisów końcowych po wgraniu engramu, jedziesz dalej. A Johnny już powiedział swoje - skoro jadę dalej, to raczej nie obchodzi mnie tamten stary ja. Bo (jeszcze raz powtórzę) - ZMIANA
Gdzie ta zmiana? Chodzi ci o to że V umiera juz na poczatku gry? No to super, gra sie powinna skonczyc po prologu w takim razie XD

Ależ to zajebiście trzyma się kupy. Tak, jestestwo to też świadomość, a skoro po powrocie do ciała nadal sterujesz V, a nie jesteś przedstawiony w trzeciej osobie jako twoja kopia, to, jak to powiedział Johnny, nie ma znaczenia, bo ty to ty (czy to kopia czy oryginał), świadomy, czujący, cierpiący.
właśnie nie. Bo to kopia - inne JA i o to cały czas mi chodzi .Nitk, żadna postać w tej grze nawet tego nie kwestionuje, nikt o tym nie rozmawia mimo ze to tak ciekawy temat, jak dzisiaj o tych szczepionkach. Dziwne, że tego nie rozumiesz.
 
Top Bottom