Stepowe opowieści
Jest to pierwsze opowiadanie jakie gdziekolwiek publikuje. Liczę na krytykę i może jakiś pomocne rady stałych bywalców tego działu. Życzę chociaż odrobiny przyjemności z czytania mojego tekstu PS. Wersja po koziekowej ingerencji„Stepowe opowieści” ver 1.1 Puklerz Heliosa górował niepodzielnie na niebie, a jego władzy nad stepem nie przysłaniała żadna niepokorna chmura. Każdy promień padał bez przeszkód na poskręcane pnie wiekowych drzew i osuszał błotniste trakty wijące się po horyzont. W uszach dźwięczał spokojnie lekki szum wiatru, który chłodził rozgorączkowaną twarz i głaskał skąpą roślinność. Hulał niczym wolny mołojec z niespełnionych snów Chmielnickiego. Koń wierci się niecierpliwie, czujnie przestępuje z nogi na nogę. Silne słońce daje o sobie znać. Spod rysiego kołpaka spływają kropelki potu, spadając na suchą ziemię. Wpełzają też za kołnierz i pędzą dalej po plecach. Pomimo swej lekkości, ich ciężar jest udręką dla przemierzającego step. W sercu każdego taka podróż wzbudza wątpliwości i obawy. Jednak ciężka szabla u boku daje poczucie siły i pewność siebie - duma i oczko w głowie każdego polskiego szlachcica. Lecz nawet ta siejąca strach broń nie mogła nic zrobić nieznośnemu gorącu. To słońce naprawdę grzeje zbyt mocno. Półhak za pasem uwierał nieprzyjemnie. Falujące trawy hipnotyzują, przyciągają coraz mocniej. Wiatr na stepie wzbudza zazdrość, wyzwala ukryte pragnienia. Szybka decyzja: szarpnięcie za uzdę i delikatne kopnięcie boków konia. Kary anatolijczyk ospale obraca się w prawo i powolnym krokiem zbacza z traktu. Początkowo powoli stawia kopyta, potrząsa kształtną głową rozsypując piękną grzywę, po czym przyspiesza, rysią pędzi w dół w stronę ściany lasu. Teren łagodnie opada. Wierzchowiec mknie w dół zbocza, wyciąga mocno pęciny w szaleńczym galopie. Kopyta uderzają rytmicznie, zaś ziemia drży. Mięśnie prężą się dumnie na końskim zadzie. Anatolijczyk wyciąga mocno głowę na smukłej szyi. Grzywa rozwiewa się malowniczo, podobnie jak tańczą trawy. Znad końskich uszu widać uciekającą spod kopyt ziemię. Karmazynowa delia powiewa za plecami, pęd targa czaplimi piórami u kołpaka, a wiatr przyjemnie studził rozgrzaną i spoconą twarz. Niewzruszona ściana drzew zbliża się coraz bardziej, omszałe pnie bukowego lasku rosną w oczach. Szlachcic ciągnie za uzdę i zwierzę posłuszne jego rozkazom płynnie skręca w lewo, tuż przed pierwszymi drzewami.Koń wyraźnie zmęczył się szaleńczym tempem jazdy, piana spływa płatami z jego boków. Jeździec zwalnia, stępa jedzie wzdłuż linii drzew. Jedzie spokojny i zadowolony; może wracać na szlak. Sylwetka konnego miga niewyraźnie między drzewami. Widać bogatą szkarłatną delię, szablę zdobioną drogimi kamieniami, kołpak z trzęsieniem. Młody szlachetka jedzie spokojny i pewny siebie... zbyt pewny siebie. Jeździec wzbudza zainteresowanie tych, którzy kryją się w lesie.- Rezat Laszka - wymamrotał Jurko.- Na koń! - dodał Pasza.Wyrzucili niedopity antałek wódki i skoczyli na siodła. W pięciu pognali przez las na swoich chabetach i wiejskich podjezdkach.Młody szlachcic dojrzał cienie pędzące przez ostęp. Wypadli tuż przed nim zza linii lasu. Pięciu obdartych, brudnych Kozaków. Osełedce i sumiaste wąsy powiewały bardziej, niż grzywy ich koni. - Hałła! Hałła! - skandowały tatarski okrzyk ochrypłe gardła.Szlachetka szarpnął za rękojeść szabli. Ormianka wyskoczyła z pochwy sycząc groźnie. Wzniósł szablę ponad głowę, wywinął groźnego młyńca. I to było wszystko, co mógł zrobić.Głośny wystrzał wstrząsnął powietrzem. Kula z samopału pognała w stronę piersi młodzika, szabla wypadła z martwych palców w połowie manewru. Pocisk wyrywa z kulbaki i ciska bezwładnego o ziemię.Anatolijczyk kwiczy przerażony i rzuca się do ucieczki. Pozbawiony ciężaru swego pana gna jak opętany, a strach dodaje mu skrzydeł. Dwóch Kozaków rusza w pogoń za uciekającym koniem. Takie zwierzę, w dodatku szlachetnej krwi, to cenny kąsek dla brygantów, tak samo jak husarska kulbaka i pełne juki.Pozostałych trzech doskakuje do zaatakowanego i zamiera bez ruchu. Szlachetka jeszcze dycha i powoli sięga do pistoletu. Jest jednak przecież ranny i zbyt wolny - nie zdąży chwycić za półhak. Jurko bierze mocny zamach i uderza Lacha czekanem w twarz. Kompani patrzą na niego z podziwem. Siła ciosu roztrzaskała Polakowi głowę. Oczodoły i kość nosowa zapadła się do środka czaszki. Krew i płyn mózgowy poplamiły wszystko wokół, łącznie z Kozakami. Jurko czując kropelki wilgoci na wargach oblizał się instynktownie. Nie zwrócił nawet uwagi na metaliczny posmak tego, co przełknął. Razem z kompanami rzucił się na zwłoki szlachcica, żeby zrabować co znaczniejsze łupy. Tak odszedł pan brat Dyjonizy Wilczyński herbu Krzyżtopór, pan na Nowej Wsi, porucznik chorągwi pancernej hetmana Koniecpolskiego. Odszedł samotnie, odarty do naga, bez godnego pochówku - porzucony na stepie. Ot, kapryśna panna Ukraina. Tutaj wszyscy umierają podobnie. Na stepie wilkom wszystko jedno, czy wyżerają wnętrzności pana brata, wolnego Kozaka, zwykłego chłopa czy zdechłej wrony. Tutaj w końcu wszyscy jesteśmy sobie równi. Zajazd „Pod starą onucą” był miejscem, jakich na Kresach Wschodnich wiele. Sporych rozmiarów budynek był pokryty spadzistą strzechą, konstrukcję podtrzymywały ściany z bielonych belek, a obowiązkowe kurze łajno walało się po podwórzu. Przy studni wokół żurawia przewracało się kilku zalanych w sztok Zaporożców. Z wnętrza karczmy dobiegały pijańskie wrzaski i smętna muzyka bandury.Przez brudne okna sączyły się cienkie strużki przytłumionego światła. Blask świec omiatał klepisko, ciężkie drewniane ławy i stołki. Przy stołach zasiadali Kozacy w różnym stopniu upojenia. Twarze poznaczone bliznami, śladami po ospie, głębokimi bruzdami na groźnych obliczach, naznaczonych latami doświadczeń z dzikich pól Ukrainy.W rogu sali zasiadał stary Sirko z bielmem na lewym oku. Spod chłopskiej futrzanej czapy wymykał się natłuszczony osełedec. Mężczyzna w spracowanych dłoniach dzierżył bandurę, melancholijnym głosem snuł dumkę o kozackim życiu. Na stoliku obok stał antałek przedniej wódki; wszyscy chętnie stawiali muzykowi, który nie odmawiał.Przy środkowej ławie zasiadał Kozak otoczony tłumkiem gapiów. Ten człowiek miał na sobie karmazynowy żupan poznaczony plamami rudej krwi, u jego pasa wisiała szabla zdobiona cennymi kamieniami. Rzeczy ewidentnie zbyt cenne dla zwykłego mołojca. Kozak opowiadał jakąś historię, Zaporożcy słuchali. Ich pełen podziwu wzrok i półotwarte usta zdradzały fascynację, ręce zastygły w bezruchu.- I właśnie wtedy wypadła na nas cała pancerna chorągiew! - opowiadał Jurko- Spasi Chryste! Cała chorągiew?- Toć mówię, że cała - ciągnął Kozak - Ale moja kompania nie w ciemię bita. Ha! Wypalili my z samopałów do lackich biesów. Oj! Mówię wam bracia, nie było czego z Polaczków zbierać - tutaj Jurko przerwał i sięgnął po wódkę. - Do mnie Żydzie! - wrzasnął, kiedy już zwilżył gardło - kolejkę przedniego trójniaka stawiam wszystkim tu obecnym! Tylko szybko Żydzie nóżkami przebieraj, bo cię czekanem pogłaskam.Po chwili Chaim przytargał dzbany pełne świetnego miodu.- Na szczastie! - wrzasnął Jurko- Na szczastie! Slava bracia! Slaaava!Jurko po wzniesionym toaście ciągnął dalej przemowę:- Mówię wam bracia, Lacką sobakę ubić nie problem. My sami z kompanią pół chorągwi usiekli. Jak nam Boh hospodar da to my budum rezat Lachów na wsiej Ukrainie pod atamanem Chmielnickim. Bo wiecie bracia, że batko Chmiel rewoltę umyślił?- Dobrze to! Lackie pany na smert zasługują - odezwał się ponury Kozak postury niedźwiedzia - oczy nam panoczki regestrami mydlą, jak my im potrzebni to na Sicz po pomoc listy ślą i my pomagamy. Jak Rzeczpospolita żadnej nagłej potrzeby nie ma to jak sobaki nas traktują! Herbów nam odmawiają i przywilejów.- Smert im! Smert Lachom! - krzyknął ktoś z tłumu- Dobrze gadacie, bracia - ozwał się znowu Jurko - Nam do atamana ruszać i zaciąg poczynić! Kto ze mną?- Jurko na atamana! Slava Jurko! - wrzasnęła czerń- Prowadź nas do Chmielnickiego - ozwał się ten o niedźwiedziej posturze - Jurko! Utopimy Ukrainę w lackiej krwi
Jest to pierwsze opowiadanie jakie gdziekolwiek publikuje. Liczę na krytykę i może jakiś pomocne rady stałych bywalców tego działu. Życzę chociaż odrobiny przyjemności z czytania mojego tekstu PS. Wersja po koziekowej ingerencji„Stepowe opowieści” ver 1.1 Puklerz Heliosa górował niepodzielnie na niebie, a jego władzy nad stepem nie przysłaniała żadna niepokorna chmura. Każdy promień padał bez przeszkód na poskręcane pnie wiekowych drzew i osuszał błotniste trakty wijące się po horyzont. W uszach dźwięczał spokojnie lekki szum wiatru, który chłodził rozgorączkowaną twarz i głaskał skąpą roślinność. Hulał niczym wolny mołojec z niespełnionych snów Chmielnickiego. Koń wierci się niecierpliwie, czujnie przestępuje z nogi na nogę. Silne słońce daje o sobie znać. Spod rysiego kołpaka spływają kropelki potu, spadając na suchą ziemię. Wpełzają też za kołnierz i pędzą dalej po plecach. Pomimo swej lekkości, ich ciężar jest udręką dla przemierzającego step. W sercu każdego taka podróż wzbudza wątpliwości i obawy. Jednak ciężka szabla u boku daje poczucie siły i pewność siebie - duma i oczko w głowie każdego polskiego szlachcica. Lecz nawet ta siejąca strach broń nie mogła nic zrobić nieznośnemu gorącu. To słońce naprawdę grzeje zbyt mocno. Półhak za pasem uwierał nieprzyjemnie. Falujące trawy hipnotyzują, przyciągają coraz mocniej. Wiatr na stepie wzbudza zazdrość, wyzwala ukryte pragnienia. Szybka decyzja: szarpnięcie za uzdę i delikatne kopnięcie boków konia. Kary anatolijczyk ospale obraca się w prawo i powolnym krokiem zbacza z traktu. Początkowo powoli stawia kopyta, potrząsa kształtną głową rozsypując piękną grzywę, po czym przyspiesza, rysią pędzi w dół w stronę ściany lasu. Teren łagodnie opada. Wierzchowiec mknie w dół zbocza, wyciąga mocno pęciny w szaleńczym galopie. Kopyta uderzają rytmicznie, zaś ziemia drży. Mięśnie prężą się dumnie na końskim zadzie. Anatolijczyk wyciąga mocno głowę na smukłej szyi. Grzywa rozwiewa się malowniczo, podobnie jak tańczą trawy. Znad końskich uszu widać uciekającą spod kopyt ziemię. Karmazynowa delia powiewa za plecami, pęd targa czaplimi piórami u kołpaka, a wiatr przyjemnie studził rozgrzaną i spoconą twarz. Niewzruszona ściana drzew zbliża się coraz bardziej, omszałe pnie bukowego lasku rosną w oczach. Szlachcic ciągnie za uzdę i zwierzę posłuszne jego rozkazom płynnie skręca w lewo, tuż przed pierwszymi drzewami.Koń wyraźnie zmęczył się szaleńczym tempem jazdy, piana spływa płatami z jego boków. Jeździec zwalnia, stępa jedzie wzdłuż linii drzew. Jedzie spokojny i zadowolony; może wracać na szlak. Sylwetka konnego miga niewyraźnie między drzewami. Widać bogatą szkarłatną delię, szablę zdobioną drogimi kamieniami, kołpak z trzęsieniem. Młody szlachetka jedzie spokojny i pewny siebie... zbyt pewny siebie. Jeździec wzbudza zainteresowanie tych, którzy kryją się w lesie.- Rezat Laszka - wymamrotał Jurko.- Na koń! - dodał Pasza.Wyrzucili niedopity antałek wódki i skoczyli na siodła. W pięciu pognali przez las na swoich chabetach i wiejskich podjezdkach.Młody szlachcic dojrzał cienie pędzące przez ostęp. Wypadli tuż przed nim zza linii lasu. Pięciu obdartych, brudnych Kozaków. Osełedce i sumiaste wąsy powiewały bardziej, niż grzywy ich koni. - Hałła! Hałła! - skandowały tatarski okrzyk ochrypłe gardła.Szlachetka szarpnął za rękojeść szabli. Ormianka wyskoczyła z pochwy sycząc groźnie. Wzniósł szablę ponad głowę, wywinął groźnego młyńca. I to było wszystko, co mógł zrobić.Głośny wystrzał wstrząsnął powietrzem. Kula z samopału pognała w stronę piersi młodzika, szabla wypadła z martwych palców w połowie manewru. Pocisk wyrywa z kulbaki i ciska bezwładnego o ziemię.Anatolijczyk kwiczy przerażony i rzuca się do ucieczki. Pozbawiony ciężaru swego pana gna jak opętany, a strach dodaje mu skrzydeł. Dwóch Kozaków rusza w pogoń za uciekającym koniem. Takie zwierzę, w dodatku szlachetnej krwi, to cenny kąsek dla brygantów, tak samo jak husarska kulbaka i pełne juki.Pozostałych trzech doskakuje do zaatakowanego i zamiera bez ruchu. Szlachetka jeszcze dycha i powoli sięga do pistoletu. Jest jednak przecież ranny i zbyt wolny - nie zdąży chwycić za półhak. Jurko bierze mocny zamach i uderza Lacha czekanem w twarz. Kompani patrzą na niego z podziwem. Siła ciosu roztrzaskała Polakowi głowę. Oczodoły i kość nosowa zapadła się do środka czaszki. Krew i płyn mózgowy poplamiły wszystko wokół, łącznie z Kozakami. Jurko czując kropelki wilgoci na wargach oblizał się instynktownie. Nie zwrócił nawet uwagi na metaliczny posmak tego, co przełknął. Razem z kompanami rzucił się na zwłoki szlachcica, żeby zrabować co znaczniejsze łupy. Tak odszedł pan brat Dyjonizy Wilczyński herbu Krzyżtopór, pan na Nowej Wsi, porucznik chorągwi pancernej hetmana Koniecpolskiego. Odszedł samotnie, odarty do naga, bez godnego pochówku - porzucony na stepie. Ot, kapryśna panna Ukraina. Tutaj wszyscy umierają podobnie. Na stepie wilkom wszystko jedno, czy wyżerają wnętrzności pana brata, wolnego Kozaka, zwykłego chłopa czy zdechłej wrony. Tutaj w końcu wszyscy jesteśmy sobie równi. Zajazd „Pod starą onucą” był miejscem, jakich na Kresach Wschodnich wiele. Sporych rozmiarów budynek był pokryty spadzistą strzechą, konstrukcję podtrzymywały ściany z bielonych belek, a obowiązkowe kurze łajno walało się po podwórzu. Przy studni wokół żurawia przewracało się kilku zalanych w sztok Zaporożców. Z wnętrza karczmy dobiegały pijańskie wrzaski i smętna muzyka bandury.Przez brudne okna sączyły się cienkie strużki przytłumionego światła. Blask świec omiatał klepisko, ciężkie drewniane ławy i stołki. Przy stołach zasiadali Kozacy w różnym stopniu upojenia. Twarze poznaczone bliznami, śladami po ospie, głębokimi bruzdami na groźnych obliczach, naznaczonych latami doświadczeń z dzikich pól Ukrainy.W rogu sali zasiadał stary Sirko z bielmem na lewym oku. Spod chłopskiej futrzanej czapy wymykał się natłuszczony osełedec. Mężczyzna w spracowanych dłoniach dzierżył bandurę, melancholijnym głosem snuł dumkę o kozackim życiu. Na stoliku obok stał antałek przedniej wódki; wszyscy chętnie stawiali muzykowi, który nie odmawiał.Przy środkowej ławie zasiadał Kozak otoczony tłumkiem gapiów. Ten człowiek miał na sobie karmazynowy żupan poznaczony plamami rudej krwi, u jego pasa wisiała szabla zdobiona cennymi kamieniami. Rzeczy ewidentnie zbyt cenne dla zwykłego mołojca. Kozak opowiadał jakąś historię, Zaporożcy słuchali. Ich pełen podziwu wzrok i półotwarte usta zdradzały fascynację, ręce zastygły w bezruchu.- I właśnie wtedy wypadła na nas cała pancerna chorągiew! - opowiadał Jurko- Spasi Chryste! Cała chorągiew?- Toć mówię, że cała - ciągnął Kozak - Ale moja kompania nie w ciemię bita. Ha! Wypalili my z samopałów do lackich biesów. Oj! Mówię wam bracia, nie było czego z Polaczków zbierać - tutaj Jurko przerwał i sięgnął po wódkę. - Do mnie Żydzie! - wrzasnął, kiedy już zwilżył gardło - kolejkę przedniego trójniaka stawiam wszystkim tu obecnym! Tylko szybko Żydzie nóżkami przebieraj, bo cię czekanem pogłaskam.Po chwili Chaim przytargał dzbany pełne świetnego miodu.- Na szczastie! - wrzasnął Jurko- Na szczastie! Slava bracia! Slaaava!Jurko po wzniesionym toaście ciągnął dalej przemowę:- Mówię wam bracia, Lacką sobakę ubić nie problem. My sami z kompanią pół chorągwi usiekli. Jak nam Boh hospodar da to my budum rezat Lachów na wsiej Ukrainie pod atamanem Chmielnickim. Bo wiecie bracia, że batko Chmiel rewoltę umyślił?- Dobrze to! Lackie pany na smert zasługują - odezwał się ponury Kozak postury niedźwiedzia - oczy nam panoczki regestrami mydlą, jak my im potrzebni to na Sicz po pomoc listy ślą i my pomagamy. Jak Rzeczpospolita żadnej nagłej potrzeby nie ma to jak sobaki nas traktują! Herbów nam odmawiają i przywilejów.- Smert im! Smert Lachom! - krzyknął ktoś z tłumu- Dobrze gadacie, bracia - ozwał się znowu Jurko - Nam do atamana ruszać i zaciąg poczynić! Kto ze mną?- Jurko na atamana! Slava Jurko! - wrzasnęła czerń- Prowadź nas do Chmielnickiego - ozwał się ten o niedźwiedziej posturze - Jurko! Utopimy Ukrainę w lackiej krwi