Stepowe opowieści

+
Stepowe opowieści

Jest to pierwsze opowiadanie jakie gdziekolwiek publikuje. Liczę na krytykę i może jakiś pomocne rady stałych bywalców tego działu. Życzę chociaż odrobiny przyjemności z czytania mojego tekstu ;) PS. Wersja po koziekowej ingerencji„Stepowe opowieści” ver 1.1 Puklerz Heliosa górował niepodzielnie na niebie, a jego władzy nad stepem nie przysłaniała żadna niepokorna chmura. Każdy promień padał bez przeszkód na poskręcane pnie wiekowych drzew i osuszał błotniste trakty wijące się po horyzont. W uszach dźwięczał spokojnie lekki szum wiatru, który chłodził rozgorączkowaną twarz i głaskał skąpą roślinność. Hulał niczym wolny mołojec z niespełnionych snów Chmielnickiego. Koń wierci się niecierpliwie, czujnie przestępuje z nogi na nogę. Silne słońce daje o sobie znać. Spod rysiego kołpaka spływają kropelki potu, spadając na suchą ziemię. Wpełzają też za kołnierz i pędzą dalej po plecach. Pomimo swej lekkości, ich ciężar jest udręką dla przemierzającego step. W sercu każdego taka podróż wzbudza wątpliwości i obawy. Jednak ciężka szabla u boku daje poczucie siły i pewność siebie - duma i oczko w głowie każdego polskiego szlachcica. Lecz nawet ta siejąca strach broń nie mogła nic zrobić nieznośnemu gorącu. To słońce naprawdę grzeje zbyt mocno. Półhak za pasem uwierał nieprzyjemnie. Falujące trawy hipnotyzują, przyciągają coraz mocniej. Wiatr na stepie wzbudza zazdrość, wyzwala ukryte pragnienia. Szybka decyzja: szarpnięcie za uzdę i delikatne kopnięcie boków konia. Kary anatolijczyk ospale obraca się w prawo i powolnym krokiem zbacza z traktu. Początkowo powoli stawia kopyta, potrząsa kształtną głową rozsypując piękną grzywę, po czym przyspiesza, rysią pędzi w dół w stronę ściany lasu. Teren łagodnie opada. Wierzchowiec mknie w dół zbocza, wyciąga mocno pęciny w szaleńczym galopie. Kopyta uderzają rytmicznie, zaś ziemia drży. Mięśnie prężą się dumnie na końskim zadzie. Anatolijczyk wyciąga mocno głowę na smukłej szyi. Grzywa rozwiewa się malowniczo, podobnie jak tańczą trawy. Znad końskich uszu widać uciekającą spod kopyt ziemię. Karmazynowa delia powiewa za plecami, pęd targa czaplimi piórami u kołpaka, a wiatr przyjemnie studził rozgrzaną i spoconą twarz. Niewzruszona ściana drzew zbliża się coraz bardziej, omszałe pnie bukowego lasku rosną w oczach. Szlachcic ciągnie za uzdę i zwierzę posłuszne jego rozkazom płynnie skręca w lewo, tuż przed pierwszymi drzewami.Koń wyraźnie zmęczył się szaleńczym tempem jazdy, piana spływa płatami z jego boków. Jeździec zwalnia, stępa jedzie wzdłuż linii drzew. Jedzie spokojny i zadowolony; może wracać na szlak. Sylwetka konnego miga niewyraźnie między drzewami. Widać bogatą szkarłatną delię, szablę zdobioną drogimi kamieniami, kołpak z trzęsieniem. Młody szlachetka jedzie spokojny i pewny siebie... zbyt pewny siebie. Jeździec wzbudza zainteresowanie tych, którzy kryją się w lesie.- Rezat Laszka - wymamrotał Jurko.- Na koń! - dodał Pasza.Wyrzucili niedopity antałek wódki i skoczyli na siodła. W pięciu pognali przez las na swoich chabetach i wiejskich podjezdkach.Młody szlachcic dojrzał cienie pędzące przez ostęp. Wypadli tuż przed nim zza linii lasu. Pięciu obdartych, brudnych Kozaków. Osełedce i sumiaste wąsy powiewały bardziej, niż grzywy ich koni. - Hałła! Hałła! - skandowały tatarski okrzyk ochrypłe gardła.Szlachetka szarpnął za rękojeść szabli. Ormianka wyskoczyła z pochwy sycząc groźnie. Wzniósł szablę ponad głowę, wywinął groźnego młyńca. I to było wszystko, co mógł zrobić.Głośny wystrzał wstrząsnął powietrzem. Kula z samopału pognała w stronę piersi młodzika, szabla wypadła z martwych palców w połowie manewru. Pocisk wyrywa z kulbaki i ciska bezwładnego o ziemię.Anatolijczyk kwiczy przerażony i rzuca się do ucieczki. Pozbawiony ciężaru swego pana gna jak opętany, a strach dodaje mu skrzydeł. Dwóch Kozaków rusza w pogoń za uciekającym koniem. Takie zwierzę, w dodatku szlachetnej krwi, to cenny kąsek dla brygantów, tak samo jak husarska kulbaka i pełne juki.Pozostałych trzech doskakuje do zaatakowanego i zamiera bez ruchu. Szlachetka jeszcze dycha i powoli sięga do pistoletu. Jest jednak przecież ranny i zbyt wolny - nie zdąży chwycić za półhak. Jurko bierze mocny zamach i uderza Lacha czekanem w twarz. Kompani patrzą na niego z podziwem. Siła ciosu roztrzaskała Polakowi głowę. Oczodoły i kość nosowa zapadła się do środka czaszki. Krew i płyn mózgowy poplamiły wszystko wokół, łącznie z Kozakami. Jurko czując kropelki wilgoci na wargach oblizał się instynktownie. Nie zwrócił nawet uwagi na metaliczny posmak tego, co przełknął. Razem z kompanami rzucił się na zwłoki szlachcica, żeby zrabować co znaczniejsze łupy. Tak odszedł pan brat Dyjonizy Wilczyński herbu Krzyżtopór, pan na Nowej Wsi, porucznik chorągwi pancernej hetmana Koniecpolskiego. Odszedł samotnie, odarty do naga, bez godnego pochówku - porzucony na stepie. Ot, kapryśna panna Ukraina. Tutaj wszyscy umierają podobnie. Na stepie wilkom wszystko jedno, czy wyżerają wnętrzności pana brata, wolnego Kozaka, zwykłego chłopa czy zdechłej wrony. Tutaj w końcu wszyscy jesteśmy sobie równi. Zajazd „Pod starą onucą” był miejscem, jakich na Kresach Wschodnich wiele. Sporych rozmiarów budynek był pokryty spadzistą strzechą, konstrukcję podtrzymywały ściany z bielonych belek, a obowiązkowe kurze łajno walało się po podwórzu. Przy studni wokół żurawia przewracało się kilku zalanych w sztok Zaporożców. Z wnętrza karczmy dobiegały pijańskie wrzaski i smętna muzyka bandury.Przez brudne okna sączyły się cienkie strużki przytłumionego światła. Blask świec omiatał klepisko, ciężkie drewniane ławy i stołki. Przy stołach zasiadali Kozacy w różnym stopniu upojenia. Twarze poznaczone bliznami, śladami po ospie, głębokimi bruzdami na groźnych obliczach, naznaczonych latami doświadczeń z dzikich pól Ukrainy.W rogu sali zasiadał stary Sirko z bielmem na lewym oku. Spod chłopskiej futrzanej czapy wymykał się natłuszczony osełedec. Mężczyzna w spracowanych dłoniach dzierżył bandurę, melancholijnym głosem snuł dumkę o kozackim życiu. Na stoliku obok stał antałek przedniej wódki; wszyscy chętnie stawiali muzykowi, który nie odmawiał.Przy środkowej ławie zasiadał Kozak otoczony tłumkiem gapiów. Ten człowiek miał na sobie karmazynowy żupan poznaczony plamami rudej krwi, u jego pasa wisiała szabla zdobiona cennymi kamieniami. Rzeczy ewidentnie zbyt cenne dla zwykłego mołojca. Kozak opowiadał jakąś historię, Zaporożcy słuchali. Ich pełen podziwu wzrok i półotwarte usta zdradzały fascynację, ręce zastygły w bezruchu.- I właśnie wtedy wypadła na nas cała pancerna chorągiew! - opowiadał Jurko- Spasi Chryste! Cała chorągiew?- Toć mówię, że cała - ciągnął Kozak - Ale moja kompania nie w ciemię bita. Ha! Wypalili my z samopałów do lackich biesów. Oj! Mówię wam bracia, nie było czego z Polaczków zbierać - tutaj Jurko przerwał i sięgnął po wódkę. - Do mnie Żydzie! - wrzasnął, kiedy już zwilżył gardło - kolejkę przedniego trójniaka stawiam wszystkim tu obecnym! Tylko szybko Żydzie nóżkami przebieraj, bo cię czekanem pogłaskam.Po chwili Chaim przytargał dzbany pełne świetnego miodu.- Na szczastie! - wrzasnął Jurko- Na szczastie! Slava bracia! Slaaava!Jurko po wzniesionym toaście ciągnął dalej przemowę:- Mówię wam bracia, Lacką sobakę ubić nie problem. My sami z kompanią pół chorągwi usiekli. Jak nam Boh hospodar da to my budum rezat Lachów na wsiej Ukrainie pod atamanem Chmielnickim. Bo wiecie bracia, że batko Chmiel rewoltę umyślił?- Dobrze to! Lackie pany na smert zasługują - odezwał się ponury Kozak postury niedźwiedzia - oczy nam panoczki regestrami mydlą, jak my im potrzebni to na Sicz po pomoc listy ślą i my pomagamy. Jak Rzeczpospolita żadnej nagłej potrzeby nie ma to jak sobaki nas traktują! Herbów nam odmawiają i przywilejów.- Smert im! Smert Lachom! - krzyknął ktoś z tłumu- Dobrze gadacie, bracia - ozwał się znowu Jurko - Nam do atamana ruszać i zaciąg poczynić! Kto ze mną?- Jurko na atamana! Slava Jurko! - wrzasnęła czerń- Prowadź nas do Chmielnickiego - ozwał się ten o niedźwiedziej posturze - Jurko! Utopimy Ukrainę w lackiej krwi
 
+ dobrze oddane realia+ bdb słownictwo+ bogate w epitety obrazowe opisy, podstawa każdego dobrego opowiadania+ ciekawa, przemyślana historia- zdarzają się zbędne, zbyt liczne zdania opisowe, przez co wstęp na siłę się ciągnie- drobne błędy w styluogólnie wrażenie bardzo dobre
Spod rysiego kołpaka spływa kropelka potu, zygzakami spływa w dół
powtórzenie w tym samym zdaniu
Wiatr na stepie wzbudza zazdrość
Czytając wstęp brniemy przez bogate opisy. Dużo tekstu, mało treści. Wszystko jest odpowiednio wyważone ale właśnie od tego momentu, od tego potknięcia zaczynamy się niepotrzebnie zastanawiać "po co". Po co tyle zdań i czy mają sens. Dopiero później można się domyślić czyja to zazdrość, ale co ma z tym wspólnego wiatr?
Wzniósł szablę nad głowę i... i to by było na tyle jeśli idzie o akcje obronne
"i to by było na tyle" kolokwializm nie pasujący to reszty tekstuTyle zauważyłem po pobieżnej lekturze.
 
Pierwszorzędny pisarz spośród tych drugorzędnych
To Gombrowicz o Sienkiewiczu. Jako że piszesz podobnie do niego, zastanów się nad tym cytatem. Ciekawe opisy, nieraz dość szybkie. Niestety czasem z tą szybkością powstaje też wrażenie pewnego dystansu i braku uczuć. Popracuj też nad interpunkcją i formatowaniem, szczególnie w dialogach. Pamiętaj, że praca i progres to ciągle tworzący się proces, więc ćwicz, czytaj i pisz.
Zajazd pod starą onucą był miejscem jakich wiele na kresach wschodnich.
Unikaj takich zdań na początku akapitu, są sztampowe i psują dalszy, dobry już, opis.
ściany z bielonych beli
A nie belek?
 
Pierwszorzędny pisarz spośród tych drugorzędnychTo Gombrowicz o Sienkiewiczu. Jako że piszesz podobnie do niego, zastanów się nad tym cytatem. Ciekawe opisy, nieraz dość szybkie. Niestety czasem z tą szybkością powstaje też wrażenie pewnego dystansu i braku uczuć. Popracuj też nad interpunkcją i formatowaniem, szczególnie w dialogach. Pamiętaj, że praca i progres to ciągle tworzący się proces, więc ćwicz, czytaj i pisz.
Sienkiewicza właśnie nigdy za wzór nie uważałem. Dlatego, że miał on spore problemy z oddaniem realiów sarmackiej Polski. Raczej starałem się wzorować na Jacku Komudzie, który imo przewyższa o wiele Sienkiewicza. Chociaż zdaje sobie sprawę, że podobieństwo tematów może mnie do Sienkiewicza w twoich oczach upodabniać. W każdym razie dzięki za wasze opinie. Dużo dla mnie znaczą bo jak wspominałem jest to mój pierwszy publikowany tekst. Postaram się poprawić błędy w kontynuacji tej historii (która ukaże się soon ;) narazie mam tylko pobieżny szkic fabularny)
 
Mimo małego zainteresowania opowiadaniem (zaledwie dwóch komentujących :() zamieszczam kontynuacje stepowych opowieści. Oczywiście z niecierpliwością wyczekuję uwag dot. postaci, fabuły itd. Nie mam zamiaru spojlerować, ale muszę napisać, że historia rozpędza się i nabiera rumieńców. Gdyby ktoś zainteresował się losami sotnika Wawrzyna i WIlczyńskiego to informuje, że jestem w trakcie pracy nad częścią trzecią i finałową. Cóż, życzę miłej lektury :)PS. Wersja poprawiona przez Kozieka"Stepowe opowieści II" ver 1.1Podwórze karczmy Jurko Wawrzyn wyszedł na podwórze karczmy „Pod starą onucą”. Zmrużył nieprzyzwyczajone do światła dziennego oczy. Mrugał przez chwilę, krzywiąc się przy tym, po czym odzyskał ostrość widzenia. Tuż za nim z karczmy wychynęło około dwudziestu mołojców, tak samo mrużąc oczy, razem tworząc komiczny efekt. Wszyscy z szablami i pistoletami przy bokach. Brunatną masę hultajstwa prowadził ogromnych rozmiarów Kozak. Olbrzym ten został najbliższym druhem nowego wodza. Zwał się Iwan Bohdanowicz. Jego prosta stepowa dusza miała jeden cel - być wiernym na śmierć i życie Wawrzynowi, którego uznał za swego dowódcę i wzór.Jurko był zadowolony - nigdy w życiu nie miał takiej władzy w rękach. Nakazał swoim ludziom wsiąść na koń. Poprowadził ich do najbliższej wioski. Trakt wiódł do lichej wioszczyny zwanej Jerzmanowem. Kiedy wjechali między zabudowania, chłopi oglądali się na nich złowrogo. Jurko poprowadził mołojców na główny plac Jerzmanowa, tuż obok drzwi sołtysa. Na miejscu wydał rozkazy. Nakazał przyprowadzić wszystkich chłopów na plac. Jego konni poplecznicy rozjechali się po całej wiosce. Wyważali drzwi sadyb, łomotali w okiennice. Po chwili na placyk zaczęli schodzić się chłopi - popychani i bici przez ludzi Wawrzyna spodziewali się najgorszego. Kozak patrzył w brudne, wystraszone i niepewne oblicza mieszkańców. Wyglądali na prostych i spokojnych kmieci. Miało się to niebawem zmienić. Jurko zaparł się pod boki i rozpoczął przemowę z końskiego grzbietu. Chłopi spoglądali w górę na dumnego młodzieńca. Odziany w delię z błyszczącą szablą przy boku imponował im. Młody Kozak z przystojną, ogorzałą twarzą i długim osełedcem zakręconym wokół ucha. Mówił do nich o powstaniu Chmielnickiego, o niedoli chłopstwa. Prawił o konieczności wybicia polskich panów, wrogów wiary prawosławnej.Tłum nie zareagował żadnym pomrukiem, żadnym szeptem ni krzykiem.Zupełnie do nich nie trafiał.Jurko podrapał się po wygolonym łbie; uderzył w inne tony. Wskazał na swój strój i szablę, opowiadał o zdobyczach i łupach, które łatwo wydrzeć polskim panom. Z tłumu wystąpiło kilkunastu ochotników. Wawrzyn spojrzał na nich: Młodzi, ogorzali mężczyźni. Najwięksi rezuni w całej wiosce. Właśnie takich ludzi potrzebował.Podwładni Wawrzyna zorganizowali kilka wozów. Na rozkaz wodza wymusili na chłopach kontrybucje. Brali jedzenie, wódkę, miód i kosy osadzone na sztorc. Załadowali wszystko na wozy i ruszyli na wschód, w stronę Siczy i Chmielnickiego.Obóz wojsk koronnych Na sporej przestrzeni rozmieszczono równe rzędy namiotów, rząd białych płacht ciągnęły się bez końca, zaś pomiędzy nimi wąskimi uliczkami przechadzali się panowie bracia z wysoko podgolonymi łbami. W obozie panowała dyscyplina, centralne miejsce zajmowały bogate namioty towarzyszy z chorągwi husarskiej, wokoło rozbito skromniejsze siedliska pancernej jazdy, która w bitwie wspomagała skrzydlatych jeźdźców. Na obrzeżach obozu majaczyły płachty rozstawione przez piechotę autoramentu cudzoziemskiego. W samym środku obozowego czworoboku stał dumnie ogromny namiot dowództwa. W przestronnym wnętrzu przy mapach zasiadał pułkownik Paweł Wilczyński wraz z porucznikami. Dowódca był zaniepokojony - czekał na swego młodszego brata - Dionizego, który miał przybyć dwa dni temu, by objąć porucznikowską buławę.- Panie pułkowniku, nie ma co się chmurzyć, chłopak na pewno przybędzie - Powiedział porucznik Gedeon Witebski- Prawda to - dodał Patryk Żytomirski - pewnie na murwach w Kijowie tyle czasu traci - zarechotał rubasznie- Zawrzeć pyski - rzucił od niechcenia pułkownik - Ktoś się zbliża. Rzeczywiście, przed namiotem dało się słyszeć łomot końskich kopyt. Płachta wejściowa rozchyliła się i do wnętrza wszedł pachołek z listem w dłoni. Skłonił się nisko towarzystwu i zamilkł, jakby nie wiedział od czego ma zacząć.- Panie pułkowniku, przynoszę złe wieści.- Gadaj śmiało chłopcze, do rzeczy.- Na trakcie prowadzącym do obozu znaleziono zwłoki brata waszej mości - smutnie zwiesił głos - oto jego sygnet.Pułkownik wyciągnął dłoń po błyszczący przedmiot i przyjrzał się herbowi na pierścieniu. Wilczyński opuścił głowę w dół i schował ją w dłoniach, aby ukryć łzę spływającą po policzku. Pachołek położył na stół zapieczętowany zwój pergaminu. Pułkownik zerwał pieczęć hetmana Koniecpolskiego i szklanymi oczami odczytywał pochyłe pismo przełożonego.- Waszmościowie! Na Ukrainie bunt, Chmiel podniósł łeb i szuka pomsty na polskich panach. W rejonie naszej stanicy jakiś chłop, niejaki Jurko Wawrzyn podżega rezunów do walki. Hetman nakazuje z miejsca uderzyć na niego z naszymi chorągwiami.- Na Kozaków waszmościowie! Bić chama, kto w Boga wierzy! - wrzasnęli porucznicy.- Każcie trąbić do apelu, czas na inspekcję generalną.Po chwili w obozie zagrała trąbka, zakotłowało się. Towarzysze powoli schodzili się pod namiot dowództwa.Inspekcja Pułkownik Wilczyński siedział na białym koniu, w wysokiej kulbace; dłoń trzymał na rękojeści szabli. Jego straszne oczy pałały żądzą zemsty. Przejeżdżał stępa wzdłuż długich szeregów wojska.Najpierw stała duma pułkownika, chorągiew husarska. Skrzydlaci jeźdźcy stali nieruchomo, dumni i groźni. W pierwszych szeregach szlachetni panowie bracia, a dalej młodzi pocztowi. Wypolerowane napierśniki błyszczały w słońcu, ryngrafy i wizerunki Maryi odcinały się od gładkiej powierzchni pancerzy. Wysoko nad głowami husarzy łomotały biało-czerwone proporce z kawaleryjskimi krzyżami. Dalej w szeregach ustawiły się dwie chorągwie towarzyszy pancernych, twardych i zaprawionych w bojach żołnierzy. Większość miała na sobie żelazne kolczugi, niektórzy grube skórzane pancerze. Głowy pancernych chroniły misurki i kolcze osłonki na kark. Nadziaki, szable i pistolety zatknięte za pasy budziły słuszny respekt.Na znak pułkownika wszyscy ruszyli przez bramę. Jechali czwórkami, wpierw husarze, później pancerni, a na szarym końcu tabor wraz z czeladzią. Podążali na południe. Dowódca zamierzał przeciąć Wawrzynowi drogę na Sicz. Wilczyński pałał chęcią mordu; nie mógł doczekać się pierwszej wioski buntowników.Wieś na trasie wojsk Wawrzyna Jurko Wawrzyn prowadził swoją ochotniczą chorągiew traktami w stronę Siczy. Podróżowali od wioski do wioski. Ludzie Wawrzyna brali co chcieli; nie brakowało im niczego. Dla wielu Kozaków były to najlepsze czasy w życiu. Nie byli głodni, nie brakło im gorzałki. Łączyło ich poczucie wspólnoty i podobne cele - żądza łupów i zemsty na polskich panach.Drogą ciągnęły dziesiątki wozów, dookoła nich kłębiła się kozacka piechota. Chłopi uzbrojeni w spisy, rohatyny, samopały. Szli bezładnie, nie trzymali równego kroku. Nad szeregami unosiła się pieśń. Muzycy na wozach przygrywali maszerującym. Słychać było głuchy warkot bębnów i świergotanie piszczałek.Na czele jechała konna gwardia Jurko Wawrzyna, a właściwie sotnika Wawrzyna. Taki właśnie tytuł nadał sobie młody Kozak na ostatnim postoju. Dumni Mołojcy kiwali się sennie w kulbakach. Tuż obok sotnika na ogromnym koniu pociągowym jechał Iwan Bohdanowicz. - Nie wiem czy słusznie czynię, Iwan. Toć my własnych braci grabimy, nie Lachów - zastanawiał się na głos Jurko - Podobno ciągną na nas pancerne chorągwie. Nasi rekruci nie wyszkoleni. Wozów za mało, żeby się za nimi skryć. Nasza piechota może w otwartym polu nie zdzierżyć.- Spokojnie batko. Toć my wojsko Chrystusowe, za wiarę naszą prawosławną walczym. Boh hospudar z nami, kto przeciw? Każdy, kto nas wspomóc nie zechce ten zdrajca i kiep - dowodził Iwan - I jako taki na śmierć zasługuje.Jurko nachmurzony jechał na czele kolumny. Wprowadził ludzi między zabudowania kolejnej wioski. Ochotnicy już czekali gotowi ze spisami i kosami osadzonymi na sztorc. Przywódca grupy skoczył do sotnika przysięgać wierność sprawie, klął się na grób swoich rodziców. Jednak oni zamiast przewracać się pod ziemią obserwowali go z wyraźną dumą z tłumku pobliskich gapiów. Nawet barwna opowieść o ich bohaterskiej śmierci za wolną Ukrainę nie zdarła im uśmiechu z twarzy.Wawrzyn skinął na Bohdana Iwanowicza. Konni semeni ruszyli w stronę zabudowań. Grabili wioskę bez litości, brali wszystko, co mogło się przydać. Po chwili nad strzechami wybuchł lament kobiet i wrzaski mężczyzn. Opornych chłopów ludzie Wawrzyna tłukli kułakami. Na wykrzywione twarze kmiotków spadały razy nahajki.Ochotnicy z wioski pomagali grabić niedawnych sąsiadów. Jurko z ciekawością rozglądał się wokół. Oczyma chłonął obrazy zniszczenia. Jego szeregi pomaszerowały na wschód. Jurko zostawiał za sobą ogołocone wioski, wygłodniałych chłopów i bandy swawolnych brygantów. Ochotnicy napływali do niego ze wszystkich stron. Nawet on sam nie spodziewał się tak oszałamiającej kariery w szeregach buntowników. Prowadził setki Kozaków na spotkanie chorągwi Wilczyńskiego. Nie mógł się już doczekać swojej pierwszej bitwy.Kolumna marszowa wojsk Wilczyńskiego Paweł Wilczyński spoglądał z wysokości kulbaki na sołtysa Jerzmanowa. Wypytywał go o mężczyzn, których brakowało we wsi. Sołtys płakał, skomlał i błagał o litość. Wilczyński milczał. Palił chłopa beznamiętnym, nieludzkim spojrzeniem. Rozglądał się dookoła błyszczącymi zimnym ogniem oczyma. Otaczała go chorągiew pancernych. Reszta wojska odpoczywała przy ogniskach wokół wioski.Pułkownik skinął na porucznika Witebskiego... Kłęby czarnego dymu widać było z oddali. Wrzaski mordowanych niosły się po polach wokół wioski. Szczelny kordon obozujących żołnierzy opasał miejscowość tak, że nawet mysz nie zdołałaby się przecisnąć. Na wąskich uliczkach między sadybami szaleli Polacy. Ciskali płonące żagwie na słomiane strzechy, nahajami zaganiali chłopów w stronę placu. Drzewa wokół wsi już uginały się pod ciężarem upiornych wisielców. Plac przed drzwiami sołtysa zamienił się w lasek pali. Na zaostrzonym drewnie podrygiwali ukraińscy chłopi. Krew spływała po sękatej powierzchni tworząc na ziemi kleiste kałuże. W centralnym punkcie, na najwyższym palu energicznie podrygiwał sołtys. Umierający błagali o litość, modlili się i przeklinali krzątających się pod nimi Polaków. Pułkownik siedział wyprostowany i milczący w siodle. Łuna pożaru oświetlała jego żupan. Złote zdobienia lśniły odbitym blaskiem ognia.Najgorszy widok stanowiły chłopskie dzieci. Brudne i obdarte kłębiły się pod palami nawołując umierających rodziców. Niektóre rączkami czepiały się końskich ostróg i błagały o litość dla swoich rodzin. Inne leżały z twarzami wciśniętymi w błoto, dłońmi zatykały uszy, żeby nie słyszeć jęków mordowanych.Pułkownik miał dość tej jatki. Wyprowadził ludzi ze wsi i znów czwórkami podążali na spotkanie Kozaków Jurko Wawrzyna. - Bóg jest z nami - wyszeptał Wilczyński, jakby dla uspokojenia sumienia.Ledwie minęło kilka dnia ich marszu, a wszyscy Kozacy na Ukrainie drżeli na sam dźwięk nazwiska mściwego pułkownika. Wszędzie, gdzie stanęły pułkownikowskie chorągwie zostawało tylko niebo i goła ziemia. Trasę przemarszu Pawła Wilczyńskiego znaczył ból i cierpienie oraz pale wbite wzdłuż traktów.Tabor kozacki, spotkanie starszyzny- Bracia Kozacy! Lachy na nas idom. Czambuły donoszą, że ciągną na nas trzy chorągwie - oznajmił Jurko Wawrzyn - Iwan! Czas rozwinąć szyki.- Tak jest, batko.Kozacy niechętnie budzili się na dźwięk bębnów. „Lachy blisko” - pomknęła wieść po kozackim obozowisku. Ludzie chwytali za broń i rozwijali obronne formacje przed obozem. Promienie słoneczne odbijały się w wygolonych głowach mołojców i ostrzach spis. Ostateczna rozprawa była blisko, czuć to było w kościach. Obóz wojsk koronnych, namiot dowódcy- Panie pułkowniku! Zwiadowcy wrócili. Dwa kilometry przed nami spory obóz kozacki - wykrzyczał posłaniec w stronę pułkownika.- Trąbić wsiadanego - odpowiedział krótko Wilczyński.Dowódcy rozbiegli się do swoich chorągwi. Panowie bracia w obozie nawoływali pocztowych. Powoli przed bramą ustawiła się kolumna marszowa. Dowódca dał znak do wymarszu.
 
Jurko Wawrzyn wyszedł na podwórze karczmy „pod starą onucą”. Zmrużył oczy nieprzyzwyczajone do światła dziennego. Mrugał przez chwile po czym odzyskał ostrość widzenia. Tuż za nim z karczmy wychynęło około dwudziestu mołojców. Wszyscy z szablami i pistoletami przy bokach. Brunatną masę hultajstwa prowadził ogromnych rozmiarów Kozak. Olbrzym ten został najbliższym druhem nowego wodza. Kozak zwał się Iwan Bohdanowicz. Postanowił być wiernym na śmierć i życie Wawrzynowi, którego uznał swoim dowódcą.
Jurko Wawrzyn wyszedł na podwórze karczmy „Pod starą onucą”. Zmrużył nieprzyzwyczajone do światła dziennego oczy. Mrugał przez chwilę, krzywiąc się przy tym, po czym odzyskał ostrość widzenia. Tuż za nim z karczmy wychynęło około dwudziestu mołojców, tak samo mrużąc oczy, razem tworząc komiczny efekt. Wszyscy z szablami i pistoletami przy bokach. Brunatną masę hultajstwa prowadził ogromnych rozmiarów Kozak. Olbrzym ten został najbliższym druhem nowego wodza. Zwał się Iwan Bohdanowicz. Jego prosta stepowa dusza miała jeden cel - być wiernym na śmierć i życie Wawrzynowi, którego uznał za swego dowódcę i wzór.
Jurko był zadowolony, nigdy w życiu nie miał takiej władzy w rękach.
Do takich sytuacji w tekście polecam '-' albo ':'Jurko był zadowolony: nigdy w życiu nie miał takiej władzy w rękach.Jurko był zadowolony - nigdy w życiu nie miał takiej władzy w rękach.Wygląda estetyczniej.
Kiedy wjechali między zabudowania chłopi oglądali się na nich złowrogo.
Kiedy wjechali między zabudowania, chłopi oglądali się na nich złowrogo.Przecinki, popracuj nad nimi.Polecam też słownik synonimów, gdyż niektóre wyrazy przewijają się w tekście stanowczo za często, na przykład 'Kozak'.
Jurko podrapał się po wygolonym łbie; zaczął mówić zgoła z innej beczki.
Tego typu zabiegi przydają się opisywania przyrody, zjawisk, mniej zaś do ludzi. Teraz następuje skojarzenia 'głowa - beczka', można odnieść wewnętrzne, komiczne przekonanie, że zamiast mówić 'głową - beczką' mówi na przykład 'rzycią- beczką'.
Na sporej przestrzeni rozmieszczono równe rzędy namiotów. Białe płachty ciągnęły się bez końca. Wąskimi uliczkami przechadzali się panowie bracia z wysoko podgolonymi łbami. W obozie panowała dyscyplina, centralne miejsce zajmowały bogate namioty towarzyszy z chorągwi husarskiej. Wokół rozbito skromniejsze siedliska pancernej jazdy, która w bitwie wspomagała skrzydlatych jeźdźców. Na obrzeżach obozu majaczyły płachty rozstawione przez piechotę autoramentu cudzoziemskiego. W samym środku obozowego czworoboku stał dumnie, ogromny namiot dowództwa. W przestronnym wnętrzu przy mapach zasiadał pułkownik Paweł Wilczyński wraz z porucznikami. Dowódca był zaniepokojony gdyż czekał na swego młodszego brata- Dionizego, który miał przybyć dwa dni temu aby objąć porucznikowską buławę.
Mniej kropek, więcej przecinków, mniej zdań, a większe. Jeśli nie ma jakiś szczególnych przeciwieństw, polecam łączyć zdania, tak by tworzyły harmonijną i spokojną przestrzeń tekstu.Gdyby warto byłoby akcentować treść po tych kropkach, to zwróciłbyś czytelnikowi uwagę jak trzeba na poszczególne elementy opisu.
Tuż za nim z karczmy wychynęło około dwudziestu mołojców. Wszyscy z szablami i pistoletami przy bokach.
Tak jak tutaj, przecinek by osłabiał siłę opisu, a kropka ją wzmocniła. Tu są mołojcy. Mają pistolety. A nie mołojcy z pistoletami. Jest dobrze postawiony akcent treściowo-formowy, jak to mówię.
-Panie pułkowniku, nie ma co się chmurzyć, chłopak przybędzie- Powiedział porucznik Gedeon Witebski-Prawda to- dodał Patryk Żytomirski- pewnie na murwach w Kijowie tyle czasu traci- zarechotał rubasznie-Zawrzeć pyski- rzucił od niechcenia pułkownik- Ktoś się zbliża.
Spacje, spacje oraz kropki :]
Pułkownik Wilczyński siedział na białym koniu, w wysokiej kulbace; dłoń trzymał na rękojeści szabli.
O, to już bardziej pasuje to ';', gdyż nie ma czynności tak skrajnie człowieczej.Końcówkę bym albo bardziej napisał bardziej podniośle, albo zrobił to 'od dołu'. Nie 'od góry', a na odwrót. Zależy jak ci bardziej leży.Keep going :beer:
 
Cóż widać, że masz bezsprzecznie większe doświadczenie :) Dzięki za wypunktowanie potknięć. Nawet nie wiesz ile czekałem na jakąś kompetentną osobę, która zajmie się krytyką tego tekstu :peace:
 
Reanimacje czas zacząć :DNa początek chciałem już oficjalnie podziękować Koziekowi za nieocenioną pomoc przy korekcie "Stepowych opowieści". Jego poprawki sprawiły, że tekst jest znacznie przyjemniejszy w odbiorze. Prawdopodobnie wszystkie wady pierwowzoru zostały usunięte (teraz nawet Flash z czystym sumieniem może wykreślić te dwa minusy ze swojej recenzji). Zapraszam więc do zapoznania się z enchanced edition of "Stepowe opowieści".PS. Ja was proszę nie wstydźcie się komentować :p Sądząc po stosunku wyświetleń tematu do komentarzy to albo się wstydzicie albo nie czytacie :'(
 
Ludzie się nie wstydzą, po prostu wejdą, zobaczą parę linijek tekstu więcej niż na opakowaniu zupki chińskiej i sa przerażeni. Popatrz na ankietę, którą zamiesciłeś. Sześć głosów to trochę mało. Trzeba pamiętać, że na forum ludzie raczej nie bedą czytać strasznie długich opowiadań i je dawkować. Podzielić na kilka części, a zainteresowanie będzie większe.Co do samych twych prac: o ile fabuła mnie nie odrzuca, a nawet jest zjadliwa, to mocno mnie oddala od czytania tego opowiadania kupa błędów. Głównie stylistycznych, ale nie od razu Kraków zbudowano.Ale jak powiedział kolega wyżej: Keep going :beer:
 
Nie uważam, żeby wypisywanie tych błędów było konieczne. Może źle mnie zrozumialeś, nie są one przerażające. Tylko po prostu czytając opowiadanie pomyślałem sobie parę razy, że to można by było napsiac lepiej skladniowo, a Koziek wytknał ci chyba wystarczająco błędów interpunkcyjnych, ale nie martw się, bo wiele osób ma z nimi problemy. ;D
 
Ten dział forum wydaje się być delikatnie obumarłym. W związku z tym wrzucam tę banalną miniaturkę.

Reklamacja

Jeśli nie jesteś zadowolony ze swojego życia, jeśli nie czerpiesz z niego satysfakcji, istnieje jeden sposób. Musisz złożyć reklamację. Skieruj ją do siebie, czyli do jedynego prezesa spółki „Twoje życie”. To ty jesteś jego panem i beneficjentem. Jesteś wyjątkowy dlatego, że masz moc sprawczą, której użyć możesz w celu wdrożenia zmian. Potrzebujesz tylko odwagi, niczego więcej, właśnie ona leży u podstaw wszystkich zmian i śmiałych posunięć. Daj sobie czas na wymyślenie planu. Jesteś w stanie osiągnąć naprawdę wszystko, potrzebujesz jednak planu. Zadaj sobie pytanie: Co w moim życiu mi nie odpowiada? Skoro już wiesz to musisz to koniecznie zmienić. Zaplanuj wszystko krok po kroku. Nawet jeśli będzie to najbardziej szalony plan spośród wszystkich na świecie, to jednak jest jakiś. Musisz się go trzymać, musisz wykonywać go punkt po punkcie, konsekwentnie i z uporem maniaka. A kiedy już postawisz ostatni krok na tej drodze, będziesz mógł spojrzeć za siebie i z całych sił krzyknąć: Wygrałem w życie skurwysyny! Życie to gra a ja mam pierdolone makao!!

Gratuluję, właśnie złapałeś życie za jaja i zacząłeś mocno doić. Nie pozwól mu się wymknąć. Nigdy więcej nie pozwól mu się wymknąć.
 
Top Bottom