Takie tam opowiadanka :)

+
Takie tam opowiadanka :)

Mam nadzieje ze sie spodoba, a jak nie to dacie jakas konstruktywna opinie :p Zaznaczam iz to moje pierwsze opowiadanie w kilmatach wiedzminskich. Pozdrawiam :) Była jesień, chłodny wieczór - on nadszedł z północy, prowadząc czarnego konia za uzdę. Niebo było pochmurne, lekki, ale zimny wiatr podnosił liście do tańca, które goniły za sobą jak gromadka bawiących się dzieci. Droga prowadziła do wioski Anchor, gdzie dzień był rutyną, gdzie smród, gdzie chamstwo i głupota była normalnością i codziennością. Nikt nie umiał pisać ani czytać, jak to zwykle w wioskach bywa, ale fantazje wieśniacy mają bardzo bujną. Swoje zabobony, historie i przesądy przekazują z pokolenia na pokolenie i jak na razie nic nie rokuje zmian jeśli młodzi nie będą chcieli wyrwać się i zacząć naukę np. w Oxenfurcie. Anchor należało do Temerii, ale położone było tuż przy granicy z Redanią. W Redanii lało od kilku tygodni, ale mimo iż Anchor jest blisko granicy, widać było po drodze, że na razie nie spadła tu ani kropla. - Dziś w nocy będzie tu padać, Płotko – mówił białowłosy – wiem, wiem kobyłko, znajdziemy ci jakąś stajnie. Mi też przyda się zresztą odpoczynek.Przez gołe drzewa przedzierało się słońce, zasłaniane co jakiś czas ciemnymi chmurami. Wiatr zaczął się wzmagać. Liście wciąż tańczyły do muzyki wygrywanej przez wiatr. Zaczęło robić się coraz zimniej. Podróżny założył ciemny płaszcz, zakrywając dwa miecze na plecach, i białe włosy. Na horyzoncie widać już było wieś oraz ciemne sylwetki idące w stronę podróżnego. - Pan miły do nas zmierza? – zapytał jeden z trzech wieśniaków. Podróżny spojrzał na nich spod kaptura, choć już zapadał zmrok widział doskonale.- Zatrzymać się w karczmie chciałem – mówił – zbliża się noc, a lada chwila lunie ulewa. Nie w smak to memu koniowi, przyszliśmy zaa Pontaru, gdzie leje od kilku tygodni. Wieśniacy spojrzeli po sobie, zapadła chwila ciszy.- Chodź Wać Pan, nie miej za złe, ostatnio kręcą się tu jakieś typy – mówił wieśniak. Białowłosy wyczuł lekki strach w jego głosie – kradną co popadnie, Panie, a i potworów się na roiło, trudne czasy nastały.- Potworów powiadacie? - Ano, potworów. Ino chodzi jakaś cholera po domach w nocy, dzieciaki zaraża, mrze im się, a baby ryczą. Wiedźmina ino Panie trzeba – wieśniak rozgadał się – ostatniom słyszeli, że jakiś wiedźmak z Redanii, piosnki o nim mistrz Jaskier knoci, podróżuje do Wyzimy. Słyszeliście aby o nim?- Słyszelim, słyszelim Panie – powiedział podróżny – prowadźcie do karczmy.***Wszedł do Zajezdni Pod Wodnistym Konikiem. Jaki debil mógł nazwać tak zajezdnie? Brakuje tu tylko różowych cukrowych jednorożców. Duchota… Pełno ludzi… Wieśniacy…Zamiast pracować to grają w pokera i piją alkohol, a żony szukają później swoich mężów w rowach wioski, o ile nie dopadnie ich jakiś utopiec albo inna cholera. Usiadł przy barze, ściągnął rękawice, odrzucił kaptur.- Piwo i coś ciepłego do jedzenia – rzucił do karczmarza.- Już podaje – odpowiedział nieznajomemu karczmarz, przyglądał mu się uważnie. Nieznajomy wziął rękawice i usiadł w rogu karczmy, skąd miał dobry widok na całe pomieszczenie. Życie go nauczyło, że nie powinno się ufać ludziom, ludzie pożądają, oszukują, kłamią, a czasami są po prostu ofermami, ale nie wszyscy…W powietrzu utrzymywał się smród taniego piwa, jakiegoś obleśnego żarcia i kurzu. Zajezdnia była dość duża, na oko mogło znajdować się w niej jakieś 20 osób, to dużo jak na wiejską karczmę. Ważne, że zje coś ciepłego, napije się, przenocuje, napoi konia i wróci na szlak. Wrzaski. Ktoś musiał przegrać sporą kwotę w kościanego pokera. - Oto danie specjalne, długo Wać Pan ma zamiar u nas zagościć, bo wnioskuje, że z dalekich stron? – zapytał karczmarz, który przyniósł mu jakąś breje mającą przypominać posiłek oraz piwo w niezbyt czystym kuflu.- Nie długo, chciałbym przenocować, znajdzie się coś? – zapytał, widząc minę karczmarza, rzucił monetami na stół.- Zapłacę ile trzeba – dodał.- Zaraz przygotuje pokój – widać było błysk w oku karczmarze. Ludzie są chciwi.Posiłek był paskudny, ale ciepły i napełnił brzuch. - Witaj, nieznajomy – odpowiedziała kobieta, która właśnie dosiadła się do jego stolika. Zajęła miejsce na wprost niego. Oczywiście ją zauważył, przecież ma słuch lepszy od kota, a wzrok lepszy od sokoła. Zdążył już zauważyć jej idealną figurę i idealne atuty.Nie odezwał się, wziął kolejny łuk z wiejskiego kufla. Rozcieńczony alkohol.Kobieta nie odeszła, przyglądała mu się. Miała rude włosy, młoda dziewka, ale jej ubiór nie pasował do klimatu tej wioski. W jej zielonych oczach były iskierki, płonął w nich nieopanowany żywioł.- Może porozmawiamy w spokojniejszym miejscu? – zapytała patrząc na niego tymi zielonymi oczami.- Nie widzę powodu, dla którego miałbym w ogóle z Tobą rozmawiać – nie wiedział w sumie czego się spodziewać, ale nie chciał znowu plątać się w jakieś ludzkie konflikty i spory. Jest od zabijania potworów, nie pełni funkcji wójta, kapłana, nie jest sądem, nie jest od karania pijanego męża, ani od ułatwiania rozwodów. Już nie raz udało im się go wciągnąć w takie ludzkie rozgrywki, ale tym razem sobie na to nie pozwoli. A tak kobieta miała na twarzy wypisane coś takiego.- Zabijasz przecież potwory wiedźminie i podejrzewam, że chętnie przyjmiesz zlecenie, jeśli wpadnie Ci parę monet do sakwy – rude włosy opadały na jej ramiona, koszulka pięknie opinała się we właściwych miejscach. Czym chciała go przekupić? Sobą czy pieniędzmi?- Nie biorę łapówek. Kim jesteś?- Dera Mit – odpowiedziała, zielone chochliki paliły się jej w oczach – Geralt więc może gdy wiesz już kim jestem, przejdziemy się i porozmawiamy o Twoim zleceniu?- Nie ma jeszcze mojego zlecenia, ani nie wiem wciąż, kim jesteś.- Jesteś nieufny… Krzyk. Otwierają się gwałtownie drzwi karczmy, wpada grupka jakiś ludzi. Wieśniacy. Krzyczą.- Ludzie! Ludzie! Zmora! Ino widły brać, baby i dzieciaki chować! – krzyczał gruby wieśniak z chłopów którzy wpadli do karczmy. Geralt dopił ostatni łyk piwa, podczas gdy w karczmie trwało zamieszanie. Część wieśniaków brało z kuchni noże, tasaki, druga część poleciała do stodoły obok karczmy i pobrała widły. Nie zabrakło oczywiście chłopów, którzy rwali się, ale w innym kierunku, tzw. jak najdalej stąd. Geralt zostawiając zdezorientowaną Derę przy stole, ściągnął płaszcz, założył rękawice, sprawdził czy miecze leża na plecach tak jak powinny i spokojnym krokiem ruszył przez ten cały jarmark, który był w karczmie. Medalion zadrgał. Spojrzał przez ramię na miejsce gdzie przed chwilą spożywał „posiłek”. Dery już tam nie było. Otworzył drzwi i wyszedł z Zajezdni Pod Wodnistym Konikiem. ****Noc była zimna. Chmury co jakiś czas zakrywały księżyc, który był w pełni. Wiedźmin poczuł fale świeżego a zarazem zimnego powietrza które wypełniło jego płuca. Wszędzie było ciemno, tylko w około jednego domu - gdzie w okiennicach było światło - byli zgromadzeniu ludzie z pochodniami. Jakaś kobieta płakała, wiedźmin podszedł bliżej. Na progu chatki, klęczała starsza kobieta, na kolanach trzymała dziecko. Wiedźmin widział już dzieci w takim stanie.- Ludzie! Bogowie! Moje dziecko! – wrzeszczała kobieta na której kolanach leżał chory chłopiec.Wiedźmin przedarł się na sam początek tłumu. Ukląkł przy kobiecie pochylając się nad dzieckiem. Kobieta obserwowała go, miał białe włosy, choć nie był stary, miał białą skórę, choć lato było upalne. Nosił miecze na plecach, nikt tak nie nosi ich tak w Temerii. Geralt przyjrzał się chłopcowi, ściągnął rękawice i podniósł jego powieki. Źrenice rozszerzone, podniósł rękaw chłopca i sprawdził jego puls. Przyspieszony.- Wnieście go do środka – powiedział Geralt do wieśniaków. Dwoje chłopów podeszło do dziecka, kobieta zawahała się, nie chciała wypuścić chłopca.- Jeśli chcesz by twój dzieciak przeżył, puść go – powiedziała Dera. Wiedźmin nie zauważył jej na początku. Dlaczego?Mężczyźni wnieśli chłopca do chatki. Geralt zrzucił wszystko co było na stole, talerze uderzyły o drewnianą podłogę. - Światło! – krzyknął wiedźmin na chłopów, którzy od razu wbiegli z pochodniami. Z chłopcem było coraz gorzej, zaczął dostawać drgawek. Dera stanęła obok wiedźmina. - Geralt temu chłopcu zostało mało czasu – szepnęła mu do ucha. Nie odpowiedział jej, w duchu wiedział, że zostało mu góra jakieś 5 minut, zanim chłopiec odejdzie z tego świata, a co gorsza może zanim to zrobi pomoże innym w tej podróży. Wyciągnął zza pasa małą fiolkę. Zawartość jej była fioletowa i płynna. Matka chłopca bacznie obserwowała każdy ruch wiedźmina, jakby bała się, że jej dziecko może spotkać większa krzywda. Geralt odkorkował małą buteleczkę i otworzył usta chłopcu. Wlał w niego zawartość fiolki od razu. Przyłożył rękę do jego czoła. Nadal rozpalony. Sprawdził puls. Wraca do normy. Przyłożył rękę znowu do czoła chłopca i wyszeptał parę słów, których matka chłopca nie mogła dosłyszeć. Geralt powtórzył jeszcze raz tą czynność. W chatce była całkowita cisza. Słychać było trzaskający wesoło ogień palący się na pochodniach, a za oknem słychać było muzykę wiatru i deszczu, który przed chwilą zaczął padać. Cisza. W okiennice uderza deszcz. Przyspieszony oddech chłopca, który zdaje się już wracać do normy. Cienie wesoło tańczą na ścianach chatki. Geralt wziął chłopca na ręce i podszedł do łóżka na którym siedziała matka dziecka. Kobieta wstała, a wiedźmin położył go na łóżku.- Powinien leżeć dwa dni – zwrócił się do kobiety – w tym czasie objawy powinny ustąpić. Istnieje jeszcze możliwość, że umrze po dwóch dniach – kobieta drgnęła – wtedy trzeba będzie spalić ciało, ale do tego nie powinno dojść.- Panie, dzięki Ci – rzuciła w stronę wiedźmina zapłakana kobieta – dzięki Ci Panie. Wiedźmin wyszedł z chatki, a tłum rozstępował się przed nim. Na dworze rozpadało się już na dobre.- Mości Panie – krzyknął za wiedźminem jakiś pulchny mężczyzna – mości Panie, kimżeś jest?- Wiedźminem – odpowiedział – Geralt z Rivi.- Wiedźmin, dzięki Bogom! Jestem wójt Orom – mówił pulchny mężczyzna – dziękuje za uratowanie chłopaka, byłbyś zainteresowany pozbyciem się przyczyny tych chorób dzieciaków? Zapłata będzie godna. Staw się u mnie w południe, mieszkam niedaleko kościoła, łatwo trafisz.- Z pewnością, panie wójcie – mruknął Geralt i ruszył w stronę karczmy, gdzie nocował. Deszcz padał. Droga zrobiła się błotnista. Ludzie widzieli tylko oddalającą się sylwetkę mężczyzny, który nosił dwa skrzyżowane miecze na plecach, a włosy miał białe jak śnieg. Chłopiec będzie pamiętał.
 

SaLi

Forum veteran
Fajne, fajne - prosze jaki swietny debiut na forum ;DWitam i prosze o wiecej... :)
 
Ciekawe opowiadanie, wydaje się być wstępem do większej całości. Kilka błędów językowych i stylistycznych. Gdy poszerzysz słownictwo, powinno być bardzo dobrze! Co do Geralta... był w sumie nieźle oddany, ale chyba nie rozmawiałby ze swoim koniem.
 
Top Bottom