Z okazji zbliżającej się premiery finału Gry o tron postanowiłem zrobić sobie wielkie odświeżanie. Dawniej, tak gdzieś do czwartego sezonu miałem taką tradycję, że co roku odświeżałem dotychczasowe odcinki szykując się na premierę nowego sezonu, ale wreszcie dałem sobie spokój. Odcinków coraz więcej (teraz to już 67!), a czasu coraz mniej. Teraz jednak uznałem, że pasuje się przygotować i po skończeniu pierwszego sezonu mam trochę przemyśleń.
Dziwnie, ale jednocześnie ciekawie patrzy się na bohaterów wiedząc co ich czeka w przyszłości. Widzę ich wszystkich młodych, pięknych, uśmiechniętych i myślę sobie: trup, trup, trup; kastrat, pozbawiony ręki, ofiara gwałtu; utopiony, spalony, zdekapitowany; Z drugiej jednak strony, czuć jak długą drogę przeszło większość z nich i jakie zmiany w nich zaszły, nawet w tych, którzy przetrwali tylko jeden sezon. Szlachetny mąż stał się łajdakiem, a łajdak zdobył się na dobroduszność. Kompletna łamaga nauczyła się walczyć, a mistrz miecza został pohańbiony w pojedynku. Ufny człowiek dający wszystkim kolejne szanse wreszcie powiedział 'dość', wierny sługa porzucił pana, zaciekli wrogowie stali się przyjaciółmi, a dawni przyjaciele rzucili się sobie do gardeł. Najbardziej honorowy człowiek w królestwie schował dumę do kieszeni i zgiął kolano żeby ratować siebie i swoich bliskich. Ponieważ większości bohaterów poświęcono wystarczająco dużo czasu to czuć, że zmiany te są naturalne i wynikają z doświadczeń. Niektóre z tych wątków wydają się na początku zwykłymi zapychaczami nie mającymi większego znaczenia dla głównej historii, ale z biegiem czasu docenia się jednak to że dany wątek został wpleciony w fabułę.
Problem mam natomiast z dialogami. Spora część rozmów to bardzo męczące ekspozycje. Dwójka bohaterów się spotyka i nagle zaczynają opowiadać sobie o pewnych wydarzeniach, które jako uczestnicy bądź ich bliscy powinni doskonale znać. Widzowie jednak nie więc zaczyna się toporne wykładanie kawy na ławę kto, gdzie, kiedy i z kim. To niestety przykład bardzo niechlujnego scenopisarstwa. Kiedy oglądałem serial za pierwszym razem (i nawet później wracając do pierwszych sezonów) to nie zwracałem na to tak bardzo uwagi nawet znając fabułę książek, ot bohaterowie rozmawiali o czymś czego nie wiem, a dzięki temu mogłem się dowiedzieć. Teraz mając szerszy kontekst trochę mi to wadzi, bo mam wrażenie, że czasem bohaterowie nie rozmawiają jak normalni ludzie tylko cytują encyklopedię. Brakuje jeszcze żeby odwracali się w stronę kamery. Ciekaw jestem czy wy też macie takie wrażenie czy to tylko ja.
Dobrze z kolei sprawdza się reguła, że 'strzelba powieszona na ścianie musi w końcu wystrzelić'. Serial wraca do wspomnianych wątków, sytuacji, postaci czy opowieści. Jeśli Jorah opowiada, że rycerz w zbroi nie da się zranić dothrakowi w pojedynku to prędzej czy później zobaczymy taki pojedynek i okaże się że miał rację, a my widzimy dokładnie dlaczego. Kiedy Viserys opowiada o czaszkach smoków snując domysły na temat tego co się z nimi stało to i je dane nam będzie ujrzeć. Takich odniesień jest bardzo dużo i świetnie buduje to spójność świata. Montaż także robi tutaj robotę płynnie przechodząc do bohaterów w różnych zakątkach świata. Pozwala się to bez problemu połapać w sytuacji co jest dość istotne przy tak globalnej fabule, w której przeplata się tak wiele wątków. Jakość produkcyjna, przywiązanie do detali i aktorstwo to moim zdaniem największe atuty tego serialu.
Zaskakuje czasami tempo akcji. Ostatni sezon był obiektem kpin i memów dotyczących domniemanej teleportacji, której nauczyli się bohaterowie. W jednej scenie ktoś wyrusza, w następnej jest już na drugim końcu świata. Sam się z tego śmiałem i narzekałem na zbyt szybkie tempo nie pozwalające na właściwy rozwój postaci i wątków. Sęk w tym że już w pierwszym sezonie tak to wyglądało. Sansa będąc w Królewskiej Przystani pisze list do Robba w Winterfell, a ten czyta go już w następnej scenie. Illyrio też dość szybko przypłynął z Pentos do Królewskiej Przystani żeby pogadać z Varysem. Z kolei Jorah musiał mieć niezły dopalacz żeby w ciągu jednej sceny wyruszyć do Qohor, a już w następnej wjeżdżać do Vaes Dothrak razem z khalasarem. Wciąż nie mam pojęcia którędy Will opuścił teren za Murem i jak udało mu się zawędrować tak daleko w kierunku Winterfell na piechotę zanim go dogonili.
Historia toczyła się jednak wolniejszym torem niż w sezonie siódmym, który w przypadku wielu wątków zmierzał już do finału i dlatego aż tak bardzo nie rzucało się to w oczy. Oczywiście tego typu skróty są konieczne dla zachowania odpowiedniego tempa, które nie zanudzi widzów, stwierdzam jedynie fakt. W pierwszych sezonach mimo wszystko było to lepiej zbalansowane niż w ostatnim, lepiej czuło się upływ czasu pomiędzy kolejnymi scenami.
No nic, biorę się za drugi sezon
Dziwnie, ale jednocześnie ciekawie patrzy się na bohaterów wiedząc co ich czeka w przyszłości. Widzę ich wszystkich młodych, pięknych, uśmiechniętych i myślę sobie: trup, trup, trup; kastrat, pozbawiony ręki, ofiara gwałtu; utopiony, spalony, zdekapitowany; Z drugiej jednak strony, czuć jak długą drogę przeszło większość z nich i jakie zmiany w nich zaszły, nawet w tych, którzy przetrwali tylko jeden sezon. Szlachetny mąż stał się łajdakiem, a łajdak zdobył się na dobroduszność. Kompletna łamaga nauczyła się walczyć, a mistrz miecza został pohańbiony w pojedynku. Ufny człowiek dający wszystkim kolejne szanse wreszcie powiedział 'dość', wierny sługa porzucił pana, zaciekli wrogowie stali się przyjaciółmi, a dawni przyjaciele rzucili się sobie do gardeł. Najbardziej honorowy człowiek w królestwie schował dumę do kieszeni i zgiął kolano żeby ratować siebie i swoich bliskich. Ponieważ większości bohaterów poświęcono wystarczająco dużo czasu to czuć, że zmiany te są naturalne i wynikają z doświadczeń. Niektóre z tych wątków wydają się na początku zwykłymi zapychaczami nie mającymi większego znaczenia dla głównej historii, ale z biegiem czasu docenia się jednak to że dany wątek został wpleciony w fabułę.
Problem mam natomiast z dialogami. Spora część rozmów to bardzo męczące ekspozycje. Dwójka bohaterów się spotyka i nagle zaczynają opowiadać sobie o pewnych wydarzeniach, które jako uczestnicy bądź ich bliscy powinni doskonale znać. Widzowie jednak nie więc zaczyna się toporne wykładanie kawy na ławę kto, gdzie, kiedy i z kim. To niestety przykład bardzo niechlujnego scenopisarstwa. Kiedy oglądałem serial za pierwszym razem (i nawet później wracając do pierwszych sezonów) to nie zwracałem na to tak bardzo uwagi nawet znając fabułę książek, ot bohaterowie rozmawiali o czymś czego nie wiem, a dzięki temu mogłem się dowiedzieć. Teraz mając szerszy kontekst trochę mi to wadzi, bo mam wrażenie, że czasem bohaterowie nie rozmawiają jak normalni ludzie tylko cytują encyklopedię. Brakuje jeszcze żeby odwracali się w stronę kamery. Ciekaw jestem czy wy też macie takie wrażenie czy to tylko ja.
Dobrze z kolei sprawdza się reguła, że 'strzelba powieszona na ścianie musi w końcu wystrzelić'. Serial wraca do wspomnianych wątków, sytuacji, postaci czy opowieści. Jeśli Jorah opowiada, że rycerz w zbroi nie da się zranić dothrakowi w pojedynku to prędzej czy później zobaczymy taki pojedynek i okaże się że miał rację, a my widzimy dokładnie dlaczego. Kiedy Viserys opowiada o czaszkach smoków snując domysły na temat tego co się z nimi stało to i je dane nam będzie ujrzeć. Takich odniesień jest bardzo dużo i świetnie buduje to spójność świata. Montaż także robi tutaj robotę płynnie przechodząc do bohaterów w różnych zakątkach świata. Pozwala się to bez problemu połapać w sytuacji co jest dość istotne przy tak globalnej fabule, w której przeplata się tak wiele wątków. Jakość produkcyjna, przywiązanie do detali i aktorstwo to moim zdaniem największe atuty tego serialu.
Zaskakuje czasami tempo akcji. Ostatni sezon był obiektem kpin i memów dotyczących domniemanej teleportacji, której nauczyli się bohaterowie. W jednej scenie ktoś wyrusza, w następnej jest już na drugim końcu świata. Sam się z tego śmiałem i narzekałem na zbyt szybkie tempo nie pozwalające na właściwy rozwój postaci i wątków. Sęk w tym że już w pierwszym sezonie tak to wyglądało. Sansa będąc w Królewskiej Przystani pisze list do Robba w Winterfell, a ten czyta go już w następnej scenie. Illyrio też dość szybko przypłynął z Pentos do Królewskiej Przystani żeby pogadać z Varysem. Z kolei Jorah musiał mieć niezły dopalacz żeby w ciągu jednej sceny wyruszyć do Qohor, a już w następnej wjeżdżać do Vaes Dothrak razem z khalasarem. Wciąż nie mam pojęcia którędy Will opuścił teren za Murem i jak udało mu się zawędrować tak daleko w kierunku Winterfell na piechotę zanim go dogonili.
Historia toczyła się jednak wolniejszym torem niż w sezonie siódmym, który w przypadku wielu wątków zmierzał już do finału i dlatego aż tak bardzo nie rzucało się to w oczy. Oczywiście tego typu skróty są konieczne dla zachowania odpowiedniego tempa, które nie zanudzi widzów, stwierdzam jedynie fakt. W pierwszych sezonach mimo wszystko było to lepiej zbalansowane niż w ostatnim, lepiej czuło się upływ czasu pomiędzy kolejnymi scenami.
No nic, biorę się za drugi sezon