Ja w zasadzie do stylu Martina piłam, wspominając o tym, że nie jest to majstersztyk dla mnie (inaczej niż mistrzowski Wegner i takiż Sapkowski), więc dobrze tu kolega Deymoss wyczuł, a ja, cóż, mało klarownie piszę, bo na telefonie, więc się streszczam bez sensu i takie są skutki.
Rozwinęło mi się to jednak w krytykę fabuły i podtrzymuję - a że już nie z telefonu, to nawet rozbuduję, co mi dokładnie u Martina przeszkadza.
Jego pióro jest przewidywalne w sensie fabuły konkretnie w tym, że gdziekolwiek by jej nie zaprowadził, to zawsze, zawsze ktoś ginie, zostaje okaleczony, oszukany i jest przegrany. Po drodze różne zwroty akcji, które mają czytelnika zaskoczyć. Czy mnie zaskakują? No nie. Bo i tak omawiany bohater skończy bez nogi, bez ręki albo bez życia, po drodze opluty, wyśmiany i znienawidzony. Chyba nie muszę podawać przykładów, to raczej ja poproszę o przykłady postaci, których to nie spotyka. Czy ich zagna za Mur, czy w korzenie drzewa, czy do niedostępnej cytadeli, czy na pustynię, to zawsze dostają kopa w tyłek. Męczy mnie szczerze czytanie książki, w której wiem, co będzie dalej. A zwroty narracyjne, prezentowanie wydarzeń z kilku punktów widzenia uważam za zabieg nawet niezły, ale to nadal tylko pudrowanie, bo nic, ale to nic nie zmienia w historii. Idzie zima i wszyscy umro, z odrobiną szczęścia ze wszystkimi członkami na miejscu.
Taki Tolkien. Ilu bohaterów spektakularnie uśmiercił? Dwóch: Gandalfa i Boromira. Ilu okaleczył? Jednego - Froda. Również prowadził wątki oddzielnie, nakładały się chronologicznie. Również zaproponował cały wielki świat z historią od zarania, ale - że tak powiem brutalnie - wiedział, kiedy zamilknąć. Tu ponowię swój zarzut o grafomaństwo pana Żorża, który ewidentnie nie wie, kiedy skończyć, a może nawet nie umie.
Być może mój brak estymy (a na pewno cierpliwości) bierze się z tego, co było pisane wyżej - pan Martin stracił imo kontrolę nad swoim dziełem. Jeśli faktycznie miał jakiś spójny pomysł na rozstawienie pionków na szachownicy, to po drodze się przestrzelił. Rozbudował wątki do granic albo i poza nie, w każdy z nich władował sporo pomysłowości, ale fakt, że przez tyle lat nie jest w stanie ich pozamykać - mówi wszystko o tym, jak nad nimi panuje.
Jeśli do tego dołożę niemal kompletny brak humoru (Tyrion tu się fajnie wyłamuje, jeden z lepszych wątków dzięki temu) i brak ciekawych zabiegów słownych (w które obfituje Saga, a i Mekhaan nie ustępuje), to w efekcie jest seria, którą przeczytałam z niejakim zaciekawieniem, ale bez sympatii. I chętnie dowiem się, jak to się kończy, ale obawiam się, że Martin sam nie wie.