Ok to w końcu ja "zrecenzuję"
Zacznę od plusów:
1. Gra aktorska. W zasadzie wszyscy z głównej obsady mi się podobają (Geralt, Yen, Ciri, Jaskier) plus pozytywnie zaskoczenia w postaci Tisssai (aczkolwiek to, że będzie dobrze już było wiadomo po zwiastunach), Renfri, Calanthe i Myszowora. Triss tragedia. Nie chodzi o wygląd, ale o to że aktorka nie ma za grosz charyzmy. Do tego dochodzi fakt, że to co zaprezentowała nie ma absolutnie nic wspólnego z postacią Triss z książek. Reszta bardziej lub mniej poprawna.
Ktoś tu wspominał o chemii pomiędzy Geraltem i Yen - moim zdaniem jak najbardziej jest. Jest to zresztą podstawowy plus tej relacji w serialu, ponieważ scenariuszowo i dialogowo wypada to znacznie gorzej (o czym niżej).
2. Muzyka - generalnie na plus. Fajne połączenie tradycyjnych dźwięków z nowoczesnymi. Aczkolwiek brakuje jakiegoś głównego motywu przewodniego, który by wyróżniał ten serial. Dalej żałuje, że nie ma porządnego intro.
3. Kostiumy - w większości przypadków wypadają dobrze. Oczywiście mosznowe zbroje jak były dramatyczne, tak są dramatyczne.
4. Choreografia walk - no Geralt potrafi machać mieczem, nie można się przyczepić.
Neutralnie oceniam:
1. Zdjęcia - raz bardzo fajne - szerokie kadry, piękne widoczki (zwłaszcza w 6 odcinku), a raz jedna wielka klaustrofobia i niepotrzebne zbliżenia.
2. Efekty specjalne - hit or miss. Fajna kikimora, w miarę fajna strzyga, słaby smok. Torque to niby gość w przebraniu, ale widać, że coś było z nim dodatkowo majstrowane. Jeśli chodzi o oczy to najlepiej wypadają one u Yennefer (wyglądają najbardziej naturalnie), u Geralta czasem "śmierdzą" sztucznością, u Ciri to samo. Magia w większości przypadków wygląda poprawnie.
3. Sceny bitew - no tragedii jakiejś nie było...ale też nic co by wywołało efekt "wow". Sodden w teorii powinno takie być, a wyszło co wyszło...
4. Postać Jaskra i przedstawienie relacji z Geraltem - o ile aktorsko nie mogę się absolutnie przyczepić, to jednak książka>serial. Jaskier zbyt (mimo wszystko) przerysowany, za duży nacisk na bycie comic reliefem, Geralt zbyt "ostry" w stosunku do niego, czasem zupełnie niepotrzebnie. Ja rozumiem Shrek i Osioł itd. ale czy tak było u Sapka? No nie bardzo.
No i w końcu minusy:
1. Scenariusz. Scenariusz. SCENARIUSZ. WHY. Po co adaptować dane opowiadanie, skoro potem wycina się z niego to co najważniejsze? To co zrobili z Krańcem Świata to jakiś żart. W każdym z tych opowiadań Sapkowski ma coś do powiedzenia - czy to o świecie, czy o bohaterach. Jest jakaś puenta, jakiś motyw, lekcja którą czytelnik powinien wyciągnąć. Tutaj natomiast scenarzyści postanowili wziąć sobie jakieś postacie, parę tekstów, zlepić to ze sobą i cześć. Nic więcej.
Mniejsze zło - to opowiadanie zasługiwało na 60 minut poświęcone tylko tej historii. Na cholerę tam Ciri? Naprawdę tak trudno było wprowadzić Ciri w drugim odcinku? Albo w ogóle jeszcze później? Przez nią ta historia nie ma w ogóle dynamiki, sprawia wrażenie pociętej i zrobionej na chybcika.
Granica możliwości - o matko bosko. Poza niektórymi postaciami nie ma to absolutnie nic wspólnego z Sapkowskim. Borch jako Starszy Pan? Really? Eyck jako chłopaczek wyglądający jakby miał się zaraz rozpłakać? Gdzie Dorregaray?
No i ja rozumiem, że Yennefer chce mieć dziecko. Ale subtelni to oni nie potrafią być. Jej kłótnia z Geraltem, podczas której ten wręcz "wyśmiewa" jej marzenie o byciu matką? Geralt mówiący, że byłaby złą matką? Co? Yennefer dowiadująca się w TAKI SPOSÓB o Dziecku Niespodziance? Yennefer dowidująca się o życzeniu Geralta w tym opowiadaniu????. Jedynie scena w namiocie i potem w łóżku mi się podobała.
Smok..no "najpiękniejszy" to on na pewno nie jest.
Ostatnie Życzenie - Geralt szukający Dżina, zamiast wpaść na niego przez przypadek. Co. Geralt, który nie wierzy w takie rzeczy jak Dżin szuka go, bo chce znaleźć lekarstwo na bezsenność - ja pitole, kto to wymyślił? Spotkanie z Yennefer - randomowa orgia zamiast skacowanej Yen w łóżku - ok, do przeżycia. Ogólne interakcje Geralta z Yen też raczej na plus.
Ale sama kwestia ostatniego życzenia to jedno wielkie nope. Z bardzo emocjonalnej sceny w książce zrobili jedną wielką komedię. W książce Yen doskonale wie, czego życzy sobie Geralt i jest tym bardzo poruszona. W serialu? Geralt robi to w jakiejś "tajemnicy" a o fakcie najbardziej zainteresowana dowiaduje się x lat później i to dzięki Borchowi...i tutaj przechodzimy do sedna czyli totalnego braku umiejętności budowania wątków i relacji. Geralt i Yen poznają się w odcinku 5, a już w 6 pokazani są jako "para", która zna się nie wiadomo jak długo i Geralt nie wiadomo jak ją kocha. Oczywiście widz musi w to uwierzyć bo nie ma wyjścia, a scenerzyści w tym nie pomagają. Jest tak i już. Pytanie tylko jak osoby, które nie znają tego świata mają się w tę relację zaangażować? Tutaj sytuację ratuje tylko aktorstwo Cavilla i Chalotry, chemia między nimi jakoś to ratuje.
Żeby nie zagłębiać się aż tak w inne fuckupy scenariuszowe, to skopane zostały również postaci/wątki:
- Cahira - no poza imieniem to niewiele ma on wspólnego z pierwowzorem. Cały urok tej postaci tkwi najpierw w jego tajemniczości (po cholerę pokazują nam jego twarz już teraz????), a potem w skonfrontowaniu wyobrażeń czytelnika (Cahir jako jakiś czarny charakter, prześladujący Ciri) z rzeczywistością (niedoświadczony, młody, naiwny szczyl, który nie do końca kumał swoją rolę)
- Vilgefortza - najpotężniejszy czarodziej zredukowany do roli średniego maga, któremu dodatkowo kopie tyłek Cahir. Ok, słyszałam już głosy, że "pewnie się podłożył", ale i tak nie zmienia to ogólnego wrażenia o tej postaci. To raz. A dwa - bohater bitwy o Sodden - gdzie to jest?
- Fringilli - do aktorki się nie przyczepię. Sam natomiast wątek nie ma nic wspólnego z książką. Fringilla wypada w tym sezonie na największego "villaina", składającego dzieci w ofierze. Jak potem zamierzają wpleść wątek jej romansu z Geraltem? Na ten moment jest to postać nie do "odratowania".
Podsumowując zarzuty do scenariusza - pominięte wszystko to (albo większość), co sprawia, że dana historia czy wątek ma swoją moc i urok (czy to w dialogach czy w samej historii). To, co z kolei zostało wzięte bezpośrednio z książek jest bez znaczenia. Funkcjonje tylko jako swoiste "mrugnięcie" do widza - czytelnika.
2. Dialogi.
Zliczył ktoś ile razy zostało użyte słowo "destiny" albo "chaos"? Bo ja nie. Ale wiem, że za którymś razem miałam ochotę walnąć czymś w monitor. Ja rozumiem że Sapkowski to Shakespeare, ale bez przesady.
Najbardziej dobijające jest to, że mieli na talerzu tyle fajnych dialogów z książek, które wystarczyło jakoś tam przerobić (bo nie mówię przepisać) i wiele z tych słabych scen nabrałoby zupełnie innego wymiaru. Tam, gdzie kuleją efekty i inne kwestie techniczne, to właśnie dialogi potrafią ratować sytuację.
Oczywiście nie twierdzę, że co drugie zdanie wypowiedziane wywoływało u mnie odruch wzdrygnięcia, jednakże takich momentów było wiele. Zbyt wiele.
Przepraszam, że tak chaotycznie, ale pisałam to co akurat mi przyszło na myśl Ogólnie serial ocenię na 6/10. Zobaczymy jak się będzie oglądało za drugim razem.
Zacznę od plusów:
1. Gra aktorska. W zasadzie wszyscy z głównej obsady mi się podobają (Geralt, Yen, Ciri, Jaskier) plus pozytywnie zaskoczenia w postaci Tisssai (aczkolwiek to, że będzie dobrze już było wiadomo po zwiastunach), Renfri, Calanthe i Myszowora. Triss tragedia. Nie chodzi o wygląd, ale o to że aktorka nie ma za grosz charyzmy. Do tego dochodzi fakt, że to co zaprezentowała nie ma absolutnie nic wspólnego z postacią Triss z książek. Reszta bardziej lub mniej poprawna.
Ktoś tu wspominał o chemii pomiędzy Geraltem i Yen - moim zdaniem jak najbardziej jest. Jest to zresztą podstawowy plus tej relacji w serialu, ponieważ scenariuszowo i dialogowo wypada to znacznie gorzej (o czym niżej).
2. Muzyka - generalnie na plus. Fajne połączenie tradycyjnych dźwięków z nowoczesnymi. Aczkolwiek brakuje jakiegoś głównego motywu przewodniego, który by wyróżniał ten serial. Dalej żałuje, że nie ma porządnego intro.
3. Kostiumy - w większości przypadków wypadają dobrze. Oczywiście mosznowe zbroje jak były dramatyczne, tak są dramatyczne.
4. Choreografia walk - no Geralt potrafi machać mieczem, nie można się przyczepić.
Neutralnie oceniam:
1. Zdjęcia - raz bardzo fajne - szerokie kadry, piękne widoczki (zwłaszcza w 6 odcinku), a raz jedna wielka klaustrofobia i niepotrzebne zbliżenia.
2. Efekty specjalne - hit or miss. Fajna kikimora, w miarę fajna strzyga, słaby smok. Torque to niby gość w przebraniu, ale widać, że coś było z nim dodatkowo majstrowane. Jeśli chodzi o oczy to najlepiej wypadają one u Yennefer (wyglądają najbardziej naturalnie), u Geralta czasem "śmierdzą" sztucznością, u Ciri to samo. Magia w większości przypadków wygląda poprawnie.
3. Sceny bitew - no tragedii jakiejś nie było...ale też nic co by wywołało efekt "wow". Sodden w teorii powinno takie być, a wyszło co wyszło...
4. Postać Jaskra i przedstawienie relacji z Geraltem - o ile aktorsko nie mogę się absolutnie przyczepić, to jednak książka>serial. Jaskier zbyt (mimo wszystko) przerysowany, za duży nacisk na bycie comic reliefem, Geralt zbyt "ostry" w stosunku do niego, czasem zupełnie niepotrzebnie. Ja rozumiem Shrek i Osioł itd. ale czy tak było u Sapka? No nie bardzo.
No i w końcu minusy:
1. Scenariusz. Scenariusz. SCENARIUSZ. WHY. Po co adaptować dane opowiadanie, skoro potem wycina się z niego to co najważniejsze? To co zrobili z Krańcem Świata to jakiś żart. W każdym z tych opowiadań Sapkowski ma coś do powiedzenia - czy to o świecie, czy o bohaterach. Jest jakaś puenta, jakiś motyw, lekcja którą czytelnik powinien wyciągnąć. Tutaj natomiast scenarzyści postanowili wziąć sobie jakieś postacie, parę tekstów, zlepić to ze sobą i cześć. Nic więcej.
Mniejsze zło - to opowiadanie zasługiwało na 60 minut poświęcone tylko tej historii. Na cholerę tam Ciri? Naprawdę tak trudno było wprowadzić Ciri w drugim odcinku? Albo w ogóle jeszcze później? Przez nią ta historia nie ma w ogóle dynamiki, sprawia wrażenie pociętej i zrobionej na chybcika.
Granica możliwości - o matko bosko. Poza niektórymi postaciami nie ma to absolutnie nic wspólnego z Sapkowskim. Borch jako Starszy Pan? Really? Eyck jako chłopaczek wyglądający jakby miał się zaraz rozpłakać? Gdzie Dorregaray?
No i ja rozumiem, że Yennefer chce mieć dziecko. Ale subtelni to oni nie potrafią być. Jej kłótnia z Geraltem, podczas której ten wręcz "wyśmiewa" jej marzenie o byciu matką? Geralt mówiący, że byłaby złą matką? Co? Yennefer dowiadująca się w TAKI SPOSÓB o Dziecku Niespodziance? Yennefer dowidująca się o życzeniu Geralta w tym opowiadaniu????. Jedynie scena w namiocie i potem w łóżku mi się podobała.
Smok..no "najpiękniejszy" to on na pewno nie jest.
Ostatnie Życzenie - Geralt szukający Dżina, zamiast wpaść na niego przez przypadek. Co. Geralt, który nie wierzy w takie rzeczy jak Dżin szuka go, bo chce znaleźć lekarstwo na bezsenność - ja pitole, kto to wymyślił? Spotkanie z Yennefer - randomowa orgia zamiast skacowanej Yen w łóżku - ok, do przeżycia. Ogólne interakcje Geralta z Yen też raczej na plus.
Ale sama kwestia ostatniego życzenia to jedno wielkie nope. Z bardzo emocjonalnej sceny w książce zrobili jedną wielką komedię. W książce Yen doskonale wie, czego życzy sobie Geralt i jest tym bardzo poruszona. W serialu? Geralt robi to w jakiejś "tajemnicy" a o fakcie najbardziej zainteresowana dowiaduje się x lat później i to dzięki Borchowi...i tutaj przechodzimy do sedna czyli totalnego braku umiejętności budowania wątków i relacji. Geralt i Yen poznają się w odcinku 5, a już w 6 pokazani są jako "para", która zna się nie wiadomo jak długo i Geralt nie wiadomo jak ją kocha. Oczywiście widz musi w to uwierzyć bo nie ma wyjścia, a scenerzyści w tym nie pomagają. Jest tak i już. Pytanie tylko jak osoby, które nie znają tego świata mają się w tę relację zaangażować? Tutaj sytuację ratuje tylko aktorstwo Cavilla i Chalotry, chemia między nimi jakoś to ratuje.
Żeby nie zagłębiać się aż tak w inne fuckupy scenariuszowe, to skopane zostały również postaci/wątki:
- Cahira - no poza imieniem to niewiele ma on wspólnego z pierwowzorem. Cały urok tej postaci tkwi najpierw w jego tajemniczości (po cholerę pokazują nam jego twarz już teraz????), a potem w skonfrontowaniu wyobrażeń czytelnika (Cahir jako jakiś czarny charakter, prześladujący Ciri) z rzeczywistością (niedoświadczony, młody, naiwny szczyl, który nie do końca kumał swoją rolę)
- Vilgefortza - najpotężniejszy czarodziej zredukowany do roli średniego maga, któremu dodatkowo kopie tyłek Cahir. Ok, słyszałam już głosy, że "pewnie się podłożył", ale i tak nie zmienia to ogólnego wrażenia o tej postaci. To raz. A dwa - bohater bitwy o Sodden - gdzie to jest?
- Fringilli - do aktorki się nie przyczepię. Sam natomiast wątek nie ma nic wspólnego z książką. Fringilla wypada w tym sezonie na największego "villaina", składającego dzieci w ofierze. Jak potem zamierzają wpleść wątek jej romansu z Geraltem? Na ten moment jest to postać nie do "odratowania".
Podsumowując zarzuty do scenariusza - pominięte wszystko to (albo większość), co sprawia, że dana historia czy wątek ma swoją moc i urok (czy to w dialogach czy w samej historii). To, co z kolei zostało wzięte bezpośrednio z książek jest bez znaczenia. Funkcjonje tylko jako swoiste "mrugnięcie" do widza - czytelnika.
2. Dialogi.
Zliczył ktoś ile razy zostało użyte słowo "destiny" albo "chaos"? Bo ja nie. Ale wiem, że za którymś razem miałam ochotę walnąć czymś w monitor. Ja rozumiem że Sapkowski to Shakespeare, ale bez przesady.
Najbardziej dobijające jest to, że mieli na talerzu tyle fajnych dialogów z książek, które wystarczyło jakoś tam przerobić (bo nie mówię przepisać) i wiele z tych słabych scen nabrałoby zupełnie innego wymiaru. Tam, gdzie kuleją efekty i inne kwestie techniczne, to właśnie dialogi potrafią ratować sytuację.
Oczywiście nie twierdzę, że co drugie zdanie wypowiedziane wywoływało u mnie odruch wzdrygnięcia, jednakże takich momentów było wiele. Zbyt wiele.
Przepraszam, że tak chaotycznie, ale pisałam to co akurat mi przyszło na myśl Ogólnie serial ocenię na 6/10. Zobaczymy jak się będzie oglądało za drugim razem.