Obejrzałam wczoraj serial do końca i udało mi się wreszcie spisać moje odczucia. Generalnie, parafrazując słowa Gombrowicza o Sienkiewiczu, był to pierwszorzędny serial drugorzędny. Ma w sobie elementy, które da się lubić, szczególnie jeśli zignoruje się własną wiedzę na temat uniwersum (i ogólnie pojętą logikę). Kilka razy miałam nawet ochotę zobaczyć drugi sezon, niemniej jednak cięgle pojawiające się nielogiczności, bezsensowne odstępstwa od książek i źle poprowadzony ostatni odcinek bardzo mnie zniechęcił do dalszego oglądania.
Zacznę od plusów:
- generalnie aktorzy robią co mogą z materiałem, który dostali. Najbardziej polubiłam Renfri i Tissaię. Szczególnie ta druga awansowała u mnie na pierwsze miejsce ulubionych postaci (przynajmniej w serialu) detronizując Yennefer. Dobrze przedstawiony był też Myszowór. Główna trójka również radziła sobie całkiem nieźle. Anya nadal nie do końca pasuje mi do książkowej Yen, brakuje jej czegoś (choć nie wiem dokładnie czego, jest dla mnie trochę za delikatna), ale jak zignoruję moją wizję tej postaci, to netflixowa Yennefer da się lubić. Moim zdaniem dobrze zbudowana została także relacja między Geraltem i Jaskrem, która trochę ratuje niektóre, spłycone do granic możliwości, opowiadania,
- muzyka może nie jest dla mnie na poziomie Dzikiego Gonu, ale przyjemnie się jej słucha o nie przeszkadza w oglądaniu,
- cały serial ma miejscami swój urok i jestem w stanie zrozumieć czemu niektórym osobom (szczególnie tym, które nie wiedzą co straciły z oryginału) może się podobać.
Minusy (jest ich dużo, więc skoncentruję się na tych, które najbardziej mi przeszkadzały):
- największym minusem jest oczywiście scenariusz i niepotrzebna zabawa z różnymi liniami czasowymi. Co do zasady w jednym odcinku powinny się znajdować albo a) wydarzenia, które dzieją się równolegle, albo b) wydarzenia powiązane ze sobą z różnych okresów. Tutaj mamy chaos. Zaczynamy od rzezi Cintry, czyli wydarzenia, które powinno być dla widza szokujące i emocjonalne, ale ja niestety żadnej emocji nie czułam, bo umierały postacie, które w sumie były mi obce (znam je co prawda z książek, ale jednak w serialu nie miałam nawet czasu ich polubić),
- już o tym wcześniej pisałam, ale przeszkadza mi usunięcie z serialu takich postaci jak Nenneke, Francesca i Filippa. Były to kobiety u władzy, które potrafiły odsunąć emocje i podejmować racjonalne decyzje. Zamiast tego dostaliśmy rozbudowaną rolę Calanthe, która nie jest pokazywana jako dobra królowa, jest nadmiernie emocjonalna i z jakichś niewyjaśnionych przyczyn fanatycznie zwalcza elfy. Nie rozumiem pomysłu na wysuwanie na pierwszy plan kobiet, a zarazem ograniczanie ich udziału w świecie na drugim planie,
- tylko Yennefer jest „zniekształcona” w Aretuzie (przynajmniej w jej roczniku), pozostałe czarodziejki wyglądają tak samo przed przemianą jak i po przemianie. W książkach ich początkowy wygląd miał bardzo duży wpływ na ich działania po opuszczeniu „szkoły”. Fakt ciągłej zmiany partnerów, bardzo pragmatycznego wykorzystywania seksualności, sięganie po rzeczy, do których nie miałyby dostępu w swojej starej formie, były napędzane właśnie przez zmianę w ich wyglądzie i pamięć tego kim kiedyś były. Teraz tej motywacji brakuje, a Yennefer jest w związku z tym „wyjątkowa” wśród swoich koleżanek,
- spłycenie relacji Yennefer-Geralt. Brakuje informacji o tym, że mieszkali razem przez rok i Geralt uciekł. W 6 odcinku dowiadujemy się, że poznana w odcinku 5 Yennefer jest ważna dla Geralta, ale nie wiemy dlaczego, bo nie dostajemy w sumie żadnych informacji o tym co się między nimi działo od pierwszego spotkania. Związek Yennefer i Istredda jest lepiej zbudowany,
- główna bohaterką netfixowego wiedźmina jest Yennefer (co by mi normalnie nie przeszkadzało, jako że i w książkach i grach jest moją ulubioną postacią, ale jej pierwszoplanowa rola ma pewne istotne konsekwencje). Tylko wydarzenia w jej życiu mają jakąkolwiek sensownie ułożoną chronologię. Ciri stoi niejako w miejscu, a Geralt skacze po różnych latach, teoretycznie zgodnie z kolejnością zdarzeń, ale jego przygody w sumie nie łączą się w jedną, pełną narrację. Tylko w przypadku Yennefer kolejne wydarzenia stanowią ciąg czasowy i pokazują rozwój postaci. Moim zdaniem to wokół niej budowany był cały scenariusz. Rozbudowanie jej wątku odbyło się niestety kosztem Geralta i Ciri i najprawdopodobniej również kosztem jej rozwoju w przyszłych sezonach,
- nadal uważam, że pokazanie przeszłości Yennefer spowodowała, że tę postać odbiera się zupełnie inaczej niż w książce. Wolałabym żeby jej historia została opowiedziana w podobny sposób jak w książce, pozostawiając jej trochę tajemniczości na początku. Oczywiście sam wątek jest interesujący i doceniam rozbudowanie jej relacji z Tissaią (który to element mi się na prawdę podobał), niemniej jednak jak dla mnie ta postać dużo traci ze swojej wyjątkowości. Teraz jest po prostu kobietą po przejściach, która staje się bohaterką pod Sodden,
- w przypadku niektórych postaci jedyną rzeczą łączącą je z książką jest imię. Mówię tutaj np. o fanatyczce Fringilli, czy złym do szpiku kości Cahirze. Nie wiem po co całkowicie zmienili im charaktery zamiast po prostu stworzyć swoje własne postacie. Po takich zmianach ciężko sobie wyobrazić część wydarzeń z następnych książek,
- i na koniec coś co mnie najbardziej rozczarowało, czyli Sodden. Oczekiwałam epickiej bitwy (w końcu według książek brało w niej udział 100 tys. żołnierzy), gdzie magowie wraz z żołnierzami z północy stanęli naprzeciw Nilfgaardu. Spodziewałam sie zgodnie z opisem Triss z książki „świetlistych grotów i rozrywających się kul ognia”, generalnie jakiejś efektownej i efektywnej magii. Dostałam natomiast garstkę przestraszonych czarodziejów wraz z kilkoma chłopami, którzy bronili zrujnowanego zamku. Najpotężniejsi czarodzieje w wiedźmińskim uniwersum, Tissaia i Vilgefortz, nie pokazali praktycznie żadnej magii. Tissaia pochodziła sobie po polu bitwy, popatrzyła jak Triss hoduje grzybki, następnie urządziła sobie spacer w lesie (gdy inni walczyli), próbowała przekonać fanatyczkę Fringillę do zmiany zdania (ambitne, ale mało racjonalne przedsięwzięcie), została obsypana proszkiem z dwimerytu, a na koniec udzieliła motywacyjnej przemowy Yennefer. Vigefortz z kolei z niewiadomych przyczyn wolał pomachać mieczem niż użyć magii. Dodatkowo mamy jeszcze barierę z gałęzi zrobioną przez Triss i Yennefer w roli superbohaterki z Marvela.
Ogólnie oceniłabym ten sezon na 6 punktów na 10, w porywach do 7. Widziałam gorsze seriale, ale ogólnie netflixowy Wiedźmin jest bardzo rozczarowujący. Materiał z książek zasługiwał na coś lepszego.