Nie wiem, nad czym w ogóle w tym temacie debatować, skoro podejście twórców do materiału źródłowego jest tak bezczelnie podane przez nich samych na tacy.
Bez wątpienia traci sens dyskusja nad tym, czy oni tak myślą o Wiedźminie, czy tak ogólnie, o innych serialach, że to wyrwane z kontekstu, a że użytkownicy tiktoka są młodsi niż kategoria wiekowa serialu więc to na pewno nie o nich itd.
Dla mnie jednak dyskusyjne i w zasadzie pożałowania godne jest to, że główny twórca tak mało wyniósł i zrozumiał z czytanego materiału. Jeżeli dla pani Hissrich Krew Elfów sprowadza się do tego, że Geralt uczy się bycia ojcem to pozostaje mi tylko załamać ręce. Może tam na zamorski rynek jakieś bryki były dystrybuowane, streszczenia oprócz książek? A może ona po prostu widzi to, co chce widzieć i jak coś nie pasuje do tego obrazu to tym gorzej dla książek?
W tym tomie są całe rozdziały poświęcone naświetlaniu aktualnej sytuacji polityczno - militarnej, poświęcone rasizmowi i to zarówno w szerszej skali jak i skali mikro (fantastyczna pod tym względem i świetna do zekranizowania historia konwoju i róż). Osią Krwi Elfów jest Ciri - to ona przechodzi dwa szkolenia, to o niej rozmawiają królowie, z różnych perspektyw dowiadujemy się, kim ona tak naprawdę jest - choć nie ze wszystkim. Widzimy powoli, że Wiedźmin orientuje się iż tym razem porwał się na coś znacznie większego od swoich dotychczasowych przygód. To ostatnie jeszcze śmieszniej brzmi w kontekście tego co ona pisze, że Geralt to przecież przeżywa przygody a tu jak to tak, siedzi i czeka biernie
I że fani to by pewnie mogli patrzeć na te nudy no ale wiecie, tam się nic nie dzieje a przecież Wiedźmin musi przeżywać przygody
I wcale nie przeżywa, wcale. Wcale też nie ma tam dla Lauren żadnej tajemnicy, którą musi rozwiązć dlatego trzeba dodać własne
Wiele wątków rozpoczyna się w tej książce, które potem są podbudową pod kolejne i tam znajdują rozwiązania. Bez ekranizacji ich początku nie istnieją. Co już możemy obserwować.
To są bardzo wielowymiarowe i złożone książki. Widać zbyt mocno dla Lauren, więc dla niej może i tam się nic nie dzieje.
Żeby było śmieszniej, to ta nieciekawa i niedynamiczna książka została zastąpiona nudną, łopatologiczną, telenowelową bułą poprzetykaną zmyślonymi walkami którą trzeba męczyć na kilka podejść, a której bohaterowie działają w myśl dynamiki z oper mydlanych i takoż przemawiają.
Zekranizowana scena po scenie książka, włącznie z całym spotkaniem królów Północy byłaby dużo bardziej zajmująca niż ten fanfik.