Gram.
Żaden komentarz, opis, żaden screen, film na youtube – z kompresją, bądź bez – nie odda faktycznego wrażenia po dotarciu do balustrady w Kaer Morhen i ujrzeniu widoku na dolinę. Nie będziecie mieli najmniejszego pojęcia, jak to naprawdę jest dopóki sami nie pchniecie gałki do przodu, albo nie naciśniecie klawisza „W” i u boku Geralta nie ruszycie w przód.
To jest sposób, w jaki powinno zaczynać się zwieńczenie ostatniego rozdziału wieloletniej przygody.
Przygody, która na dobre zaczęła się prawie osiem lat temu, gdy po raz pierwszy godnie tchnięto życie w słowa ukochanej książki. A nawet wcześniej, bo dreszcz i emocje, które odczułem przywołały wspomnienie moich pierwszych kroków stawianych wraz z Geraltem poprzez karty powieści. Ostatni raz czułem się tak, kiedy za sterami wierzchowca Johna Marstona przejeżdżałem przez granicę Meksyku.
W takich właśnie chwilach zaciera się granica między każdym z mediów służących opowiadaniu historii. Kiedy książka przestaje być książką, film filmem, gra grą, a zaczynają być przeżyciem. W kompletnym znaczeniu tego słowa. Przeżyciem żywym, pełnym, niemal namacalnym.
I niezależnie od tego, co czeka mnie dalej jest to związane z pasją wspomnienie, które zostanie ze mną przez wiele lat.
Długa to była droga, bogata w wygórowane oczekiwania, obietnice, emocje i żarliwe dyskusje. Ale też pełna zawodów, absolutnie nietrafionych decyzji marketingowych, niespełnionych pragnień i zderzeń z szarą rzeczywistością.
Szczęście, że każda z tych rzeczy traci na znaczeniu w momencie, kiedy sami ruszycie na szlak.
Ja swój zacząłem, więc znikam z forum na jakiś czas.
Powodzenia.
Miłej gry!