Moją oceną W3 w dużej mierze rządzi siła paradoksu. Paradoksu, który z jednej strony dyktuje mi przyznać, ze magnum opus RED-ów jest jedną z najlepszych gier video w historii, a co z tym idzie, całościowo najbardziej udanym rozdziałem trylogii, ale zarazem wiążę się z nim małe rozczarowanie. Paradoksu, który z jednej strony daje mi multum powodów, by uważać Wiedźmaka za jeden z najdojrzalszych tytułów ostatnich lat, ale przy tym pozostawiając świadomość, że spokojnie mogło być głębiej i dojrzalej, a zamiast tego rozmyto niektóre odcienie szarości, gdy inne wątki spłycono.
Różnice między W2 i W3 widać jak na dłoni: rdzeniem poprzednika była ściśle określona narracja, a lokacje będące miejscem akcji poszczególnych aktów miały z nią bezpośrednio korespondować, realizować jej zamierzenia i wpisywać się w kontekst historii. Świat przedstawiony był narzędziem mnożącym wagę wydarzeń i ich pośrednim przekaźnikiem. Grając w W2 można było poczuć się jak twórca interaktywnej prozy czy filmu, przez co tytuł ten śmiało nazwać można "story-driven video game". Główną "gwiazdą" W3 jest natomiast otwarty świat, który bardziej śladem pomysłów Bethesdy funkcjonuje niczym symulator szeroko pojętej eksploracji, innymi słowy mamy "open world-driven video game". RED-om na niespotykaną skalę udało się przy tym zachować staranność w napisaniu zajmującej fabuły, oraz, przede wszystkim przykucie uwagi fenomenalnie złożonymi i dopieszczonymi zadaniami pobocznymi, które udowadniają, że da się. Wskaźnik ilość/jakość wariuje tutaj CDPR zostawia konkurencję daleko, daleko w tyle. Niemal wszystkie zadania poboczne stronią od klisz i banału, oferując niespodzianki lub smaczki; może trafia się garstka przeciętnych, które są co najwyżej jak kropla dziegciu w morzu miodu.
Jest tutaj jednak trochę nieuniknionych ALE.
Zdaję sobie sprawę, że dostosowując się do struktury otwartego świata trzeba pójść na pewien kompromis narracyjny, ale to nie tłumaczy paru rażących wręcz spłyceń na poziomie emocji i scenopisarstwa. Na wiele drobnych usterek innego sortu zdołałem przymknąć oko, wyrozumiale zaciskając zęby na widok faktu, że nawet w wersji 1.07 gra boryka się z licznymi problemami na poziomie responsywności, animacji czy działania funkcjonalności, jak i bajzlem w dzienniku zadań, wynikającym także z konfliktu skryptów, gdy wreszcie z faktem, że ostatni patch zwyczajnie dezaktywował na PC achievementy, a poziom trudności pozostaje mało wygórowany. Da się to wszystko przeżyć.
Gorzej z tym, że mam wrażenie, że fabularnie gra bywa nierówna i na dłuższą metę zwyczajnie widać po niej zapatrzenie w zachodnie rynki i mniej wymagających odbiorców - nie mam zamiaru pozwalać sobie na ignoranckie generalizowanie, ale jednak z jej strony mamy wątki rodzinne należące do najbardziej emocjonalnie dojrzałych i dorosłych wątków, jakie kiedykolwiek widziałem w elektronicznej rozrywce, czego najlepszym świadectwem jest relacja Geralta z Ciri czy zadania na poziomie Krwawego Barona, a z drugiej zmarnowanie potencjału na zrobienie z Eredina i generałów Gonu wielowymiarowych postaci, zastępując ich narzędziami narracyjnymi spod szyldu "MWHAHAHA, EV1L" (w opowieściach Avallac'ha był potencjał na rozwinięcie Caranthira, co z tym? To smutne, że najwięcej cech można przypisać Imlerithowi, bo zwyczajnie folgował sobie na sabacie), przez co antagoniści są najpłytsi w trylogii. Dotyczy to również Radowida, pomysł osuwania się w obłęd to jedno, ale zrobienie z niego skrajnego sadystycznego psychopaty?
Tutaj dochodzę do sedna problemu, jako że moim zdaniem w grze gubi się cudowna szarość poprzedniczki, którą nie bez powodu zresztą uwydatniłem powyżej. Dlaczego jest z góry założone, że Emhyr jest "tym lepszym", a Radowid niepodważalnym łotrem? Wiem, że to nie polityka miała grać w W3 pierwsze skrzypce, ale nie dość, że uproszczono ją do względnego minimum, to kompletnie brakuje balansu między tymi dwoma naczelnymi opcjami. Chciałbym, aby oboje panowie byli zbiorem wad i zalet, by ostatecznie wybór mniejszego zła przyprawił o nerwowe wcinanie jogurtu i długie dyskusje z innymi graczami na temat dokonanych wyborów, z których nie wynika jasny konsensus. A jak już jesteśmy przy obłąkaniu Radowida, dlaczego odnoszę wrażenie, że (niemal) wszystkie persony związane z Wiecznym Ogniem, łowcami czarownic i w ogóle redańskim wojskiem są jasno zaprezentowane na wzór ich władcy? Jasne, mamy zdroworozsądkowego dowódcę oddziału Tamary, a pamiętam też może żołdaka celnie krytykującego władzę, ale to raczej wyjątki. Nie będę już wymieniał przykładów, ale główna linia fabularna ma więcej takich spłyceń, tudzież klisz, to wszystko opatrzone dziwną strukturą fabularną o nie najlepszym tempie, w której prym wiedzie konstrukcja "uczynek za uczynek za uczynek za od nalezienie kolejnej osoby/przedmiotu, by odnaleźć kolejną osobę" itd.
W tym wszystkim jest to, jak już wspomniałem, zajmujące, angażujące i bardzo solidnie napisane, ale ciężar niewykorzystanych szans czuć za często. Nie wiem, czy to brak czasu produkcyjnego, ale spotkało mnie małe rozczarowanie. Są mocne punkty na najwyższym poziomie, dla przykładu Geralt odnajdujący Ciri (mistrzostwo taktu), obrona Kaer Morhen, jak i odprężenie w postaci popijawy w Warowni (przednia i prześmieszna, choć jakby ustępująca np tej z W1), czy wcześniej wspomniane sprawy rodzinne Barona i wiążący się z nimi klimatyczny wątek wiedźm (i Jasia!), ale przy tym ostatnim należy wspomnieć, że sabat został ukazany zaskakująco blado. Łezka zakręciła się parę razy w oku na widok losów Ciri i cieszę się, że RED-zi dojrzale zdołali naświetlić wątek "rodziny" (i przyjaciół!) Geralta, bo jako największy zwolennik prozy Sapkowskiego uważam to za największy skarb i powód do satysfakcji. Sam finał i podsumowanie były wprost idealne (dostałem najlepsze zakończenie), nawet jeśli pozostawiły pewien niedosyt. Niemniej, questy poboczne jako zbiór opowieści trącających emocjonalne struny wraz z ich niebanalnymi zleceniodawcami wypadły tutaj najlepiej.
Względem reszty aspektów W3, wszystko jest tip-top. Klimat świata Geralta został godnie zachowany, także dzięki znakomitej ścieżce dźwiękowej, która śmiało zaliczam do "TOP10 ever", podobnie jak samą grę. Wybitna oprawa audio to także zasługa efektów dźwiękowych, wszystko zostało dźwięcznie i czyściutko nagrane, od czasu BioShocka: Infinite nie przyklaskiwałem tak tej warstwie. Wreszcie, mamy najpiękniejszą oprawą graficzną, z jaką przyszło mi obcować, nawet po setce godzin z grą potrafiłem się tu i ówdzie zachwycić, a zjawiska atmosferyczne to już w ogóle niebagatelny wyczyn. Warto też wspomnieć o Gwincie - krótko, najlepsza wewnętrzna mini-gierka w historii gier video, długo można czerpać z niej przyjemność.
TL;DR: Zbiór trącających emocjonalne struny opowieści, wspaniale zachowany klimat i audiowizualia najwyższej klasy, czyli arcymistrzowska kreacja otwartego świata, ale w tym wszystkim główny wątek zgubił nieco odcieni szarości.
9.5/10
Ps. Całość zajęła mi jakieś 120 godzin na przestrzeni nieco ponad 2 tygodni, wykonałem 95%+ pobocznych wątków, zaniedbałem natomiast ociupinkę eksplorowanie Skellige. Ostatnie takie szaleństwo dopadło mnie ponad 3 lata temu, przy okazji ME3 i W2 EE. Na pewno nigdy nie grałem tak intensywnie w coś tak długiego, W3 niemal w zupełności wypełnił mi ten czas (było może trochę spokojniejszych dni, zwłaszcza pod koniec) i zawładnął wyobraźnią, brawo.