Innymi słowy, wychodzi na to, że wszyscy tutaj nie specjalnie rozumieją ideę mutacji w obrębie samego DNA - nie są one widoczne na danym osobniku, tylko na jego potomstwie (z tego co mi wiadomo, ludzie nie byli poddani tego typu eksperymentom, więc mimo wszystko nie do końca wiadomo, jak by to było), chyba, że osobnik jest bardzo młody (przed urodzeniem, wątpię, aby po urodzeniu coś by się udało). Dlatego wiedźmini byli tworzeni także przy użyciu magii, a mutanty w Falloucie zaawansowanej technologii, a dopiero później FEV i napromieniowania. Potrzeba wielkiej siły, by wymusić na organizmie spontaniczną mutację (zwłaszcza przy użyciu plazmidów, np wirusów lub bakterii).
Co to oznacza? Geralt nie mógłby zamienić się sam w sobie w delfina, kwiatek, kejrana czy Demawenda, ale nie mógłby też wymutować sobie nagle nadludzkich zdolności walki mieczem. Gdyby to było takie łatwe, to po co w Kaer Mohren kogokolwiek trenować, skoro wystarczy ich poddać odpowiednim mutacjom, i osiągamy ten sam efekt (ba, oni sami siebie mutują, bo tak).
Ale jestem w stanie to wszystko przeboleć, bo takie to już fantasy i gry cRPG głupie bywają (ale gdyby nie były takie, nie było by potrzeby w nie grać - równie dobrze mogę wyjść na dwór, by zobaczyć skomplikowany, nie głupi ni naiwny i realny świat). Tym nie mniej... sama idea przeskakiwania punktów do innej ścieżki, resetu swojej postaci, mi się nie podoba, podobnie jak wielu innym forumowiczom.