- Jaskier, czy jesteś pewien? To wszystko co mamy.
- Tak Geralt, naprawdę myślisz, że temerski oren będzie coś wart w obliczu wojny? Kupuj, nie wahaj się, ja się na tym znam, byłem kiedyś największą atrakcją na ślubie znanego bankiera. Oren nie przetrwa, kupuj.
- Mam nadzieję, że nie będę tego żałował...
- Zaufaj mi, nie będziesz. Janosz, podejdź udało mi się mu przemówić do rozsądku, bierzemy cały wóz.
- Ożeszkurr... naprawdę? To ja dorzucę do tego wóz, po znajomości.
- Świetnie, konie możesz sobie zabrać, bo się sypią ze starości. - powiedział Jaskier z trudem ukrywając ekscytację.
Janosz krzyknął do młodego chłopaka który stał przy wozie, ten przestraszony zrobił co mu kazał.
- Panie Geralt, pan tu podpisze, żeby wszystko było jasne. Dziękuję panowie, wóz stoi przed karczmą.
Jaskier spojrzał się na Geralta, uśmiechnął się jakby właśnie dostał spadek po jakimś królu i machnął głową w stronę wozu. Wyszli z karczmy, zaczęło świtać. Niektórzy ludzie wychodzili do z domów, w powietrzu unosił się zapach dobrego świeżo co upieczonego pieczywa z pobliskiej piekarni. Doszli do wozu.
Geralt wpatrywał się w niego dłuższą chwilę.
- Ech... Jaskier, obyś miał rację z tym alkoholem, oby był coś wart.