Wiedźmin i wspomnienia z nim związane - Konkurs

+
Przeglądając posty innych użytkowników musiałem zadać sobie osobiste pytanie : jak ta gra wpłynęła na mnie i jakie są wspomnienia z nim związane?. Nie chciałbym "podkradać" odpowiedzi od innych użytkowników, ale każdy z nich napisał coś co jest również związane ze mną. Wracając do pytania po skończeniu pierwszego Wiedźmina zainteresowała mnie sama opowieść pana Andrzeja Sapkowskiego. Interesowało mnie to jak do tego wszystkiego doszło, dlaczego Gerald stracił pamięć i co się działo przed wydarzeniami z gier. Pamiętam jak dziś czekałem na brata kiedy przyniesie grę do domu i modliłem się aby odpaliła na naszym starym kompie:D. Ku mojemu zaskoczeniu wszystko gładko chodziło. Cieszyłem się jak bobas :D/>. Gra od razu mnie wciągnęła, nie mówiąc już o zarywaniu nocek i wstawania wcześnie rano aby pograć chwile przed szkołą :D. To tyle co do moich wspomnień z grą. Jeśli chodzi o misje które mi zapadły w pamięć to wg mnie nie ma co wybierać. Obydwie części są niesamowite i każda misja pozostanie w pamięci. Do tej pory czasami urwie mi się zwyczajowe "Bywaj" z gry gdy żegnam się z kolegami, ale również wiele innych których nie zdołam zliczyć :D. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko czekać na trzecią część, ale jeszcze wcześniej na nową powieść pana Sapkowskiego :D <jupi>. Aż się nie mogę doczekać kiedy kurier zapuka w moje drzwi :p:D

Tak więc bywajcie drodzy wiedźmini i powodzenia na szlaku !
 
Wiedźmin akt IV brzeg: Zapierający dech w piersiach idealnie wpasowany do otoczenia soundtrack robi swoje, aż ma się ochotę przysiedzieć cały dzień przed grą i nigdzie nie wychodzić. Najpiękniejsze jest to, że okolica Odmętów cieszy nasze oko, chodź nazwa wsi jest przygnębiająca a sama miejscowość jest bardzo urokliwa i tajemnicza.
Jest kolorowo, wszędzie wiszą wianki splecione z polnych kwiatów które gdzie się tylko da zawieszały zgrabne wieśniaczki, wszyscy mieszkańcy wsi są weseli, nie przejmujący się wydarzeniami i nie myślący o tym co będzie jutro, czy co było wczoraj. Żyjący chwilą, i cieszący się wydarzeniem które poruszyło całą wioskę, a było nim wesele Aliny.
Wieczorami wieśniacy idą na brzeg oglądać zatopione miasto, "...które dzięki wyjątkowo czystej wodzie, światłu księżyca i odrobinie magii optycznej można zobaczyć nad taflą jeziora.", "Kiedy lekka bryza znad jeziora marszczy wody niewielkich zatoczek, a Król Rybak zwija swoje sieci.". Gorące pola, gdzie dumnie kołyszą się łany złocistego zboża a okolice dodatkowo upiększają ruiny starego monastyru, mieszka tam pustelnik w małej chatce, miejsce to ma baśniowy wręcz charakter, na polach sporo się dzieje podczas wizyty Wiedźmina w tej części Temerii. Król Rybak, kochanek Pani Jeziora który wiernie jej służy, i nie zamieni on z nami słowa, gdy nie ma do powiedzenia czegoś sensownego, typowy, pokorny i skromny sługa bogini. Patrząc z brzegu można dostrzec wyspę rybitw która wyrasta na horyzoncie z toni jeziora, tam właśnie przebywa nimfa lub boginka wspomniana wyżej - Pani Jeziora. Na koniec aktu, już po pewnych bardzo niewiarygodnych wydarzeniach jakie miały miejsce w wiosce, gdy Geralt odpływa widać przy ołtarzu bogini psa, który jak się wydaje żegna Wiedźmina.
Akt ten jest bardzo miły i przyjemny, słuchając soundtracku i przechodząc okolicznymi ścieżkami widzimy to piękno. Prawdziwy słowiański klimat, który aż wylewa się z monitora. Wiedźmin był dla mnie grą, w którą musiałem zagrać, którą musiałem przejść aż 8 razy a zagram i przejdę jeszcze nie raz. Wszystko dla tego klimatu oraz charakterystycznych, fantastycznych okolic w jakich znajduje się bohater, a do tego ten urzekający soundtrack który jest znakomicie wpasowany do otoczenia. Ci którzy nie grali, koniecznie muszą zagrać aby zrozumieć co mam na myśli opisując akt IV. :D
Pozdrawiam!​
 
Gdy po raz pierwszy podchodziłem do gry Wiedźmin, miałem już książkową sagę za sobą. Nie muszę chyba mówić, że jako fan twórczości Sapkowskiego byłem bardzo podekscytowany. Pierwszą rzeczą jaka mnie zaskoczyła były głosy postaci. Wiedziałem, że polski dubbing jest dobry, ale nie, że aż tak. Jak o tym pomyślę z perspektywy czasu to nie potrafiłbym dobrać lepszej obsady. Zwłaszcza podobała mi się rola Jarosława Boberka jako Magistra, a później jako Yarpena Zigrina.
Następnym zaskoczeniem Była muzyka która w niesamowity sposób współgrała z otoczeniem. Gdy walczyliśmy grała bojowa, intensywna muzyka. Gdy chodziliśmy po mieście brzmiał radosny, żywy rytm zupełnie jakby biło serce miasta. Z kolei gdy biegaliśmy po polach słychać było wiejską muzykę w słowiańskim klimacie.
Jest to kolejna zaleta, Polsko-słowiański klimat. Zarówno w pierwszej jak i w drugiej odsłonie wiedźmina istnieje ogromna liczba nawiązań do naszej kultury. Cały IV akt przypominał mi o młodopolskiej chłopomani. Czułem się jak bohater Wesela Wyspiańskiego lub Balladyny Juliusza Słowackiego. Cieszyłem się jak dziecko także w momencie gdy Jaskier wspomina stary szlachecki zwyczaj czyli czarną polewkę. Gry są pełne tego typu odnośników i nawiązań przez co po trochu promują polską kulturę.
Warto też wspomnieć ciekawą, dojrzałą i niebanalną fabułę. Opowiadana historia ma swój początek, rozwinięcie i koniec. Jest pełna zwrotów akcji i humoru. Ponadto cała opowieść pełna jest bohaterów znanych i uwielbianych z książek jak na przykład Jaskier, Triss, Toruviel. Czasami mają większą rolę, a czasami pojawiają się tylko epizodycznie ku uciesze graczy. Ale pojawiają się też nowe postacie które szybko podbijają nasze serca (ja uwielbiam Vernona Rocha,jego dialogi i głos są obłędne).
Na koniec chcę pogratulować całej ekipie CDProject Red za stworzenie tak wspaniałych gier. Zdaję sobie sprawę jak trudne było stworzenie obu Wiedźminów i tak dobre odwzorowanie świata. Tylko kilka gier może się pochwalić tak dobrze przeniesionym uniwersum. Mogę zdecydowanie napisać, że wiedźmin jest moją ulubioną grą i jestem dumny, że polska tak wybija się na rynku gier.
 
Wspomnienia... Tak, tych jest całkiem sporo. Gdyby wymienić je wszystkie, musiałbym cały dzień na to przeznaczyć.
Opowiem więc o kilku.
Pierwsze minuty grania w W1 pamiętam bardzo wyraźnie, jakby to było wczoraj. Po intrze zbierałem szczękę z podłogi. Długo zbierałem. Potem musiałem powtórzyć tę czynność jeszcze parę razy. Zamiast wykonywać zadania w Kaer Morhen, szwendałem się po siedliszczu, ciesząc oczy otoczeniem. Uwielbiałem te komnaty, te korytarze, te świetlne refleksy... Piękne to było. Potem była Grobla i ten cudny utwór w tle "The Dyke". Do dziś jest to jeden z moich ulubionych. Grobla w ogóle miała swój klimat. Swojski z czającym się mrokiem. Czuć to było nawet w dzień. Najpełniej jednak czuć było ten niepowtarzalny klimat nocą, podczas burzy i barghestami pojawiającymi się nie wiadomo skąd.
Potem była Wyzima, lochy, kuroliszek, cmentarz z ghulami (miejsce wyjątkowo odstresowujące ;) ) I cała reszta.
Lecz potem pojawił się Wiedźmin Drugi. Ktoś, kto patrzyłby na mnie wtedy, musiałby postawić diagnozę sugerującą, że facet zgłupiał. Diagnoza byłaby całkiem słuszna, zresztą. Mimo, że dawno już ochłonąłem, do dziś nie znajduję właściwych słów na opisanie tego co wtedy czułem. Moim ulubionym miejscem był las. I znowu szwendanie się bez celu wzięło górę nad posuwaniem akcji do przodu.
Jeżeli W1 dawał mi niesamowitą radochę z uczestnictwa w przygodzie, to W2 robił to z jeszcze większym rozmachem. Tak, wiem - oklepane stwierdzenie, lecz co ja na to poradzę? Te widoki, to Flotsam wieczorną porą, ten kejran walący cię macką akurat nie z tej strony, z której chciałeś, żeby walnął, ta popijawa z Niebieskimi Pasami :D , to spotkanie z Merigold w ruinach ;) to Vergen... Ten piękny smok/Saskia... I wreszcie to zakończenie z zastępami wojsk Nilfgaardu.
Aż boję się, co to będzie, gdy pojawi się Wiedźmin Trzeci. Chyba będę musiał obłożyć się poduszkami, aby nie zrobić sobie krzywdy spadając na podłogę. A na pewno tak się stanie.
 
Przede wszystkim chciałbym wam podziękować za świetną grę i w waszą wytrwałość w wprowadzeniu czegoś nowego i często zapominanego w RPG czyli nieliniowej fabuły.

Pamiętam, że na Wiedźmina 1 czekałem z utęsknieniem. Oglądałem po kilka razy gameplaye, które umieszczaliście w internecie. Czytałem dużo o waszej ( i naszej z perspektywy czasu) grze. Cieszył mnie fakt, że była to polska produkcja. Wiedziałem, że będzie to coś nowego. Coś na co czekałem jako fan RPG. Trudne wybory, walki z potworami, rozterki i dylematy na każdym kroku i miejscu. Nie wahałem się zamawiając pre-order. Czekałem.

Przyszedł ten dzień. Niestety okazało się, że gra nie działała na moim komputerze z powodu systemu, który musiałem wymienić. Po tygodniu mogłem zasiąść do gry. Byłem bardzo szczęśliwy. Niezwykłe Kaer Morhen, niespodziewana śmierć Leo i kolejne akty nasiąknięte trudnymi wyborami (Zakon, a może Scoia'tael). Chciałbym wrócić do tych chwil spędzonych z W1. Wiem, że już nie wrócą.

Po W1 zaczęła się moja przygoda z książkami Sapkowskiego. Chciałem poznać lepiej świat, w którym byłem uczestnikiem przez kilkadziesiąt godzin rozgrywki. Saga z Geraltem również mnie wciągnęła i na mojej półce stoją wszystkie tomy do, których lubię wracać po dziś dzień.

Po zakończeniu W1 wiedziałem, że W2 jest w drodze i, że nie popełnię tego błędu i tym razem zamówię edycję kolekcjonerską tej gry. Dobrze pamiętam, że zamówiłem ją podczas waszej konferencji. Te nerwowe czekanie, kiedy będę mógł ją kupić. Udało się. Kolekcjonerka z numerem 65 cieszyła moje oko. Póki co wirtualnie. Czekałem.

W W2 doszło do mojego domu bezpiecznie. Popiersie Geralta zrobiło na mnie duże wrażenie, podobnie jak artbook. Miło jest mieć coś takiego jako fan sagi. Pamiętam jak próbowałem nagrać kolekcjonerkę dzień wcześniej, ale były problemy z serwerem. Dziś nawet cieszę się z tego wydarzenia, ponieważ mam wspaniałą koszulkę z Geraltem i Triss.

W 2 najbardziej podobał mi się prolog. Zasmucił mnie fakt śmierci Foltesta. To jedna ze scen w historii, które bardzo mnie poruszyła. Widziałem w Folteście nadzieję dla Królestw Północy. Teraz go nie było. Dalsza rozgrywek zapowiadała się pasjonująco. I tak było. Stworzyliście niepowtarzalne postaci. Leto, Vernon Roche, Iorweth. Nie można przejść obok nich obojętnie.

Dawka humoru, rozterek moralnych, niezwykłych postaci, świetnych misji pobocznych, których grzech nie próbować skończyć, niezwykły czas spędzony z wami. Tak zapamiętam W1 i W2.

Dziękuję jeszcze raz za wasz trud i poświęcenie. Teraz czas na W3, które będzie uwieńczeniem sagi, z którą dorastałem. Czekam.
 
- Co będziemy robić? – pytała mnie moja ówczesna dziewczyna, widząc mnie zasiadającego do komputera. – Znowu będziesz się uganiał za tymi południcami?! – dodawała pół żartem, pół serio. – Ze mną byś pogadał, a nie uganiał się za innymi babami!
- Przecież to są nieistniejące postacie i do tego potwory... Dokończę questa i wyłączam – odpowiadałem z lekkim podirytowaniem, bo skupiając się na rozmowie, nie udało mi się wejść perfekcyjnie w trzecią sekwencję szybkiego ataku.
Teraz po sześciu latach zakupiłem ponownie część pierwszą (wersja pudełkowa przepadła wraz z użyczeniem jej kolejnemu już znajomemu), a ściągając ją, zostałem ponownie zagadany przez tą samą sympatyczną osóbkę, którą od kilku miesięcy dumnie mogę nazywać żoną:
- Cio tam lobis? – zapytała, udając małe dziecko.
- A kupiłem klucz do Wiedźmina i sobie go ściągam.
- Przecież już w to grałeś. – Po sympatycznym dziecku nie pozostał nawet ślad.
- Tak, ale było to wieki temu i nic już z tego nie pamiętam.
- Znowu będziesz się uganiał za tymi północnicami?!
- Południcami kochanie, południcami – odpowiedziałem, dziękując w duchu, że nie odkryła czym są „Romance Cards”.

Historia oczywiście jest w 100% autentyczna:)
 
To było tak dawno że pamięć o tym niemal zagineła. W czasach tak zamierzchłych i dzikich że wychodząc z pokoju w domu pachniały znakomite pokarmy, wszystko na gotowo za sprawą największego skarbu jaki mam: Mamusi. Na studiach tęsknota człowieka zżera, oczywiście z miłości nie za jedzeniem, lecz waracając do historii, dzień był zimny więc niewychodząc z domu i jedząc ciasto mojej Mamusi, popijając herbate udałem się Geraltem do karczmy bo jemu też pewnie było zimno. Karczma słynna bo i kiepską renomą owiana w Wyzimie klasztornej, na wejściu plugawo-niechlujny blady napis, z pewnością nazwa "Miś Kudłacz" blada bo oblana niejednym trunkiem podczas którejś z bończucznych nocy, śmierdziała przez monitor nawet w moim pokóju wilgotnym spleśniałym drewnem. Wchodząc zauważyłem chłopaków skorych do bitki, do gry w kości i grubego, głupiego jak pień karczamrza. Gdy już myślałem że nie ma nikogo na poziomie, zobaczyłem kątem oka niejakiego Baranine znanego z ostrego charakteru i łagodnego podejścia do tutejszego prawa. Twierdząc że to świetne źródło informacji kupiłem u pomocniczki karczmarza która wydawała się trochę bardziej rozganięta od swojego pracodawcy, gorset ściskał jej piersi tak że prawie rozrywały jej koszulę, dwa trójniaki mahakamskie. Idąc powoli do stołu hereszta Baraniny, gdy do niego dotarłem drzwi w moim pokoju otworzyły się, nieprzejmując się zbytnio bowiem często się otwierały nawet na nie nie spojrzałem, wraz z Geraltem skupiony byłem na Baranine i zadałem mu proste przyjacielskie i jakże dobre na wstęp do pozyskania informacji pytanie : "Co słychać" byłem bardzo zdziwiony bowiem usłyszałem to podwójnie, spoglądając za siebie zobaczyłem wujasa którego nie widziałem dobre kilka lat. Wstając natychmiast od komputera i chcąc odpowiedzieć nie zdąrzyłem bo zrobił to za mnie Baranina "Stare kurwy nie chcą zdychać" poleciało z głośników! Uśmiech wója i zmieszanie Mamusi będę pamiętał do końca życia. :)) Pozdrawiam
 
Rozwodzić się na temat jak wiedźmin, zarówno książki jak i gra (książki może bardziej bo byłem młodszy jak je czytałem) wpłynęły na mnie, bo to naprawdę dobry kawał literatury może nie będę, bo prawie każdy to napisał, a i tyczy sie to w sumie bardziej ksiązek niż gier. Moja historia będzie trochę inna :D

Jakoś z rok po wyjściu wieśka 2 (oczywiście już zdążyłem przejsć tą grę wtedy spokojnie 2-3 razy) miałem poważne zabiegi na palcu. Po wyrwaniu panokcia w paluchu stopy pojawiły sie jakieś komplikacje kiedy odrastał, miałem tam jakiegoś wirusa czy bakterie nieistotne ale musiałem chodzić co 2-3 tygodnie na zabiegi w postaci przycinania odpowiednio paznokcia, wycinania martwej lub chorej tkanki i na koniec KRIOTERAPIA krótko mówiąc ból nie do opisania syf kiła i mogiła... Najgorsze w tym było że ból utrzymywał sie przez około 1,5 dnia, środki takie jak ibubrom i apap czy inne przeciwbólowe po prostu nie działały. Jedyną opcją było skupienie się na czymś innym filmie książce albo grze :D I tu przyszedł mi z pomocą nasz ukochany wiesław (konkretnie 2), kiedy wracałem do domu po zabiegu siadałem i grałem, a właściwie wchodziłem w ten cudowny świat :D Ból nie ustępował ale mimo wszystko przestawało się o nim myśleć i się grało, a że ból zazwyczaj był taki że nie mogłem aż chodzić (w tym do szkoły) to grałem cały dzień... :D

Historia może troche mało przyjemna ale jak najbardziej prawdziwa i szczera! :D Dzięki za waszą świetną pracę i ze spokojem czekam na Wiedźmina 3 (po prostu wiem że odwalicie kawał GENIALNEJ roboty) ;)
 
Witam,

Jako że bardzo lubię tego typu konkursy postanowiłem poświęcić parę minut swojego życia na napisanie swoich wspomnień. Przeczytałem kilka losowo wybranych komentarzy i zdziwiłem się bardzo faktem, że w żadnym z nich nie natrafiłem na jeden z najciekawszych aktów w pierwszym Wiedźminie, który został oznaczony cyferką „IV”. To właśnie wtedy my, gracze, mogliśmy się poczuć jak ten książkowy wiedźmin Geralt, który w czasie pobytu w Toussaint swój wolny czas poświęcał głównie wykonywaniu wiedźmińskich zleceń. Wszystkie pozostałe wątki zeszły wtedy na dalszy plan. Podobnie było w grze – bohater po pojawieniu się w Odmętach mógł zająć się przyjmowaniem zleceń na potwory zapominając na chwilę o swoim głównym antagoniście, którym był, wydawać by się mogło, Azar Javed. Skradzione sekrety z Kaer Morhen, polityczne problemy Wyzimy – wszystko wtedy zeszło na dalszy plan.

Również klimat słowiańskiej kultury został oddany wtedy najlepiej. Oczywiście z nim obcowaliśmy przez niemal całą grę odwiedzając różne grobowce i ubijając w nich wszelakie maszkary, ale dopiero w IV akcie dostaliśmy najpiękniejszy obraz (lub też nie, zależy jak to interpretować) tego, w co wierzyli nasi przodkowie, czyli północnice oraz południce spacerujące po polach i czekające na zbłąkane ofiary. Do tego wszystkiego dochodzą piękne widoki wokół wielkiego jeziora i wyspa Rybitw zamieszkiwana przez pewna samotną boginię. :) Podsumowując, w pierwszym Wiedźminie to właśnie ten cały akt zapadł mi w pamięci. CD projekt RED wykonało przy nim mistrzowską robotę.

W pamięci zapadły mi też finalne spotkania z naszymi antagonistami. Pewnie, można powiedzieć, że motyw wykorzystywany w grach i filmach do bólu, ale ja i tak jestem zdania, że takie finałowe starcia trzeba umieć przedstawić. A CD projekt RED potrafi to zrobić. Tak więc finałowa walka w piątym akcie i epilogu to sceny, do których ja bardzo lubię wracać. To samo mogę powiedzieć o epilogu drugiego Wiedźmina, na sam koniec którego wielu graczy powiedziało sobie w myślach pewnie „Kurde, gość jednak zasługuje na to, żeby żyć dalej.”. Brawo, potraficie grać na ludzkich emocjach i udowodniliście, że wybory w obydwu Wiedźminach były chyba najcięższymi, jakie musiałem podejmować w grach. Dlaczego? Bo tutaj nie było podziału na dobro i zło, podobnie jak w książce.

Tyle mojego gadania. Jeżeli udało się Wam dotrwać do końca, gratuluję i dziękuję. ;) Pozdrowienia dla całego zespołu CD Projekt RED oraz czytelników i graczy.
 
Witam pierwsza na myśl przychodzi mi dziwna sytuacja związana z Wiedźminem 1 z Misją dla Zygfryda na cmentarzu.
Gdy idziemy na cmentarz po wstępnych oględzinach wdajemy się w pogadankę z gadającym GHULEM !!!

Ghul: Mniam,Mniam pycha beeek. Ups, przepraszam gdzie się podziały moje maniery ? nie patrzcie tak na mnie ,trzeba jakoś żyć...
Geralt: Yyyyyyy
Ghul: No co ghula nie widzieliście ?
Geralt: Widziałem niejednego. Ale żaden nie gadał.
Ghul: No ja nie chwaląc się wyjątkowy jestem.Moja rodzinka rzeczywiście do rozmownych nie należy ,powarkują tylko.

Ten sposób wymowy tego ostatniego zdania tak mnie rozśmieszył że poprostu musiałem puścić go wolno. />
Pozdrowienia dla całego Teamu />
 
Ta historia zacznie się dość nietypowo. Choć z pewnością będziecie zdziwieni, dajcie jej szansę i doczytajcie do końca.

***


Pewnego dnia roku pańskiego 2003 mój tata po powrocie z pracy dał mi grę Chrome. Akurat wymieniano sprzęt na nowy i produkt Techlandu był dodawany do kart graficznych. Gra jak gra, nie była przesadnie wybitna, nie zmieniła oblicza gatunku. Było w niej jednak coś specjalnego. Co?

Była polska.

Teraz zapewne wielu osobom ciężko zrozumieć, jak wtedy czekało się na POLSKĄ grę i to taką z trochę wyższej półki. To był ten rodzaj oczekiwania jaki towarzyszy dzieciom przez cały rok, wracającymi myślami do Świąt Bożego Narodzenia. Jak na wyczekany, wymarzony prezent, który chcielibyśmy zobaczyć pod choinką. Na całym świecie powstawały wspaniałe gry, pisała się jedna ze złotych kart w historii komputerów - a u nas, w naszym kraju nad Wisłą, totalna posucha. Ja chciałem grać w coś, z czym mógłbym się utożsamiać: „tak, to gra z mojego kraju”.

Raz skosztowany zakazany owoc powoduje tylko jedno - ma się ochotę na więcej. Choć bardzo tego chciałem (i zapewnie inni też), nie było wysypu polskich produkcji. Czytało się różne czasopisma i wypatrywało każdej jaskółki na horyzoncie. Nawet najmniejszej.

W takim oto nastroju dopadła mnie informacja o planowanej grze „Wiedźmin”. Informacja z tak niewiarygodna, że pierwszym odruchem było stwierdzenie „to nie ma prawa się udać”. Studio bez doświadczenia porywa się z motyką na słońce, chcąc zrobić grę RPG najwyższej jakości i to jeszcze osadzoną w świecie „Wiedźmina” Andrzeja Sapkowskiego. Do dziś każdy pamięta, jaką klapą zakończyła się ekranizacja. Wtedy to była świeża, jeszcze nie zagojona rana.

To nie miało prawa się udać. Ale się udało.

Pamiętam, jak z drżeniem serca czytałem kolejne zapowiedzi. Pamiętam, jak oglądałem trailery i gameplaye, wtedy jeszcze dostępne w formie do pobrania. Pamiętam nerwowe klikanie i próbę przebicia się przez lagi, gdy zamawiałem edycję kolekcjonerską. Pamiętam dumę z odkrycia, że załapałem się na „w miarę” niski numer - 613. Pamiętam zamieszanie, które towarzyszyło wysyłaniu wielkiego pudła z kolekcjonerską - części gadżetów nie było w środku. Wszystko to nieważne, bo pewnego dnia usiadłem przed komputerem i miałem w rękach czarne pudełko z napisem „Wiedźmin”.

Pierwsze wrażenia - oczywiście chaotyczne. System walki, praca kamery - trzeba się było przyzwyczaić. Nieważne, ze trochę nie szło, a niektóre walki sprawiały większe wyzwanie, niż powinny. Grałem w Wiedźmina, polską grę na którą czekałem odkąd bardziej świadomie zacząłem interesować się branżą gier i wszystkim co z nią związane. Byłem z tego tak dumny - że choć wyda wam się to nieco dziwne - przy najbliższej okazji zaprosiłem znajomych i pokazałem wszystkim intro oraz samą grę. Wspomnienie lat posuchy odchodziły w niepamięć. Zaczęła się era, która miała wiele wnieść do mojego życia - i jak się przekonacie, nie ma w tym wiele przesady.

Pierwszy „Wiedźmin” miał wiele wspaniałych momentów. „Skurwysyny” w ustach Geralta kończące akt pierwszy, pełna emocji końcówka aktu trzeciego, cudownie odpoczynkowy akt czwarty, z fenomenalnie zaprojektowanymi lokalizacjami, finałem historii Berengara oraz niesamowitą przemową Pani Jeziora. Widok płonącej Wyzimy w akcie piątym. Ponowna walka ze strzygą. No i sama końcówka gry, mająca posmak gorzkiego rozliczenia się z wyborami dokonanymi w trakcie wszystkich aktów. Na koniec piękny cinematic, zapowiadający jedno: „będzie więcej”. Temu wszystkiemu towarzyszyła fenomenalna muzyka, z kończącym grę „Believe” na czele, który zapada w pamięci na długo.

„Wiedźmin” mimo wielu mniejszych i większych niedociągnięć miał w sobie coś magicznego. Być może wynika to z atmosfery, w jakiej powstawał. Dla mnie to jedno z najpiękniejszych „growych” wspomnień i początek przygody, o jakiej już wspominałem.

Zaczęło się niewinnie - podczas instalacji wymagane było założenie konta w „ systemie CDPR”. Na początku nie zwróciłem na to uwagi, ale potem wygrzebałem dane logowania - i tak zawędrowałem na forum gry. Początki standardowe - parę głupich pytań, odpowiadanie na inne głupie pytania, spekulacje na temat fabuły i tym podobne. Gdzieś po drodze wygrany konkurs na wielkanocny przepis, załapanie warna (pozdrawiam Elwera) i w końcu - pojawienie się Versusa.

Co sprawiło, że postanowiłem mocniej zaangażować się w życie społeczności, która wyrosła koło tej gry? Zapewne połączenie wolnego czasu i sentymentu do „Wiedźmina”. Szybko załapałem kontakt z twórcami gry (którym wtedy był m.in. mrrruczit :)), poznałem mnóstwo fajnych osób. Historia ta nabrała później znacznie bardziej niesamowitego wymiaru, gdy pewnego dnia zadzwonił do mnie DirectC.

Mógłbym wiele napisać o losach Versusa oraz mojej współpracy z one2tribe. Dość powiedzieć, że zaczęło się wspaniale, ale na końcu wyszło jak wyszło. Temat jest jednak zamknięty, wszyscy już o całej sprawie zapomnieli, więc nie warto go wygrzebywać. Pozostaje jednak satysfakcja, że udała mi się rzecz, o której pewnie marzy wielu z Was - brałem udział w tworzeniu gry i to osadzonej w świecie Wiedźmina.

Czas wrócić na ziemię.

Choć „Wiedźmin” był dużym sukcesem CDPR, wkrótce nadeszły chude lata. Próba przeniesienia gry na konsole nie powiodła się. Do tego doszedł światowy kryzys, który dał się odczuć w branży. Do graczy docierały niepokojące informacje z obozu Czerwonych - pogłoski o zwolnieniach. Wszyscy wiedzieli, że Wiedźmin 2 powstaje, ale wciąż brakowało oficjalnej zapowiedzi. Gdy nadszedł pierwszy przeciek, forum eksplodowało od spekulacji.

Klimat oczekiwania na „Zabójców królów” również był specyficzny, ale nieco inny od tego, który panował kilka lat wcześniej. Teraz głównym źródłem niepokojów było hasło „czy utrzymają dobry poziom?”. Ja trzymałem się z dala od materiałów prasowych - bałem się sterty spoilerów w trailerach i tekstach, bo to co dla mnie najważniejsze w RPG - fabułę - chciałem poznawać dopiero w momencie odpalenia gry. Z ciekawszych historii - pamiętam, jak wszedłem na gram.pl na kilkanaście minut przed oficjalnym rozpoczęciem sprzedaży kolekcjonerek. Okazało się, że już można je zamawiać. I tak dostałem tę z numerem 42...

Co do samego „Wiedźmina 2” mam ambiwalentne uczucia. Z jednej strony - wspaniała oprawa graficzna i rozmach gry. Z drugiej - brak satysfakcjonującej końcówki. Gdy już nauczyłem się systemu walki grą się brutalnie skończyła, nie dając mi się nacieszyć opanowanymi umiejętnościami. Muzyka, choć wciąż świetna, nie „robiła klimatu” jak ta w jedynce. Czarę goryczy przelał patch 1.3, który coś namieszał z optymalizacją i gra nagle zaczęła mi klatkować, a na dodatek myszka działała jak pijana. „Zabójców królów” przeszedłem tylko raz i wciąż obiecuję sobie, że nadrobię zaległości.

Teoretycznie, w tym miejscu historia powinna się zakończyć. Pozostał jednak jeszcze jeden epizod. Rok temu wygrałem wejściówkę na spotkanie forumowiczów z zespołem CDPR. Znów historia zatoczyła koło: dzięki Versusowi wystarczająco poznałem serka, aby delikatnie i z humorem obsmarować go w małym opowiadaniu, które spodobało się na tyle, że dostałem zaproszenie.

Tamtego listopadowego dnia w siedzibie CDPR zapanował pewien magiczny klimat. Spotkali się ludzie, dla których Wiedźmin to już istotna część życia. Twórcy gry, moderatorzy forum, zwykli użytkownicy. Osoby, z którymi dyskutował się przez ostatnie lata, a w moim przypadku - nawet banowało. Co niesamowite, wszyscy szybko zaczęli się ze sobą dogadywać - po prostu robiąc to, co zwykle robili przy pomocy klawiszy i przeglądarki. Wbrew pozorom, o samym Wiedźminie niewiele się dyskutowało. Były filmy, komiksy, a w drodze do siedziby studia nawet tematy architektoniczne. Wspólna gra w piłkarzyki, bilard oraz zabawa w efektowne samobójstwa na Arenie i kibicowanie w walce z obsługą pada do XBoxa.

Na Wiedźmina czekaliśmy długo. Przeżywaliśmy z nim sukcesy i porażki. Każdy wydał na niego niemałą kwotę i poświęcił wiele czasu na granie oraz pisanie. Cóż można rzecz po tylu latach?

Pisząc „warto było”, nie oddałbym w pełni tego, co chcę powiedzieć. Musi wam wystarczyć, że pisząc te słowa uśmiechałem się do wspomnień - i to naprawdę szeroko.
 
Zaczęło się tak, jak zwykle.
Zamknąłem książkę, rozpamiętując ostatnie strony, a powietrze pachniało chłopieńcą buńczucznością, młodzieńczą naiwnością i rosnącą w gardle nostalgią.
Gdy blisko pięć lat później ekran mojego monitora rozjaśniły napisy końcowe “Wiedźmina”, byłem już oczywiście inną osobą, bogatszą o pokaźną sakwę doświadczeń, ale jedno pozostało na swoim miejscu - pejzaż emocjonalny w mojej głowie nadal jaśniał oślepiającym blaskiem.

Mając trzynaście lat, zakończyłem swoją przygodę z wiedźmińską sagą, której zawdzięczam między innymi udział w rozwoju mojej wrażliwości. Z właściwym smarkatości humorem, uskuteczniając facecje, ukułem wkrótce frazę “Odkąd pamiętam, zawsze chciałem być wiedźminem”. Okazja ku immersji w świat Sapkowskiego zaczęła rysować się na horyzoncie dzięki zbliżającej się premierze gry video, od której dzielił mnie wówczas przeszło dwuletni dystans.
Długo przyszło mi jednak czekać.

Przez kilka lat trzymałem swoisty dystans od świata gier, z jednej strony inwestując sporo czasu w różne produkcje, a z drugiej wyłączając samego siebie z pogoni za nowościami, byciem zupełnie na bieżąco czy raczeniem się wizjonerskimi rozwiązaniami deweloperskimi pierwszej świeżości. Dopiero trzy i pół roku temu - co zbiegło się z moimi osiemnastymi urodzinami - dokonałem renowacji sprzętu i zarazem rewitalizacji mojego ducha gracza. Mogłem tylko zatrzeć dłonie w oczekiwaniu, doskonale zdając sobie sprawę, że wybór pierwszej produkcji, jaka przejdzie przez podwoje mojego twardego dysku był dla mnie oczywisty od samego początku. “Kolega Wiechu”, cały i żywy, tylko mój.

Nie było gładko. Z powodu mojej nieuwagi i lekkiej ignorancji względem sprzętu, okazało się, że nie będę mógł grać zupełnie komfortowo, a zmiana tego położenia nie była możliwa w najbliższym czasie. Przecwałowanie przez prolog gry w takich warunkach poważnie mnie zniechęciło. Na krótko jednak. Gdy dotarłem bowiem do I - niesłusznie deprecjowanego moim zdaniem - aktu i zaznaczyłem swoją obecnością wirtualną karczmę, wpadłem na Zoltana, położyłem nabijaną ćwiekami rękawicę na wiedźmińskich zleceniach, aż w końcu tańczyłem nad rzeką, na tle księżycowej nocy (która rozpostarła swoje krwawe rządy także na niebie w tym realnym, mniej obchodzącym mnie na tamtą chwilę świecie; tak pomyślnie zdołałem się wtopić w uniwersum gry) z watahą kordialnie nastawionych do przechodnia utopców, już wiedziałem.

Znalazłem się pod nieodwracalnym i bezwarunkowym zaklęciem gry video. Poczułem coś, co zdarzyło mi się odczuwać w kontakcie z tym medium zaledwie garść razy, zawsze w przypadku tytułów ze wszech miar szanowanych i otoczonych wręcz kultem. Tym samym, z czystym sumieniem i zupełną powagą mogłem zaliczyć “Wiedźmina” w poczet interaktywnych arcydzieł. Przez kolejne czterdzieści godzin starannej gry w niezłym tempie wrażenie to nie uległo rewizjonizmowi, a zostało ze mną na stałe (wraz z bagażem drobiazgowych problemów i lekkich rys). Nie stało się tak tylko dlatego, że na każdym kroku utwierdzałem się w przekonaniu, że w grę zostały włożone dusza, ogólny pietyzm, pot i wyprute żyły; czułem ślad człowieka po drugiej stronie, tak niepowtarzalny i odmienny od warkotu linii produkcyjnej. Przede wszystkim jednak, gra tchnęła życie w ducha mojej ulubionej prozy, tak bliskiej mi - Polakowi, Słowianinowi w sercu, osobie hołdującej eskapizmowi.

Mniej więcej rok później nadszedł czas wilczej zamieci.
Okres maturalny nie bardzo komplementował przyjemną pogodę za oknem, ale pozostało zakasać rękawy i mężnie zetrzeć się z rzeczywistością egzaminacyjną. Premiera drugiej części gry została wpleciona pomiędzy moje oratorskie popisy, a kolejna renowacja sprzętu, tym razem, świadoma musiała poczekać do końca miesiąca. Kolekcjonerskie wydanie kontynuacji (z indywidualnym ID!) wylądowało w moich włościach już na kilka dni przed premierą i z dumą mogłem eksponować w pokoju “szkatułkę” pełną dóbr o mocy przyprawiającej kolekcjonera o zawrót głowy. Fortunnie zdołałem jednak skupić się na końcowych egzaminach, z wyjątkiem tego, gdy na dzień “deklamowania” prezentacji z polskiego przypadło Święto 50mb. Wiele można powiedzieć o tamtym incydencie, ale nikt chyba nie zaprzeczy, że społeczność wykazała się sporą kreatywnością w prowadzeniu narracji na temat owych zdarzeń i Redzi chyba nie mają im tego za złe.

Do samej gry usiadłem dopiero wraz z nadejściem czerwca; dodatkowa (zarazem, nie tak długa…) radość wiązała się z też z tym, że oto w końcu mogłem pogrywać w absolutnie wszystko bez potrzeby zerkania na wymagania sprzętowe; tym samym “Wiesław Drugi”, podobnie jak rok wcześniej jego poprzednik wziął udział w istnym rytualne inicjacyjnym nowych komponentów. Dość powiedzieć, że w ciągu pierwszego tygodnia wsiąknąłem w świat gry na 50h, kosztując obu dróg fabularnych. Stężenie kultowości w krwistych dialogach raz jeszcze dały mi tyle nieposkromionej radości i fantazji, że ich echo szybko zaczęło pobrzmiewać w mrugnięciach okiem do “wtajemniczonych” znajomych, a o niektórych sekwencjach i scenach ponownie aż chciało się opowiadać z gracją zakochanego. Wiesiek raz jeszcze zapanował nad moją wyobraźnią i nie chciał puścić - stan, który trwał aż do kolejnego przejścia gry przy okazji debiutu Edycji Rozszerzonej. Łącznie z paroma podjętymi i przerwanymi wcześniej “playthrough” oraz licznymi wieczorami spędzonymi na arenie, spędziłem z grą może nawet 130h. I mimo tego, że w rozrachunku ogólnym za pełniejszą, sprawiającą większą satysfakcję uważam część pierwszą, nie mam już najmniejszych wątpliwości. Jeśli mam dalej czerpać radość z grania, potrzebuję kolejnego “strzału żylnego” od Redów.

Szczerze życzę zarówno developerom, jak i oczywiście całej fanowskiej społeczności, by zwieńczenie trylogii przyniosło jeszcze więcej rozrzewnienia i radości, a wspomnienia z punktu widzenia weteranów franczyzy były wyjątkowe i niepowtarzalne. O tym porozmawiamy jednak pewnie przyszłej jesieni. Do miłego zobaczenia!
 
Moja historia z Wiedźminem zaczęła się od Sagi o Wiedźminie, bo wtedy jeszcze miałem słaby komputer żeby zagrać w Wiedźmina pierwszego, mimo że kazałem rodzicom mi go kupić, bo wiedziałem że kiedyś się przyda. Po pewnym czasie zaznałem głoda RPGowego i wziąłem się za niego (rzecz jasna miałem już newego kompa):D i nigdy nie zpomnę tych godzin spędzonych z pierwszą jak i drugą częścią gry.

W jedynce zachwyciły mnie oczywiście fabuła, oprawa muzyczna, która podkręcała atmosfere tajemniczości jaka towarzyszyła nam przez całą gre. Ale przede wszystkim wspaniałą rzeczą był wątek związany z Alwinem, dla którego Geralt stał się opiekunem można rzec ojcem oraz rozwijające się uczucie między Geraltem a Triss, którego dalszy ciąg mogliśmy obserwować w drugiej odsłonie gry. Doskonały efekt zrobiło też czerpanie inspiracji ze słowiańskich legend oraz polskiej literatury. Pokazuje to ile serca twórcy wkładają w swoją prace.

W dwójce (nie będę wspominał już o fabule itd.. bo to oczywiste), jak mówiłem wcześniej możemy dalej obserwować rozwijające się uczucie między Triss a Geraltem. Ponadto w drugim akcie super pokazana jest zdrada księcia i otrucie Saskii którą musimy ocalić, a później walka o wolność, kiedy to trzy nie wyszkolone nacje pod dowództwem Saskii odpierają atak Henselta i zyskują wolność swojej ziemi. Niesamowity efekt robi ostatni akt oraz kilka różnych zakończeń, w których decydujemy o czyjejś śmierci lub życiu.

Oczywiście obie gry sa całe wspaniałe ale wymieniłem kilka zapadających w pamięć wątków ;)
Gratuluje takiech niesamowitej gry jaka wyszła spod Waszych rąk oraz życzę jescze wielu sukcesów! :D
 
To ja również się przyłącze do opowiedzenia swojej historii. Część pierwsza Wiedźmina zmieniła postrzeganie przez mnie gier, pokochałem gatunek RPG dzięki niemu. Na początku byłem zwykłym niedzielnym graczem, czasami kupowałem jakieś growe czasopismo i widziałem jakieś wzmianki o Wiedźminie. Jednak głównie grałem w ścigałki i Wasz Wiedźmin mnie nie bardzo interesował, nawet nie wiedziałem że jest o nim książka. Jednak wreszcie się zdecydowałem spróbować zagrać w Waszą wspaniałą produkcję. Przyznaje się bez bicia że najpierw Waszą grę pobrałem by sprawdzić czy mi się spodoba i od razu się zakochałem w niej, w Geralcie, w tym świecie. Po kilku dniach ciągłego grania kupiłem swoją kopie Wiedźmina który stała się dla mnie wielkim skarbem. Spędziłem z nią z ponad 600 godzin, ma dla mnie wielką wartość sentymentalną. Tak bardzo mi ten świat się spodobał że momentalnie sięgnąłem po książki Sapkowskiego. Do tego czasu przeczytałem je kilka razy i niemal znam je na pamięć. Teksty z Wiedźmina pierwszego potrafię recytować z pamięci. Ukończyłem go na wszystkiego sposoby. Wiedźmin 1 również sprawił że zacząłem grać w inne RPG: Elder Scrolls, Gothic itp. Tym światem wykreowanym przez pana Andrzeja, którym zaraziliście mnie własnie Wy, sam zacząłem pisać swoje opowiadania o wiedźminach. Wiedźmin drugi był kolejną wspaniałą grą, mimo tego że działał mi po premierze na najmniejszych detalach i tak zachwycałem się grafiką i w ogolę cała grą jak dziecko. Również przeszedłem ją na wszystkie sposoby i pamiętam jak pobierałem aktualizacje do edycji rozszerzonej przez chyba tydzień z moim ówczesnym łączem 100kb/s. Wiedźmin 2 sprawił że jakoś przetrwałem zerwanie z dziewczyną którą bardzo kochałem, ponieważ wczuwałem się w tą postać, zapominałem o całym świecie. Żyłem właśnie grą. Ogólnie wasze gry pomagały mi właśnie w takich trudnych chwilach gdzie pozwalały zapomnieć mi o niepowodzeniach, poczuć się Geraltem, poczuć się kimś lepszym i ważnym. Dzięki Wiedźminowi również gry stały się moją pasją, a może również kiedyś sposobem na zarabianie pieniędzy. Moim marzeniem jest pracować u Was i dlatego z własnej woli zapisałem się do szkoły by nauczyć się niezbędnej wiedzy aby w przyszłości chociaż spróbować zajmować się produkcją gier. Mam wiele świetnych pomysłów tylko brakuje mi jeszcze wiedzy jak je zrealizować. Okey rozpisałem się, polizaliśmy się po dupach :D/> , ale całą prawdę napisałem:) Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie:) i jestem pewny że Trójeczką będzie niesamowitym gamingowym przeżyciem który zapamiętam do końca życia tak jak Wasze poprzednie tytuły:) Ach zapomniałem dodać że przy scenie gdzie umiera Cedric miałem łzy w oczach :p ja się często wzruszam przy grach i filmach więc to normalka :p
 
Oj powiem szczerze ze zarówno z pierwszym Wiedźminem jak i Zabójcami Królów wiąże się wiele ciekawych wspomnień. Pamiętam to jak dziś, gdy w fazie jekiegoś konkursu community, miałem jechać na zlot fanów Wiedźmina do Wilkasów k. Giżycka, ale nie wypaliło bo samochód nawalił :p Gdy udało się znaleźć na liście szczęsliwców którzy zamówili Edycje Kolekcjonerską o zaszczytnym numerze 979 cieszyłem się jak mała dzidzia:) Gdy kolekcjonerka już się zjawiła, podjaranie sięgnęło zenity, wszystko było takie fantastyczne, medalion, artbooki i w ogóle wszystko. Później udało się znaleźć w gronie szczęśliwców którzy zamówili kolekcjonerkę Zabójców Królów nr. 2707 - tez cieszyłem się ogromnie. Gdy pojawiła się już w domu, nie mogłem wyjść z podziwu na jakość wykonania popiersia Geralta, artbooki i wszystki dodatki również pierwsza klasa. Dodatków cała masa, cała masa smaczków, które dla człowieka znającego Sagę prawie na pamięć, to coś po prostu niesamowitego. A gdy CDPR nie spełniło oczekiwań i nie dało sie zagrać posiadaczom kolekcjonerki 24h przed premierą, gest z bonusem w postaci koszulek w ramach rekompensaty - panowie po prostu czapki z głów. Dzięki W1 i W2 jestem dumny z bycia graczem, bycia Polakiem, i mam nadzieję że dzięki CDPR będę mógł dołączyć do mojej kolekci, trzecią Edycję Kolekcjonerską - Dziki Gon.
 
Ja dobrze wspominam parę momentów z obu gier. Tym co zapamiętałem najbardziej jest spotkanie ducha Leo z wiedźmina 1. Szczerze mówiąc wzruszył mnie ten moment, gdyż było to doskonałe nawiązanie do samej Sagi. Bardzo spodobało mi się przywołanie dawnych rozmyślań z książek do mowy druha zabitego podczas napadu na Kaer Morhen. Myślę, że dla większości graczy znających sagę było to sentymentalne wspomnienie. Drugie wydarzenie z gry (tym razem z W2), które zapadło mi w pamięć to moment w różanym ogrodzie, gdy wybieramy czy pomóc Roche'owi, czy też Iorwethowi. Ten wybór mocno zadziałał na moją moralność, bo stawałem przed wybraniem patrioty, który uratował mi życie, lub terrorysty walczącego o ideały, który mimo wszystko mi zaufał. Zdaje się, że te dwa momenty wystarczą, by wskazać jak na mnie wpłynęły gry od Redów. W1 był dla mnie sentymentalną podróżą ku wspomnieniom i nawiązaniom do sagi wiedźmińskiej, którą naprawdę uwielbiam. Ale z drugiej strony W2 było dla mnie próbą własną moralności, gdzie wybierało się między lepszą przyszłością dla danego kraju, a lepszą teraźniejszością dla ukochanych. Ale jak by na to nie patrzeć obie gry zapewniły mi naprawdę niesamowitą przygodę.
 
Pierwsza część wiedźmina była bardzo ciekawa ze względu na przypomnienie niektórych scen z książek. Muzyka zapiera dech w piersiach i wszystko łączy się ze sobą stwarzając wspaniały klimat gry. W obydwu częściach wiedźmina można podjąć wybór co daje nam "otwarty świat" a misje poboczne jeszcze bardziej nam go pogłębiają dając prawdziwą swobodę i dodatkowe informacje na tematy związane z fabułą. Moim zdaniem nie da się wskazać konkretnych najlepszych momentów z gry, ponieważ każdy element składa się w drugi a wszystkie sceny są bardzo dobrze złożone i każda tak naprawdę była wyjątkowa - ale na pewno zapada w pamięć historia Geralta, którą razem z nim przechodzimy podejmując różne decyzje. Nie ma żadnych niejasności, które mogą występować w grze i w jakikolwiek sposób mogą siać niezadowolenie u graczy. Fajnie gra się w tą grę, bo czujemy swobodę i spędzamy z nią mile czas. Nie jesteśmy zmuszani do pewnych decyzji i w każdym momencie możemy ją zapisać. Stwórcy tych gier dali nam różne możliwości zakończenia gry co daje nam satysfakcję naszego wyboru.
 
Trudne pytanie, ponieważ większość przygód czy to w książce, czy w grze zostają (przynajmniej mi) w pamięci. Jednak najmilszym wspomnieniem, jest dla mnie premiera pierwszego wiedźminka. Pamiętam dokładnie ten dzień kiedy kurier zapukał do mych drzwi z paczuszką :) Gra instalowała się chyba z 2 godziny (słaby komputerek miałem :E), a ja w tym czasie z otwartą gębą podziwiałem proces instalacji, słuchając przy tym genialnego soundtrack'u. Kiedy już gra się uruchomiła, i obejrzałem genialne intro zaczęło się :) zarwałem nockę, ale historia była tak genialna że czułem się jak bym był nie po dziesięciogodzinnej, ale godzinnej sesji :)

Jeżeli chodzi o quest który najbardziej zapadł mi w pamięci, to chyba "Wór pełen piór" :E oraz ogólnie zadanie zdjęcia klątwy z Henselta. Bardzo miło wspominam też Vernona Roche'a i ogólnie misje z nim związane, a w pierwszym Wiedźminie genialny słowiański klimat, który oddawał idealnie trudy, z którymi musieli borykać się mieszkańcy wiedźmińskiego świata.

Słowem podsumowania: Dzięki AS'owi i RED'om spędziłem ogromną ilość czasu w Wiedźmińskim uniwersum. Nie pozostaje nic innego jak podziękować za kawał pięknie opowiedzianej historii, i wspomnienia które prawdopodobnie pozostaną już na zawsze...

Pozdrowienia dla twórców i fanów Wiedźminów :)
 
Ja do tej pory wspominam moje zetknięcie się z Geraltem, które samo w sobie jest fajnym i śmiesznym wspomnieniem. :) Jestem molem książkowym i rozmawiając pewnego razu (tj w 2009) z kolegą zaczęłam mu marudzić, że nie mam co czytać, na co on powiedział "Wiedźmina pewnie czytałaś, więc nie wiem co mam Ci polecić", "Wiedźmina? Nie, nie czytałam" "Co?! To marsz do biblioteki!".
Gdy zosatłam zagoniona do czytania, skojarzyłam sobie, że przecież chyba niedawno wyszła gra pod tym samym tytułem i stwierdziłam "Czemu nie?". Telefon w rękę i piszę do kolegi, który ową gre miał.
Kuba (bo tak ma na imię) był wielce zdziwiony, że dziewczyna ma zamiar zagrać w RPeGa i zapytał się na co mi w ogóle ta gra, na co ja odpowiedziałam, że potrzebna w celach kulturoznawczych. :D
Tak czy inaczej w końcu ją dostałam w swoje łapki i to co się później działo mogę opisać tak:
-Wielkie zauroczenie.
-Czytanie Sapkowskiego po nocach.
-Bieg sprtintem do sklepu z grami. Dodam, że nienawidzę biegać, a tu rzeczywiście biegłam. :D
-MÓJ WŁASNY WIEDŹMIN.
-Oczekiwanie na premierę W2, która dłużyła mi się jak nigdy i wypadła akurat w mój wyjazd, więc nacieszyć się Białowłosym mogłam dopiero 5 dni później.

Ulubiony quest? Ciężko mi wybrać, bo każdy z nich miał w sobie coś, co wzbudzało śmiech lub refleksje. Jednakże gdyby ktoś mi przyłożył lufę do czoła i kazał gadać, odpowiedziałabym "W szponach szaleństwa". Dlaczego? Bo jest w nim motyw z opowiadania "Mniejsze zło" i nie da się zdecydować tak, aby każdy był szczęśliwy. Zupełnie jak w życiu.
Ponadto mamy możliwość ukarania większego zła (badaczy) przez mniejsze zło (ducha rycerza), które tym bardziej kojarzy się z prozą Sapkowskiego.
 
Uh... najlepsze wspomnienie z Wiedżmina ever? Pomyślmy..
Generalnie wśród znajomych jestem trochę dziwnie postrzegany, jako że bardziej lubię część pierwszą niż drugą
Ale co teraz z tej pierwszej części wybrać? Końcówka lodowa epicka... ale krótka, nie zapadła w pamięć za bardzo. Akt piąty - czuło się już epilog. Czwarty o wiele lepiej, bo mamy nowe miejsca, genialne pola, ale to nie to :> Drugi i Trzeci w Wyzimie, świetnie oddanej, pierwszy w kapitalnym podgrodziu..

No dobra, bo mieszam a nic konkretnego nie piszę
Najlepsze miejsce jak dla mnie to zaraz początek - Kear Morhen.. Warownia Starego Morza! Pięknie umiejscowiona w górskim klimacie. Już jej pierwsze ujęcie i puszczone w tle 'Returning to the Fortress' daje niezłe ciary
Potem przejęcie kontroli i latanie po dziedzińcu... Żałuje się tylko tego, że jest się w tym rejonie tak krótko, tylko w prologu. Liczyłem, że może w części 2 tam powrócimy. No niestety. Ale może w 3?
A, no i jeszcze to długie szukanie gdzie może leżeć ta ulotka o której Vesemir wspominał...
No i jeszcze muszę wspomnieć o muzyce... Udało mi się zdobyć genialny plik amb_old_manor z gry. Uwielbiam ją słuchać
Lubię pochodzić trochę po górach i czasem coś pokręcić kamerą. Jak się do tego materiału puści ten utwór.. Żyleta!

I tak by nie było żadnych kontrowersji - w części 2 twierdza krasnoludów była również świetna, położona w górach itd itd. Ale.. no nie ten klimat co w Kear

A teraz kończę ten swój wywód, bo właśnie mi się skończyła w/w gra instalować
 
Top Bottom