Ta historia zacznie się dość nietypowo. Choć z pewnością będziecie zdziwieni, dajcie jej szansę i doczytajcie do końca.
***
Pewnego dnia roku pańskiego 2003 mój tata po powrocie z pracy dał mi grę Chrome. Akurat wymieniano sprzęt na nowy i produkt Techlandu był dodawany do kart graficznych. Gra jak gra, nie była przesadnie wybitna, nie zmieniła oblicza gatunku. Było w niej jednak coś specjalnego. Co?
Była polska.
Teraz zapewne wielu osobom ciężko zrozumieć, jak wtedy czekało się na POLSKĄ grę i to taką z trochę wyższej półki. To był ten rodzaj oczekiwania jaki towarzyszy dzieciom przez cały rok, wracającymi myślami do Świąt Bożego Narodzenia. Jak na wyczekany, wymarzony prezent, który chcielibyśmy zobaczyć pod choinką. Na całym świecie powstawały wspaniałe gry, pisała się jedna ze złotych kart w historii komputerów - a u nas, w naszym kraju nad Wisłą, totalna posucha. Ja chciałem grać w coś, z czym mógłbym się utożsamiać: „tak, to gra z mojego kraju”.
Raz skosztowany zakazany owoc powoduje tylko jedno - ma się ochotę na więcej. Choć bardzo tego chciałem (i zapewnie inni też), nie było wysypu polskich produkcji. Czytało się różne czasopisma i wypatrywało każdej jaskółki na horyzoncie. Nawet najmniejszej.
W takim oto nastroju dopadła mnie informacja o planowanej grze „Wiedźmin”. Informacja z tak niewiarygodna, że pierwszym odruchem było stwierdzenie „to nie ma prawa się udać”. Studio bez doświadczenia porywa się z motyką na słońce, chcąc zrobić grę RPG najwyższej jakości i to jeszcze osadzoną w świecie „Wiedźmina” Andrzeja Sapkowskiego. Do dziś każdy pamięta, jaką klapą zakończyła się ekranizacja. Wtedy to była świeża, jeszcze nie zagojona rana.
To nie miało prawa się udać. Ale się udało.
Pamiętam, jak z drżeniem serca czytałem kolejne zapowiedzi. Pamiętam, jak oglądałem trailery i gameplaye, wtedy jeszcze dostępne w formie do pobrania. Pamiętam nerwowe klikanie i próbę przebicia się przez lagi, gdy zamawiałem edycję kolekcjonerską. Pamiętam dumę z odkrycia, że załapałem się na „w miarę” niski numer - 613. Pamiętam zamieszanie, które towarzyszyło wysyłaniu wielkiego pudła z kolekcjonerską - części gadżetów nie było w środku. Wszystko to nieważne, bo pewnego dnia usiadłem przed komputerem i miałem w rękach czarne pudełko z napisem „Wiedźmin”.
Pierwsze wrażenia - oczywiście chaotyczne. System walki, praca kamery - trzeba się było przyzwyczaić. Nieważne, ze trochę nie szło, a niektóre walki sprawiały większe wyzwanie, niż powinny. Grałem w Wiedźmina, polską grę na którą czekałem odkąd bardziej świadomie zacząłem interesować się branżą gier i wszystkim co z nią związane. Byłem z tego tak dumny - że choć wyda wam się to nieco dziwne - przy najbliższej okazji zaprosiłem znajomych i pokazałem wszystkim intro oraz samą grę. Wspomnienie lat posuchy odchodziły w niepamięć. Zaczęła się era, która miała wiele wnieść do mojego życia - i jak się przekonacie, nie ma w tym wiele przesady.
Pierwszy „Wiedźmin” miał wiele wspaniałych momentów. „Skurwysyny” w ustach Geralta kończące akt pierwszy, pełna emocji końcówka aktu trzeciego, cudownie odpoczynkowy akt czwarty, z fenomenalnie zaprojektowanymi lokalizacjami, finałem historii Berengara oraz niesamowitą przemową Pani Jeziora. Widok płonącej Wyzimy w akcie piątym. Ponowna walka ze strzygą. No i sama końcówka gry, mająca posmak gorzkiego rozliczenia się z wyborami dokonanymi w trakcie wszystkich aktów. Na koniec piękny cinematic, zapowiadający jedno: „będzie więcej”. Temu wszystkiemu towarzyszyła fenomenalna muzyka, z kończącym grę „
Believe” na czele, który zapada w pamięci na długo.
„Wiedźmin” mimo wielu mniejszych i większych niedociągnięć miał w sobie coś magicznego. Być może wynika to z atmosfery, w jakiej powstawał. Dla mnie to jedno z najpiękniejszych „growych” wspomnień i początek przygody, o jakiej już wspominałem.
Zaczęło się niewinnie - podczas instalacji wymagane było założenie konta w „ systemie CDPR”. Na początku nie zwróciłem na to uwagi, ale potem wygrzebałem dane logowania - i tak zawędrowałem na forum gry. Początki standardowe - parę głupich pytań, odpowiadanie na inne głupie pytania, spekulacje na temat fabuły i tym podobne. Gdzieś po drodze wygrany konkurs na wielkanocny przepis, załapanie warna (pozdrawiam Elwera) i w końcu - pojawienie się Versusa.
Co sprawiło, że postanowiłem mocniej zaangażować się w życie społeczności, która wyrosła koło tej gry? Zapewne połączenie wolnego czasu i sentymentu do „Wiedźmina”. Szybko załapałem kontakt z twórcami gry (którym wtedy był m.in. mrrruczit
), poznałem mnóstwo fajnych osób. Historia ta nabrała później znacznie bardziej niesamowitego wymiaru, gdy pewnego dnia zadzwonił do mnie DirectC.
Mógłbym wiele napisać o losach Versusa oraz mojej współpracy z one2tribe. Dość powiedzieć, że zaczęło się wspaniale, ale na końcu wyszło jak wyszło. Temat jest jednak zamknięty, wszyscy już o całej sprawie zapomnieli, więc nie warto go wygrzebywać. Pozostaje jednak satysfakcja, że udała mi się rzecz, o której pewnie marzy wielu z Was - brałem udział w tworzeniu gry i to osadzonej w świecie Wiedźmina.
Czas wrócić na ziemię.
Choć „Wiedźmin” był dużym sukcesem CDPR, wkrótce nadeszły chude lata. Próba przeniesienia gry na konsole nie powiodła się. Do tego doszedł światowy kryzys, który dał się odczuć w branży. Do graczy docierały niepokojące informacje z obozu Czerwonych - pogłoski o zwolnieniach. Wszyscy wiedzieli, że Wiedźmin 2 powstaje, ale wciąż brakowało oficjalnej zapowiedzi. Gdy nadszedł pierwszy przeciek, forum eksplodowało od spekulacji.
Klimat oczekiwania na „Zabójców królów” również był specyficzny, ale nieco inny od tego, który panował kilka lat wcześniej. Teraz głównym źródłem niepokojów było hasło „czy utrzymają dobry poziom?”. Ja trzymałem się z dala od materiałów prasowych - bałem się sterty spoilerów w trailerach i tekstach, bo to co dla mnie najważniejsze w RPG - fabułę - chciałem poznawać dopiero w momencie odpalenia gry. Z ciekawszych historii - pamiętam, jak wszedłem na gram.pl na kilkanaście minut przed oficjalnym rozpoczęciem sprzedaży kolekcjonerek. Okazało się, że już można je zamawiać. I tak dostałem tę z numerem 42...
Co do samego „Wiedźmina 2” mam ambiwalentne uczucia. Z jednej strony - wspaniała oprawa graficzna i rozmach gry. Z drugiej - brak satysfakcjonującej końcówki. Gdy już nauczyłem się systemu walki grą się brutalnie skończyła, nie dając mi się nacieszyć opanowanymi umiejętnościami. Muzyka, choć wciąż świetna, nie „robiła klimatu” jak ta w jedynce. Czarę goryczy przelał patch 1.3, który coś namieszał z optymalizacją i gra nagle zaczęła mi klatkować, a na dodatek myszka działała jak pijana. „Zabójców królów” przeszedłem tylko raz i wciąż obiecuję sobie, że nadrobię zaległości.
Teoretycznie, w tym miejscu historia powinna się zakończyć. Pozostał jednak jeszcze jeden epizod. Rok temu wygrałem wejściówkę na spotkanie forumowiczów z zespołem CDPR. Znów historia zatoczyła koło: dzięki Versusowi wystarczająco poznałem serka, aby delikatnie i z humorem obsmarować go w małym opowiadaniu, które spodobało się na tyle, że dostałem zaproszenie.
Tamtego listopadowego dnia w siedzibie CDPR zapanował pewien magiczny klimat. Spotkali się ludzie, dla których Wiedźmin to już istotna część życia. Twórcy gry, moderatorzy forum, zwykli użytkownicy. Osoby, z którymi dyskutował się przez ostatnie lata, a w moim przypadku - nawet banowało. Co niesamowite, wszyscy szybko zaczęli się ze sobą dogadywać - po prostu robiąc to, co zwykle robili przy pomocy klawiszy i przeglądarki. Wbrew pozorom, o samym Wiedźminie niewiele się dyskutowało. Były filmy, komiksy, a w drodze do siedziby studia nawet tematy architektoniczne. Wspólna gra w piłkarzyki, bilard oraz zabawa w efektowne samobójstwa na Arenie i kibicowanie w walce z obsługą pada do XBoxa.
Na Wiedźmina czekaliśmy długo. Przeżywaliśmy z nim sukcesy i porażki. Każdy wydał na niego niemałą kwotę i poświęcił wiele czasu na granie oraz pisanie. Cóż można rzecz po tylu latach?
Pisząc „warto było”, nie oddałbym w pełni tego, co chcę powiedzieć. Musi wam wystarczyć, że pisząc te słowa uśmiechałem się do wspomnień - i to naprawdę szeroko.