Wprawka na żer :P

+
Wprawka na żer :p

Wprawka - bo jesli ja próbuję recenzować i krytykować to i innym daję taką mozliwość. Jak wspomniałem gdzieś - jestem grafomanem szufladowym - znaczy piszę i chowam do szuflady. Tym razem popełniłem coś co od biedy trzyma się klimatu Witchera.a przy okazji jest nieco przewrotnym tematem , który ani-chybi kiedyś rozwinę w większy utwór. Tymczasem coś ,co mniej więcej od połowy kombinowałem jak tu skrócić, co z pewnością zaważyło na jakości. Nic to. W Wasze ręce - treści a pod tym pręgierzem sam się przywiązałem :D Obrzydliwy smród był wszędzie. Najgorsze, że nie mógł się tego pozbyć, bo to była jego własna woń. Przy okazji - węch miał niby tak samo czuły, tyle tylko, że teraz miał zupełnie inna skalę odczuwania obrzydzenia a poziom odporności żołądka na zapachy drastycznie spadł. Przedtem było kilka roślin, które omijał z daleka - teraz najchętniej wytarzałby się w nich - gdyby tylko nie były tak kłujące. Tak, smród był zdecydowanie najbardziej uciążliwy - szczęśliwie jednak dokuczał tylko w momentach zdenerwowania - a te przychodziły nader rzadko.Zmierzchało.Siedział pod olbrzymim liściem rośliny podobnej trochę do łopianu, obserwując wielkie krople deszczu padającego od wczesnego popołudnia. Wpatrywał się w małe ogniki zapalające się po drugiej stronie jeziora - tam skąd dochodziły zapachy pożywienia pomieszane z zapachem nienawiści i strachu. Przynajmniej jeden z tych zapachów drażnił żołądek i wywoływał przyśpieszone wydzielanie śliny. Gdzieś za jego plecami coś się poruszyło. Wstał, odwrócił się nieśpiesznie.Świtało.Jeszcze zanim otworzył oczy wiedział, że zaspokoił głód, na co najmniej tydzień, chociaż nie pamiętał ani smaku ani wielkości ostatniego posiłku. Właściwie to niewiele pamiętał i coraz bardziej był z tego zadowolony. Prześladowały go tylko obrazy pojawiające się zawsze, gdy zbyt długo zatrzymywał wzrok na dziwnych kształtach po drugiej stronie jeziora, lub, gdy podczas mgły dolatywały do niego stamtąd dźwięki, których pochodzenia nie był w stanie określić.Powolutku brodził w płytkiej wodzie tuż przy wysokim brzegu przeoranym gdzieniegdzie korzeniami dużych drzew. Korzenie tworzyły miejscami coś na kształt niewielkich jaskiń oddzielonych od świata peleryną z poplątanych włókien, wyschniętych wodorostów i zeszłorocznych liści poutykanych tu i ówdzie jak ozdoby. Słońce przedzierało się przez te zasłony oświetlając brunatno-czerwone wnętrze a czasem nawet niewielkiego gryzonia przyczajonego w najdalszym kącie i z niepokojem obserwującego nieproszonego przechodnia. Nie zwracał uwagi na takie drobiazgi. Ze zwieszoną głową szedł wpatrując się we własne odbicie w wodzie a pozostałe zmysły miały ostrzec go przed ewentualnym niebezpieczeństwem. Kątem oka zauważył jakiś błysk. Coś jakby refleks słońca odbitego od wody..ale o wiele bardziej intensywny. Zatrzymał się, potem cofnął o pół kroku spoglądając w kierunku, z którego doszedł błysk. Początkowo nie widział nic, poza piaskiem kilkoma kamieniami i grupą małych ryb zwinnie umykających przed jakimś niewidzialnym drapieżnikiem. Rozgarnął piasek, odsunął jeden z mniejszych kamieni i wtedy zobaczył. Dziwny kij ze spiczastym zakończeniem. Schylił się próbując go podnieść i zaraz syknął z bólu, gdy dziwny kij rozciął skórę.Ból przyniósł kolejne obrazy. Trzymał w ręku ten dziwny przedmiot. Wymachując nim, szybko rozcinał kolejne gardła i brzuchy. Z dzikim okrzykiem wbijał w trzewia nieznanych stworzeń, obcinał im głowy i ramiona. Widział twarze wykrzywione w grymasie bólu i przerażenia. Widział krew strugami wypływającą z ran i momentalnie wchłanianą przez piach po stopami. Słyszał dźwięk - coś, co brzmiało jakby wrzask kruka „gerrrrraaa....”Zmierzchało_Ocknął się. Nieznosny ból głowy i dziwny przedmiot obok. Przedmiot, którego nie mógł utrzymać w ręku. Ręka, której nie mógł poznać. To nie była jego ręka.Zaczął się bać.Ranek podobny do wielu innych. Z jednym wyjątkiem.Śmierdziało. To on wydzielał ten zapach. Nie potrafił jednak umiejscowić źródła swojego niepokoju. Zaczał szybkim krokiem chodzić w kółko wypatrując zagrożenia. Zobaczył. Wysoki, białowłosy z błyszczącym ostrym kijem w ręku. Łódź dobiła do brzegu i z szurnięciem wpełzła na piaszczystą łachę tuż obok pomostu. Klnąc pod nosem na tchórzliwego przewoźnika, który zdecydowanie odmówił przewiezienia na drugi brzeg, a za wypożyczenie łódki zażądał 5 orenów, plus tyle samo za wiosło i na dodatek 20 kaucji, Geralt wyskoczył na brzeg. Przywiązał łódź do najbliższego drzewa, rozejrzał się uważnie i wyjąwszy z sakwy płat suszonego mięsa, przysiadł na suchej kłodzie drzewa. Żuł powoli i metodycznie przeliczając w myślach możliwy zarobek z ostatniego zlecenia. Nie wychodziło najgorzej, chociaż nie bardzo wiedział, z czym przyjdzie się zmierzyć.Wyspa miała stać się ponownie największym dostarczycielem drewna a do tego potrzebni byli drwale. Najlepiej żywi. To jednak nie było takie proste. Z pierwszych trzech, którzy mieli przygotować obóz i oznaczyć drzewa do wycinki po 2 tygodniach został jeden. Zawsze dobrze pływał...i chyba tylko dlatego się uratował. Niestety musiał zobaczyć coś na tyle przerażającego, ze zamknięto go w szpitalu Lebiody nie wyciągnąwszy wcześniej z niego ani jednego sensownego zdania. Kolejne dwie grupy wysłane na wyspę już wraz z ochroną wracały w stanie osobowym pomniejszonym o trzy czwarte i z opowieściami o dzikiej bestii porywającej ludzi w dzień i w nocy.Plotka głosiła jednak,że to nie potwór a człowiek - znany płatny morderca - narzędzie zemsty nader często używane przez możnowładców i wystarczająco bogatych bandytów do załatwiania porachunków w sposób ostateczny.Koniec końców wynajęto wiedźmina bo i na potwory i na ludzi równie skuteczny. Geralt zlecenie przyjął tylko dlatego,ze nie wierzył w historię o ciężko rannym mordercy, który ukrywałby się na wyspie i mordował przybyszy. Ani to logiczne ani tez nie usprawiedliwiało szaleństwa pozostałego przy życiu drwala. Spodziewał się raczej jakiegoś skolopendomorfa,chociaż nie wykluczał archespora. Musiał się ukryć i zaczekać na dogodna okazję...Nie! Musiał biec w stronę wroga,żeby jak najszybciej go wyeliminować. Coś pchało go w stronę zagrożenia, mimo, że wyczuwał bezsens takiego działania. Potknął się o jakieś pnącza, nie zdążył wysunąć rąk w obronie i wyrył w miękkim poszyciu solidną bruzdę - szerokości własnej głowy. Usta i nos pełne pachnącej ziemi po raz kolejny przywołały obrazy...Miecz w jego ręku siał spustoszenie. Doskonałe narzędzie w ręku wprawnego szermierza nie dawało najmniejszych szans przeciwnikowi...musi je zdobyc..gdzie jest ten dziwny przedmiot?.Gdzie to było?? Rzucił się w szalonym biegu w stronę jeziora. Posiliwszy się nieco Geralt ruszył w głąb wyspy. Oba miecze pozostawały na plecach - nie długo jednak. Po kilku krokach trzask łamanej gałęzi gdzieś z lewej strony zadziałał tak,jak zwykle - w ręku wiedźmina pojawił się miecz. Stalowy. Medalion nie drgnął nawet, co wskazywało na człowieka lub zwierzę. Kimkolwiek lub czymkolwiek był - ukrywał się, i już sam ten fakt był wystarczającym powodem do ostrożności. Coś przedzierało się przez gęstwinę w jego kierunku. Wyławiał odgłos dwóch nóg - a więc człowiek. W tym momencie medalion zaczął delikatnie wibrować a Geralt automatycznie i bez zwłoki zamienił stalowe ostrze na srebrne i zatrzymał się oczekując na to,co wyłoni się zza drzew. Nagle inny dźwięk. Długie szurnięcie, później chwila ciszy a następnie zaskoczenie - coś lub ktoś szybko oddalało się od niego. Nie czekając ruszył w pościg. Biegł ostrożnie, cały czas nasłuchując i wypatrując. Po kilku chwilach usłyszał coś jakby plusk - ścigany wskoczył do wody. I w tym samym momencie wszystkie dźwięki zniknęły. Geralt zwolnił. Coś było nie tak. Powoli, rozgarniając gęste przybrzeżne rośliny szedł w kierunku ostatnio słyszanego dźwięku. Zarośla skończyły się - jak ucięte nożem, stanął na wysokim brzegu, spojrzał w dół a tam w płytkiej przybrzeżnej wodzie zobaczył coś, co sprawiło,że niemal osłupiał. Biegł w szalonym tempie a obrazy przelatywały coraz szybciej. Coraz więcej było w nich krwi i śmierci. Biegnąc słyszał za sobą kroki prześladowcy - nie zbliżał się,ale też nie oddalał. Dobiegł wreszcie do jeziora i jednym skokiem znalazł się tuz obok miecza..miecza? Tak wiedział już co to jest, wiedział,ze potrafi dzięki niemu zadać śmierć każdemu. Schylił się by go podnieść...i nagle.O tak ..trzymał już go wcześniej ...ale coś było inaczej.Miecz wypadał mu z ręki, która kolejny raz wydała się być nie jego. To nie jego ręka! Nie! To ręka..... Nigdy wcześniej i nigdy później Geralt nie widział Topielca z mieczem.Ba! Nie zdarzyło się,żeby Topielec tak sprawnie się mieczem posługiwał. Mimo to walka była krótka.Mówili później, że złoczyńcy, gdy utoną zamieniają się w topielców. A największym ze złoczyńców był Gera.
 
Zmierzchało? xDOpowiadanie samo w sobie poprawne, chociaż troszkę bez polotu ;)Nie skracaj nigdy na siłę i rozwinąłbyś jakoś humorystycznie ten wątek z topielcem :)Plus za spojrzenie z perspektywy ofiary Geralta.
 
Zmierzchało - a chciałem w jednym słowie zawrzeć przeciwstawienie dla świtało. Wyszło poetycko troszkę ..ale nic to :p
 
Top Bottom