Wypociny Barranquilla

+
Wypociny Barranquilla

Jest to moje pierwsze opowiadanie osadzone w Wiedźminlandzie i myślę, że bardzo złe nie jest. Na avatar-forum.pl oceniono je dobrze ale zwracam się do także do was. Facetom może się nie podobać bo pisałem to w momencie kiedy naszło mnie na pisanie romansideł/romantyzmów/nazywajcie to jak chcecie.
Miłego czytania!

Kaer Morhen, Warownia Starego Morza, Wiedźmińskie Siedliszcze. Jak zwał tak zwał... Kiedyś szkolono tu wiedźminów dziś mieszka tu ich pięciu.
-Dobrze, teraz parada! Uskok! Skacz Ciri! Cholera jasna...-Geralt wstał. Ciri leżała na ziemi, z rozciętej brwi sączyła się krew.
-Nic mi nie jest.-jęknęła dziewczyna. Pomimo zapewnień zwinęła się z bólu.
-Lambert! Chcesz ją tym kijem zmasakrować?! To nie jest wiedźmin!-Eskel nie podzielał sposobu nauki Lamberta, inni wiedźmini też.
-To ona nie uskoczyła.-warknął Lambert.-Jej pech.
W tym momencie Triss, która przyglądała się treningowi nie wytrzymała.
-Do końca zwariowałeś?!-krzyknęła i wyrecytowała jakieś zaklęcie. Lambert z hukiem uderzył w rozłożystą sosnę.-To jest kobieta a nie worek treningowy!
-Merigold! Jesteś tu tylko gościem więc zamknij swoją jakże wyszczekaną buźkę!-wiedźmin wstał, otrzepał się i zaklął plugawie.
Geralt wziął Ciri na ręce, spojrzał krzywo na Lamberta i ruszył w stronę twierdzy. Dziewczyna skrzywiła się i jęknęła.
-To ja nie uskoczyłam, to moja wina.-szepnęła. Wiedźmin pokręcił przecząco głową.
-Lambert to idiota. Próbuje się dowartościować.-powiedział.-A ty jesteś do tego dobra, bo nie jesteś wiedźminem... A teraz cicho.
Geralt szparkim krokiem przeszedł przez główną hallę i ruszył do komnaty Ciri. Wiało od lasu, bardzo mocno i bardzo zimnie. A w powietrzu całego Kaer Morhen unosił się zapach bzu i agrestu. Biały Wilk potrząsnął głową i zaklął.
-Jesteś głupi, Geralt... Wciąż za nią tęsknisz. Masz halucynacje-szepnął sam do siebie. Wszedł do komnaty Ciri, a tam siedziała ona.
Yennefer.
-Witaj.-powiedziała, uśmiechając się w sposób, który każdy poza wiedźminem mógłby wziąć za przyjazny, choć nieco zaczepny.
-Witaj, Yen.-warknął i ułożył Ciri na łóżku.-Co cię tu sprowadza.
-Tęsknota... i czysta chęć zobaczenia jej.-czarodziejka wskazała na dziewczynę.-Coście jej zrobili?-spytała
-To Lambert... Zaatakował tak, że nie miała opcji aby się obronić.-Geralt zaklął i zamaszyście zatrzasnął drzwiczki szafki.-Strzaskał jej czaszkę. Będziemy musieli przygotować Dekokt Raffarda Białego, powinien zadziałać.
-Nie zadziała.-powiedziała Yennefer grobowym tonem. Uklęknęła obok łóżka, wymamrotała zaklęcie. Niebieskie iskierki przeskoczyły pomiędzy jej dłońmi a czołem Ciri. Dziewczyna zawyła z bólu.
-Spokojnie, córeczko.-szepnęła czarodziejka.-Jeszcze chwilę i wszystko będzie dobrze... Cholera, czym on walił?
-Kijem, prostym, dębowym.-powiedział Geralt.
-Rana się nie chce zasklepić.-Yennefer odgarnęła popielate włosy sklejone skrzepłą już krwią. Wstała, podeszła do wiedźmina i urwała rękaw jego koszuli. Geralt nawet na nią nie spojrzał.
-Mówiłaś, że tęskniłaś...-zaczął.
-Nie. Nie za tobą, za Ciri.-urwała czarodziejka.-Co było a nie jest nie pisze się w rejestr.
-Yen, ja cię wciąż kocham.-szepnął wiedźmin.
-Nie mów tak do mnie! Nie jesteśmy już razem... Jak mnie zostawiłeś? Jakieś zasrane fiołki i liścik!-czarodziejka związała opatrunek na czole Ciri, uśpiła ją zaklęciem. Podeszła do okna.
-Pamiętasz tą gwiaździstą noc w sierpniu? Pamiętasz jakie wypowiedziałem życzenie? Pamiętasz swoją reakcję? Wtedy jedyny raz śmiałaś się szczerze.-wiedźmin westchnął.
-Nie Geralt. Nie jedyny.-powiedziała Yennefer. Wiedźmin spojrzał w jej oczy. W jej głębokie, fiołkowe oczy.
-Yen, ja chcę dalej z tobą być... Jeśli to nie możliwe to pozwól mi przynajmniej zachować wspomnienia. Tak piękne i cenne.-powiedział. Oczekiwał ataku; słownego, fizycznego- jakiegokolwiek. Oczekiwał siarczystego policzka, obelg ale odpowiedziało mu tylko drżenie ust i tłumiony, bardzo cichy szloch.
-Co było a nie jest, Geralt...nie pisze się w rejestr.-powtórzyła cicho. Odwróciła się plecami do okna , spojrzała czule na Ciri.
-Więc, tylko ona nas łączy.-powiedział wiedźmin. Ujął Yennefer pod brodę. Pocałował. Nie szarpała się, wplotła dłonie w jego włosy. Uległa mu całkowicie. Po chwili odepchnęła go od siebie jakby przypomniała sobie co przed chwilą mówiła.
-Nie, Geralt. Tylko Ciri nas łączy i tak powinno być. Dorośnij do tego.-szepnęła.
-Mam dorosnąć?!-wybuchnął nagle wiedźmin-A Istredd dorósł?! Jak mniemam wiedział o nas wszystko! Tak?! Ja byłem przelotną miłostką, fascynacją, naiwną, bezwolną lalką gotową do wszelkich poświęceń! Chciałem wszystko odbudować.-Biały Wilk uspokoił się. Czarodziejka milczała.
-Źle zrozumiałeś.-wydusiła w końcu.-Nie mogę być z człowiekiem dla którego muszę być czasem matką a czasem kochanką.- celny cios zabolał.
-Przecież tego pragniesz. Chcesz być matką i kochanką.-powiedział Geralt.
-Ale nie dla jednej osoby.-Yennefer prychnęła jak kot. Wiedźmin powiedziałby raczej, że jak stara, wściekła kocica. Milczeli, ciszę przerywały jedynie odgłosy zaciętej kłótni pomiędzy Vesemirem, Eskelem i Lambertem. Ciri jęknęła przez sen. Może z bólu, może z rozkoszy. Kto wie?
-Yen, nie sonduj mi myśli.-powiedział Biały Wilk.-Nic przed tobą nie ukrywam.
-Nie. Nic.-zadrwiła czarodziejka.-A ostatnia noc z Triss? A Fringilla? A Yola i reszta?-warknęła. Geralt zatrzasnął okiennice. Podszedł do drzwi i zamknął je na klucz.
-Mam ci wypomnieć twoje związki?-spytał rozdrażniony. Yennefer milczała, bawiąc się obsydianową gwiazdką.
-Odpuść sobie to wytykanie mi. Sam też nie jesteś święty.-powiedziała w końcu. Spojrzała wilkiem na wiedźmina.
Milczeli. Nagle przez pokój przeleciała księga a czarodziejka uśmiechnęła się złośliwie. Tomiszcze z furkotem przemknęło obok głowy białowłosego.
-Dość marna zemsta jak na ciebie. I moje...przewinienia.-powiedział Geralt, podnosząc wyświechtaną księgę o Upiornym Psie.
-To nie była zemsta. Nie mam już siły żeby się na tobie mścić. Musiałbym...-Yennefer urwała. Rozpłakała się co wprawiło Geralta w zdumienie. Ona nigdy nie płakała.
-Yennefer...-zaczął.
-Nic nie mów.-czarodziejka otarła łzy.
„Nie ma nic bardziej żałosnego niż płacząca czarodziejka”-pomyślała. Wiedźmin spróbował ją objąć ale wywinęła mu się, kręcąc zgrabny piruet. Bez i agrest, bez i agrest, bez i agrest...
-Nie Yen! Zbyt długo milczałem! Czekałem, czytałem twoje listy i czekałem! Pełen idiotycznej nadziei na nasze spotkanie!-warknął, zaskoczony własnymi emocjami. Oczy Yennefer miotały fiołkowe płomienie. Podeszła do niego i zmierzyła wzrokiem.
-Przyjmijmy, ze ja też spędziłam ten czas podobnie. Co byś zrobił?-spytała. Uśmiechnęła się.
-Musiałbym rozważyć wszystkie możliwości.-odparł wiedźmin. Objął ją. Tym razem się nie opierała. Geralt wiedział dlaczego-kobieta, a w szczególności czarodziejka zmienną jest... Nagle poczuł, że jest mu niebywale gorąco. Yennefer rozpięła jego kubrak i uśmiechnęła się zaczepnie.
-Może nie tu?-skarcił ją. Nie odpowiedziała. Chwyciła go za rękę i otworzyła drzwi.
Przebiegli przez korytarz. Czarodziejka pchnęła pierwsze drzwi. Były zamknięte. Pchnęła mocniej, tym razem udało jej się otworzyć. Komnata była niemal pusta, jeśli nie liczyć rozpadającego się łoża i równie chybotliwego stolika. Geralt przyciągnął Yennefer do siebie i pocałował ją. Potem świat przestał istnieć. Byli tylko oni i to rozchwiane łóżko.
Jednak Kaer Moehen było chyba przeciwne ich związkowi. Łoże złamało się z trzaskiem a oni runęli na podłogę. Yennefer zachichotała jak podlotek i zakryła ich czymś w rodzaju prześcieradła.
Obydwoje parsknęli śmiechem. Tak to był ten czas... Czas krótkiej ale jakże cudownej idylli.
-Słyszysz?-szepnął wiedźmin. Yennefer pokręciła przecząco głową.-Lutnia... Cholera jasna! Jest tylko jedna taka lutnia!
Geralt ubrał się pospiesznie i to samo polecił zrobić czarodziejce. Wzuł buty i wyszedł z komnaty.
-Jaskier, stary choleryku! Jak się masz, psia twoja mać?!-zawołał, uśmiechając się niby przyjaźnie. Bard zabrzdąkał na lutni.
-Dobrze, dobrze.-odparł nonszalancko.-A ty?
Wiedźmin nie odpowiadał.
-Jak ty się tu dostałeś?-spytał w końcu. Jaskier przełożył instrument na plecy.
-Mam swoje dojścia.-mruknął, zawstydzony. Uścisnął prawicę wiedźmna.-Nie w porę?-spytał, widząc jego zmierzwione włosy i potargane ubranie.
-Jak zwykle.-sarknął się Biały Wilk.
-Nigdy nie miałeś wyczucia czasu, Jaskier.-warknęła Yennefer, odgarniając włosy z czoła i przy okazji zapobiegając kłótni. Nie ma czego ukrywać-miała ochotę zamordować barda. W wyjątkowo brutalny sposób. Rozważała już kilka: połamałaby mu ręce a potem powoli i systematycznie jakimś tępym narzędziem dźgałaby go w losowe części ciała. Mogła by też bez pośpiechu podpalić go... Nie, to poszłoby zbyt szybko.
Rozpięta suknia odsłaniała niebezpiecznie wiele, sugerując do wydarzyło się przed chwilą. Oczywiście tam musiał powędrować wzrok Jaskra. Skończyło się to dla niego niezwykle siarczystym policzkiem.
-Jeszcze raz tam spojrzysz a mój dekolt będzie ostatnią rzeczą jaką zobaczysz.- warknęła Yennefer, spiorunowała barda wzrokiem i ruszyła do komnaty Ciri. Dziewczyna nie spała już. Leżała patrząc się tępo w sufit. Czarodziejka usiadła obok niej na łóżku, pogłaskała po głowie.
-Jak się czujesz?-spytała. Wiedźminka wzruszyła ramionami i usiadła.
-Jakoś bez rewelacji.-powiedziała, przy okazji wykonując ruch jakby łapała równowagę. Przetarła oczy i wstała.-Ale głowa boli mnie dalej.
Dziewczyna chwiejnym krokiem podeszła do szafki. Wyciągnęła z niej świeże ubrania.
-Cholera jasna, Ciri!-wrzasnęła Yennefer, widząc jej posiniaczone ciało.
-Tu spadłam z grzebienia.-Cirilla wskazała na ramię sine od łokcia prawie po obojczyk.-Tu przewróciłam się na Mordowni.-Lwiątko pokazało zdarte przedramiona.-A tu... tu to Lambert mnie walnął... Reszty nie pamiętam.
W tej chwili Ciri zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo. Czarodziejka zerwała się z łóżka. Jej oczy miotały fiołkowe płomienie. Lambert powinien już uciekać.
Yennefer zbiegła ze schodów i wyszła na dwór. Lambert kłócił się o coś z Eskelem.
-Lambert!-wrzasnęła. Gdyby mogła podwinąć rękawy sukni zapewne zrobiła by to. Ale nie mogła. Z przyczyn obiektywnych.
Wiedźmin odwrócił się i uśmiechnął. Czarodziejka dałaby sobie rękę uciąć, że wie po co tu przyszła. Podeszła do niego i spojrzała mu hardo w oczy.
-Jak mogłeś?-wycedziła przez zaciśnięte zęby. Mężczyzna spojrzał na nią pytająco.
„Ja nie grywam w takie gry”-pomyślała.
-Lambert, idioto. Nie zrobię ci krzywdy ale powiedz: po jaką cholerę tłukłeś Ciri?!-wybuchła.
-W ramach treningu. Wiedźmin bez ran to nie wiedźmin.-odparł mężczyzna. Czarodziejka czuła jak wzbiera w niej gniew. Nikt, nawet nauczyciel nie ma prawa krzywdzić jej córki! Nie wytrzymała, uderzyła go silnie w twarz i odeszła.
„Zachowuję się jak ofiara losu. Problemy załatwiam przemocą... Ale cóż, czasami inaczej nie można.”-pomyślała z rozgoryczeniem. Wspięła się po krótkich schodach do głównego wejścia Kaer Morhen, zapinając suknie. Nie jak cnotka ale jak wyzwolona kobieta. Pamiętała doskonale słowa Tissai de Vres, że czarodziejce przysługuje więcej niż komukolwiek i, że przez to zawsze kusi mężczyzn nawet gdy tego nie chce. To właśnie powodowało dwa albo trzy rozpięte guziki.
Westchnęła głośno, widząc Jaskra śpiewającego jakąś ckliwą pieśń. Siedział na stole a wiedźmini przysłuchiwali mu się z ciekawością.
-Trochę krótkie to.-powiedział Geralt po chwili ciszy. Bard położył lutnie na kolanach, zamyślił się.
-Poezja nie ma końca.-westchnął po chwili.-A drugie jej imię jest „Wieczność i nieskończoność”.
Wiedźmini nie odpowiedzieli, nie dla nich były dyskusje o poezji. Oni mogli najwyżej pogadać o tym, który miecz łatwiej tnie kikimorę a który bazyliszka... W sumie Geralt był wyjątkiem, on miał jeszcze problemy egzystencjalne...
Coen wstał, podszedł do szafy.
-Mewa czy czysta?-spytał.
-Mewa.-mruknął Biały Wilk. Rozsiadł się wygodnie przymknął oczy. Zastukały puchary stawiane przez Coena. Eskel z uśmiechem wyrwał mu antałek z halucynogenem.
Yennefer przysiadła się do nich ale grzecznie odmówiła gdy próbowali poczęstować ją Mewą. Czekała. Wiedziała, że po kilku głębszych Geralta weźmie na rozważania a czasami można było wyłuskać z tego ciekawe informacje.
Mijały godziny a wiedźmini sączyli powoli napój.
-Wiecie co? Postęp to tylko syf w świecie robi.-stwierdził Vesemir.-Tak trzeźwym okiem patrząc.
-Jak mawiał pewien mądry krasnolud: postęp jest jak stado świń- jest pogłowie, skóra, nóżki w galarecie i ogólne korzyści więc nie ma się co dziwić, że wszędzie nasrane.-odparł Geralt- Tak powinniśmy ten postęp postrzegać mimo tego, że likwiduje miejsca pracy wiedźminom.
-Zmieniłeś tok rozumowania?
-Nie, urzeczywistniłem go. Tylko krowa nie zmienia poglądów a mój fizys niewiele z krową ma wspólnego. Już niedługo na świecie nie będzie strzyg, wirwen, wampirów a my co? My zostaniemy w tym zasranym Kaer Morhen...-wiedźmin chwycił antałek i zajrzał do niego. Westchnął, nalał sobie Mewy
-Będziemy czekać do lata z myślą: „Jak będzie zlecenie to coś zjem... a jak nie będzie to umrę z głodu”-mruknął Eskel.
-Tu się mylisz, potwory ewoluują. Jak przestaną istnieć kuroliszki to zastąpi je coś innego. To jest postęp, który pasuje wiedźminom.-Geralt pociągnął tęgi łyk.-Stworzymy nowe eliksiry, napiszemy nowe księgi... Ogółem- wytyczymy nowe szlaki. Młodzi wiedźmini...-zaczął ale Vesemir przerwał mu.
-Geralt, już nie ma wiedźminów. Szczególnie młodych.-powiedział rozgoryczony. Geralt wskazał sufit.
-Jeden tam śpi.-powiedział z uśmiechem. Yennefer zgromiła go wzrokiem, mówiącym „Ciri nigdy nie zostanie wiedźminem”...
-Zapamiętaj sobie! Jeśli tylko spróbujecie poddać ją mutacji zabije was własnymi rękami.-warknęła. Geralt uśmiechnął się paskudnie.
-Nie mamy zamiaru.-powiedział poważnie.
Zachodziło słońce. Jego promienie wpadały przez okno i rozszczepiały się na szklanym antałku.
Wiedźmin wstał, pożegnał się, ruszył do swojej komnaty. Tam będąc zerwał z siebie koszule i zwalił się ciężko na łóżko. Długo nie poleżał. Yennefer podeszła do łoża, usiadła na brzegu. Powoli rozpięła suknie i zsunęła ją. Geralt poczuł niedopartą chęć posiadania tej pięknej istoty. Przesunął dłonią po jej nagich plecach, wplótł ją w kruczoczarne włosy czarodziejki.
Położyła się obok niego, zarzuciła ręce na szyję. Pocałowała go.
-Geralt...-szepnęła po chwili.-Kochaj mnie.
Usłuchał. Pragnął jej tak jak człowiek na pustyni pragnie wody. Pragnął jej jak żołnierz wracający z wieloletniej wojny pragnął pokoju.
Oczy fiołkowe a w nich odbijają się oczy żółte, niby kocie.
Jak zwykle było... niezwykle.
Czarodziejka westchnęła.
-Jejku jej... Geralt.- Yennefer wtuliła się w wiedźmina. On milczał, odgarnął włosy z jej czoła i przytulił ją mocniej.-Jejku jej.-powtórzyła. Biały Wilk uśmiechnął się, przez chwilę chciał coś powiedzieć ale stwierdził, że zniszczy tym tylko magię tej chwili. Zamknął oczy.
-Yennefer, przyjmujesz moje przeprosiny?-spytał po chwili ciszy. Czarodziejka zamyśliła się po czym pocałowała go delikatnie.
-To powinno wystarczyć.-szepnęła.
Ta chwila mogła trwać wieczność...
Z oddali dobiegały ich dźwięki jednej z ballad Jaskra. Z pięknej powoli przechodziła w rubaszną i w mniemaniu Yennefer obleśną. Po chwili któryś z mężczyzn zaczął deklamować wiersz.

-Za stodołą, gdzieś na płocie
kogut gromko pieje.
Zara przyjdę miła do cie
Ino się odleje.

Wszyscy obecni w halli parsknęli gromkim śmiechem a czarodziejka skrzywiła się ze wstrętem. Zamknęła oczy i usnęła.
Rankiem Geralt wyślizgnął się ostrożnie z łóżka. Wzuł buty, założył koszulę, kubrak, na plecy nasunął miecze. Srebrny, na potwory i ten stalowy, na ludzi. Wymknął się po cichu z komnaty, rzucił jeszcze jedno spojrzenie na śpiącą Yennefer. Zbiegł po schodach, tym razem już głośno. Pozostali wiedźmini już na niego czekali. Wyszli razem na błonia Kaer Morhen. Stali chwilę rozkoszując się pierwszymi promieniami słońca.
-To jak panowie...-zaczął Geralt ale coś innego przykuło jego uwagę. Yennefer i Ciri biegły w ich stronę. Ciri była pierwsza, jak zawsze. Przytuliła i po chwili puściła się do niego. Pogłaskał ją po głowie. Uśmiechnął się.
-Powodzenia na szlaku.-powiedziała dziewczyna. Wiedźmin wiedział, że ledwo hamuje łzy, cisnące się oczu.-Wróć cały.
-Obiecuję.-odparł.
Czarodziejka dobiegła chwilę później. Wyglądała piękniej niż zwykle.
-Nie mówiłeś... Nie mówiłeś, że wyjeżdżasz.-szepnęła, wtulając się w jego pierś.
-Jestem wiedźminem, to normalne.-ujął czarodziejkę pod brodę. Pocałował. Tak namiętnie, że niemal brutalnie. Wsunęła ręce pod jego kark, oderwała się od jego ust. Zamkneła oczy.
-Do zobaczenia.-powiedziała cicho. Geralt położył dwa palce na jej wargach, nakazując ciszę.
-Do zobaczenia.
Wskoczył na Płotkę i odjechał galopem. Miecze błyszczały w promieniach wschodzącego słońca. Yennefer i Ciri spoglądały w jego stronę.
-Boje się o niego-szepnęła Zirriael. Czarodziejka objęła ją ramieniem.
-Jest dobry w tym co robi. Wróci-powiedziała bez przekonania.
Kaer Morhen opustoszało. Wiedźmini ruszyli na szlak.
-Wróci-rzekła Yennefer i rozpłakała się.
W Kaer Morhen zapadła martwa cisza. Tylko wiatr hulał w załomach murów... Wiedźmini ruszyli na szlak a razem z jednym z nich-tym białowłosym ruszyła w dal cząstka czarodziejki.

Koniec opowiadania pierwszego ale na pewno nie ostatniego.
Powodzenia na szlaku młodzi wiedźmini. Niech wasze miecze zawsze pozostaną ostre
 
Ja pisałeś na początku, facetom może się nie podobać, brakuje mi tu walk i opisów odcinania kończyn tudzież wypruwania flaków ;) ale obiektywnie oceniając całkiem dobre opowiadanie, zdania są krótkie, zwięzłe i na temat, bez pieprzenia trzy po trzy ;) w skali od 1 do 10 dałbym 8/10 ;)

PS: Też piszę opowiadanie ;) tyle, że nie osadzone w Wiedźminolandzie tylko we własnej, wymyślonej krainie, co z tego wyjdzie to się jeszcze zobaczy ;)
 
Walki, opisy odcinania kończyn tudzież wypruwania flaków się znajdą ale nie tu. Teraz piszę alternatywną wersję śmierci Geralta i Yennefer oraz coś dziwnego opartego na "RPG" w wykonaniu moim oraz kolegi to może w tym uświadczysz jatkę.
W NASTĘPNYM BĘDZIE. OJ BĘDZIE BRUTALNIE.
 
"wyrecytowała jakieś zaklęcie" - lepiej by brzmiało po prostu "wyrecytowała zaklęcie".

"-Yen, ja cię wciąż kocham.-szepnął wiedźmin." - zalatuje dennym romansidłem.

-Za stodołą, gdzieś na płocie
kogut gromko pieje.
Zara przyjdę miła do cie
Ino się odleje.

To NAJLEPSZE!!! Nie pamiętam, żeby było u AS'a więc jeżeli sam wymyśliłeś, to świetne! ;)

Ogólnie nie lubie takich tekstów, ale 6.5/10 dam ;)
 
nwchades, dzięki za krytykę. Z tego co pamiętam "wyrecytowała jakieś zaklęcie" było poprawione w kolejnaj wersji ale tą szlag trafił..."Zalatuje dennym romanisidłem"- muszę się zgodzić bo romansidło to jest zdecydowanie czy denne nie wiem. Ale staram się poprawić i pisać jak najlepiej.
Ostrowiak, tyś jak wiedźmin- za grosz romantyzmu.
 
Z tym że to jest romansidło, to się do końca zgodzić nie mogę :) Chwilowo zalatuję takim, jak się wcześniej wyraziłem: dennym romansidłem, ale w większość wygląda to na proze przygodową, z miłosnymi akcentami :)


"W Kaer Morhen zapadła martwa cisza. Tylko wiatr hulał w załomach murów... Wiedźmini ruszyli na szlak a razem z jednym z nich-tym białowłosym ruszyła w dal cząstka czarodziejki."

Zamiast tego bym dał coś takiego:
"W Kaer Morhen zapadła martwa cisza. Tylko wiatr hulał w załomach murów... Śniegi już stopniały. Wiedźmini muszą wyruszyć na szlak, muszą bronić ludzi. Nie ma nic bardziej żałosnego niż płacząca czarodziejka. Jednak ta, która podobno ma serce z granitu, nie mogła powstrzymać łez, patrząc na białowłosego wiedźmina. Nie mogła, ale i nie chciała..."

Nie musi się podobać, ale bardziej widziałbym coś takiego :)
 
Co wy się tam znacie, wy.

"W Kaer Morhen zapadła ku*ewsko martwa jak trup doprawdy, cisza. Tylko ten wiatr je*any bo marcowy hulał w załomach murów... Geralt mruknął pod nosem "Je*ana jego ku*wa mać tego wiatru pie#dolniętego sabacza, suczy chwost i psiakrew je*itna, ja pie*dole", po czym zaklął szpetnie. Yennefer skrzywiła wąskie wargi i wymemlała przekleństwo, po czym zabiła mysz aż poleciała jucha i organella. Definitywnie przypominało jej to o Geralcie, bo co by nie mówić, sukinsyn mieczem pierdukał aż mrowi w kroku."
 
nwchades said:
-Za stodołą, gdzieś na płocie
kogut gromko pieje.
Zara przyjdę miła do cie
Ino się odleje.

To NAJLEPSZE!!! Nie pamiętam, żeby było u AS'a więc jeżeli sam wymyśliłeś, to świetne! ;)

Ogólnie nie lubie takich tekstów, ale 6.5/10 dam ;)
Jesteś niestety w błędzie. Zaśpiewka ta pojawia się w opowiadaniu "Coś się kończy, coś się zaczyna".
 
Możliwe, dawno czytałem to opowiadanie więc nie pamiętam ;) Ale, jak to powiadają - jeśli ściągać to od najlepszych :)

Ostrowiak - Autor tego posta nie bierze odpowiedzialności za jego interpretację - najprawdopodobniej użył sarkazmu.

Mam nadzieje że podpis odnosi się właśnie do tego posta ;)
 
Top Bottom