Wyszperane w sieci

+
#1
Chwil nie bo nie ma takiego pojęcia, ale kilka sekund mógłbym. Za późno zorientowałem się, że opis jest wskazany.

#2
Nie wiedziałem tego, lecz już wiem dziękuje za informację.



@SebeK991

Nie pisz posta pod postem, tylko korzystaj z opcji "edytuj".

Nars.
 
Last edited by a moderator:
Obiecałem sobie, że będę twardy.... Ale pod koniec filmu miałem banana od ucha do ucha.

*chlip*
człowiek stoi na przegranej pozycji z pudełkiem pełnym kociaków...
internecie, cóżeś uczynił!?
 
Samo życie :p

 
Będzie to jedna z tych historii, które opowiada się na domówkach, imprezach czy innych tego typu spędach, gdzie, po kilku głębszych, słuchaczy nie obchodzi już, na ile opowieść jest prawdziwa - wystarczy, że jest dobra. To chyba właśnie w takiej sytuacji po raz pierwszy usłyszałem miejską legendę, którą przytaczam tu, lekko ją rozwijając i fabularyzując (wybaczcie - takie "zboczenie zawodowe").

Otóż był sobie pewien młodzieniec - nazwijmy go Leszkiem - który bzykał młode mamy. Choć brzmi to trywialnie i może nawet - lekko ordynarnie, sprawa tak się właśnie przedstawiała. Leszkowe upodobania żadną miarą nie mogą budzić negatywnych uczuć, spójrzmy bowiem na te przepiękne młode kobiety, którym wózek czy niesiony w ramionach szkrab tylko dodają unikalnego i nieuchwytnego uroku, cudownej kobiecości. To o tych wspaniałych damach Jan Brzechwa pisał "Lubię twarzyczki wasze młode/I często sobie wyobrażam/Wasz wdzięk i powab, i urodę/I mimo woli się rozmarzam/A gdy marzenie mnie kołysze/Wtedy dla dzieci wiersze piszę". A to świntuch, swoją drogą! Wróćmy jednak do Leszka i jego życiowej pasji.

Leszek, moi drodzy, uwodzenie młodych mam brał za swoją życiową misję. Znając kobiecą skłonność do depresji poporodowej, do syndromu kwoki z jajkiem, jakiego częstokroć doświadczają świeżo upieczone rodzicielki, Leszek postanowił bez reszty poświęcić się ratowaniu delikatnej niewieściej psychiki. Jego działania nie były motywowane zimnym wyrachowaniem, a jedynie czystą i niewinną chęcią udowodnienia tym wspaniałym istotom, że wciąż są piękne, zgrabne i powabne, że wciąż są w stanie zawróć w głowie młodemu, nieprzeciętnie przystojnemu mężczyźnie. A trzeba Wam wiedzieć, że z Leszka faktycznie był kawał przystojniaka, o szelmowskim studenckim usposobieniu, które gwarantowało mu powodzenie u tej lepszej pod każdym względem płci. Wszystko zatem przebiegało bez zarzutu - kolejne młode mamy skutecznie leczyły kompleksy w ramionach Leszka, on sam zaś też raczej nie miał powodów do narzekań. Można powiedzieć - idealna symbioza.

Leszka zgubiła zbytnia pewność siebie. To i, jakże charakterystyczne dla młodości, zuchwałe przeświadczenie o własnej nieśmiertelności. By być bardziej precyzyjnym - Leszka zgubili młodzi tatusiowie. Anegdota nie precyzuje, w jaki sposób zrobieni w konia przez swoje żony mężczyźni się poznali i doszli do wniosku, że zostali wycyckani przez jednego delikwenta. Pozostaje mi domniemywać, że jeden z nich opisał swoją historię na jakimś forum internetowym, gdzie poznali ją inni poszkodowani, rozpoznając charakterystyczny wzorzec działania. Należy tu jednak wspomnieć, że owych dżentelmenów było niemało, bowiem Leszek rozpoczął swój zbrodniczy proceder w wielu lat siedemnastu i przez cały czas nie próżnował. Nie znam dokładnej liczby tych biednych facetów, którym żony za sprawą Leszka przyprawiły imponujące poroża, podejrzewam jednak, że mógł być to całkiem spory batalion. Jakkolwiek by nie było - panowie postanowili się spotkać, omówić strategię działania i raz na zawsze ukrócić leszkowe psoty.

Plan był prosty - jeden z młodych tatusiów, którego małżonka akurat w tym czasie znajdowała się w centrum zainteresowania Leszka, odkrył gdzie i kiedy jego połowica udaje się na schadzki z młodocianym amantem. Szybko skontaktował się ze wspólnikami i już w przeciągu godziny pod motelem, gdzie dokonywał się akt zdrady małżeńskiej, zjawiła się grupa rozwścieczonych tatusiów. Nie zważając na protesty portiera wkroczyli do pokoju, w którym Leszek i młoda mama oddawali się grzesznym uciechom, wywlekli go z łóżka, po czym zapakowali do samochodu i odjechali w kierunku najbliższego lasu.

Leszek z początku grał chojraka - wyzywał swoich porywaczy od impotentów, którzy własnej żonce nie umieją dogodzić, by ta nie musiała szukać rozkoszy gdzie indziej, kiedy jednak spostrzegł, jak jeden z młodych tatusiów wyciąga z torby gruby, konopny sznur, zrozumiał, że to już nie przelewki. Naraz jego buta wyparowała jak kamfora i łamiącym się głosem jął przepraszać, błagać o litość, że on już nie będzie, że żałuje i że nie wie, jaki diabeł go opętał, i że w ogóle co to za zwyczaje, by za jedną, dwie, no - góra trzy chwile słabości i zapomnienia wieszać człowieka jak jakiegoś, nie przymierzając, mordercę czy złodzieja bydła.

Przemowa, choć erystycznie perfekcyjna, spłynęła jednak po młodych tatusiach jak woda po kaczce. Nie zważając na coraz bardziej piskliwe wrzaski jeńca, wywlekli Leszka z samochodu, zdarli mu z tyłka gatki i, staropolskim, uświęconym tysiącletnią tradycją zwyczajem obwiesili go za jaja na gałęzi najbliższego drzewa.

I w ten niewesoły sposób kończy się historia Leszka. Umieszczam ją tu dla uciechy i ku przestrodze. Nie wiem, czy Leszek przeżył, czy udało mu się wyswobodzić z więzów, czy może wyswobodziła go sama grawitacja, w zamian pozbawiając go tego co było dlań najcenniejsze....? Pojęcia nie mam. Ale to chyba dobra historia, nie uważacie? Przynajmniej mnie się podoba. Kiedy już dożyję sędziwego wieku, ZUS zbankrutuję, a pielęgniarka popchnie mój wózek w ostatnią podróż po szpitalnym korytarzu, poproszę ją, by na moment się zatrzymała i wrócę pamięcią do tej opowieści, by uprzyjemnić nią sobie końcowe chwile życia.
 
Top Bottom