Zbiór opowiadań Wiedźmin. Szpony i Kły

+
PATROL;n9947571 said:
Czy owe zdania pochodziły z pierwszego opowiadania? :D
Nie mam pojęcia, otwierałem w kilku miejscach. Było coś o Jaskrze dojadającym posiłek i Wielkiej Łowczej.
Rozumiem, że opowiadania różnią się stylem, niemniej jak już pisałem - to nie dla mnie. Już "Sezon" był dla mnie za mało "sapkowski", choć skłaniam się raczej ku tezie o poważnym spadku formy autora (widocznym już w "Żmiji"), niż tej o ghost writerze.
 
Chodak;n9948031 said:
Nie mam pojęcia, otwierałem w kilku miejscach. Było coś o Jaskrze dojadającym posiłek i Wielkiej Łowczej.

To jest z pierwszego opowiadania. Akurat źle trafiłeś :sad:. Opowiadanie zwycięskie w konkursie fantastyki, ale w mojej opinii najsłabsze.
 
Moja nienawiść do wszystkich posiadaczy Szponów i kłów z każdym dniem meleje :) Jeśli niebo nie zwali nam się na głowę w poniedziałek zasiądę do lektury rzucając w kąt Mroczną Wieżę Kinga :p
 
Last edited:
W_Wallace;n9958861 said:
Moja nienawiść do wszystkich posiadaczy Szponów i kłów z każdym dniem meleje :) Jeśli niebo nie zwali nam się na głowę w poniedziałek zasiądę do lektury rzucając w kąt Mroczną Wieżę Kinga :p
Powariowali. Rzucają Mroczną Wieżę dla jakiegoś nędznego fanfiku. :p
 
Chodak;n9960841 said:
Powariowali. Rzucają Mroczną Wieżę dla jakiegoś nędznego fanfiku. :p

Są rzeczy ważne i ważniejsze :p Chyba coś ze mną nie tak, bo jestem już w połowie 3 tomu Mrocznej Wieży i jak na razie niczego mi nie urwało.
 
Chodak;n9960841 said:
Powariowali. Rzucają Mroczną Wieżę dla jakiegoś nędznego fanfiku. :p

Wszystko, tylko nie nędznego :p. Opowiadania w większości są co najmniej bardzo dobre, a dwa wręcz świetne wg mnie.
 
W_Wallace;n9963581 said:
Chyba coś ze mną nie tak, bo jestem już w połowie 3 tomu Mrocznej Wieży i jak na razie niczego mi nie urwało.
Chwilowo z Tobą nie rozmawiam.

Mnie za to kompletnie nie ciągnie do fanfików wiedźmińskich. A Sapkowski dla mnie skończył się po trylogii husyckiej :p
 
Jedyny minus Mrocznej Wieży to to, że są często takie momenty, które się strasznie ciężko czyta. Zwłaszcza że w sumie całość MW nie jest zbyt lekka. No i jak się trafi jakiś nudniejszy fragment, to czytanie się strasznie wydłuża^^
 
No i stało się. Przeczytałem „Szpony i Kły”. Trochę czasu mi to zajęło, ale niestety obowiązki, sprawy życiowe oraz nowe Assassin’s Creed nie pozwoliło mi na szybką lekturę ;). Czytałem jedno opowiadanko dziennie, czasami w ogóle nie otworzyłem książki, no ale koniec końców udało się. W tym poście spróbuje wyrazić swoje opinie bądź zrecenzować i ocenić ten zbiór. Publikuje go dopiero teraz ze względów wymienionych powyżej, jak i dlatego że pisanie tego tekstu również nie trwało krótko, gdyż robiłem to w zasadzie dorywczo w przerwach pomiędzy życiem a spaniem. Proszę o wyrozumiałość bo chyba będzie to pierwsza tego typu próba w mojej karierze użytkownika forum jak i w ogóle.
Cały ten post jest oczywiście subiektywną opinią i zdaję sobie sprawę że ktoś może się z nią nie zgadzać. Uczulam również wszystkich tych którzy opowiadań jeszcze nie czytali, że zapewne pojawią się tutaj srogie spoilery, więc jeśli komuś to przeszkadza to proszę nie czytać dalszej części. Tak czy owak cały tekst na pewno będzie bardziej zrozumiały dla kogoś kto jest już po lekturze zbioru.

SPOILER ALERT!!!​

Na początek zajmę się stroną wizualną i techniczną książki, jako że niestety jest o czym mówić. Niestety, ponieważ wydanie nie zachwyca (nie chcę mówić o grafikach bo nie o to tutaj chodzi). Przyzwyczaiłem się już do książek superNOWEJ i wiem że najwyżej jakości nigdy nie były, ale to wydanie jest najgorszym jakie przyszło mi posiadać. Oczywiście mowa jest o okładkach miękkich gdyż w takowej właśnie jest rzeczony zbiór. Im młodsza książka wypuszczona przez to wydawnictwo tym gorzej. Białe wydanie cyklu wiedźmińskiego, czyli bodajże drugie, które posiadam zdarzało mi się zabierać na wycieczki bliższe, dalsze i te bardzo odległe. Czasami lądowały między ciuchami, czasami gdzieś w niezbyt dogodnych warunkach napchanego do granic możliwości plecaka. Podczas normalnego czytania, kiedy otwierałem książkę, jej brzeg był zrobiony w taki sposób, aby się nie marszczył i nie zaginał. Po takich przygodach wyglądają one nadal dość świeżo, nie są pozaginane, rysunki na okładkach nie są wytarte itp. O „Szponach i Kłach” nic takiego nie można powiedzieć. Po jednokrotnym przeczytaniu brzeg książki wygląda tragicznie. Papier z jakiego wykonana jest okładka, jest niewiele grubszy niż kartka najtańszego bloku technicznego. Sprawa podobna do "Sezonu Burz" lecz nieco inna bo tam brzeg się nie zaginał, ale za to pięknie chodził z niej czarny kolor. Co do wnętrza to typowa superNOWA. Papier cieniutki i pożółkły, choć kolor ten akurat według mnie jest na plus, gdyż zawsze czytanie na śnieżnobiałych kartkach powodowało u mnie szybsze męczenie się oczu. Krótko mówiąc jakość wykonania tej książki bardzo niska w stosunku do bardzo wysokiej ceny blisko 50 złotych.

Przejdźmy wreszcie do samej treści. Mamy tutaj jedenaście opowiadań zgłoszonych do konkursu. Na potrzeby tej recenzji posłużę się skalą oceniania od 1 do 6, gdzie 1 to dno a 6 to ideał.

Pierwsze opowiadanie w zbiorze to „Kres Cudów” Piotra Jedlińskiego, które zwyciężyło w konkursie. Pojawia się Geralt i Jaskier co na początku wywołało moją bardzo pozytywną reakcje, bo od razu nasuwały mi się na myśl takie cuda jak „Trochę Poświęcenia” czy „Kraniec Świata”. Niestety srogo się zawiodłem. Jaskier został przedstawiony w moim odczuciu podobnie jak w „Zabójcach Królów” i po części w „Dzikim Gonie”. Chodzi mi tutaj o jego głupotę, i dość spore przerysowanie w zdolności do pakowania się w kłopoty. W książkach Sapkowskiego owszem było podobnie, ale jednak balans pomiędzy rozsądnym Jaskrem a Jaskrem idiotą był wyrównany, co sprawiało że mimo wszystko uważałem go za prawdziwego kompana Geralta, a nie kogoś kogo wiedźmin tolerował z litości bądź przywiązania. Następnie poznajemy Wielką Łowczą i jej świtę. Mi osobiście kojarzyła się ze strażniczkami mieczy z „Sezonu burz” i nie jest to komplement. Jedyna fajna rzecz związana z nią to nawiązanie do „leśniczych” o których Jaskier swego czasu ułożył obelżywy kuplet. Głównym wątkiem opowiadania jest sprawa żar-ptaka. Niestety samego raroga nie będzie nam dane poznać osobiście gdyż niestety znajduje się w dupie Ptasznika w formie jajka. Wiem, zdanie jest mega głupie, ale według mnie pomysł autora również.
Podsumowanie: Pozytywnymi elementami opowiadania są małe smaczki takie jak o leśniczych (choć nie ma ich za dużo), motyw z szaleństwem ptaków, kasztel jako lokacja i pomysł na jeden z akapitów w którym mamy Jaskra jako narratora. Do minusów należą autorskie postaci, "przedstawienie Jaskra", zmarnowanie potencjału raroga, dość prymitywny motyw z wysiadywaniem jajka oraz to, że w zasadzie dwa dni po przeczytaniu, zapytany z marszu już nie pamiętałbym o czym to było.
Ocena: 3/6

Drugie opowiadanie nosi tytuł „Krew Na Śniegu – Apokryf Koral”. Autorka Beatrycze Nowicka. Sam tytuł właściwie nakreśla czytelnikowi że wątek Koral z „Sezonu Burz” będzie przedstawiony w inny sposób niż u ASa. Osobiście nie przepadam za przerabianiem motywów oryginalnych opowieści i wolę gdy autor robi jakąś boczną odnogę fabularną, ale tutaj zostało to zrobione dość przyzwoicie. Przede wszystkim sam początek i sam koniec opowiadania, które jak można się domyślić rozgrywają się przed samą bitwą o Sodden. W dalszej części opowiadania mamy klasyczną relacje miłosno-łóżkową Geralt – Czarodziejka. Zawsze to lubiłem i widać tutaj że autorka czerpała garściami z twórczości Sapkowskiego. Następnym znaczącym fragmentem jest opis walki z zaczarowanymi wilkami żywcem wyjęty z „Dzikiego Gonu”. Najnudniejszą częścią jest podróżowanie z osłabioną Koral przez zaśnieżone górskie lokacje. W małym bo w małym, ale zawsze w jakimś stopniu wynagrodził mi to opis krajobrazu. Na koniec spotkanie z Śnieżną Panią, które miało swój ciekawy zwrot akcji.
Podsumowanie: Na plus początkowe i końcowe nawiązania do bitwy o Sodden, relacja Geralt – Koral (w tym mała intryga pałacowa), kilka zwrotów akcji w tym ten w chacie Śnieżnej Pani. Minusy to długie nudne fragmenty w środkowej części opowiadania, opis walki z wilkami.
Ocena: -4/6

Trzecie opowiadanie to „Ironia Losu” autorstwa Sobiesława Kolanowskiego. Według mnie jedno z najlepszych (o ile nie najlepsze) w całym zbiorze. Właściwie cała akcja toczy się w jednym pomieszczeniu karczmy (z małymi fragmentami w okolicy samej karczmy). Czasem taki zabieg działa na niekorzyść ze względu na małą różnorodność w opisie krajobrazów, wnętrz pór dnia itp., ale nie w tym przypadku. Autor potrafił doskonale wykorzystać motyw „zamkniętej lokacji” i krótkiego czasu trwania fabuły opowieści, tworząc zwartą akcje, która na początku bardzo intryguje a następnie trzyma w napięciu aż do samego końca. Mam tutaj skojarzenie ze świetnie zaprojektowanymi lokacjami w grach komputerowych z zamkniętym światem. Wykorzystanie latawców, potworów właściwie tylko wspomnianych w świecie stworzonym przez ASa i REDów wyszło tutaj mistrzowsko. Opis wyglądu, zachowań, mocy i umiejętności na poziomie najlepszych czasów Sapkowskiego. Dodatkowo mamy tu jeszcze osobniki, które nawet wśród latawców są dość unikatowe, a ta unikatowość jest wyrafinowana, a nie na zasadzie osobnik większy, silniejszy, złoty a nie szary itp. Relacja pomiędzy owymi potworami również ciekawa i niestandardowa. Opis walki też niczego sobie. I najlepsze nawiązanie na koniec, które co prawda nie dość precyzyjnie, ale zawsze umiejscawia całą akcję gdzieś pomiędzy znanymi nam dziełami ASa. No i Vengerberg :).
Podsumowanie: Całe opowiadanie jest bardzo spójne, pełne trzymającej w napięciu akcji. Fajne nawiązania do relacji Geralta i Yen. Umiejętność wykorzystania zamkniętej lokacji. Świetne przedstawienie latawców. Opowiadanie oczywiście nie jest idealne, ale nie posiada jakichś poważnych minusów, które by mnie w jakimkolwiek momencie zniechęciły.
Ocena: 5/6

W czwartym opowiadaniu zatytułowanym „Co Dwie Głowy…” którego autorką jest Nadia Gasik, na wstępie poprzez rysunek na stronie tytułowej psuta jest nieco zabawa i element zaskoczenia. Na szczęście sam tytuł odnosi się do dwóch kwestii występujących w opowiadaniu. Głównymi bohaterami są Triss i wiedźmin Lambert. Jak wiadomo owa dwójka zarówno w książkach jak i grach nie darzyła się przesadną sympatią. Twórca czerpie z tej wiedzy całymi garściami. Wyraźnie widać splot relacji jaki łączy czarodziejkę i Lamberta. Dzięki temu autor może rozwinąć ten wątek jak jeszcze nikt dotąd i rozwija go w bardzo dobry i interesujący sposób. Ma on kilka zwrotów akcji, dość klasycznych, ale ogólnie można go ocenić na duży plus. Wydarzenia opisane w opowiadaniu prawdopodobnie dzieją się pomiędzy cyklem wiedźmińskim a akcją pokazaną w grach, a co za tym idzie Geralt uważany jest za martwego. Ma to swój urok ponieważ rzadko mamy do czynienia z opisami losów bohaterów innych niż Biały Wilk z tego okresu w wiedźmińskim uniwersum. O samej Triss dowiadujemy się ciekawych rzeczy związanych z jej umiejętnościami magicznymi, co wprowadza do tekstu coś nowego. Akcja wreszcie dociera do momentu przed walką z mantikorą i tutaj widzimy zabieg, który ma na celu (gdy już ma dojść do walki) spotęgowanie mocarności przeciwnika, poprzez zwiększenie jego liczebności. Krótko mówiąc nasi bohaterowie trafiają nie na jedną mantikore, a na całe stado. Niezbyt mi się to podoba, gdyż są to dość proste chwyty na podniesienie napięcia. Podczas ostatecznego starcia sam na sam wiedźmina z jedną z mantikor, okazuje się że jest ona większa od pozostałych oraz posiada….. dwie głowy. Taaak… No cóż dwa prymitywne zabiegi pod rząd. Sam opis walki również nie przypadł mi do gustu. Niestety zauważalne jest to że „bańka oczekiwań” napompowana przez ASa i REDów względem mantikory (potwór mega niebezpieczny, a w zasadzie w książkach i grach ledwo wspomniany), pęka i zostaje nam niedosyt.
Podsumowanie: Do pozytywnych aspektów na pewno mogę zaliczyć relację pomiędzy Lambertem i Triss, opisy miasta, w miarę fajne postaci poboczne. Minusy to prymitywne chwyty mające na celu spotęgowanie napięcia bądź grozy, opis walki oraz niespełnione oczekiwania związane z mantikorą.
Ocena: -4/6

Opowiadanie numer 5 nosi tytuł „Skala Powinności” i jest napisane przez Katarzynę Gielicz. Przeczytałem je w zasadzie bez odrywania się od książki. Początek jest bardzo tajemniczy i intrygujący i można zrozumieć go w zasadzie po przeczytaniu tekstu do końca. Bardzo fajny zabieg, który można zepsuć nie zachowując spójności z resztą opowiadania, lub nie wtrącając pewnych smaczków utrwalających poczucie sensu po skończonej lekturze. W tym przypadku autorka jednak zdecydowanie potrafiła to dobrze zrobić. Poznajemy losy wiedźmina Coëna oraz jego motywacje, które kierowały nim podczas podejmowania decyzji o przystąpieniu do wojny i walce w bitwie pod Brenną. Postacią autorską jest Narsi znana jako Blotka. Kolejny raz w tym zbiorze autorka staje na wysokości zadania budując i opisując relacje pomiędzy bohaterami. Czyta się to naprawdę wyśmienicie. Mentor i uczennica, którzy po pewnym czasie stają się dla siebie bardzo bliscy. Jeśli chodzi o budowanie tła opowieści, to miałem podobne odczucia jak w przypadku „Ironii Losu” (no może nie aż tak świetne ale dalej bardzo dobre), jednak przyczyny tych wrażeń były odwrócone o 180 stopni. Tam akcja tocząca się właściwie w jednym miejscu, tutaj podróż przez wiele lokacji, jednak zwięzłość i umiejętność pisania trzymała mnie przy lekturze tak, że nie chciałem się oderwać dopóki nie przeczytałem opowiadania do końca. Na końcu właśnie mamy fragment nawiązujący do samej bitwy pod Brenną (właściwie do dnia po bitwie), który jest bardzo emocjonalny i nostalgiczny.
Podsumowanie: Kolejny bardzo dobry tekst. Plusem na pewno jest fajny zabieg literacki na początku, relacja Coëna i Blotki, umiejętność opowiadania świata i losów postaci, nawiązania do sagi. Lekkim minusem jest postać Blotki, która mogła by być trochę ciekawsza sama w sobie, aczkolwiek na prawdę nie jest źle.
Ocena: -5/6

Szóste opowiadanie to „Bez Wzajemności” autorstwa Barbary Szeląg. Ku mojemu zadowoleniu występuje w nim Jaskier i to taki Jaskier którego lubię. Bard światowej sławy, inteligentny, na swój sposób bohaterski, ale i nie pozbawiony niewyparzonego jęzora i lekkiej (w stylu oryginału) głupkowatości. Główną bohaterką jest postać autorska, którą jest Ellen Daven, czyli starsza siostra Essi. Oczko znanej nam doskonale z cudownego opowiadania „Trochę poświęcenia” z tomu „Miecz Przeznaczenia”. Zabieg wykreowania postaci Ellen, która ma związek z Oczkiem właśnie, według mnie jest świetny ponieważ z treści możemy dowiedzieć się czegoś więcej o początkach relacji Jaskra z młodszą panną Daven. Tłem fabularnym opowiadania jest kilka ważnych dni w dziejach dynastycznych jak i ogólnych królestwa Cidaris. Mamy tutaj również do czynienia z dziwnym „związkiem” księcia Ethaina (jeszcze wtedy księcia) z tajemniczą kobietą niemową wyrzuconą przez morze. Sam pomysł dość gładko opisany, ale według mnie zbyt enigmatyczny. Na szczęście nie odniosłem wrażenia kalki z perypetii Aglovala i Sh’eenaz. Muszę przyznać, że autorka bardzo dobrze potrafiła wplatać pomiędzy ogólny opis fabularny, wiele smaczków, jak i konkretny sens sytuacji w których prym wiedzie tytułowa sentencja. Postać Valdo Marxa i jego konflikt z Jaskrem, choć nie wyjaśniony co do jego przyczyn, przedstawiony dokładnie tak jak sobie go wyobrażałem czytając książki ASa. Punkt kulminacyjny całego opowiadania w gruncie rzeczy podobał mi się, trzymał w napięciu, aczkolwiek wykorzystanie motywu krakena, który w zasadzie nie jest pierwszoplanowy, wydaje się dosyć miałki. Gdy akcja dociera na plażę to w zasadzie sam potwór nie odgrywa dostatecznie dużej roli. Na koniec wspomniane już nawiązanie do Oczka, które oczywiście powitałem z przyjemnością.
Podsumowanie: Plusami opowiadania dla mnie jest na pewno umiejętność prowadzenia narracji, bardzo obrazowe opisy miasta, odwzorowanie odpowiedniego charakteru Jaskra, smaczki i nawiązania do dzieł ASa oraz niewątpliwie duch „Trochę Poświęcenia”. Mniej przydało mi do gustu dość mało wnikliwe, zbyt proste poprowadzenie wątku Sha i krakena.
Ocena: 4/6

Siódme opowiadanie nosi tytuł „Lekcja Samotności”. Autor: Przemysław Gul. Jest to opowiadanie retrospekcyjne, które bardzo dobrze ową retrospekcje wprowadza. Czytając początek w zasadzie od razu wdrożyłem się w opowieść zachęcającą do jak najszybszego poznania kolejnych wydarzeń. Okazało się jednak, że jest to tylko wstęp do naprawdę świetnej opowieści opowiadanej przez główną bohaterkę. We właściwej już historii, podobnie jak w opowiadaniu „Krew Na Śniegu” (tyle że tam tylko w formie fajnego, ale króciutkiego nawiązania) przedstawione zostały wydarzenia z przed, ale również i z samej bitwy o wzgórze Sodden. Ciekawym posunięciem ze strony autora było pokazanie owych wydarzeń oczami nie możnych magów i czarodziejek walczących na wzgórzu, a dwojga młodych ludzi którzy do wstąpienia w szeregi magicznej konfraterni dopiero aspirowali. Rina i Falco, bo takie noszą imiona, posiadają już pewne zdolności, które otrzymali od swoich magicznych preceptorów, a mocy używają za pośrednictwem znaków znajdujących się na ich ciałach. Nie jest to rozwiązanie które zbytnio mi się podoba, ale trzeba przyznać że w jakimś stopniu tłumaczy posiadanie już nie małych zdolności mimo braku jakiegokolwiek wykształcenia w Aretuzie czy Ban Ard. Nowością jest położenie dużego nacisku na eliksirach magicznych wykorzystywanych przez czarodziejów. Podczas wykonywania zadania mającego na celu zdobycie pewnego rzadkiego składnika, rzeczona dwójka znajduje się w leżu potwora, który jest ogromnym pająkiem. Motyw wielkich pająków pojawia się w fantastyce od zarania dziejów i w gruncie rzeczy zawsze się sprawdza. Nie inaczej jest i tutaj. Widocznym dla mnie jest zainspirowanie się Szelobą z „Władcy Pierścieni” oraz Królewiczem Ropuchem z „Serc z Kamienia” (jeśli chodzi o sposób przymocowywania ofiar do ścian itp.). Opis walki z potworem dość ciekawy, ale bez fajerwerków. Pojawia się motyw wiedźmińskiego medalionu szkoły gryfa. Jest to mały dodatek, ale fajnie spaja wstęp i zakończenie z właściwą treścią opowiadania. Kilka scen już z samej bitwy o Sodden choć trochę chaotycznych fabularnie (ale jak rozumiem miało to na celu odwzorowanie chaosu owej bitwy) jest naprawdę wciągających, trzymających w napięciu i wreszcie przejmujących emocjonalnie.
Podsumowanie: Pozytywnym aspektem opowiadania jest na pewno umiejętność wykorzystania i niebanalnego wprowadzenia tekstu do motywu retrospekcji, oryginalna narracja, relacja głównych postaci, oparcie wątku głównego o bitwę o Sodden, liczne nawiązania (między innymi takie jak pojawienie się wątku wiedźmina ze szkoły gryfa). Małym minusem (ale naprawdę małym) jest dla mnie wprowadzenie pewnej nowinki w postaci czarodziejskich sigli na ciałach bohaterów.
Ocena: -5/6

Opowiadanie numer 8 zatytułowane „Nie Będzie Śladu” napisał Tomasz Zliczewski. Jest to w moim odczuciu najmniej „wiedźmińskie” opowiadanie w całym zbiorze, ze względu na to że nie występuje tam (a nawet nie jest wspomniana z imienia) żadna postać znana nam z cyklu Sapkowskiego czy gier. Nie oznacza to że sama opowieść jest zła czy choćby pozbawiona klimatu. Wręcz przeciwnie, formą przypomina całkiem ciekawe zlecenie wiedźmińskie podobnie do tych występujących w „Dzikim Gonie”, aczkolwiek nie jest prowadzone klasycznie przez wiedźmina. Sam wiedźmin (niewymieniony z imienia, w domyśle Eskel, choć być może Geralt lub Lambert) jest tutaj postacią epizodyczną wspominaną na początku i występującą przez chwilę na końcu. Trzonem opowieści są relacje ludzi wspólnie zamieszkujących wieś, oraz ich reakcje na częste, niewyjaśnione zabójstwa noszące znamiona obecności potwora w okolicy. Pojawia się motyw weterana wojennego i przygarniętego przez niego młodego Nilfgaardczyka, na którego koniec końców spada podejrzenie o dokonane zbrodnie. Następnie mamy do czynienia z ciekawym zwrotem akcji i motywem uświadomienia czytelnika o prawdziwym zbrodniarzu i jego naturze. Finałowe sceny z obecnością wiedźmina ogólnie są niezłe, ale fakt że podejmuje on zlecenie na zabicie człowieka (mordercy o wypaczonej psychice, ale jednak człowieka) za pieniądze nieco pogarsza mój odbiór całości.
Podsumowanie: Na plus mogę ocenić strukturę intrygi i śledztwa przedstawionego w opowiadaniu, wrażenie swoistej mroczności i brudu. Na minus przedstawienie wiedźmina jako płatnego mordercę (chociaż nie jest to aż tak bardzo rażące w kontekście całego tekstu), ogólny brak „tego czegoś”.
Ocena: 4/6

Dziewiąte opowiadanie pod tytułem „Dziewczyna Która Nigdy Nie Płakała” autorstwa Andrzeja W. Sawickiego to ciekawy zamysł przedstawienia epizodu z losów Toruviel aep Sihiel. Nawiązuje on troszkę do opowiadania „Kraniec Świata”, gdzie koniec końców Toruviel nie okazuje się ślepo nienawidzącą ludzi elfką. Nowością natomiast jest to, że postanawia się dla ludzi poświęcić co akurat według mnie jest już lekkim przegięciem w scharakteryzowaniu byłej członkini brygady Vrihedd, ale na poczet tego opowiadania nie jest to aż tak niewygodne i ma swój sens. Sam początek przedstawia bohaterkę jako poważnie ranną i osobiście brakuje mi sekwencji choćby kilku zdań otwierających tekst, które były by czymś w rodzaju opisu szybkiej, chaotyczniej akcji ukazującej nam sytuacje, w której owe rany Toruviel otrzymała. Opis ten oczywiście pojawia się później, ale napięcie które można było spotęgować już na samym początku niestety nie zostało spotęgowanie w ogóle. W dalszej części mamy przykład podziału grupy społecznej co do swoich poglądów na temat nieludzi. Musze przyznać, że mimo dość klasycznej i oklepanej formy takowego podziału, nie jest ona męcząca i czyta się to przyjemnie. Ciekawie zrealizowany został wątek potworów działających na polecenie „siły wyższej”, która odzywa się do elfki w czasie snów. Po opisie wędrówki bohaterów do źródła owych snów docieramy do punktu kulminacyjnego opowiadania. Pojawiają się elfy Aen Elle oraz brama między światami. Pomysł jak najbardziej interesujący, scena napisana bardzo zgrabnie, a sam sposób otwarcia się bramy jest dość nowatorski. No i końcówka która mówi o totalnej akceptacji Toruviel przez ludzi polegającej na tym, że elfka zostaje mieszkanką ich wioski na całkowicie równych warunkach. Cóż do zamysłu całości jak najbardziej pasuje, ale dla mnie jest to zbyt daleko idące posunięcie.
Podsumowanie: Pozytywnym aspektem opowiadania jest wykorzystanie niestandardowej postaci jaką jest Toruviel, sposób przedstawienia sporu w sprawie nieludzi, obecność „siły wyższej” w wątku potworów, wykorzystanie Aen Elle. Minusem według mnie jest brak zbudowania napięcia na początku, końcowa pełna asymilacja Toruviel z ludźmi.
Ocena: +4/6

Opowiadanie numer 10 to „Ballada O Kwiatuszku”. Autor Michał Smyk. Jest to najkrótsza praca w całym zbiorze. Opowiada ona o pośmiertnych perypetiach Jaska w postaci ducha – obserwatora. Pomysł na to opowiadanie sam w sobie jest nie zły, ale jego realizacja mówiąc szczerze mnie troszkę znudziła. Chodzi tu o jej monotonność. Poeta wyzwala się z objęć śmierci w konkretnych momentach miłosnych igraszek jego byłej miłośnicy i może „przeżyć” kilka chwil na tym łez padole. I w zasadzie tak to właśnie wygląda przez połowę tekstu. W dalszej części jest już trochę lepiej za sprawą misji uwolnienia uciśnionej dziewczyny spod jarzma jej obecnego kochanka, jaką obiera sobie astralny Jaskier. Mamy tutaj typowe dla poety zachowania takie jak skłonność do przesady, swoistą odwagę i trochę poezji w tle. Ogólnie rzecz biorąc ta część mi się podobała, ale niestety nie było „efektu WOW” który zdołałby podciągnąć całość co rangi czegoś ponadprzeciętnego.
Podsumowanie: Plusy opowiadania to ciekawy pomysł i Jaskier, który wykazuje cechy pierwowzoru. Minusem jest monotonność i prostolinijność przez większość tekstu.
Ocena: 3/6

Ostatnia jedenasta praca „Szpony I Kły” , której autorem jest Jacek Wróbel, to opowiadanie tytułowe całego zbioru. Jeśli czytało się „Wiedźmina” opublikowanego przez Andrzeja Sapkowskiego w fantastyce dawno dawno temu, to w zasadzie o treści „Szponów I Kłów” wiemy prawie wszystko. Prawie ;). Jest to opowieść której wydarzenia dzieją się równolegle do wydarzeń z tekstu ASa. Można odnieść wrażenie, że autor poszedł nieco na łatwiznę nie wymyślając zupełnie nowej przygody i w zasadzie odtwarzając cały trzon oryginału. W istocie, element zaskoczenia czy budowanie napięcia w tym opowiadaniu nie może być odczuwalny, bo i tak wiemy jak skończy się „wątek tła fabularnego”. Mimo to wątek główny opowieści, dzięki pomysłowemu zabiegowi staje się nawet ciekawy. Historia oczami królewny Addy zaklętej w strzygę, która poprzez swoją potworną postać zyskała niecodzienne umiejętności, dzięki którym włada całą społecznością wyzimskich szczurów, nie jest może czymś co przesadnie mi się podoba, ale na pewno nie można odmówić twórcy pomysłowości. Umiejętności Addy przywołują na myśl możliwości czarodziejek z wiedźmińskiego uniwersum, która czyta w myślach i niemalże przejmuje kontrole nad szczurami, co można by tłumaczyć magią klątwy bądź wyjątkowością zaklętej królewskiej krwi. Cała koncepcja jak najbardziej trzyma się kupy ale cóż, to nie moja bajka. W treści występuje również fajny wątek polityczny opowiadający o możliwych roszadach na wysokich szczeblach władzy owej dziwnej hierarchii, zależnych od wyniku starcia strzygi z wiedźminem. I tutaj niestety mamy jeden wielu przykładów na to, że czytelnik i tak wie jaki będzie przebieg i wynik opisywanej sytuacji.
Podsumowanie: Na poczet pozytywów można zaliczyć ciekawe podejście do "kanonu kanonów" jakim jest opowiadanie „Wiedźmin”, fajny wątek polityczny, pomysłową koncepcje stworzenia swoistej siatki dowodzonej przez strzygę. Negatywy jak dla mnie to mimo wszystko wrażenie odgrzewanego pomysłu, brak opisu dostatecznego wytłumaczenia dla umiejętności strzygi, odczucie „samozaspojlerowania”.
Ocena: 4/6

W ostatecznym podsumowaniu całości mogę napisać, że mimo sporych obaw związanych z tym że to nie Andrzej Sapkowski jest autorem tej książki, zbiór ten jest na prawdę pozycją godną polecenia. Zdecydowana większość opowiadań trzyma dobry poziom. Mamy tutaj fajną różnorodność, sporo ciekawych nawiązań i niezłych interpretacji faktów znanych z pierwowzoru oraz najważniejsze, żadne z opowiadań nie wywołało u mnie irytacji czy znudzenia na tyle dużego aby lekturę porzucić, a wręcz przeciwnie kilka z nich nie pozwoliło mi oderwać się od czytania. Oczywiście wpływ stylu ASa na autorów poszczególnych opowiadań jest bardzo widoczny i widać że cykl wiedźmiński nie jest im obcy. Mało tego jak na pracę jak by nie było „fanowską” zdecydowanie wrócił bym do niej chętniej niż do „Sezonu Burz”
Ocena całości: 4/6

Jeśli ktokolwiek dotrwał i doczytał to końca ten tekst to chcę temu komuś serdecznie podziękować za poświecenie swojego czasu :).

Pozdrawiam.
:geraltfeelgood::hatsoff::smile::cheers::happy2::cheers3::cheers4::smiling2:
 
Last edited:
Spoilera nie ruszyłem, bo jeszcze mi trochę opowiadań zostało, ale jeśli chodzi o wykonanie okładki, to u mnie po przeczytaniu na dzień dobry dwóch pierwszych pozycji, czyli "Kresu cudów" i "Krwi na śniegu", książka już zaczyna wyglądać tak, jakby walczyły o nią jakieś dwa wściekłe nekkery. Brzegi już są przetarte, a bardzo starałem się, by tak nie było. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko, książka dotrwa do końca mojego czytania.
zuber1906;n9982361 said:
jakość wykonania tej książki bardzo niska w stosunku do bardzo wysokiej ceny blisko 50 złotych.
Co do ceny, to ja kupiłem na Gandalfie w dość atrakcyjnej cenie poniżej 40 zł. ;) Chyba wtedy jakąś promocję mieli.
 
Czy to normalne, że po przeczytaniu "Bez wzajemności" zaczęły szklić mi się oczy? To samo stało mi się pod koniec "Skali powinności". A już myślałem, ze jestem za stary na wzruszanie się przy książkach ...
 
Jedno pytanie ile jest prawdy w doniesieniach że te tego zbioru nie napisał Sapkowski? Pytam bo tego nie znam a tylko plotki słyszałem.
 
Izengrin;n10185622 said:
Jedno pytanie ile jest prawdy w doniesieniach że te tego zbioru nie napisał Sapkowski? Pytam bo tego nie znam a tylko plotki słyszałem.

Eee? Przecież od wydania było wiadomo, że to nie jest tom Sapkowskiego, tylko zbiór fanficków wysłanych na konkurs SuperNowej. Chyba, że w międzyczasie urodziła się teoria, jakoby Sapkowski napisał te wszystkie opowiadania, pod pseudonimami, a ja to przegapiłem :p
 
W_Wallace;n10185942 said:
Eee? Przecież od wydania było wiadomo, że to nie jest tom Sapkowskiego, tylko zbiór fanficków wysłanych na konkurs SuperNowej. Chyba, że w międzyczasie urodziła się teoria, jakoby Sapkowski napisał te wszystkie opowiadania, pod pseudonimami, a ja to przegapiłem :p
U mniej czujnych czytelników, pewne wątpliwości może wzbudzać okładka i rozmiar czcionki poszczególnych wyrazów na niej:
Jak dla mnie, jest to chwyt marketingowy na granicy oszustwa.
 
Chodak Sam dałem się na to nabrać. Newsa o wydaniu "Szponów i kłów", czytałem na telefonie, gdzie okładka nie była tak dobrze widoczna. Tak, mój telefon to kartofel :p Podjarany jak Sabrina na stosie popędziłem zamawiać książkę do domu i trochę się zdziwiłem, jak doczytałem w opisie, że jej autorem nie jest Sapkowski.
 
Last edited:
Top Bottom