Mnie jeszcze irytuje sposób przekazywania swojego światopoglądu. Podczas lektury Sagi każdy chyba potrafił uznać, że ostateczna decyzja co do ciąży powinna należeć do Milvy, skorego do palenia na stosie kapłana z obozu uchodźców każdy oceniał negatywnie.
Z kolei w Sezonie mamy odpowiedź Lytty na tyradę Belohuna, raczej zniechęcającą i prowokującą nachalnością, niż skłaniającej do przyznania racji (a może to fakt, że już po kilku stronach zamiast w fantastyce nurzamy się w światku polskiej prasy polemicznej?). Mamy co chwila wzmianki o kapłanach, a to opuszczających Kerack, a to wygnanych przez mieszkańców do eremu w środku dziczy, a to pewnego wielebnego rzucającego sutannę i zostającego szefem lokalnej przestępczości zorganizowanej. W takiej sytuacji kiepsko raczej widzę to palenie czarownic przez fanatyków (chociaż te sytuacje w sumie tyczyły się Keracku i Emblonii, których to krajów mieszkańcy jednak się od reszty kontynentu kapkę różnili mentalnie).
No i kapkę nie rozumiem, skąd nagły zwrot w światopoglądzie. Dotychczasowy zwolennik równouprawnienia i praw kobiet ośmiesza własne poglądy, umieszczając postacie pokroju marzącej o niebieskich migdałach sędziny czy pierdzących strażniczek...