Żar unosił się nad pustynią. Słońce w zenicie zalewało złote piaski, aż po horyzont. Pośród wydm, przy zasypanej starej świątyni, grupa ludzi kręciła się przy osiodłanych wielbłądach.
Postawni mężczyźni przymocowywali do uprzęży niezbędne rzeczy – liny, haki, sztylety. U pasów poprawiali klindże. Grupa Skorpionów Pustyni była gotowa do akcji. W cieniu, oparta o głaz, siedziała gruba postać, łapczywie chłepcząc resztki kwaśnego wina.
- Gdzie leziesz robaczku?… - zarechotał cicho głos.
Krótka noga Zeinaba zagrodziła drogę małemu skorpionowi, który właśnie wypełzł spod kamienia. Przestraszony pajęczak chciał wrócić do bezpiecznego schronienia jednak wówczas ostrze kozika przebiło opancerzony odwłok i przyszpiliło do ziemi.
- Mam cię… - stłumiony śmiech.
Zwierze jeszcze przez moment bezradnie machało odnóżami, kolec jadowy drgnął w daremnym poszukiwaniu wroga. Grubas patrzył na ten spektakl śmierci i cierpienia z niekrytą przyjemnością. Przed jego oczami zamiast małego pustynnego stworzenia wił się zbiegły dziś nad ranem włóczęga.
W końcu skorpion zastygł w bezruchu. Zeinab powrócił do rzeczywistości. Jeszcze się porachujemy – powiedział w myślach. Wziął ostatni łyk trunku i odrzucił puste gliniane naczynie. Dzban z trzaskiem rozbił się o głazy świątyni.
„Rozkaz Króla” – dźwięczały mu w głowie słowa żołnierza. Amin szedł korytarzem pałacu w stronę Sali Tronowej. Stopniowo narastał w nim gniew, z powodu pojmania Amiry, oraz poczucie winy iż się do tego nieświadomie przyczynił.
Musiał wyjaśnić to całe nieporozumienie ze Skorpionami Pustyni. Z tym tatuażem to na pewno zbieg okoliczności, ona nie mogła należeć do tej bandy. Nie mogła? – myślał idąc.
Stanął przed dużymi drzwiami. Wejście było zdobione pozłacanymi reliefami wykonanymi w cyprysowym drewnie. Płaskorzeźby przedstawiły atrybuty władcy Babilonu. Mądrość symbolizował sędziwy uczony pochylony nad pulpitem ze świecą i księgami, sprawiedliwość ukazana była w postaci grupy mędrców uważnie słuchających słów przyprowadzonego przez straże więźnia. Ostatnią z cech była siła – Król na czele swojej armii we wspaniałym rynsztunku, tratował wrogie wojska. Całość zwieńczała ogromna, wysadzana szmaragdami oraz rubinami, klepsydra – symbol wiecznego trwania poniższych atrybutów. Relief został wykonany już dawno, jeszcze za czasów panowania Króla Sharamana. Amin twierdził, że obecnego władcy – jego ojca – te cechy nie dotyczą. Przynajmniej nie wszystkie.
Pewnym ruchem chwycił za mosiężną klamkę. Ciężkie wrota cicho i sprawnie uchyliły się do zewnątrz. W dużej hali stało dwóch potężnych strażników z halabardami, grodząc przejście. Jednak na widok Amina natychmiast, bez najmniejszego mrugnięcia powieki, rozstąpili się odsłaniając dalszą drogę. Smukłe kolumny podpierały wysokie sklepienie. Na środku, na kilkustopniowym podwyższeniu stał tron otoczony szkarłatnymi kotarami. Młodzieniec pewnym krokiem przemierzał posadzkę, mieniącą się kolorowym światłem witraży.
- Ojcze, muszę z tobą porozmawiać.
Nieruchomiała w zamyśleniu postać nagle drgnęła i uniosła głowę w stronę nowo przybyłego.
- Gdy widzieliśmy się dzisiejszego ranka nie sprawiałeś wrażenia skorego do rozmowy z moją osobą. – odparł starzec marszcząc czoło i przyglądając się uważnie młodzieńcowi bystrymi oczami. – Skąd ta nagła zmiana?
Amin przystanął na kilka kroków od rozmówcy, tuż przed rządem schodków.
- Wybacz, przyznaję iż dziś rano trochę mnie poniosło…- rzekł młodzieniec, po czym jakby z lekkim trudem dodał – Mam nadzieję, że nie żywisz do mnie przez to urazy.
- Ależ skądże. – odparł Król – Jesteś moim synem, a ja twym ojcem. To moja powinność wybaczać ci, jeśli zrozumiałeś swój błąd i go żałujesz.
Starzec splótł pomarszczone palce, po czym przemówił.
- Mów, z czym przybywasz.
- Dziś na placu … - Amin zawahał się na chwilę.
Spojrzał swojemu rozmówcy w oczy. Bystry wzrok wtopiony był w jego usta.
- …twoi żołnierze pojmali pewną kobietę, pod pretekstem przynależności do Skorpionów Pustyni. – kontynuował – Tą schwytaną osobą była… Amira.
Król poruszył się nieznacznie na tronie. Na jego twarzy malował się udawany wyraz zdziwienia.
- Am…, kto? – zapytał marszcząc czoło.
- Amira. – odparł młodzieniec – Ta ruda dziewczynka z którą za młodu się bawiłem. Sierota wzięta pod opiekę przez nasza służąca Sabę. Na pewno kojarzysz.
Starzec ściągnął siwe łuki brwiowe. Milczał.
- Ta która została wyg… - ugryzł się w język.
Odniósł wrażenie, że w oczach ojca przez ułamek sekundy dostrzegł lekki błysk.
- Znaczy się, wyjechała z Babilonu przed siedmioma laty. – kontynuował Amin – Teraz już wyrosła, ma osiemnaście lat. Jednak…
- Dobrze zacząłeś. – przewał mu nagłe Król.
Z jego twarzy zniknął wyraz zdziwienia. Czoło wygładziło się, brwi jednak dalej stały nastroszone.
- Została wygnana. – kontynuował starzec.
Amin zastygł i spuścił wzrok. Wiedział dokładnie jaki był powód opuszczenia przez, młodą wówczas, dziewczynkę Babilonu. Znał również warunki umowy i wiedział iż właśnie zostały one złamane.
- Doskonale wiesz co było tego przyczyną. – mówił dalej Król. – Czyż nie?
- Była złodziejką. – zrezygnowanym tonem powiedział młodzieniec – Siedem lat wstecz, podczas okradania jednego z kupców, została schwytana przez Straż Miejską na gorącym uczynku… Goniący ją gospodarz miał wypadek…, zabił się spadając z dachu.- niechętnie kontynuował Amin – Wygnałeś ją z miasta.
Zamilkł. Oczy w napięciu obserwowały twarz ojca. Król podparł brodę na dłoni, a następnie przemówił.
- Dobrze pamiętasz. Jednak był jeszcze jeden dość istotny szczegół… - starzec spojrzał synowi prosto w oczy – Ten handlarz został przez nią zabity.
Młodzieńcem jakby coś wstrząsnęło. Czuł się niczym po upadku z wysokości, i to bynajmniej nie na miękki grunt.
- Co takiego?... – spytał niedowierzająco, z trudem wypowiadając pojedyncze słowa – Amira, za... zabiła tamtego człowieka?…
- Tak. – odparł Król – Czworo świadków dokładnie widziało na własne oczy, jak rudowłosa dziewczyna zrzuciła go z dachu.
Amin milczał. Jego oczy błądziły naokoło tronu. Świat zewnętrzny na moment przestał istnieć. Zupełnie jak go ogłuszono. W głowie kołatało się multum najróżniejszych myśli. Chaos. Pustka i ścisk zarazem. Zabiła tamtego człowieka – w mózgu przemknął impuls. „Zamordowała…” - echo w głowie - „to nie złodziejka, to zabójczyni!”.
- Miałeś do mnie jakąś sprawę. – spokojny głos ojca przywrócił go do rzeczywistości – Słucham.
Król oprał się wygodniej na tronie. Twarz miał bez wyrazu. Amin tylko przez sekundę bezgłośnie poruszył wargami, po czym bez słowa obrócił się i udał w kierunku ciężkich drzwi. Chaos w głowie niemal kompletnie ucichł. Została tylko jedna myśl – okłamała mnie, znowu. Wysocy strażnicy rozstąpili się przed młodzieńcem, a ten wyszedł nie zamykając za sobą drzwi.
Cela była wilgotna i zatęchła, jednak zarazem przyjemnie chłodna. Przynajmniej w ciągu dnia ta ostatnia cecha wydawała się być plusem. W nocy zapewne będzie na odwrót – pomyślała kobieta. Cóż, nie zamierzała tu długo zabawić. Co prawda strażnicy, przed zamknięciem, dokładnie ją przeszukali, zabierając noże i wytrych jednak w swoim życiu wychodziła już z gorszych opresji.
Na przykład trzy lata wstecz, podczas samotnego przemierzania pustynnych szlaków, zaatakowała ją karawana handlarzy niewolników. Po zaciętej walce, w której sporo z oprawców straciło zęby, a jeden nawet oko, została pojmana, porządnie związana i zamknięta w solidnej klatce. Jednak wieczorem, jeszcze tego samego dnia, wyswobodziła się z pułapki przy pomocy kawałka starej łyżki, którą jeden z oprychów nieopatrznie porzucił w jej pobliżu. Innym razem otworzyła zamek egipskiego więzienia za pomocą spinki od pasa przy którym nosiła swoje noże.
Niestety żadne z tych narzędzi nie było obecnie w jej zasięgu. Przy rozbrajaniu schwytanej zarekwirowali nie tylko broń, ale i skórzaną uprząż, a więzienne jedzenie podawali tylko na małych glinianych misach. Nic nie układa się po myśli, tylko z każdą chwilą się komplikuje – westchnęła w duchu Amira. Usiadła na słomianej pryczy, opierając się o zimną ścianę. W zamyśleniu zamknęła oczy. Może nie powinnam była się tego podejmować, po prostu odpuścić. Nie pokazywać się w samym Babilonie, ani w ogóle przybywać w okolice miasta – myśli kłębiły się w głowie. Jednak jak dłużej zaczęła się nad tym wszystkim zastanawiać doszła do wniosku, iż w sumie to wielu rzeczy nie powinna była robić, a mimo to niemal świadomie wybierała niewłaściwą drogę. No cóż, takie już jest życie – niekiedy zmusza nas do popełniania błędów za które potem przychodzi nam słono płacić. Dotychczasowy byt Amiry wyglądał niczym jedno wielkie ich pasmo, a zapłata była sowita.
Urodziła się w niezamożnej, jednak nie biednej, kupieckiej rodzinie. Ojciec, imieniem Shirin, parał się handlem rzadkimi kaszmirowymi materiałami. Matka – Medina, opiekowała się domem, wychowywała córkę oraz okazyjnie prowadziła mały kram z różnymi rękodziełami – zdobionymi przedmiotami codziennego użytku oraz rozmaitymi figurkami. Shirin po swoje tkaniny podróżował przez całą Persję, a nawet niekiedy do odległych krajów. Często znikał z domu na długie tygodnie, albo miesiące. Jednak małej Amirze, mimo nie rzadkiej rozłąki, nie przeszkadzało zajęcie ojca, który bardzo kochał swoje jedyne dziecko i z każdej wyprawy przywoził mu drobny upominek. Raz był to farbowany szal, kiedy indziej przepiękna róża pustyni albo spiralna muszla morskiego żyjątka. Gdy jednego z wieczorów, wraz z matką, w zniecierpliwieniu oczekiwali jego powrotu, ten nie przybywał. Kolejnego dnia również. Tak samo było przez całe następne dwa tygodnie. Jednak Amira nie traciła wiary i każdą wolną chwilę spędzała na obserwowaniu wydm. Wypatrywaniu ojca. Lecz ten jak zniknął tak się nie pojawiał. Kilka razy nawet wydawało się jej, iż w oddali widzi zarys jego karawany, lecz było to tylko złudzenie. Tak minął pełen miesiąc. Pewnego późnego wieczoru, podczas potężnej pisakowej burzy, do ich domu zawitała karawana. W progu drzwi pojawiło się jednak trzech obcych mężczyzn. Jeden z nich o czymś długo rozmawiał z Mediną, następnie jego towarzysze przynieśli do chaty duży przedmiot – sukno, podobne do dywanu. Przybysz odsłonił skrawek płótna. Wówczas matka Amiry wydała pełen przerażenia krzyk i padłszy na kolana schowała głowę między ręce, zatapiając się w szlochu. Nagły harmider obudził śpiącą, na niedużym poddaszu, dziewczynkę. Natychmiast zerwała się na równe nogi i pobiegła na dół. Jednak na schodach, widząc w izbie obcych mężczyzn i płaczącą matkę, zatrzymała się w połowie drogi. Krok przed klęczącą Mediną leżał nieregularny materiałowy walec. Z jednego końca coś wystawało. W słabym świetle lampy Amira dostrzegła iż była to głowa jej ojca. Pomarszczona i wyschnięta skóra twarzy rozpościerała się pomiędzy wygiętymi w grymasie bólu ustami, a otwartymi szeroko oczami. Czy raczej tym co z nich pozostało. Grupa mężczyzn po chwili wyszła. Bez słowa, znikając za drzwiami w ciemności oraz tumanach piasku. Wówczas dziewczynka, z wolna, nie pewnym krokiem zaczęła zbliżać się do, ciągle pogrążonej w płaczu, matki. Lecz jej oczy wpatrzone były cały czas w zastygłą twarz ojca. Zdawało się jej iż puste, ciemne oczodoły też bacznie ją obserwują. Jednak nie było żadnego powitania, ruchu, gestu czy słów. Spod zwałów materiału wystawała jeszcze chuda ręka, z zaciśniętymi, na szmacianej lalce, skostniałymi palcami. Tak w wieku czterech lat Amira straciła ojca.
Tragedia ta oznaczała również utratę głównego źródła utrzymania rodziny, pogorszenie jej statusu. Matka każdą niemal chwilę i wiele nocy poświęcała na swoje rzemiosło. Ciągle jednak brakowało im pieniędzy dosłownie na wszystko. Chodziły w starych łachmanach, często nie jadły nic całymi dniami. W końcu Medina zdecydowała się na sprzedaż domu i wyruszenie w wędrówkę do Babilonu – miasta o większych możliwościach i nadziejach na lepszą przyszłość. Kupiec nabył ich chatę za śmieszną sumę, lecz nie należało tracić być może jedynego chętnego. Podczas wędrówki przez pustynię matka, wraz z małą córką, zostały ograbione z niemal całego ich dobytku. Zdarzenie to miało miejsce podczas burzy piaskowej – takiej samej w jakiej przywieziono ciało ojca. Amira od tego momentu zaczęła się bać tego zjawiska. Lecz jak się okazało przyroda wówczas ich też ocaliła – pośród kurzu i silnego wiatru udało im się zbiec napastnikom, którzy na pewno bez najmniejszego wahania by je zamordowali. Do miasta dotarły cudem – na skraju wycieńczenia, ledwie żywe i prawie bez grosza przy duszy. Za ostanie pieniądze kupiły bochenek czerstwego chleba oraz nieco starego drewna. Z niewielkich bali Medina wystrugała kilka drobiazgów, które próbowała sprzedać na okolicznym bazarze, jednak bez skutku. Pierwsze noce w Babilonie spędziły na ulicy, w ciemnych zaułkach wśród śmieci i szczurów, żywiąc się odpadkami. Dopiero czwartego dnia dopisało im szczęście. Pewien przyjezdny, bogacz kupił, jako pamiątkę z podróży, kilka figurek przedstawiających jakiegoś bożka oraz wieżę Babel. Za towar zapłacił szczodrze, bo aż dwoma srebrnymi talarami. Wystarczyłoby to na porządne jedzenie oraz w miarę wygodną kwaterę na najbliższe dziesięć dni. Lecz Medina postanowiła za pozyskane fundusze zakupić kilka bali dobrej jakości akacjowego drewna. Całe następne dni strugała i rzeźbiła rozmaite ozdoby. Mała Amira z ciekawością przyglądała się jak spod sprawnych palców matki wychodzą przeróżne ozdoby lub figurki. Sama też próbowała coś stworzyć, jednak bez większych sukcesów. Na ogół kończyło się na kanciastej, nieproporcjonalnej postaci i pociętych, zakrwawionych małych paluszkach. Lecz dziewczynka nie poddawała się. Przyrzekła sobie, iż kiedyś będzie tworzyła równie przepiękne rzeczy. Z upływem czasu samotnej matce z córką udało się jakoś stanąć na nogi i znaleźć lokum. Jednak nie w drogiej stolicy, tylko na jej obrzeżach – przy małej oazie w okolicach starych ruin. Domek, mimo iż o wiele mniejszy od wcześniejszego, sprawiał wrażenie solidnego i przytulnego miejsca. Było stąd zaledwie kilka kroków do niedużej studni, oraz niespełna godzina drogi na babiloński targ. Amira też nowe miejsce przyjęła z entuzjazmem. Pobliskie zapomniane ruiny stanowiły wyśmienite miejsce do wszelkich zabaw. Przez najbliższe lata dziewczynka często pomagała matce w rzemiośle oraz podróżowała z nią do miasta na targ. Wówczas już potrafiła strugać ładne figurki i ozdoby, dlatego zaczęła sprzedawać je osobno, w innej części targu. Pewnego razu, kiedy Medina gorzej się poczuła i musiała zostać w domu, młoda Amira sama wybrała się na targ. Interes tego dnia nie szedł dobrze – udało się sprzedać raptem trzy figurki i jeden wisiorek. Przed zmierzchem trafił się jednak pewnie brodaty kupiec, który zaproponował jej złotego dukata za wszystkie rękodzieła. Dziewczynka bardzo się ucieszyła z niespodziewanego uśmiechu losu. Przybysz stwierdził jednak, że nie zdoła wszystkiego zabrać samemu i chce aby ona wraz z nim dostarczyła towar do jego, znajdującego się nieopodal domu. Gdy szli ulicą powoli zapadał mrok. Główny trakt pustoszał, jeszcze nie wszędzie świeciły się pochodnie, boczne zaułki tonęły w mroku. Mężczyzna skręcił w jeden z nich. Kiedy Amira podążyła jego śladem, brodacz nagle zatrzymał się w i rzucił na zaskoczoną dziewczynkę. Upuszczone ozdoby ze stłumionym echem potoczyły się po kamiennym bruku. Mężczyzna przyciskając jedną masywną dłonią ofiarę do ściany, drugą zaczął zrywać jej ubranie. Amira szarpała się ile miała w sobie sił, jednak na próżno. Gdy napastnik zdarł z niej prawie całe okrycie zaczęła przeraźliwie krzyczeć, wołając o pomoc. Lecz mocny policzek otwartą dłonią sprawił, iż jej głowa poleciała gwałtownie do tyłu, boleśnie uderzając w twardą ścianę, a następnie bezwładnie opadła na nagie ramiona. Przestała krzyczeć, jednak nie straciła przytomności. Przez lekko zamglone oczy widziała jak mężczyzna zaczyna rozpinać pasek spodni. Wówczas zza zakrętu wyszedł patrol Straży Miejskiej. Na widok rozgrywającej się sceny, dwóch uzbrojonych mężczyzn z pochodniami, rzuciło się w stronę brodacza. Ten natychmiast ruszył do ucieczki, rzucając na bok małą dziewczynkę i depcząc porozrzucane wokoło figurki. Żołnierze zniknęli w pogoni za rzekomym kupcem. Amira jeszcze przez kilka chwil dochodziła do siebie, leżąc zwinięta w kłębek, w bezruchu z twarzą na zimnych kamieniach. Przez całą powrotną drogę do domu nieustannie płakała. Nie zarobiła żadnych pieniędzy, a jej ubranie było poniszczone i podarte. Z misternych ozdób niewiele pozostało. Dodatkowo jej lewy policzek był czerwony i całkowicie spuchnięty, a z tyłu głowy wyrósł duży guz. W kolejnych dniach jednak Medina poczuła się lepiej i mogła wrócić do handlu. Amira dalej pomagała matce w podróżach na miejski bazar lecz już nie sprzedawała ozdób. Godzinami kręciła się po mieście szukając dla siebie jakiegoś zajęcia. Podczas swoich wędrówek poznała dobrze większą część Babilonu, a zwłaszcza biedniejsze dzielnice, gdzie mogła bez problemu chodzić nie wyganiana przez okoliczne straże. Liczne wąskie uliczki, zaułki i skróty wydawały się jej niczym labirynt z magicznymi drzwiami, do których ona znała otwierające zaklęcia. Poszukiwania pracy spełzły na niczym. Niewielu chciało zatrudnić do czegoś niedużą, niespełna sześcioletnią dziewczynkę. Tym bardziej za pieniądze. Mimo to młoda Amira dalej chętnie przemierzała ulice miasta, zgłębiając jego najskrytsze sekrety. Zarówno w domu jak i w mieście nie rozstawała się ze swoim nożem. Potrafiła już nie tylko zręcznie wykorzystywać go przy tworzeniu rękodzieł, ale jej dłonie przerzucały sprawnie ostre ostrze miedzy palcami. Z czasem zaczęła również swoim nożem rzucać. Na początku sztuczka ta nie wychodziła jej za dobrze. Ostrze często chaotycznie wirowało w powietrzu i kiedy miało sięgnąć celu przekręcało się w przeciwnym kierunku. Rękojeść uderzała o deskę i z brzdękiem spadając na ziemię. Jednak po miesiącu intensywnych ćwiczeń Amira była w stanie trafić w deskę z odległości dziesięciu kroków. Po pół roku potrafiła już bezbłędnie rzucić do dwa razy mniejszego celu oddalonego o pięćdziesiąt długości.
Pewnego dnia, gdy jak zwykle bez celu kręciła się ulicami Babilonu, zauważyła jak młodszy od niej chłopczyk próbuje wyciągnąć, zajętemu kupcowi, zza pasa sakiewkę. Mężczyzna jednak w porę się zorientował i przegonił niedoszłego złodziejaszka. To zdarzenie spowodowało iż Amira zaczęła się zastanawiać – skoro inni wokoło kradną, to czemu ona nie ma też spróbować? Nigdy jeszcze nie przywłaszczyła sobie cudzej własności. Lecz dobrze pamiętała jak kilka razy, wraz z matką, zostały okradzione. Nie, zarówno agresji na pustyni, gdy przybywały do Babilonu, czy też wtargnięcia do domu ich domu kilka tygodni wstecz, szajki rzezimieszków w żadnym razie nie można było nazwać kradzieżą. Co najwyżej brutalnym rabunkiem. Kradzież w jej przekonaniu powinna być cicha, sprawna oraz zaplanowana. Jeszcze tego samego dnia, tuż przed zmierzchem i powrotem do domu, wyśledziła widzianego wcześniej kupca. Przechodząc koło niego, jednym sprawnym ruchem noża, odcięła rzemyk sakiewki, po czym zniknęła w najbliższym zaułku, zanim jej ofiara zdążyła się zorientować w sytuacji. Wszystko poszło sprawnie i gładko – czyli tak jak zaplanowała, a nawet jeszcze lepiej. W skórzanym worku nie znajdowało się co prawda dużo pieniędzy – raptem dziesięć miedzianych monet i jeden srebrny talar – jednak i tak ją to usatysfakcjonowało. Dla Amiry rzeczą ważniejszą od wzbogacenia się była sama satysfakcja. Zadowolenie z wykonania swego rodzaju misji, podołaniu postawionemu sobie zadaniu. Pieniądze były tylko dodatkiem. Miłym, lecz nie niezbędnym. Często myślała, czy aby po udanej kradzieży nie zwrócić niepostrzeżenie zdobyczy pierwotnemu posiadaczowi, lecz szybko doszła do wniosku iż byłoby to jakieś takie nienaturalne. I o wiele trudniejsze. Od tego momentu w każdym tygodniu starała się wykonać średnio dwie do trzech udanych kradzieży – taki był jej początkowy „limit”. Poprzeczka, którą stopniowo podnosiła. W wieku ośmiu lat ulicami miasta poruszała się niczym ryba w wodzie. Dokładnie znała każdy zaułek, skrót, przejście. Pewnie płynęła poprzez gęsty tłum przechodniów, w każdej chwili gotowa rozpłynąć się w przypadku pojawienia się „drapieżnika”. Jej „limit” wzrósł do ośmiu, dziewięciu kradzieży tygodniowo. Do tego czasu z łupów uzbierała się całkiem pokaźna suma pieniędzy. Lecz nie mogła jej specjalnie w dużych ilościach wydawać, w obawie przed wyjściem na jaw sekretu. A tego nie chciała. Dlatego wszelkie monety i kosztowności przechowywała w ruinach, znajdującej się nieopodal domu, w starej świątyni. Zdążyła już zbadać sporo spośród jej ciemnych i krętych korytarzy. Stara budowla była częściowo przysypana przez piaski. Sprawiała wrażenie miejsca opuszczonego przed wiekami. Z jakiś, niewiadomych dla niej przyczyn, ani przez nikogo ponownie niewykorzystanym, ani nie pochłoniętym całkowicie prze pisaki. Zupełnie jakby stare ściany, mimo iż od dawna zapomniane, czekały jeszcze na swój czas. Jakieś ważne wydarzenie, w którym mają odegrać kluczową rolę. Końcowy gest przed ostatecznym odejściem. Matka ilekroć widziała ją wychodzącą z czeluści tunelu robiła awantury. Przestrzegała aby już tam więcej nie wchodziła. Lecz Amira nie przykładała większej uwagi do jej obaw. Uważała je za bezpodstawne, zwykły przejaw nadopiekuńczości przewrażliwionej matki.
Jednego ze słonecznych dni na wozie, nowo przybyłego do miasta handlarza, zauważyła niedużą skrzynkę, czy raczej kuferek. Był on wykonany z rzeźbionego cyprysowego drzewa, pociągniętego w kilku miejscach złotą farbą. Człowiek nieopatrznie oddalił się od swojego bagażu. Zdobiony kawałek drewna znajdował się bez opieki tuż przed nią, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Co prawda na bieżący tydzień wyrobiła już „normę”, a nie miała w zwyczaju jej przekraczać – takie przyjęła zasady. Jednak może zrobić od tego wyjątek? – przemknęło jej w głowie. Dokładnie rozejrzała się wokoło. Niemal pusto. Nikt na nią nie patrzył, nie zwracała żadnej uwagi. Kilka kroków dalej znajdował się zaułek, w którym w jednej sekundzie mogła niezauważalnie zniknąć. Doskonała okazja. Nie często takie miewała. Łup jakby sam prosił się o zabranie. Podjęła decyzję. Szybkim, pewnym krokiem przeszła koło powozu i nie patrząc nawet na chwilę w jego kierunku, zwinnym ruchem pochwyciła zdobycz, chowając ją pod płaszcz. W chwilę po tym rozpłynęła się w ciemnościach bocznej uliczki. Kufer obejrzała dokładnie dopiero poza miastem, po powrocie do domu. Mała skrzynia była misternie zdobiona płaskorzeźbami ukazującymi jakieś nieznane jej, dziwnie poskręcane stworzenia. Ze srogiego pyska wystawały długie, ostre zęby i języki ognia. Cały tułów stwora pokryty był złotymi łuskami, a w dwóch miejscach wystawały krótkie pary pazurzastych nóżek. Ozdoby jeszcze bardziej wzbudziły ciekawość Amiry względem zawartości kufra, jednak tutaj pojawił się jeden problem – zamek. Skrzynia była dobrze zabezpieczona przed otwarciem. Dziewczynka na początku próbowała podważyć wieko nożem, lecz bezskutecznie. Przez moment przemknęła jej nawet myśl, aby po prostu rozbić kufer przy pomocy kamienia, jednak nie miała serca do zniszczenia tak pięknego zdobienia. Musiała znaleźć inne, mniej siłowe rozwiązanie. Zaczęła przyglądać się uważnie zamknięciu. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie solidnej konstrukcji. Nie będzie łatwo – pomyślała. Jednak w głębi ducha postawiła sobie postanowienie – tak długo będzie próbowała otworzyć kufer, aż się jej uda. Tak też uczyniła. Małymi, powyginanymi drucikami stopniowo badała przestrzeń zamka. Szukała kolejnych zapadek oraz ich właściwych ustawień. Niestety bez większych sukcesów. Skomplikowany mechanizm nie chciał się poddać, a przynajmniej nie bez mozolnej walki. Po dwóch tygodniach Amira nauczyła się wyczuwać pozycję poszczególnych metalowych zapadek oraz operować w mechanizmie kilkoma drutami na raz. Okazało się to, w tym przypadku niemal dosłownie – kluczem do sukcesu. W trzecim tygodniu, po wyczuciu zapadania się zatrzasków, rygiel w końcu odskoczył. Zamknięcie ustąpiło. Piegowatą twarz rudowłosej dziewczynki przepełnił wyraz zadowolenia oraz ciekawości. W dużych brązowych oczach zapłonęły małe ogniki. Powoli, jakby z szacunkiem, uchyliła zdobione wieko. Wśród czerwonego aksamitu, zajaśniały trzy nieduże, lekko spłaszczone noże. Kiedy wzięła je do ręki, broń okazała się niezwykle lekka, ostrze ostre, a rękojeść wygodnie leżąca w dłoni. Przez następne dni wypróbowywała nową zdobycz. Broń spisywała się o wiele lepiej od jej dotychczasowego kozika. Może nie nadawała się, tak jak on, do strugania figurek, jednak w rzutach okazała się o niebo lepsza. Ostrze pewniej cięło powietrze, jakby dodatkowo pchane jakąś niewidzialną siłą. Przy użyciu nowej broni Amira bezbłędnie trafiała do celu z osiemdziesięciu kroków, czasem nawet stu. Od momentu sukcesu ze skrzynią zamki stały się jej obsesją. Kradła wszelkie kuferki i mniejsze skrzynie, jeśli tylko nadarzyła się ku temu okazja. Następnie godzinami siedziała nad ich zamkami, czerpiąc nieopisaną radość z każdego kolejnego sukcesu. Z dnia na dzień czas potrzebny na rozgryzienie zamknięcia systematycznie się skracał. W końcu otworzenie średniej klasy zamka zajmowało jej dosłownie moment i to nawet bez korzystania specjalnych wytrychów. Często wystarczał byle drut lub kawałek metalu. Po pewnym czasie normalne zamki kufrów nie stanowiły dla niej niemal żadnego wyzwania. O wiele ciekawsze i bardziej skomplikowane były mechanizmy użyte w drzwiach domostw lub rezydencjach zamożniejszych mieszkańców.
Pewnego, wczesnego wieczoru, Amira postanowiła zakraść się do jednego z takich mieszkań, położonego na uboczu wąskiej uliczki. Przez cała drogę uważnie obserwowała, czy aby ktoś jej nie śledzi. Wokoło było jednak pusto, a wejście do mieszkania zamknięto na solidny zamek. Dobrze – pomyślała ruda dziewczynka. Po krótkiej chwili wahania wyjęła swój zestaw wytrychów i zagłębiła się w stalowym mechanizmie. Ku jej zdziwieniu konstrukcja nie okazała się być czymś specjalnie wyszukanym lub skomplikowanym, jednak wymagającym innej techniki. Nowe wyzwanie zupełnie ją wciągnęło. Do tego stopnia, że nie zauważyła zataczającego się w jej kierunku gospodarza. Pijany mężczyzna, glinianym dzbanem z winem, wymierzył cios prosto w jej głowę. Gąsior rozbił się z trzaskiem. Jego odłamki rozsypały się wszędzie naokoło. Po rudych włosach dziewczynki spływające czerwone wino zmieszało się z krwią. Ogłuszona Amira upadła na zimny kamień. Mężczyzna podszedł do niej i zaczął bez opamiętania kopać. Dziewczynka chciała poderwać się do biegu, uciec. Jednak nie mogła się utrzymać równowagi, obraz przed jej oczami się rozmywał, a ilekroć zdołała się podnieść, chociaż na kolana, kolejny silny cios natychmiast zwalał ją z powrotem na ziemię. Nagle zaczęło się jej robić duszno, we wnętrzu czuła narastające nudności. W chwilę potem, zwymiotowała i padła we własne torsje. Nie widząc żadnego wyjścia, Amira zwinęła się w kłębek pragnąc ochronić jak największą cześć ciała, a zwłaszcza tyłów i czuły brzuch. Lecz kolejne uderzenie trafiło ją w głowę. Z nozdrzy poleciała struga krwi. Obraz przed oczami jeszcze bardziej się rozmył i zaczął dodatkowo, z każdą chwilą, coraz bardziej ciemnieć. Nie walczyła już. Powoli odpływała gdzieś daleko. Do nieistniejącego miejsca. Innego świata. Po pewnym czasie nawet ból nagle zniknął. Lecz z tego błogostanu wyrwały ją nagle czyjeś ręce. Została podniesiona z bruku, a następnie znowu gdzieś rzucona.
Kiedy się ocknęła okazało się, że leży na popękanej więziennej posadzce, w celi posterunku Straży Miejskiej. Obok niej, zakuty w kajdany, spoczywał jej niedawny oprawca. Mężczyzna był kompletnie zalany i drzemał teraz niczym zabity. Amira postanowiła sprawdzić odniesione obrażenia. Najpierw poruszyła obiema rękami. Czynność ta przyszła jej z bólem, jednak była możliwa do wykonania. To dobrze, te kości mam całe – pomyślała. Teraz przyszła kolej na nogi. Spokojnie mogła poruszyć prawą, lewa jednak przy najmniejszym drgnięciu bolała. Niedobrze, może być złamana – przebiegła myśl. Dłońmi pomacała brzuch i żebra. Były obolałe i posiniaczone ale poza tym w porządku. Następnie głowa. W miejscu uderzenia dzbana znajdowało się podłużne rozcięcie, jednak nie leciała już z niego krew. Dziewczynka podniosła się z kamienia i oprała o zimny mur celi. Z ust wypluła skrzep krwi. Spokojnie czekała rana. O świcie, kiedy pojawili się strażnicy wzięli kolejno, obydwoje z więźniów na przesłuchania. Mężczyzna prawie nic nie pamiętał i nie był w nastroju do rozmowy – silny kac zaczynał dawać o sobie znać. Amira postanowiła w takim przypadku obrać taktykę obronną – po prostu skłamać. Uparcie utrzymywała, iż została przez pijanego mężczyznę najnormalniej w świecie napadnięta i pobita. Przesłuchujący żołdak nie był skory do przyjęcia jej wersji zdarzeń, wolał poczekać aż pijak wytrzeźwieje i wszystko wytłumaczy. Wówczas jednak na posterunku zjawiła się jej matka, która przez całą noc szukała córki. Po długiej negocjacji, oraz rzeczowym argumencie w postaci sakiewki, udało się jej przekonać staż. Niemal bez słowa i żadnych wyrzutów wróciły do domu. Lecz Amira wiedziała, iż Medina coś zaczyna podejrzewać. Co prawda matka zachowywała się tak jak zwykle, jednak dziewczynka czuła, że jest teraz bacznie obserwowana. Lewa noga rzeczywiście była złamana ale bez poważnego przesunięcia kości. Po nastawieniu i unieruchomieniu szybko zaczęła się zrastać. Poobijane żebra na początku bardzo bolały podczas leżenia, nie dając jej przez kilka pierwszych nocy zasnąć. Rozcięcie na głowie nie chciało się łatwo zagoić i wymagało ciągłych okładów. Włosy Amiry zostały wygolone aby ułatwić dostęp do rany. W takim stanie dziewczynka nie mogła pomagać matce w handlu, co najwyżej w wytwarzaniu ozdób. Przez miesiąc bezczynnie siedziała w dom, zżerana przez nudę i samotność. Medina znikała przed świtem i wracała o wiele później niż dotychczas. Po powrocie długo siedziała nad dłutem albo po prostu wycieńczona harówką kładła się spać, pytając się tylko dziecka czy dobrze się dziś czuje. Po trzech tygodniach dziewczynka prawie zupełnie wydobrzała, lecz matka dalej nie chciała zbierać jej z sobą do miasta. Jednak Amira nie mogła znieść dalszego bezczynnego siedzenia w domu. Pod nieobecność Mediny zaczęła robić wypady do ruin świątyni. Odkrywała nieznane wcześniej korytarze i komnaty. Rozchodziła chorą nogę, a jej oczy zaczęły przywykać do ciemności. W mroku bez trudu była w stanie dostrzec lekkie kontury przedmiotów oraz ścian.
Pewnego razu koło ruin przystanęła bogata karawana. Jej członkowie, mimo iż znajdowali się niedaleko Babilonu, postanowili zrobić krótki odpoczynek w męczącej wędrówce. Wśród tej grupy był również młody, dziesięcioletni chłopczyk ze zdobionym sztyletem u boku. Podróżni zsiedli z wielbłądów i skryli się w cieniu przy ścianach ruin. Dziecko niezauważenie odłączywszy się od swojej matki, zagłębiło się w ciemną czeluść tunelu. Coś go tam ciągnęło, fascynowało. Mroczna pustka miała w sobie jakąś niezbadaną tajemnicę, wielką przygodę, którą zawsze chciał przeżyć. Zwłaszcza po wspaniałych i za razem groźnych historiach usłyszanych z ust ojca. Kiedy przemierzał kolejny nieznany korytarz uświadomił sobie, iż najzwyczajniej w świecie się zgubił. Zaczął kręcić się w kółko, ciągle natrafiając na tą samą komnatę w której przez niewielką dziurę w kopule stropu padał lekki snop światła. Smuga oświetlała dziwny owalny stół. Kamienny blat pokrywały jakieś niezrozumiałe oraz, w nikłym świetle, trudne do określenia symbole. Nagle z ciemności za jego plecami zaczął dobiegać ledwie słyszalny dźwięk, jakby ludzkie kroki. Tyle, że lekkie i ciche. Chłopiec odwrócił się, jednak w mroku nie był w stanie nikogo wypatrzyć. Może to tylko mi się przesłyszało – pomyślał. Lecz identyczne lekkie stuknięcie znowu dobiegło do jego uszu. Tym razem bliżej i z innego miejsca.
- Kim jesteś? – spytał niepewnym głosem.
Nikt mu jednak nie odpowiedział, ani się nie pojawił. Cichy dźwięk zataczał kolejne koła. Chłopiec czuł, że jest przez kogoś obserwowany. Chwycił za rękojeść sztyletu.
– Pokaż się! – krzyknął, a jego głos odbił się echem od ścian.
Nagle z mroku wyłoniła się postać niedużej piegowatej dziewczynki z krótko przystrzyżonymi włosami.
- Kim jesteś? – powtórzył, już normalnym tonem, pytanie.
- Jestem Panią tego podziemia… - odparła dźwięcznym głosem Amira.
Jej oczy nie przyglądały się teraz młodzieńcowi – to zdążyła już uczynić wcześniej, kiedy jeszcze znajdowała się w ciemności – tylko trzymanej przez niego broni. Powiększone źrenice zakrywały prawie całe ciemnobrązowe tęczówki, co nadało dziewczynce dziwnego i nieco tajemniczego wyglądu.
- A ty kim jesteś i co tutaj robisz? – kontynuowała Amira, nieustanni studiując rozmaite zdobienia na ostrzu oraz rękojeści.
Ładna, misterna robota. Pewnie warta fortunę – pomyślała.
- Jestem Amin, syn Króla, Książę Persji. – odpowiedział z dumą chłopiec.
Amira oczywiście nie uwierzyła w te słowa, traktując je jako zwykłe dziecińce wymysły. Takie jak te własne o „Pani podziemia”.
- Co tutaj w takim razie robisz o Książę? – dziewczynka postanowiła pograć z nim trochę w tą grę – Zabłądziłeś w swoim pałacu i korytarzami lochów dotarłeś aż tutaj?
W kąciku ust lekko się uśmiechnęła. Chłopcu jednak nie w smak była ta drwina, lekko się krzywił i odpowiedział.
- Jak mi nie wierzysz to mogę ci udowodnić swoją rację. – powiedział dokładnie przyglądając się, skrytej w lekkim cieniu, Amirze – Na pustyni stoi moja karawana. Pójdźmy tam, a przekonasz się na własne oczy.
Tak, akurat – pomyślała dziewczynka. Jednak po chwili odparła.
- No dobrze, chodźmy. Podążaj za mną.
Amin ruszył za rozpływającą się w ciemnościach sylwetką. Przemierzając nieprzenikniony mrok, niespodziewanie trafił jednak na ścianę.
- Gdzie ty idziesz? – dobiegł go, z prawej strony, głos dziewczynki – Tędy. Mówiłam żebyś szedł moim śladem.
- Chciałbym, jednak prawie nic nie widzę. – odparł chłopiec – Jakim cudem ty dostrzegasz coś w tych ciemnościach?
- Mówiłam ci już. – odparła chwytając go za rękę – Jestem Panią tych podziemi.
Po czym lekko się uśmiechnęła, jednak on w mroku nie mógł tego zauważyć. Szli korytarzem od jednej do drugiej komnaty. Nie znajdowali się daleko wyjścia, jednak Amira specjalnie prowadziła go okrężną drogą. Pragnęła w ten sposób bardziej zaakcentować swoją osobę jako „Panią podziemi” oraz nie chcąc szybko się rozstać z nieznajomym. Tak długo ostatnio przebywała bez żadnego towarzystwa, nawet matkę widywała raptem na kilka godzin w ciągu dnia. Kiedy chłopiec zaczął się trochę niepokoić i pytał „daleko jeszcze?” oraz „czy oby na pewno wiesz gdzie idziemy?”, dziewczynka postanowiła, że już nadszedł czas wyjście na powierzchnie. Wiedziała iż oznacza to zapewne niechybną rozłąkę. Każde z nich pójdzie w swoją stronę, zapomni o sobie nawzajem. Jak się przekonała z życia – dobre rzeczy nigdy nie trwają wiecznie, tylko krótko, bardzo krótko. Jej późniejsze przeżycia tylko ją w tym przekonaniu utwierdziły. Gdy wyszli na powierzchnie, wszędzie na koło ruin kręcili się ludzie, bacznie się rozglądając i wołając „Amin! Amin, gdzie jesteś?!”. Kiedy spostrzegli ich, stojących na skraju wejścia do starej świątyni, jako pierwsza podbiegła czarnowłosa kobieta. Z radością objęła chłopca, mówiąc „Nic ci nie jest?” oraz „Tak się cieszę”. Tuż po chwili, nie wiadomo skąd, za plecami Amiry pojawił się żołnierz, chwytając ją silnymi ramionami. „Co z nią zrobić, Pani?” zapytał donośny głos. Kobieta sprawiał wrażenie jakby dopiero teraz spostrzegła dziewczynkę. Przyjrzała się jej dokładnie. Na piegowatej twarzy dziecka malował się lekki wyraz złości, źrenice oczu zdążyły już powrócić do normalnego stanu. „Puść ją wolno” rzekła po chwili kobieta. Żołnierz niechętnie wykonał rozkaz. Amira wyszarpała się z jego ramion i oglądając się za siebie ruszyła w stronę domu. Karawana przybyszów rzeczywiście była bogata i otoczona przez straż w pozłacanej zbroi. Konwój godny samego władcy Persji. Może jednak chłopiec nie kłamał? – pomyślała dziewczynka. Po drodze spotkała matkę, która wyjątkowo wracała wcześniej z miasta. Dzisiejszy handel w ogóle się jej nie powiódł. Gdy zauważyła idącą Amirę, oraz dziwną karawanę za jej plecami, natychmiast podbiegła do swojego dziecka. Z lekkim niepokojem w głosie spytała się „Kim są ci ludzie?” i „co robi poza domem?”. Dziewczynka jednaj nie odpowiadała, ruszyły więc w kierunku chaty. Wówczas zza placów dobiegł ich tętent kopyt. Żołnierz na gniadym koniu zagrodził im drogę. Medina stanęła przerażona. Obok był jeszcze drugi jeździec, którym okazała się czarnowłosa kobieta. „Zapomniałam podziękować i przeprosić za Balqisa” zwróciła się z uśmiechem na twarzy do dziewczynki. Zdezorientowana matka patrzyła na dostojnych jeźdźców. Nie wiedziała co powiedzieć, jak się zachować. Królowa spojrzała na stojącą obok matkę. „To twoje dziecko?” zapytała. Medina tylko skinęła głową. Kruczowłosa postać rozejrzała się wokoło. „Mieszkacie tutaj same?”. Kolejny gest. Po tym spotkaniu matka Amiry rozmawiała przez pewnie czas na osobności z przybyłą, po czym wyraźnie uradowana wróciła wraz z córką do domu.
Następnego dnia rano Medina nie udała się, jak to zawsze czyniła, na miejski bazar, tylko do królewskiej posiadłości. Okazało się, że matka Amiry otrzymała propozycję pracy w Pałacu w charakterze służącej. Posada była o wiele lepsza od dotychczasowej. Teraz nie tylko zarabiała nieporównywalnie więcej, lecz również wraz z córką mogły zamieszkać w przypałacowym budynku dla służby. Od tego czasu Amira spędzała czas na zabawie z Aminem i kręceniu się po rozmaitych zakamarkach Pałacu. Jednak w niespełna miesiąc po tym radosnym wydarzeniu, los zgotował kolejną niespodziankę. Tym razem gorzką. Gdy pewnego ranka Medina wykonywała pracę w starej części pałacowego ogrodu, nieuważnie, gołą stopą, przydeptała skorpiona. Zwierze w obronnym odruchu wbiło swój jadowy kolec, a następnie uciekło pod zgrabioną kupę liści. Kobieta była przekonana iż nagłe ukucie było spowodowane tylko nastąpieniem na kolec chwastu i natychmiast o całym zdarzeniu zapomniała.
Wieczorem Medina dostała gorączki, a nad ranem była już kompletnie rozpalona. Zaczęła mieć omamy. Lekarz nie był w stanie nic poradzić. Na jakąkolwiek pomoc było już za późno, a słaby organizm nie potrafił zwalczyć trucizny.
Matka Amiry umarła pod wieczór. Sierotą zaopiekowała się jedna z służących, imieniem Saba. Troszczyła się o nią prawie jak rodzona matka, a może nawet lepiej. Jednak dziewczynka, od tamtej tragedii, zmieniła się. Stała się mniej rozmowna, bardziej skryta i zamknięta w sobie. Niemal jedyną osobą z którą prowadziła normalne konwersacje był Amin. Teraz większą część czasu spędzała z dala od Pałacu, na ulicach Babilonu. Znowu, bez większego celu, włóczyła się ulicami. Ponownie zaczęła kraść – musiała się czymś zająć, byle tylko zapomnieć o poniesionej stracie. Lub chociaż starać się to zrobić. Nie myśleć o tym. Grabież jednak nie przynosiła już tej samej satysfakcji. Nieświadomi niczego ludzie dawali się okradać niczym ślepcy. Potrzebowała większego wyzwania, czegoś czemu mogła by się bezgranicznie oddać i co mogłoby ją całkowicie pochłonąć. Zamki – pomyślała. Skomplikowane metalowe mechanizmy broniące dostępu do drogocenności i tajemnic. Jednak nauczona przygodą z pijakiem musiała znaleźć jakiś sposób, który zapewniłby jej jeszcze lepszą i pewniejszą drogę do poruszania się niezauważenie przez miasto. Wyjściem okazały się kanały. Ich tunele poprowadzone były pod większą częścią Babilonu, a zwłaszcza w zamożniejszych dzielnicach – miejscach z lepszymi zamkami. Nie chcąc kolejnej wpadki, Amira przez ponad miesiąc uważnie studiowała miejskie labirynty. Gdy poznała już niemal każdy tunel oraz właz zdecydowała się na przystąpienie do działania.
I tak przez długie miesiące, aż do jedenastego roku życia, odnosiła na tym polu liczne sukcesy. Zwykła kradzież zeszła na drugie miejsce. Podczas swoich wypraw dziewczynka nauczyła się nie tylko szybko i bezgłośnie łamać zamki, ale również sprawnie wspinać po ścianach, balkonach bądź gzymsach. Wyruszała po zapadnięciu zmroku, który nie stanowił dla niej większej przeszkody.
Pewnej nocy wybrała się do domostwa zamożnego kupca, zamieszkałego w bogatej dzielnicy. Kradzież zapowiadała się zupełnie jak mnóstwo wcześniejszych – jednym słowem rutyna. Lecz tych kilka chwil niepewności, adrenalina oraz to nieopisane uczucie były tym czego właśnie potrzebowała.
Na miejsce akcji dotarła kanałami. Po ulicach, od czasu do czasu przechadzał się patrol Straży Miejskiej. W niektórych oknach paliły się lampy, lecz w domu kupca panował mrok oraz spokój. Dobrze, domownik jeszcze nie wrócił, albo już spokojnie śpi – pomyślała Amira. Wejście znajdowało się w cieniu, obok dogodnego miejsca do ucieczki – wąskiego zaułka. Niezauważona podbiegła pod drzwi. Wytrychy zagłębiły się w zamku. Po kilku chwilach mechanizm drgnął. Rygiel odskoczył. Klamka nie stawiła żadnego oporu. Sukces – szepnęła. Dziewczyna dla pewności popchnęła drzwi, a te cicho się otwarły zapraszając do środka. Już chciała odejść, gdy w mroku pomieszczenia dostrzegła przepiękny kufer z pozłacanym zamkiem. Miała zasadę – nie ryzykować wchodzenia do wnętrza mieszkań. Ulice były jej terytorium, miejscem w którym czuła się pewnie i bezpiecznie, wnętrza domów to natomiast wielka niewiadoma oraz niepewność, teren wroga. Mogło tam czyhać wszystko. Jednak pozłacana skrzynia ze wspaniałym zamkiem tak kusiła iż nie potrafiła się jej oprzeć. Zrobiła kilka kroków w ciemnym pokoju. Nagle spostrzegła leżącego, nieopodal na łóżku wąsatego mężczyznę. Na początku przestraszyła się gdyż zobaczyła, że człowiek ten ma otwarte oczy. W pierwszej chwili pomyślała iż nie żyje, lecz jego brzuch rytmicznie poruszał się. Nie jest martwy – stwierdziła. Więc co? Śpi? Zadawała sobie pytania. Wówczas przypominały się jej dawne opowieści ojca, o handlarzach potrafiących spać z otwartymi powiekami. Dzięki tej sztuczce odstraszali od siebie potencjalnych złodziei oraz rozbójników, myślących że ich ofiara cały czas czuwa i ciągle bacznie wszystko obserwuje. Zignorowała więc leżącego i przyklękła, przy kufrze, w przeciwległym końcu komnaty. Zamek rzeczywiście był cudowny, nawet piękniejszy od samej skrzyni. Na taki mechanizm Amira jeszcze nie natrafiła. Prawdziwe wyzwanie i doskonały test dotychczasowych umiejętności. Z podnieceniem zagłębiła wytrychy pomiędzy rząd zapadek. Druty przeskakiwały po kolejnych częściach mechanizmu szukając odpowiedniego ustawienia, czułych punktów. Gdy pierwsze dwie zapadki ustąpiły stała się rzecz niezwykła. Coś czego Amira w ogóle się nie spodziewała. Za jej plecami niemal bezszelestnie pojawiła się jakaś postać. „Patrzcie mam złodziejkę” dotarło do jej uszu. Na te słowa natychmiast znieruchomiała, lekko tylko przekręcając głowę. Za jej plecami stał śpiący do niedawna kupiec. Wówczas przez głowę przebiegł jej impuls – on wcale nie spał tylko rzeczywiście czuwał! Jak głupio dała się podejść. No cóż, trzeba uciekać – pomyślała. Miała przewagę – widziała w ciemności. Zwinnym ruchem przeturlała się w obok nóg mężczyzny, w stronę drzwi. „Dokąd to?” znowu dosłyszała głos, jednak była już przy klamce. Ta jednak ani drgnęła – zamek był na nowo zamknięty. Przyległa do ściany obok. Mężczyzna ruszył dokładnie w jej kierunku. Cholera! Widzi mnie – pomyślała. Na ponowne otwarcie zamknięcia nie było czasu, musiała znaleźć inną drogę ucieczki. Przed oczami mignęła jej prowadząca na górę drabina. To była jedyna droga. Wielce niepewna lecz wyłączna. Biegiem rzuciła się do drewnianych szczebli. Nie zwracała już uwagi na to aby cicho się poruszać. Nie miało to w obecnej sytuacji żadnego znaczenia. Stopnie zaprowadziły ją na małe poddasze. Jej prześladowca podążył w ślad za nią, chwyciwszy po drodze długi szemszir. Jedynym wyjściem z małej izdebki było prowadzące na dach okno. Gdy znalazła się pod gołym niebem okazało się iż dom stoi w odosobnieniu. Następne budynki znajdowały się za szeroką ulicą. Nie chciała ryzykować skoku. Postanowiła schować się tuż przy oknie. Gdy wychyliła się niego postać mężczyzny, Amira wykonując w powietrzu przewrót, z całej siły kopnęła kupca w głowę. Napastnik zakołysał się na nogach, wypuścił z rąk broń, jednak nie stracił przytomności. Nawet nie upadł. „O rzesz ty…” zaczął mówić agresor, jednak nie dokończył, gdyż kolejne kopnięcie trafiło go tym razem w brzuch, a następnie w krocze. Kupiec zgiął się wpół, chwytając się rękami za bolące miejsca. Amirę przepełnił nieznany dotąd rodzaj złości. Dysząc ze zmęczenia i jednocześnie dziwnego podekscytowania, podniosła leżącą na ziemi broń. Płomiennym spojrzeniem zmierzyła podnoszącego się mężczyznę. Napastnik był lekko otumaniony. Uczynił niepewny krok wstecz, w stronę krawędzi dachu. Idealna sytuacja – impuls przemknął w jej głowie. Ruda dziewczyna uniosła szemszir ponad ramię, aby wziąć jak największy zamach. Zagięte ostrze ze świstem przecięło powietrze. Jednak nie trafiło w kark kupca. Przeleciało tuż obok, wbijając się w drewniany słup. Co ja robię? – Amira ocknęła się nagle, jakby z transu. Puściła rękojeść broni i w zdziwieniu zaczęła przyglądać się swoim ręką, zupełnie jakby należały do innej osoby. Mężczyzna w tym czasie trochę już oprzytomniał, wyprostował się i zaczął przygotowywać potężny zamach. Dziewczynka jednak, niemal odruchowo, wykonała w powietrzu piruet trafiając napastnika w szczękę. Głowa kupca odskoczyła w bok pod wpływem ciosu. Napastnik na moment stracił równowagę. Zachwiał się do tyłu i spadł z krawędzi budynku. Amira podbiegła na skraj dachu. Kupiec leżał bez najmniejszego ruchu na kamiennym bruku. Naokoło jego głowy zaczęła stopniowo rosnąć kałuża krwi. Zupełnie niczym jakaś czerwona aureola. W kierunku zabitego podbiegła Straż Miejska. Jeden z żołnierzy spojrzał w górę - zauważył głowę dziewczyny. Amira nie mogła już ryzykować powrotu na dół przez drzwi. Musiała zdecydować się na skok. Podeszła do najwęższej przepaści pomiędzy budynkami. Za daleko, nie dam rady – pomyślała mierząc odległość wzrokiem. Zza pleców dobiegły do niej czyjeś kroki. Straż Miejska – przeszło jej przez głowę. Nie chciała skoczyć, musiała to zrobić. Wzięła rozbieg i w momencie gdy żołnierz wkraczał na dach, wybiła się do wyskoku. Lot trwał ułamek sekundy. Niestety nie zdołała pokonać wystarczającej odległości. Boleśnie zderzyła się ze ścianą i zaczęła spadać w kierunku kamienistej drogi. Jednak miała szczęście. Tuż nad ziemią natrafiła na, rozpiętą pomiędzy domami, materiałową płachtę, która wychowała upadek. Amira nie odniosła poważniejszych obrażeń, jednak straciła przytomność.
Kiedy się ocknęła leżała w więziennej celi. Zza stalowych krat zobaczyła jak Saba rozmawia o czymś ze strażnikami. Następnie, w eskorcie dwóch z nich, dziewczynka została odprowadzona do Pałacu. W Sali Tronowej straż przedstawiła Królowi zaistniałe wydarzenia. Starszy człowiek w skupieniu wysłuchiwał tych informacji. Kiedy żołnierz skończył do władcy podeszła Saba. Siedząca na drugim końcu wielkiej hali Amira prawie nic nie słyszała z prowadzonej rozmowy. Jednak domyśliła się z ruchu warg i gestykulacji iż służąca o coś usilnie prosi. Starzec rzucił krótkie spojrzenie w kierunku rudej dziewczynki. Czoło władcy było zmarszczone, siwe brwi ściągnięte. Wyraźnie nad czymś głęboko się zastanawiał. Po powrocie do kwatery dla służby Saba oznajmiła Amirze „Musisz opuścić Babilon”, lecz Król pozwolił aby ona jej towarzyszyła. Miały wyruszyć zaraz następnego dnia tuż o świcie. Po zapadnięciu nocy dziewczynka zastanawiała się czy może nie uciec z pałacu i prowadzić samotnego życia na ulicach miasta. Jednak szybko odrzuciła tą myśl. Nie chciała przemykać się zaułkami, ścigana przez Straż Miejską. Nieustannie się ukrywać. Żyć ciągle w cieniu. Po raz pierwszy świadomie zdecydowała się ponieść pełną konsekwencję swoich czynów. Bez ucieczek i chowania się. Postanowiła jednak jeszcze przed wyjazdem coś zrobić – po raz ostatni spotkać z Aminem. Pożegnać się, może wytłumaczyć kilka rzeczy, których chłopiec nie do końca był świadomy. Nie chciała jednak czynić tego tutaj, na terenie Pałacu. Wówczas przyszło jej do głowy iż idealnym miejscem byłaby ruiny starej świątyni, a dokładniej sala z owalnym stołem. Miejsce ich spotkania - symboliczne miejsce rozstania. Gdzie się wszystko zaczęło tam się i skończy. Z pałacu wymknęli się ogrodami, chociaż Amira proponowała balkony i gzymsy – łatwiejszą jej zdaniem i zdecydowanie szybszą drogę. Lecz chłopiec stanowczo przeciw temu zaprotestował, tłumacząc się lękiem wysokości. Na nic zdały się tłumaczenia dziewczynki, iż jest teraz ciemno i nie będzie widać przepaści nad jakimi się znajdą, więc nie powinien się jej bać. Poza miasto wyszli przez dziurę w remontowanym fragmencie okalającego Babilon muru. Pustynia była cicha i uśpiona. Duży krągły księżyc rozświetlał piaski.
Kiedy dotarli wreszcie do wnętrza ruin udali się do komnaty z dziurą w dachu. Usiedli naprzeciw siebie na kamiennym stole. Amira wówczas przedstawiła mu całą jej obecną sytuację, jak i to co ma niedługo nastąpić. Jednak przy streszczaniu jej ostatniej niefortunnej kradzieży zmieniła nieznacznie jeden szczegół – sposób w jaki doszło do śmierci kupca.
- Przyrzeknij mi, że już nigdy więcej nie będziesz kraść. – powiedział chłopiec spoglądając jej prosto w oczy.
Miały one teraz ten sam dziwny wyraz, co w dniu ich spotkania.
- Dobrze. – odparła dziewczyna – Zrobię to, jednak pod warunkiem, że ty również mi coś obiecasz.
- Co mam przyrzec? – zapytał się.
- Przyrzeknij, że jeśli się jeszcze kiedykolwiek w naszym życiu się spotkamy, niezależnie od okoliczności i naszych przyszłych losów, wrócimy do tego miejsca. – mówiła, a jej oczy obserwowały go bacznie – I tak jak dotychczas nie będziemy mieli przed sobą żadnych sekretów, czy kłamstw.
- Dobrze. – powiedział Amin – Przysięgam. Teraz twoja kolej.
- Co?
- Przyrzeknij. – powiedział chłopiec.
- A… tak, przyrzekam. – odparła, po czym dodała – Daj mi swój sztylet.
- Co takiego? – zapytał się ze zdziwieniem w głosie.
- Tylko na chwilę. – odparła - Nie bój się, zaraz ci go zwrócę.
Jej palce spoczęły na zdobionej rękojeści. Rzeczywiście wspaniała robota – pomyślała. Teraz gdy miała go w ręku wydał się jeszcze wspanialsza. Czubkiem ostrza zaczęła ryć na skalnym blacie jakieś znaki. Z kamienia poleciały odpryski.
- Co robisz?! – z przerażeniem w oczach spytał chłopiec – To pamiątka od ojca.
- Nie obawiaj się. – uspokoiła go – To twardy stop i kruchy kamień.
Oddała mu broń. Amin dokładnie ją obejrzał w poszukiwaniu jakiegoś uszczerbku. Nic nie znalazł, jednak światło było za słabe żeby dokonać dokładnych oględzin.
- Co to takiego? – spytał oderwawszy w końcu wzrok od ostrza, starając się teraz przyjrzeć dziwnemu znakowi wyrytemu przez dziewczynę.
- Symbol naszych przyrzeczeń. – odparła Amira – Obietnica powrotu.
Zgrabny znak przecinał w kilku miejscach pradawne hieroglify.
- Wracajmy już, bo jeszcze ktoś zorientuje się o naszym wypadzie. – odparła dziewczyna – Nie chcę narobić ci kłopotów.
Do wyjścia ruszyli jednak innym korytarzem – pożegnalny przemarsz. W pewnym momencie z podłogi, tuż przed nimi, mignął leciutki snop światła.
- Widziałeś to? – rzekła do towarzysza.
- Co takiego niby miałem zobaczyć? – odparł chłopiec – Wszędzie jest tylko ciemność.
- Światło. – powiedziała dziewczyna – Wyraźnie widziałam jak błysnęło z podłogi tuż przed nami.
- Światło? – upewniał się Amin – Z podłogi? Na pewno tylko ci się przewidziało.
- Nie, to było naprawdę! – odparła pewnym głosem.
Chłopiec w odpowiedzi na jej słowa tylko lekko się uśmiechnął, a jego wyraz twarzy zdawał się ironicznie mówić „tak, akurat”. Dziewczyna jednak puściła jego rękę i uklękła na ziemi. Dłońmi odsypała na bo leżący piasek. Jednak pod cienką warstwą skruszonego kwarcu znajdowała tylko jednolita skała. Żadnych szczelin, dziur. Żadnego światła. Jednak była przecież pewna. A może rzeczywiście tylko się jej to przewidziało?
Rankiem Amira, wraz z Sabą, opuściły Babilon, kierując się na wschód – do małej mieściny w której dziewczyna urodziła się i spędziła pierwsze lata życia. Na podróż dostały potrzebne zapasy i jedne z lepszych wielbłądów. Amin długo patrzył z miejskiego muru jak Amira znika za pustynnymi wydmami, wśród wschodzącego słońca. Nie spodziewał się ją więcej ujrzeć.
- Wszyscy gotowi? – zapytał Nour, bacznie obserwując swoich ludzi.
- Tak. – odparł Zeinab i zaczął się powoli wtaczać się na wielbłąda.
Z jego niewysokim wzrostem i pokaźnych rozmiarów brzuchem dosiadanie nie było takie łatwe. Zgłasza, że zwierze było sporych rozmiarów. Grubas od wielbłądów wolał konie, a tak naprawdę to jako jedyny słuszny środek transportu preferował powozy – wygodne z szeroką deską do siedzenia. No i może w grę wchodziły jeszcze własne nogi, jednak pod warunkiem, że dystans był krótki.
- Gdzie Amira? – spytał herszt Skorpionów Pustyni – Miała czekać wraz z całą grupą tutaj, w obozie.
Zeinab jakby dopiero teraz zauważył, że wśród jeźdźców rzeczywiście nie ma rudowłosej kobiety.
- Nie wiem…- zarechotał niepewnie – Nie pojawiła się.
Nour zaklął pod nosem. Przez kilka miesięcy, przed ich ponownym spotkaniem w ruinach, nie widział dziewczyny. Nie miał również pojęcia co robiła. Co jeśli poszła do straży albo Pałacu i wszystko powiedziała? Wydała ich. Nie znała co prawda celu, ani miejsca uderzenie jednak i tak mogła postawić na nogi żołnierzy na murach. Jak wówczas dostaną się do Babilonu? Jak wypełnią powierzone im zadanie? Nie, Skorpion Pustyni nigdy nie zdradza swoich, jak to zrobi zginie. Ja już osobiście się o to zatroszczę – pomyślał Nour.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Najwyższy czas ruszać. Niechaj Allach będzie z nami.
- Trudno. – odparł wysoki mężczyzna i ściągnął lejce – Pewnie dołączy po drodze. Ruszamy bez niej.
Wieża Babel górowała nad piaszczystą panoramą. Jeźdźcy galopowali przez zalaną czerwienią pustynię.
Przez cały dzień Amin, głęboko rozmyślał - walczył wewnętrznie z samym sobą. Jak gdyby jedna jego połowa nie chciała uwierzyć w słowa ojca, druga zaś była bezgranicznie przekonana o ich prawdziwości. Obie domagały się spotkania z Amirą albo aby szukać innych wyjaśnień, albo dla utwierdzenia go we własnym przekonaniu. Spojrzał przez okno. Czerwona tarcza słońca niemal całkowicie schowała się za murami. Książe westchnął, postanowił jednak złożyć krótką wizytę dziewczynie. Tym bardziej iż przetrzymywano ją obecnie niedaleko, czyli w pałacowy więzieniu. Odruchowo chciał włożyć za pas sztylet, jednak zorientował się iż go nie ma. No tak – pomyślał. Broń zabrał mu wczorajszej nocy brodaty grubas. Zupełnie o tym zapomniał. Stracił pamiątkę od ojca.
Schody prowadzące do celi, jako jedyne w całym kompleksie, były strome i nierówne. Na pochodniach skwierczały tańczące płomienie. Pośród rzędu cel znajdowała się jedna w której nieduża postać leżała na pryczy – Amira. Amin podszedł do krat. Rudowłosa dziewczyna spokojnie parzyła gdzieś w stronę drzwi celi. Jednak jej wzrok nie podążył za nowoprzybyłym. Dalej tkwił w jakieś pustce.
- Chciałbym porozmawiać. – zaczął mężczyzna, bacznie obserwując leżącą w bezruchu postać. – Wyjaśnić kilka rzeczy. Poznać prawdę.
Żadnej reakcji, ani mrugnięcia powiekami.
- Słuchasz mnie!? – powiedział trochę podniesionym głosem.
Wówczas Amira drgnęła nieznacznie. Jej powieki kilka razy gwałtownie zamrugały. Skierowała spojrzenie na przybysza.
- Amin? – powiedziała - Co tutaj robisz?
- Przyszedłem po wyjaśnienia. – odparł twardo – Jaki był rzeczywisty powód twojego powrotu? Co się tak naprawdę dzieje?
Dziewczyna podeszła do niego. Jej palce zacisnęły się wokół krat. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Skorpiony Pustyni chcą wniknąć do miasta i zaatakować Pałac. – powiedziała spokojnie.
- Co takiego? – zdziwił się Amin – Chcą przejąć tutaj kontrolę, obalić Króla? Przecież to samobójstwo nawet dla sporej grupy ludzi. W pałacu jest Doborowa Straż, a w Babilonie najlepsze oddziały wojska. Aby mieli jakiekolwiek szanse potrzebna by im była spora armia, ale z nią nie zdołali by wejść niezauważenie do miasta.
- Oni nie przybywają tutaj dla rozlewu krwi, czy obalenia władzy. – mówiła dalej spokojnym tonem – Raczej po coś.
- Po co takiego? – spytał się mężczyzna próbując odczytać jakikolwiek wyraz z jej twarzy.
- Nie mam pojęcia.
Jej oblicze pozostawało niczym niewzruszona maska. Może kłamać w żywe oczy, a ja i tak tego nie zauważę – przemknęła mu myśl.
- I mam uwierzyć jednej z członkiń tej bandy? – spytał Amin spoglądając na jej tatuaż.
Amira spuściła spojrzenie.
- Musisz mi zaufać… - odrzekła.
- Co to znaczy muszę?! – uniósł się mężczyzna – Już w dzieciństwie zabiłaś kupca. Kto wie ilu do obecnej chwili niewinnych ludzi pozbawiłaś życia.
Duże brązowe oczy przeszyły go lodowatym zimnem.
- Nigdy nie zabiłam, żadnych niewinnych. – powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Król twierdzi inaczej. – odparł Amin – Na twoje pierwsze zabójstwo jest podobno aż czworo naocznych świadków.
- To był wypadek. – powiedziała akcentując wyraźnie każe słowo.
- Nie oszukuj mnie. – powiedział mężczyzna - Nigdy więcej kłamstw.
Jej wzrok stał się jeszcze zimniejszy, w oczach zaczęły płonąć ogniki gniewu, a brwi lekko uniosły się ku górze.
- Może to ty stałaś również za zabójstwem Saby, a nie jak mi powiedziałaś grupa zbójów?
Rudowłosa dziewczyna dynamicznie wysunęła przed siebie ręce, chwyciła Amina za ubranie i gwałtownie przycisnęła do zimnej kraty. Mężczyzna patrzył na chwilę w wyraźnie przepełnione gniewem oblicze Amiry. Z jej zaciśniętych zębów nie padły jednak żadne słowa. Amin wyrwał się z mocnych kleszczy. Pewnym krokiem udał się w stronę wyjścia. Dalsza rozmowa nie miał najmniejszego sensu.
Kiedy szedł pałacowym dziedzińcem powoli zapadała noc. Wśród ciemności, po dachu przebiegła jakiś cień, a może mu się to tylko zdawało?
Gdy docierał do swojej komnaty usłyszał nagły harmider. Przyspieszył kroku. Teraz hałas wyraźnie docierał do jego uszu – jakby tłuczenie szkła, przewracanie mebli. Dźwięki dochodziły dokładnie z jego pokoju. Zaczął biec. Kiedy z hukiem otworzył drzwi i wtargnął do środka, zobaczył krajobraz niczym po przejściu tornada. Po podłodze walała się pościel i porozrzucane kartki papieru, półka z książkami leżała wywrócona. Na posadzce spoczywało kilka przygniecionych książek. Okno ze zbitą szybą było otwarte.
- Witaj robaczku. – zza jego pleców dobiegł złowieszczy rechot.
Książę zwolna obrócił się. Kilka kroków przed nim stała, z mieczem w ręku, gruba brodata postać.
- Stęskniłeś się? – znowu nieprzyjemny głos.
Zeinab uczynił krok wprzód. Amin machnął ręką koło pasa chcąc chwycić za sztylet, jednak nie było go tam. Jego broń spoczywała za grubym paskiem brodacza. Widząc ten beznadziejny gest ofiary, Zeinab uśmiechnął się szeroko pożółkłymi zębami.
- Jaka szkoda… - zaskrzeczał ironicznie i ruszył do ataku.
Najpierw gwałtowny wyskok wprzód, a potem przeturlanie na bok. Ostrze miecza przeleciało tuż nad głową i uderzyło w posadzkę. Teraz tylko sprawny ruch ręką po sztylet i szybki cios między żebra. Zeinab wziął kolejny zamach, mierząc w odsłonięty karak znajdującego się na podłodze mężczyzny.
Upadek na posadzkę. Po wyrytych zdobieniach kamiennej posadzki popłynęły czerwone strużki krwi.