Opowieść Garcii

+
Opowieść Garcii

To moje opowiadanie, które napisałem wczoraj z nudów. Prosiłbym o wasze odczucia po przeczytaniu i ewentualne poprawki :p Ciemność jest szczodra. Dzień jest złudzeniem. Jej pierwszym darem jest światło: tak jak dni są podkreślane przez noce, które je oddzielają, jak gwiazdy są uwidocznione na tle nieskończonej ciemności, po której krążą, tak mrok przygarnia światło i ukazuje je nam z samego jądra siebie. I w ten sposób każde zwycięstwo światła jest zwycięstwem ciemności. Paryż, Rok 1887 Robiło się coraz ciemniej. Ostry sierp księżyca, wiszący nad miastem, rzucał białą poświatę na pogrążone we śnie domostwa i uliczki. Jednak nie na wszystkie. Przez długą brukowaną uliczkę nieopatrzoną w żadne latarnie, wędrował samotnie mężczyzna. Poruszał się powoli, bez pośpiechu. Ubrany w czarny płaszcz sięgający do kolan i melonik, szedł niewzruszony przed siebie, a końcówka katany skrytej w drewnianej lasce głośno stukała o bruk. Był to widok dość częsty, bowiem mężczyźnie często wspomagali się laskami, które były oznaką elegancji i prezencji. Jednak z rzadsza można było spotkać wędrowca z mieczem w lasce. Z zabójczą kataną, która w mgnieniu oka wyskakiwała z wnętrza laski. Wypastowane buty z wysokimi cholewami miarowo wystukiwały przygnębiający rytm. Mężczyzna wyjął ręce z kieszeni i zapalił fajkę z wyszczerbionym cybuchem. Ogień buchnął, a uwolniony dym powędrował wysoko ponad melonik na głowie. Od czasu do czasu ktoś wyjrzał z zaułka i popatrzył na przechodnia lub chował się przed nim. W niektórych oknach paliło się jeszcze mętne światło, które lekko oświetlało ulicę. Mężczyzna przeszedł na chodnik i zatrzymał się przed przysadzistym budynkiem gospody, z której wrzaski roznosiły się w pobliżu. Wrzaski pijaków, odgłosy burd i bijatyk. Wędrowiec jeszcze nie wiedział, co go spotka. Nie myślał, że sam jest napiętnowaną częścią ciemności. Nieświadomy późniejszych zdarzeń, wszedł.*** Walka była czymś, co lubił. Odnajdywał się w niej i, co najważniejsze, miał z niej pieniądze. Jako, że z pieniędzmi było krucho, musiał często walczyć.Właśnie szykował się, do kolejnej walki. Patrzył przeciwnikowi prosto, w oczy. Był to zwalisty grubas o świńskich oczkach. Walczący zostali otoczeni gapiami, którzy obstawiali walkę. Dziś było ich dużo. Mężczyzna zdjął lnianą koszulę poplamioną piwem. Nie czekając ruszył w bój. Jego celem było znokautowanie przeciwnika, jak najszybciej.Zaatakował z wyskoku celując kolanem w podbrzusze, jednak grubas zszedł z linii i został tylko draśnięty. Zwalisty trep pochwycił go i zadał silny cios w podbrzusze. Powietrze uchodzi z płuc. Zatacza koło i ląduje na deskach. Zły początek – pomyślał. Oponent podniósł go. Wielka pięść wędruje ku twarzy. Sufit. Żyrandol i ludzie. Nareszcie upadek. Grubas znów podchodzi, dwoma dłońmi podnosi otumanionego mężczyznę za głowę i ściska z całej siły. Wkłada, w to całą wściekłość. Całą siłę. Obolały przeciwnik czuje, jak głowa powoli promieniuje bólem. Odejście jedną nogą w tył i kopniak w krocze. Potężny krzyk przetoczył się po sali. Cios w mostek. Paraliż ciała i promienisty ból. Szybki podbródkowy. Grubas plując ląduje wśród tumanów kurzu. Okrzyki widzów, jedne pokrzepiające, drugi złowieszcze. Mężczyzna zszedł z ringu z nieopisanym uśmiechem na twarzy. Wziął ubranie i wino, po czym udał się do pokoju na górze.*** Rok później Przestrzenne wnętrze gabinetu doktora Cogito trochę zdezorientowało mężczyznę. Było one kwintesencją praktyczności połączonej z wygodą.Biurko z drewna klonowego, sprowadzone ze wschodniego gaju deklowego, prezentowało się wspaniale, stojąc przed oknem. Na lewo od niego stał regał, a na nim opasłe tomiska i pergaminy, pod którymi uginały się półki, momentami trochę trzeszcząc. W kącie pod ścianą ustawiona była wysoka lampa z zielonym abażurem. Podłoga, wykonana z bukowych desek nakryta była egzotycznymi dywanami, ale nie tylko ona, bowiem na ścianach także można było je znaleźć. Na biurku leżał niewielki stos podręczników, natomiast mężczyzna zasiadający za nim wyraźnie studiował kolejny almanach. Gdy tylko gość zamknął drzwi, ten przeniósł wzrok na niego spoglądając nań sponad półksiężycowych okularów. - Garcia, dobrze, że jesteś – powiedział radośnie doktor Cogito. – Wejdź proszę, usiądź sobie. Doktor wstał zza biurka przy powitaniu, trochę kuśtykał, albowiem jedna z jego nóg była o wiele chudsza od drugiej. Jednak Garcia z grzeczności nie zwracał na nią uwagi. Rozpiął płaszcz i powiesił melonik na brązowym wieszaku z drewna, którego wcześniej nie spostrzegł, a także oparł laskę o ścianę. Odsunął krzesło i rozsiadł się na nim wygodnie. - A więc, jakich usług potrzebujesz, doktorze? – Zapytał. - Od razu muszę ci powiedzieć, że to nietypowa robota – mówiąc to zajął miejsce za biurkiem. – Problem leży w mojej duszy. Niedawno uciekła.Zapadła cisza. Garcia kręcił młynka palcami. - Twoja dusza? Jak wygląda? - Och, gdy tylko się dowie, że jej szukasz, sama cię znajdzie, nie potrzebujesz wiedzieć ja wygląda. Zresztą sam nie wiem jak ją opisać – tłumaczył Cogito. – Musisz tylko ją złapać w jakimś ustronnym miejscu. - Przyjacielu, posłuchaj mnie. - Dobrze, panie Garcia… Słucham. - Wiedz zatem, że dla łowcy nagród najważniejsza jest reputacja. To, co o nim gadają, to, że na dźwięk jego imienia największe bandziory popuszczają w portki. To, iż owo imię zachęca rozmaitych panków do otwarcia kiesy – bo wiedzą, że gdy wynajmą właśnie mnie, na pewno dostaną tego, kogo chcą. Możesz tropić i zabijać bardzo skutecznie, ale jeśli nie wie o tym nikt poza tobą, możesz swoją skuteczność tylko o kant rzyci potłuc. Trzeba łapać z fantazją, czasem okrutnie, ale tak, aby o wyczynach łowcy jeszcze przez długie lata opowiadano legendy. I to bardzo ponure legendy. Bo, miarkujesz, bandyta musi wiedzieć o dwóch rzeczach: nieuchronności kary i o tym, iż będzie ona straszliwa. A o tym musi zapewnić go reputacja polującego nań łowcy. Zresztą, taka reputacja ma też inne, dobre strony. W karczmie obsłużą cię dobrze i uczciwie, nie odważą się nawet rozwodnić piwa. Złodziej prędzej sobie ręce odetnie, niż sięgnie po twą własność. Oczywiście, sława wzbudza również zazdrość i samobójcze tendencje u idiotów, chcących sprawdzić łowcę, zmierzyć się z nim, o tak… Wielu ich gryzie ziemię, biednych głupków… Pojmujesz? – Mówiąc to nachylił się do przodu. - Tak – rzekł bezradnie doktor. - Więc myślisz, że jeżeli zacznę się uganiać za duchami to ludzie będą mnie brali poważnie? - Dobrze zapłacę – powiedział zmieszany doktor. - To dobrze, bo mnie zaciekawiłeś – oznajmił Garcia, opadając z szyderczym uśmiechem na krzesło.*** Fajka zatliła się żarzącym płomieniem oświetlając twarz łowcy. Zapałka, małe drewienko, upadła na ziemię tląc się delikatnie. Brutalnie zgaszony przez but płomyk zasyczał. Ruszył wąską uliczką w dół. Jak zwykle przez zaułki. Przez ciemność. Przed nim majaczyła budowana właśnie wieża Eiffla. Było dosyć późno, a miał robotę do wykonania. Nie wiedział, co go czeka, ale wszedł odważnie na teren cmentarza, nad którym rozpościerała się kolorowa łuna ze świec. Nie był, to zaniedbany cmentarz. Grobowce były równo wybudowane i w każdym rzędzie było ich tyle samo. Wszystkie rzędy otaczały zburzoną swego czasu okrągłą kaplicę.Usłyszał śpiew, najpierw delikatny i spokojny, a następnie cichy i przenikliwy, rozlewający po ciele obezwładniającą grozę. Garcia zbliżył się powoli, wyciągając katanę z lakowanej laski. Wszedł do zrujnowanej kaplicy. Ujrzał bladą kobietę przyczajoną pomiędzy gruzami, a przed nią narysowaną na podłodze gwiazdę pięcioramienną. Narysowaną krwią. - A więc to tu się schowałaś? Kobieta nie odpowiedziała, z jej bladych ust nagle eksplodował szaleńczy śmiech, fala dźwięku była tak silna, że rzuciła go na kolana. Małe kropelki krwi zaczęły kapać mu na ręce wsparte na podłodze. To uszy zaczęły krwawić. Podniósł głowę. Był zły. Chwycił oburącz miecz i z całą wściekłością zaszarżował na kobietę. Kolejna fala uniosła go i cisnęła z całą siłą o ścianę, z której obsypał się tynk. Kobieta zbliżyła się nieznacznie do niego. - Niczego nie rozumiesz – wycedziła, a głos jej był słyszalny jak przez mgłę. – Cogito cię oszukał. Chciał wykorzystać twój dar. Mężczyzna skorzystał z chwili nieuwagi i cisnął kamieniem prosto w twarz kobiety. Nim ta się otrząsnęła, był już przy niej i ciął mieczem na skroś. Zjawa uchyliła się przed mieczem i dobyła własnego, leżącego w gruzach. Garcia celował w nogi, był doprawdy mistrzem, jeżeli chodzi o szermierkę, ale nie mógł przełamać jej bloku. W końcu przestał zadawać ciosy. Silnym kopniakiem powalił duszę doktora Cogito i chciał ją dobić, gdy nagle znieruchomiał i nie mógł wykonać żadnego ruchu. Przeszedł obok niego i stanął naprzeciw. Odrzucił głęboki kaptur i pokazał swą twarz. Twarz Cogito, największego nekromanty, jakiego nosiła ziemia. - Przykro mi Garcia, ale musisz zginąć, abym mógł przywołać, Cthulhu i mógł nad nim zapanować. Musisz zginąć, bowiem urodziłeś się pod przychylną gwiazdą i masz piętno. Nie rób takiej miny na pewno je masz. Zapewne, jeżeli nie zauważyłeś go, to jest we włosach.Cogito usunął się poza pentagram i puścił łowcę. Ten z całym impetem uderzył w sam środek gwiazdy. Zanim się podniósł, nekromanta wypowiedział inkantację: Nie jest umarłym ten, który spoczywa wiekami, nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami. Natychmiast nieopisany ból eksplodował w jego wnętrzu. Ból go rozdzierał, przeszywał. Zespalał się z nim. Pogrążony w katatonii nie spostrzegł, jak doktor chwycił miecz i wbił go po sam jelec w jego głowę. Czerwone drobinki trysnęły na rękawy nekromanty. Upadł. Nic nie czuł. Odchodził. Krew spływająca z rany połączyła się z tą tworzącą pentagram. Cogito, wraz ze swą duszą zaprzedaną diabłu, odprawiał jeszcze długo rytuał, mający na celu przywołanie demona. Dusza ma zwyczaj nie odchodzić przed ustaniem bicia serca właściciela. Dusza nie ucieka niepostrzeżenie. Tylko przez nasze uczynki możemy ją uwolnić. Nie można żyć bez niej. Darmo rozpaczać po niej. Dlatego Garcia sięga po pistolet skryty w płaszczu i strzela duszy w głowę. Kobieta upada na ziemię, rozbryzgując karminową posokę. Zrozpaczony Cogito przerywa inkantację i rzuca się za kobietą. Na kolanach ją trzyma. Mówi do niej tkliwie. Myśli o niej dobrze. Umiera w jego ramionach, a jakaś cząstka jego wraz z nią. Łzy, płynące po zakrwawionych policzkach, głośno kapią na ziemię. Słyszy je tylko on. Nikt więcej. Palec na spuście. Ostatni dech łowcy. Strzał rozpaczy, śmiertelny strzał. Kula wędruje boleśnie w kierunku twarzy. Zapłakany patrzy na nią wprost. Wie, że już koniec. Godzi się z losem złym.Barwiąc ścianę na czerwono odchodzi, a wraz z nim demon, którego w sobie dusił. Łowca opada na ziemię w bezruchu. Ostatni dech uleciał. Bezpowrotnie. Ciemność jest szczodra, jest cierpliwa i zawsze zwycięża. Zawsze zwycięża, ponieważ jest wszędzie. Jest w drewnie płonącym w kominku i w kociołku zawieszonym nad ogniem; jest pod twoim fotelem, pod stołem i pod pościelą, która leży na twoim łóżku. Wyjdź w słoneczny dzień, a ciemność będzie ci towarzyszyć, uwiązana do podeszew twoich stóp. Najjaśniejsze światło rzuca najmroczniejszy cień.Wersja 1.5
 
Cathulhu? Nie przypominam sobie, żeby gdziekolwiek u Lovecrafta w tym imieniu pojawiało się "a"...Zawiewa z lekka nudą, poza tym pozostawia wrażenie, że główny bohater to jakiś Pan Profesor z Oksfordu w meloniku, tyle że nie niski i przygarbiony, ale wysoki (w takim razie po co mu laska? no i do tego po cholerę komukolwiek zagięta laska? Przecież to niewygodne...), który klepie Pudziana po twarzy otwartą dłonią. I do tego usiłuje zgrywać w rozmowie kozaka (wybacz ten kolokwializm), a całą aparycję ma dosyć... śmieszną. No i do tego ma na imię Garcia co nasuwa mi przykre wnioski, że coś nie tak z Twoją samooceną ;>Ale pisz dalej, bo nie razi w oczy ;)
 
Walka była tym, co lubił, mógł się uwolnić od codziennych trudów i problemów. Także zarabiał dzięki niej. Lubił walczyć po gospodach z osiłkami nie zdolnymi do prawdziwej finezyjnej walki. Stał właśnie rozebrany do pasa, cały spocony i mokry. Był naturalnej budowy: nie za szeroki w barkach, wysoki i umięśniony. Właśnie stał naprzeciw swego fizycznego przeciwieństwa. Przeciwnik był ciężki i silny. Coraz to nacierał na niego z byczą siłą. Z początku przybysz bawił się z przeciwnikiem, unikał jego ciosów i bił go po karku i twarzy otwartą dłonią. Rywal nie wytrzymał tej pogardy i pochwycił go w swe mocarne ramiona, by następnie cisnąć nim o bandę otaczającą walczących. Wstał. Grubas napluł mu na głowę. Nie mógł dać się ponieść emocjom, ślepa furia tylko by tu zaszkodziła. Jego ciosy musiały być dokładne i precyzyjnie trafiać w cel.Po pierwsze: odwrócenie uwagi. Biała chusta walająca się po ringu wędruje ku głowie boksera, a następnie zablokowanie ciosu zadanego na ślepo i uderzenie w lewy policzek. Przesunięcie szczęki. Następnie: ogłuszenie. Potężny cios w uszy z dwóch stron. Przeciwnik jest zdezorientowany. Blok łokciem, cios w żebra. Następny blok i uderzenie w policzek. Złamanie szczęki. Dwa uderzenia w żebra, bolesne dla oponenta. W końcu wykop w przeponę. Przeciwnik ląduje na widowni rozbijając bandę.Podsumowując: zawroty głowy, złamanie żuchwy, trzy żebra złamane, cztery pęknięte, wstrząs splotu słonecznego, krwawienie z przepony. Powrót do zdrowia: sześć tygodni, odbudowa psychiczna: sześć miesięcy. Naplucie na tył głowy… Zneutralizowane. Mężczyzna wziął wino z baru i udał się do pokoju na górze.
Ten fragment byłby całkiem fajny, gdyby nie to, że niedawno obejrzałem Holmesa. To chyba nieładnie tak całe zdania na żywca ze scenariuszu filmowego wyciągać?
 
Bohater z opowiadania nie jest w żaden sposób ze mną związany, co można by było wywnioskować z takiego samego imienia, jak mój nick.Jest trochę wzorowany na Holmesa (melonik, długi płaszcz). Laska jak pisałem jest oznaką prestiżu, a dla bohatera pełni funkcję obronną.Btw. Trochę historii w schyłku dziewiętnastego wieku nikt po ulicach nie chodził z bronią białą, nawet żołnierze. Dementuje jakoby bohater był przygarbiony :)Wiem, że ten element jest z Sherlock Holmesa, ale bardzo mi się spodobał i postanowiłem go użyć jako prezentację fizyczną bohatera i jego umiejętności.
 
Wtedy robisz przypis (na końcu strony, rozdziału, albo utworu), w którym zapisujesz - skąd wziąłeś ten fragment. Ewentualnie, dlaczego, chociaż to nie jest wymagane. Inaczej to plagiat. Plagiat jest karalny, pomijając już fakt, że to trochę niegodne i pozbawione szacunku dla samego siebie, tak świadomie i bez skrępowania brać czyjeś pomysły, bo to oznacza, że nie umieliśmy wymyślić czegoś samemu ;).Ewentualnie, można wziąć to za parafrazę. Wiadomo, są przemyślane, inteligentne parafrazy, które dodają smaku utworowi, nawiązując subtelnie do innego dzieła w odpowiednim momencie i... tragiczne, niemal bezpośrednie zerżnięcia z pracy kogoś innego, które niestety nie podchodzą już pod plagiat, ale są do niego bardzo zbliżone i nie ukazują niczego więcej, prócz braku wyobraźni i własnych rozwiązań domorosłego autoreczka :p.
 
Ależ Żabucho, techniki podrabiania wyższości są teraz w modzie i pozwalają nawet najbardziej niszowemu twórcy mieć swoje 5 minut.
 
Usunąłem ten fragment, skoro budzi tyle kontrowersji:D O ile to opowiadanie było pisane dla przyjemności i uważam za zbędne straszenie plagiatami. Dziś wieczorem jak będę miał wolny czas napiszę coś nowego w to miejsce :D EDIT: Królu kto cię zmusza do czytania? Nie podoba ci się to tu nie zaglądaj albo poczytaj sobie coś innego.
 
Spokojnie :D
Odnośnie naszej dyskusji: to przeczytałem twoje prace i zważ na to, że ja nie staram się tworzyć "literatury" tak jak ty. Co nie zawsze ci wychodzi, ale bez obrazy. Nie mówię, że ja nie popełniam błędów. Opowiadania, które ja tworzę są do czytania dla przyjemności i dla rozerwania, a nie zagłębiania się w polskie dziennikarstwo :p Jakbym chciał, aby to opowiadanie zostało odbierane "poważniej" napisałbym genezę utworu. :whistle:
Garcia to bohater, którym kiedyś grałem w Wiedźmin: Gra Wyobraźni. Zresztą jest on postacią gotową do "użycia". Bardzo go polubiłem więc dlatego mam taki nick. Jeszcze raz mówię bohater opowiadania "Dech Łowcy" nie jest i nigdy nie będzie moim odzwierciedleniem.
 
hej, spoko, ja tylko powiedziałem, że nasuwa mi się taki wniosek, a nie, że uważam, że coś z Tobą nie tak. Zresztą nie widzę nic złego w utożsamianiu się ze stworzonym przez siebie bohaterem, btw.
 
Odnośnie naszej dyskusji: to przeczytałem twoje prace i zważ na to, że ja nie staram się tworzyć "literatury" tak jak ty. Co nie zawsze ci wychodzi, ale bez obrazy. Nie mówię, że ja nie popełniam błędów. Opowiadania, które ja tworzę są do czytania dla przyjemności i dla rozerwania, a nie zagłębiania się w polskie dziennikarstwo Tongue Jakbym chciał, aby to opowiadanie zostało odbierane "poważniej" napisałbym genezę utworu. Whistle
Uargumentuj, proszę.
 
Chciałem powiedzieć, że ty swoje opowiadania tworzyłeś jako "literaturę" przez duże "L". Czyli w wielkim skrócie, starałeś się, aby miały odnośniki, poruszały ważną kwestię i niosły morał. Próbowałeś wpleść filozoficzne teksty no i epatowałeś czytelnika mnogością epitetów. W opowiadaniach gdzie ważniejszą rolę odgrywają bohaterowie trzeba się skupić na ich odczuciach i na tle fabularnym, a nie: "zamachnął ręką, a obfity rękaw jego białej koszuli, zafalował niczym trawa muśnięta delikatnym, powiewem jesiennego wiatru o wschodzie księżyca".
Chciałeś, więc proszę ;).
Aktualizacja do wersji 1.5. Dodany fragment bijatyki.
 
Jest w tym troche racji, ale sokro stworzyłem cos to po wejściu można by zostawić komenta. Nawet jeśli praca robiona w 20 minut ;D
 
Oto kolejne opowiadanie mego autorstwa, tym razem krótsze. Miłego czytania ;) Proszę o opinię. Niegrzeczny truposz Ból. Ból pulsował w każdej części jego ciała. I tylko myśl o jego przerwaniu podtrzymywała go przy świadomości. Trwał tak z zamkniętymi oczami już około dziesięciu minut. Zapach zgnilizny i krwi krążący po pomieszczeniu, w którym się znajdował, leniwie przeciskał się przez zakrwawione nozdrza. Pomimo, że był skrępowany czuł trochę luzu w więzach dookoła lewej ręki. Cały odrętwiały nie mógł się zbytnio ruszyć. Musiał się wyrwać z tego koszmaru, a tylko w lewej ręce miał nadzieję. Chciał ja najpierw rozruszać, aby potem zdecydowanie szarpnąć, by uwolnić ją z więzów. Zginając palce czuł tylko trzy, reszta pewnie walała się po podłodze. Pociągnął rękę do siebie, lecz poczuł jak coś wyrywa mu kawał mięsa na ramieniu. Ciepła krew popłynęła wzdłuż obolałej ręki. Uwolnioną ręką delikatnie pomacał oczy, których nie był w stanie otworzyć. Czuł pod palcami zakrzepłą krew i delikatną lnianą nić. Miał zaszyte oczy! Pociągnął mocno nić. Czerwona posoka zaczęła cieknąć po twarzy, ale mógł trochę się rozejrzeć. Znajdował się w sali zbudowanej na planie kwadratu o boku około ośmiu metrów. Była to zapewne dosyć stara krypta lub piwnica, ponieważ ściany zaczęły się mocno lasować. Pomieszczenie zapełnione było drewnianymi stołami postawianymi pomiędzy kolumnami podpierającymi sufit. Stoły zapełnione były precyzyjnymi nożami, piłami do kości, młotami i przecinakami. Znajdowały się też liczne półmiski z narządami w środku i duże słoje z starymi zapasami. W pomieszczeniu nie było nikogo, co świadczyło, że on jest aktualnie na „warsztacie” oprawcy. Popatrzył po sobie. Od razu zauważył ściągniętą skórę z lewego uda, zaszytą jamę brzuszną i amputowaną prawą stopę. Odczepił prawe ramię z haka, na którym wisiało, po czym chciał zrobić krok. Jednak zdrętwiałe ciało odmówiło posłuszeństwa i nogi załamały się pod ciężarem ciała. Gdy tak leżał, zaczął rozmyślać jak do tego doszło. Ostatnie, co pamiętał to wieczorna modlitwa, polerowanie miecza i sen. Ten popapraniec dopadł mnie we śnie – oznajmił sobie – jak mogłem do tego dopuścić. Oto słyszy jak drzwi się otwierają i coś do niego zmierza, stąpając po kamiennych schodach.Ukazuje się jego oczom wysoki chłystek w obfitej szacie. Na twarzy pojawia się uśmiech. Na jego twarzy. Twarz ścierwa leżącego na podłodze jest martwa. Odeszła. Odeszła wiara. W jednej chwili wszystkie przekonania, piękne słowa, godzinne modlitwy zawiodły. Podobno bycie paladynem to zaszczyt, zawsze tak myślał. Teraz zwątpił we wszystko, w boga, którego tak gorliwie bronił, jego bóg nie pozwoliłby na złapanie go we śnie przez nekrofila. Gówno. Nie ma boga, w którym pokładał nadzieję. Zawsze był kowalem swego losu, Tylko nie potrafił tego dostrzec. Oprych chwyta tasak i podchodzi bliżej. Cały czas się śmieje i głośno mlaska kluskami, które przed chwilą jadł. - Gdzie się wybierasz robaczku ? – Mówi przeciągle i miło. – Jeszcze dużo zabawy przed nami. Paladyn ma dość zabawy. Życie go oszukiwało. Od początku. Pomimo, że paladyni żyją w cnocie ten w ostatnich chwilach życia, zabawy miał po pachy. Podał się. Już nic nie czuł. Było mu obojętne. Źle zrobił, bowiem jego bóg wystawił go na próbę, której nie przeszedł. Bo to zły paladyn był.Wersja 1.1b
 
Top Bottom