Opowieść Garcii
To moje opowiadanie, które napisałem wczoraj z nudów. Prosiłbym o wasze odczucia po przeczytaniu i ewentualne poprawki Ciemność jest szczodra. Dzień jest złudzeniem. Jej pierwszym darem jest światło: tak jak dni są podkreślane przez noce, które je oddzielają, jak gwiazdy są uwidocznione na tle nieskończonej ciemności, po której krążą, tak mrok przygarnia światło i ukazuje je nam z samego jądra siebie. I w ten sposób każde zwycięstwo światła jest zwycięstwem ciemności. Paryż, Rok 1887 Robiło się coraz ciemniej. Ostry sierp księżyca, wiszący nad miastem, rzucał białą poświatę na pogrążone we śnie domostwa i uliczki. Jednak nie na wszystkie. Przez długą brukowaną uliczkę nieopatrzoną w żadne latarnie, wędrował samotnie mężczyzna. Poruszał się powoli, bez pośpiechu. Ubrany w czarny płaszcz sięgający do kolan i melonik, szedł niewzruszony przed siebie, a końcówka katany skrytej w drewnianej lasce głośno stukała o bruk. Był to widok dość częsty, bowiem mężczyźnie często wspomagali się laskami, które były oznaką elegancji i prezencji. Jednak z rzadsza można było spotkać wędrowca z mieczem w lasce. Z zabójczą kataną, która w mgnieniu oka wyskakiwała z wnętrza laski. Wypastowane buty z wysokimi cholewami miarowo wystukiwały przygnębiający rytm. Mężczyzna wyjął ręce z kieszeni i zapalił fajkę z wyszczerbionym cybuchem. Ogień buchnął, a uwolniony dym powędrował wysoko ponad melonik na głowie. Od czasu do czasu ktoś wyjrzał z zaułka i popatrzył na przechodnia lub chował się przed nim. W niektórych oknach paliło się jeszcze mętne światło, które lekko oświetlało ulicę. Mężczyzna przeszedł na chodnik i zatrzymał się przed przysadzistym budynkiem gospody, z której wrzaski roznosiły się w pobliżu. Wrzaski pijaków, odgłosy burd i bijatyk. Wędrowiec jeszcze nie wiedział, co go spotka. Nie myślał, że sam jest napiętnowaną częścią ciemności. Nieświadomy późniejszych zdarzeń, wszedł.*** Walka była czymś, co lubił. Odnajdywał się w niej i, co najważniejsze, miał z niej pieniądze. Jako, że z pieniędzmi było krucho, musiał często walczyć.Właśnie szykował się, do kolejnej walki. Patrzył przeciwnikowi prosto, w oczy. Był to zwalisty grubas o świńskich oczkach. Walczący zostali otoczeni gapiami, którzy obstawiali walkę. Dziś było ich dużo. Mężczyzna zdjął lnianą koszulę poplamioną piwem. Nie czekając ruszył w bój. Jego celem było znokautowanie przeciwnika, jak najszybciej.Zaatakował z wyskoku celując kolanem w podbrzusze, jednak grubas zszedł z linii i został tylko draśnięty. Zwalisty trep pochwycił go i zadał silny cios w podbrzusze. Powietrze uchodzi z płuc. Zatacza koło i ląduje na deskach. Zły początek – pomyślał. Oponent podniósł go. Wielka pięść wędruje ku twarzy. Sufit. Żyrandol i ludzie. Nareszcie upadek. Grubas znów podchodzi, dwoma dłońmi podnosi otumanionego mężczyznę za głowę i ściska z całej siły. Wkłada, w to całą wściekłość. Całą siłę. Obolały przeciwnik czuje, jak głowa powoli promieniuje bólem. Odejście jedną nogą w tył i kopniak w krocze. Potężny krzyk przetoczył się po sali. Cios w mostek. Paraliż ciała i promienisty ból. Szybki podbródkowy. Grubas plując ląduje wśród tumanów kurzu. Okrzyki widzów, jedne pokrzepiające, drugi złowieszcze. Mężczyzna zszedł z ringu z nieopisanym uśmiechem na twarzy. Wziął ubranie i wino, po czym udał się do pokoju na górze.*** Rok później Przestrzenne wnętrze gabinetu doktora Cogito trochę zdezorientowało mężczyznę. Było one kwintesencją praktyczności połączonej z wygodą.Biurko z drewna klonowego, sprowadzone ze wschodniego gaju deklowego, prezentowało się wspaniale, stojąc przed oknem. Na lewo od niego stał regał, a na nim opasłe tomiska i pergaminy, pod którymi uginały się półki, momentami trochę trzeszcząc. W kącie pod ścianą ustawiona była wysoka lampa z zielonym abażurem. Podłoga, wykonana z bukowych desek nakryta była egzotycznymi dywanami, ale nie tylko ona, bowiem na ścianach także można było je znaleźć. Na biurku leżał niewielki stos podręczników, natomiast mężczyzna zasiadający za nim wyraźnie studiował kolejny almanach. Gdy tylko gość zamknął drzwi, ten przeniósł wzrok na niego spoglądając nań sponad półksiężycowych okularów. - Garcia, dobrze, że jesteś – powiedział radośnie doktor Cogito. – Wejdź proszę, usiądź sobie. Doktor wstał zza biurka przy powitaniu, trochę kuśtykał, albowiem jedna z jego nóg była o wiele chudsza od drugiej. Jednak Garcia z grzeczności nie zwracał na nią uwagi. Rozpiął płaszcz i powiesił melonik na brązowym wieszaku z drewna, którego wcześniej nie spostrzegł, a także oparł laskę o ścianę. Odsunął krzesło i rozsiadł się na nim wygodnie. - A więc, jakich usług potrzebujesz, doktorze? – Zapytał. - Od razu muszę ci powiedzieć, że to nietypowa robota – mówiąc to zajął miejsce za biurkiem. – Problem leży w mojej duszy. Niedawno uciekła.Zapadła cisza. Garcia kręcił młynka palcami. - Twoja dusza? Jak wygląda? - Och, gdy tylko się dowie, że jej szukasz, sama cię znajdzie, nie potrzebujesz wiedzieć ja wygląda. Zresztą sam nie wiem jak ją opisać – tłumaczył Cogito. – Musisz tylko ją złapać w jakimś ustronnym miejscu. - Przyjacielu, posłuchaj mnie. - Dobrze, panie Garcia… Słucham. - Wiedz zatem, że dla łowcy nagród najważniejsza jest reputacja. To, co o nim gadają, to, że na dźwięk jego imienia największe bandziory popuszczają w portki. To, iż owo imię zachęca rozmaitych panków do otwarcia kiesy – bo wiedzą, że gdy wynajmą właśnie mnie, na pewno dostaną tego, kogo chcą. Możesz tropić i zabijać bardzo skutecznie, ale jeśli nie wie o tym nikt poza tobą, możesz swoją skuteczność tylko o kant rzyci potłuc. Trzeba łapać z fantazją, czasem okrutnie, ale tak, aby o wyczynach łowcy jeszcze przez długie lata opowiadano legendy. I to bardzo ponure legendy. Bo, miarkujesz, bandyta musi wiedzieć o dwóch rzeczach: nieuchronności kary i o tym, iż będzie ona straszliwa. A o tym musi zapewnić go reputacja polującego nań łowcy. Zresztą, taka reputacja ma też inne, dobre strony. W karczmie obsłużą cię dobrze i uczciwie, nie odważą się nawet rozwodnić piwa. Złodziej prędzej sobie ręce odetnie, niż sięgnie po twą własność. Oczywiście, sława wzbudza również zazdrość i samobójcze tendencje u idiotów, chcących sprawdzić łowcę, zmierzyć się z nim, o tak… Wielu ich gryzie ziemię, biednych głupków… Pojmujesz? – Mówiąc to nachylił się do przodu. - Tak – rzekł bezradnie doktor. - Więc myślisz, że jeżeli zacznę się uganiać za duchami to ludzie będą mnie brali poważnie? - Dobrze zapłacę – powiedział zmieszany doktor. - To dobrze, bo mnie zaciekawiłeś – oznajmił Garcia, opadając z szyderczym uśmiechem na krzesło.*** Fajka zatliła się żarzącym płomieniem oświetlając twarz łowcy. Zapałka, małe drewienko, upadła na ziemię tląc się delikatnie. Brutalnie zgaszony przez but płomyk zasyczał. Ruszył wąską uliczką w dół. Jak zwykle przez zaułki. Przez ciemność. Przed nim majaczyła budowana właśnie wieża Eiffla. Było dosyć późno, a miał robotę do wykonania. Nie wiedział, co go czeka, ale wszedł odważnie na teren cmentarza, nad którym rozpościerała się kolorowa łuna ze świec. Nie był, to zaniedbany cmentarz. Grobowce były równo wybudowane i w każdym rzędzie było ich tyle samo. Wszystkie rzędy otaczały zburzoną swego czasu okrągłą kaplicę.Usłyszał śpiew, najpierw delikatny i spokojny, a następnie cichy i przenikliwy, rozlewający po ciele obezwładniającą grozę. Garcia zbliżył się powoli, wyciągając katanę z lakowanej laski. Wszedł do zrujnowanej kaplicy. Ujrzał bladą kobietę przyczajoną pomiędzy gruzami, a przed nią narysowaną na podłodze gwiazdę pięcioramienną. Narysowaną krwią. - A więc to tu się schowałaś? Kobieta nie odpowiedziała, z jej bladych ust nagle eksplodował szaleńczy śmiech, fala dźwięku była tak silna, że rzuciła go na kolana. Małe kropelki krwi zaczęły kapać mu na ręce wsparte na podłodze. To uszy zaczęły krwawić. Podniósł głowę. Był zły. Chwycił oburącz miecz i z całą wściekłością zaszarżował na kobietę. Kolejna fala uniosła go i cisnęła z całą siłą o ścianę, z której obsypał się tynk. Kobieta zbliżyła się nieznacznie do niego. - Niczego nie rozumiesz – wycedziła, a głos jej był słyszalny jak przez mgłę. – Cogito cię oszukał. Chciał wykorzystać twój dar. Mężczyzna skorzystał z chwili nieuwagi i cisnął kamieniem prosto w twarz kobiety. Nim ta się otrząsnęła, był już przy niej i ciął mieczem na skroś. Zjawa uchyliła się przed mieczem i dobyła własnego, leżącego w gruzach. Garcia celował w nogi, był doprawdy mistrzem, jeżeli chodzi o szermierkę, ale nie mógł przełamać jej bloku. W końcu przestał zadawać ciosy. Silnym kopniakiem powalił duszę doktora Cogito i chciał ją dobić, gdy nagle znieruchomiał i nie mógł wykonać żadnego ruchu. Przeszedł obok niego i stanął naprzeciw. Odrzucił głęboki kaptur i pokazał swą twarz. Twarz Cogito, największego nekromanty, jakiego nosiła ziemia. - Przykro mi Garcia, ale musisz zginąć, abym mógł przywołać, Cthulhu i mógł nad nim zapanować. Musisz zginąć, bowiem urodziłeś się pod przychylną gwiazdą i masz piętno. Nie rób takiej miny na pewno je masz. Zapewne, jeżeli nie zauważyłeś go, to jest we włosach.Cogito usunął się poza pentagram i puścił łowcę. Ten z całym impetem uderzył w sam środek gwiazdy. Zanim się podniósł, nekromanta wypowiedział inkantację: Nie jest umarłym ten, który spoczywa wiekami, nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami. Natychmiast nieopisany ból eksplodował w jego wnętrzu. Ból go rozdzierał, przeszywał. Zespalał się z nim. Pogrążony w katatonii nie spostrzegł, jak doktor chwycił miecz i wbił go po sam jelec w jego głowę. Czerwone drobinki trysnęły na rękawy nekromanty. Upadł. Nic nie czuł. Odchodził. Krew spływająca z rany połączyła się z tą tworzącą pentagram. Cogito, wraz ze swą duszą zaprzedaną diabłu, odprawiał jeszcze długo rytuał, mający na celu przywołanie demona. Dusza ma zwyczaj nie odchodzić przed ustaniem bicia serca właściciela. Dusza nie ucieka niepostrzeżenie. Tylko przez nasze uczynki możemy ją uwolnić. Nie można żyć bez niej. Darmo rozpaczać po niej. Dlatego Garcia sięga po pistolet skryty w płaszczu i strzela duszy w głowę. Kobieta upada na ziemię, rozbryzgując karminową posokę. Zrozpaczony Cogito przerywa inkantację i rzuca się za kobietą. Na kolanach ją trzyma. Mówi do niej tkliwie. Myśli o niej dobrze. Umiera w jego ramionach, a jakaś cząstka jego wraz z nią. Łzy, płynące po zakrwawionych policzkach, głośno kapią na ziemię. Słyszy je tylko on. Nikt więcej. Palec na spuście. Ostatni dech łowcy. Strzał rozpaczy, śmiertelny strzał. Kula wędruje boleśnie w kierunku twarzy. Zapłakany patrzy na nią wprost. Wie, że już koniec. Godzi się z losem złym.Barwiąc ścianę na czerwono odchodzi, a wraz z nim demon, którego w sobie dusił. Łowca opada na ziemię w bezruchu. Ostatni dech uleciał. Bezpowrotnie. Ciemność jest szczodra, jest cierpliwa i zawsze zwycięża. Zawsze zwycięża, ponieważ jest wszędzie. Jest w drewnie płonącym w kominku i w kociołku zawieszonym nad ogniem; jest pod twoim fotelem, pod stołem i pod pościelą, która leży na twoim łóżku. Wyjdź w słoneczny dzień, a ciemność będzie ci towarzyszyć, uwiązana do podeszew twoich stóp. Najjaśniejsze światło rzuca najmroczniejszy cień.Wersja 1.5
To moje opowiadanie, które napisałem wczoraj z nudów. Prosiłbym o wasze odczucia po przeczytaniu i ewentualne poprawki Ciemność jest szczodra. Dzień jest złudzeniem. Jej pierwszym darem jest światło: tak jak dni są podkreślane przez noce, które je oddzielają, jak gwiazdy są uwidocznione na tle nieskończonej ciemności, po której krążą, tak mrok przygarnia światło i ukazuje je nam z samego jądra siebie. I w ten sposób każde zwycięstwo światła jest zwycięstwem ciemności. Paryż, Rok 1887 Robiło się coraz ciemniej. Ostry sierp księżyca, wiszący nad miastem, rzucał białą poświatę na pogrążone we śnie domostwa i uliczki. Jednak nie na wszystkie. Przez długą brukowaną uliczkę nieopatrzoną w żadne latarnie, wędrował samotnie mężczyzna. Poruszał się powoli, bez pośpiechu. Ubrany w czarny płaszcz sięgający do kolan i melonik, szedł niewzruszony przed siebie, a końcówka katany skrytej w drewnianej lasce głośno stukała o bruk. Był to widok dość częsty, bowiem mężczyźnie często wspomagali się laskami, które były oznaką elegancji i prezencji. Jednak z rzadsza można było spotkać wędrowca z mieczem w lasce. Z zabójczą kataną, która w mgnieniu oka wyskakiwała z wnętrza laski. Wypastowane buty z wysokimi cholewami miarowo wystukiwały przygnębiający rytm. Mężczyzna wyjął ręce z kieszeni i zapalił fajkę z wyszczerbionym cybuchem. Ogień buchnął, a uwolniony dym powędrował wysoko ponad melonik na głowie. Od czasu do czasu ktoś wyjrzał z zaułka i popatrzył na przechodnia lub chował się przed nim. W niektórych oknach paliło się jeszcze mętne światło, które lekko oświetlało ulicę. Mężczyzna przeszedł na chodnik i zatrzymał się przed przysadzistym budynkiem gospody, z której wrzaski roznosiły się w pobliżu. Wrzaski pijaków, odgłosy burd i bijatyk. Wędrowiec jeszcze nie wiedział, co go spotka. Nie myślał, że sam jest napiętnowaną częścią ciemności. Nieświadomy późniejszych zdarzeń, wszedł.*** Walka była czymś, co lubił. Odnajdywał się w niej i, co najważniejsze, miał z niej pieniądze. Jako, że z pieniędzmi było krucho, musiał często walczyć.Właśnie szykował się, do kolejnej walki. Patrzył przeciwnikowi prosto, w oczy. Był to zwalisty grubas o świńskich oczkach. Walczący zostali otoczeni gapiami, którzy obstawiali walkę. Dziś było ich dużo. Mężczyzna zdjął lnianą koszulę poplamioną piwem. Nie czekając ruszył w bój. Jego celem było znokautowanie przeciwnika, jak najszybciej.Zaatakował z wyskoku celując kolanem w podbrzusze, jednak grubas zszedł z linii i został tylko draśnięty. Zwalisty trep pochwycił go i zadał silny cios w podbrzusze. Powietrze uchodzi z płuc. Zatacza koło i ląduje na deskach. Zły początek – pomyślał. Oponent podniósł go. Wielka pięść wędruje ku twarzy. Sufit. Żyrandol i ludzie. Nareszcie upadek. Grubas znów podchodzi, dwoma dłońmi podnosi otumanionego mężczyznę za głowę i ściska z całej siły. Wkłada, w to całą wściekłość. Całą siłę. Obolały przeciwnik czuje, jak głowa powoli promieniuje bólem. Odejście jedną nogą w tył i kopniak w krocze. Potężny krzyk przetoczył się po sali. Cios w mostek. Paraliż ciała i promienisty ból. Szybki podbródkowy. Grubas plując ląduje wśród tumanów kurzu. Okrzyki widzów, jedne pokrzepiające, drugi złowieszcze. Mężczyzna zszedł z ringu z nieopisanym uśmiechem na twarzy. Wziął ubranie i wino, po czym udał się do pokoju na górze.*** Rok później Przestrzenne wnętrze gabinetu doktora Cogito trochę zdezorientowało mężczyznę. Było one kwintesencją praktyczności połączonej z wygodą.Biurko z drewna klonowego, sprowadzone ze wschodniego gaju deklowego, prezentowało się wspaniale, stojąc przed oknem. Na lewo od niego stał regał, a na nim opasłe tomiska i pergaminy, pod którymi uginały się półki, momentami trochę trzeszcząc. W kącie pod ścianą ustawiona była wysoka lampa z zielonym abażurem. Podłoga, wykonana z bukowych desek nakryta była egzotycznymi dywanami, ale nie tylko ona, bowiem na ścianach także można było je znaleźć. Na biurku leżał niewielki stos podręczników, natomiast mężczyzna zasiadający za nim wyraźnie studiował kolejny almanach. Gdy tylko gość zamknął drzwi, ten przeniósł wzrok na niego spoglądając nań sponad półksiężycowych okularów. - Garcia, dobrze, że jesteś – powiedział radośnie doktor Cogito. – Wejdź proszę, usiądź sobie. Doktor wstał zza biurka przy powitaniu, trochę kuśtykał, albowiem jedna z jego nóg była o wiele chudsza od drugiej. Jednak Garcia z grzeczności nie zwracał na nią uwagi. Rozpiął płaszcz i powiesił melonik na brązowym wieszaku z drewna, którego wcześniej nie spostrzegł, a także oparł laskę o ścianę. Odsunął krzesło i rozsiadł się na nim wygodnie. - A więc, jakich usług potrzebujesz, doktorze? – Zapytał. - Od razu muszę ci powiedzieć, że to nietypowa robota – mówiąc to zajął miejsce za biurkiem. – Problem leży w mojej duszy. Niedawno uciekła.Zapadła cisza. Garcia kręcił młynka palcami. - Twoja dusza? Jak wygląda? - Och, gdy tylko się dowie, że jej szukasz, sama cię znajdzie, nie potrzebujesz wiedzieć ja wygląda. Zresztą sam nie wiem jak ją opisać – tłumaczył Cogito. – Musisz tylko ją złapać w jakimś ustronnym miejscu. - Przyjacielu, posłuchaj mnie. - Dobrze, panie Garcia… Słucham. - Wiedz zatem, że dla łowcy nagród najważniejsza jest reputacja. To, co o nim gadają, to, że na dźwięk jego imienia największe bandziory popuszczają w portki. To, iż owo imię zachęca rozmaitych panków do otwarcia kiesy – bo wiedzą, że gdy wynajmą właśnie mnie, na pewno dostaną tego, kogo chcą. Możesz tropić i zabijać bardzo skutecznie, ale jeśli nie wie o tym nikt poza tobą, możesz swoją skuteczność tylko o kant rzyci potłuc. Trzeba łapać z fantazją, czasem okrutnie, ale tak, aby o wyczynach łowcy jeszcze przez długie lata opowiadano legendy. I to bardzo ponure legendy. Bo, miarkujesz, bandyta musi wiedzieć o dwóch rzeczach: nieuchronności kary i o tym, iż będzie ona straszliwa. A o tym musi zapewnić go reputacja polującego nań łowcy. Zresztą, taka reputacja ma też inne, dobre strony. W karczmie obsłużą cię dobrze i uczciwie, nie odważą się nawet rozwodnić piwa. Złodziej prędzej sobie ręce odetnie, niż sięgnie po twą własność. Oczywiście, sława wzbudza również zazdrość i samobójcze tendencje u idiotów, chcących sprawdzić łowcę, zmierzyć się z nim, o tak… Wielu ich gryzie ziemię, biednych głupków… Pojmujesz? – Mówiąc to nachylił się do przodu. - Tak – rzekł bezradnie doktor. - Więc myślisz, że jeżeli zacznę się uganiać za duchami to ludzie będą mnie brali poważnie? - Dobrze zapłacę – powiedział zmieszany doktor. - To dobrze, bo mnie zaciekawiłeś – oznajmił Garcia, opadając z szyderczym uśmiechem na krzesło.*** Fajka zatliła się żarzącym płomieniem oświetlając twarz łowcy. Zapałka, małe drewienko, upadła na ziemię tląc się delikatnie. Brutalnie zgaszony przez but płomyk zasyczał. Ruszył wąską uliczką w dół. Jak zwykle przez zaułki. Przez ciemność. Przed nim majaczyła budowana właśnie wieża Eiffla. Było dosyć późno, a miał robotę do wykonania. Nie wiedział, co go czeka, ale wszedł odważnie na teren cmentarza, nad którym rozpościerała się kolorowa łuna ze świec. Nie był, to zaniedbany cmentarz. Grobowce były równo wybudowane i w każdym rzędzie było ich tyle samo. Wszystkie rzędy otaczały zburzoną swego czasu okrągłą kaplicę.Usłyszał śpiew, najpierw delikatny i spokojny, a następnie cichy i przenikliwy, rozlewający po ciele obezwładniającą grozę. Garcia zbliżył się powoli, wyciągając katanę z lakowanej laski. Wszedł do zrujnowanej kaplicy. Ujrzał bladą kobietę przyczajoną pomiędzy gruzami, a przed nią narysowaną na podłodze gwiazdę pięcioramienną. Narysowaną krwią. - A więc to tu się schowałaś? Kobieta nie odpowiedziała, z jej bladych ust nagle eksplodował szaleńczy śmiech, fala dźwięku była tak silna, że rzuciła go na kolana. Małe kropelki krwi zaczęły kapać mu na ręce wsparte na podłodze. To uszy zaczęły krwawić. Podniósł głowę. Był zły. Chwycił oburącz miecz i z całą wściekłością zaszarżował na kobietę. Kolejna fala uniosła go i cisnęła z całą siłą o ścianę, z której obsypał się tynk. Kobieta zbliżyła się nieznacznie do niego. - Niczego nie rozumiesz – wycedziła, a głos jej był słyszalny jak przez mgłę. – Cogito cię oszukał. Chciał wykorzystać twój dar. Mężczyzna skorzystał z chwili nieuwagi i cisnął kamieniem prosto w twarz kobiety. Nim ta się otrząsnęła, był już przy niej i ciął mieczem na skroś. Zjawa uchyliła się przed mieczem i dobyła własnego, leżącego w gruzach. Garcia celował w nogi, był doprawdy mistrzem, jeżeli chodzi o szermierkę, ale nie mógł przełamać jej bloku. W końcu przestał zadawać ciosy. Silnym kopniakiem powalił duszę doktora Cogito i chciał ją dobić, gdy nagle znieruchomiał i nie mógł wykonać żadnego ruchu. Przeszedł obok niego i stanął naprzeciw. Odrzucił głęboki kaptur i pokazał swą twarz. Twarz Cogito, największego nekromanty, jakiego nosiła ziemia. - Przykro mi Garcia, ale musisz zginąć, abym mógł przywołać, Cthulhu i mógł nad nim zapanować. Musisz zginąć, bowiem urodziłeś się pod przychylną gwiazdą i masz piętno. Nie rób takiej miny na pewno je masz. Zapewne, jeżeli nie zauważyłeś go, to jest we włosach.Cogito usunął się poza pentagram i puścił łowcę. Ten z całym impetem uderzył w sam środek gwiazdy. Zanim się podniósł, nekromanta wypowiedział inkantację: Nie jest umarłym ten, który spoczywa wiekami, nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami. Natychmiast nieopisany ból eksplodował w jego wnętrzu. Ból go rozdzierał, przeszywał. Zespalał się z nim. Pogrążony w katatonii nie spostrzegł, jak doktor chwycił miecz i wbił go po sam jelec w jego głowę. Czerwone drobinki trysnęły na rękawy nekromanty. Upadł. Nic nie czuł. Odchodził. Krew spływająca z rany połączyła się z tą tworzącą pentagram. Cogito, wraz ze swą duszą zaprzedaną diabłu, odprawiał jeszcze długo rytuał, mający na celu przywołanie demona. Dusza ma zwyczaj nie odchodzić przed ustaniem bicia serca właściciela. Dusza nie ucieka niepostrzeżenie. Tylko przez nasze uczynki możemy ją uwolnić. Nie można żyć bez niej. Darmo rozpaczać po niej. Dlatego Garcia sięga po pistolet skryty w płaszczu i strzela duszy w głowę. Kobieta upada na ziemię, rozbryzgując karminową posokę. Zrozpaczony Cogito przerywa inkantację i rzuca się za kobietą. Na kolanach ją trzyma. Mówi do niej tkliwie. Myśli o niej dobrze. Umiera w jego ramionach, a jakaś cząstka jego wraz z nią. Łzy, płynące po zakrwawionych policzkach, głośno kapią na ziemię. Słyszy je tylko on. Nikt więcej. Palec na spuście. Ostatni dech łowcy. Strzał rozpaczy, śmiertelny strzał. Kula wędruje boleśnie w kierunku twarzy. Zapłakany patrzy na nią wprost. Wie, że już koniec. Godzi się z losem złym.Barwiąc ścianę na czerwono odchodzi, a wraz z nim demon, którego w sobie dusił. Łowca opada na ziemię w bezruchu. Ostatni dech uleciał. Bezpowrotnie. Ciemność jest szczodra, jest cierpliwa i zawsze zwycięża. Zawsze zwycięża, ponieważ jest wszędzie. Jest w drewnie płonącym w kominku i w kociołku zawieszonym nad ogniem; jest pod twoim fotelem, pod stołem i pod pościelą, która leży na twoim łóżku. Wyjdź w słoneczny dzień, a ciemność będzie ci towarzyszyć, uwiązana do podeszew twoich stóp. Najjaśniejsze światło rzuca najmroczniejszy cień.Wersja 1.5