Jakby to nieofensywnie powiedzieć... Dostrzegam pewną niekonsystencję zachowania instytucji macierzystej (tacierzystej?) księży z zachowaniami innych instytucji, które zatrudniają ludzi, którzy okazują się pedofilami.
Może prościej. Czy wśród księży jest więcej pedofilów, niż wśród, dajmy na to, nauczycieli, zastępowych (harcerstwo), instruktorów pływania? Nie i nigdzie czegoś podobnego nie twierdziłem. Faktem jednak jest, iż ze wszystkich powyższych grup społecznych to w przypadku ujawnienia przestępstwa pedofilii tylko jedna organizacja chroni swoich funkcjonariuszy przed prawem i wiktymizuje ofiary. Tą instytucją jest kuria. I nastawienie wysoko postawionych hierarchów. W głowie mi się nie mieści, jak ktoś może oskarżać dziecko o "uwiedzenie" dorosłego i taki pogląd jestem w stanie tylko i wyłącznie wyśmiać. Co też czynię powyżej.
Kościół przerażony, że nawet polskie, wysoce klerofilne społeczeństwo, zaczyna dostrzegać jego pedofilną stronę, rozpoczął tyleż histeryczną, co bełkotliwą kampanię zwalania odpowiedzialności i retoryki
„a u was bijom Murzynów” (prym w tym, obok Michalika, wiedzie Radio Maryja jawnie broniące księdza od wkładania palców do odbytu ministrantów, oraz ksiądz Oko, który wie, że Diabeł jest gejem i wszyscy geje to jego zboczeni słudzy).
Tymczasem my, to jest krytycy Kościoła, też łatwo możemy wpaść w pułapkę. Choć większość rzeczy jakie mówi Kościół to albo kłamstwa, albo niegodziwości, albo jedno i drugie jednocześnie, przecież porwane kościelne myśli zawierają od czasu do czasu prawdę. Jedną z tych prawd jest popiskiwanie, że w innych grupach, takich jak nauczyciele, odsetek pedofilów wcale nie jest istotnie mniejszy, ergo, Kościół nie jest wylęgarnią pedofilów.
Prawda ta ważna jest z przyczyn istotniejszych niż dobre samopoczucie kościelnych politruków zaszokowanych „atakami” na ich instytucję. Chodzi o to, że łatwo od uproszczenia „Kościół to wylęgarnia pedofilów”, zaś „zakrystie to burdele z nieletnimi” przejść do zupełnie fałszywego „trzymaj dzieci z dala od klech a będą bezpieczne”.
Nie będą. Większość molestowań zdarza się w domu i/lub ze strony bliskich krewnych. Jeśli w sprawiedliwym ferworze uprościmy rzeczywistość do pedofil=ksiądz, zaczniemy ignorować główne źródło zagrożenia dla nieletnich.
Kościół zdaje sobie sprawę, że jest to uproszczenie i dlatego tak desperacko gra kartą „przyczyn”. Usilne udowadnianie, że przyczyny pedofilii nie mają źródeł w specyfice Kościoła jest nie tylko trywialną strategią zaprzeczenia. Jest także odwracaniem uwagi od rzeczywistego kościelnego problemu pedofilii. Od jej instytucjonalnej ochrony.
Głównym problemem kościoła nie jest, że wśród księży jest jakoś istotnie więcej pedofilów (albo, że celibat zwiększa szansę pedofilii – nie jestem specjalistą, ale wydaje mi się, że z seksuologicznego punktu widzenia taka parafilia rozwija się zazwyczaj nim ktokolwiek podda się seminaryjnemu szkoleniu oraz, nominalnie przynajmniej, wyrzeknie „normalnego” życia seksualnego). Problemem jest, że przez dziesiątki lat zarówno praktyka, jak i kościelne prawo było tak konstruowane, by w ramach ochrony dobrego imienia Kościoła uciszać ofiary, oraz, celem minimalizacji ryzyka skandalu, przenosić seksualnych drapieżników z parafii do parafii, gdzie nowe ofiary wydane były na ich pastwę.
Ale nawet to jest bardziej skomplikowane. Po pierwsze, wykorzystywanie instytucjonalnych struktur celem ochrony seksualnych przestępców pracujących w ramach funkcjonowania danych struktur nie jest wcale specyficzne dla Kościoła Katolickiego. Być może jego macki sięgają dalej, ostatecznie jest to instytucja o międzynarodowym zasięgu, do tego jawnie moralnie korumpująca i podporządkowująca swoim życzeniom polityków w wielu krajach (na przykład Polsce właśnie), ale sam fakt, że dana instytucja stara się wyciszać skandale mogące wpływać na jej reputację także jest, niestety, normalny i dla Kościoła niespecyficzny.
Tak więc, choć prawdą jest, że oskarżenia związane z instytucjonalną ochroną są słuszne, nawet one nie stanowią o specyfice kościelnej relacji do przestępstw seksualnych wobec nieletnich. Ogrom kościelnego nadużycia staje się dopiero widoczny, gdy spojrzymy na wszystko w kontekście cywilizacyjnego funkcjonowania Kościoła.
Otóż Kościół istnieje teoretycznie w warunkach demokratycznych. Kościelni propagandyści do znudzenia powtarzają jak cenią, szanują wolność i demokrację. Zarazem co rusz podkreślają, że ludzka wolność, w tym demokratycznie stanowione prawo, nie może występować przeciwko naturze i Bogu. To dlatego feminizmy, małżeństwa gejowskie, gender, komórki macierzyste, zapłodnienie in vitro, wszystko to to obiektywne zło, któremu należy się stanowczo sprzeciwiać, któremu nie można dać akceptacji, nawet, gdyby miały demokratyczną legitymację.
Jednocześnie instytucjonalnie chronione gwałcenie dzieci jest, cóż, rzeczą brzydką, ale przecie normalną, zdarzająca się w szkołach, harcerstwie etc. Nothing to see, move along zdają się mówić kościelni piaryści.
Chodzi o hipokryzję standardów: my, to jest ogół społeczeństwa mamy zaakceptować, że Kościół jest tylko ludzką instytucją, gdy idzie o gwałcenie nieletnich, i nie mieć szczególnych pretensji do kościelnych „namiętności”, ale jak nam wyjaśnił Pieronek, gdy idzie o poważne rzeczy, jak na przykład grozę konsensualnego związku dwóch lesbijek, wtedy po prostu musimy zawierzyć Kościołowi, że dzieje się obiektywne zło na miarę Holocaustu i nawet gdyby demokracja mówiła „tak”, dobrzy ludzie, za Kościołem powinni powtórzyć gromkie „nie!”. I nie ma już ludzkiej instytucji, pojawia się nieomylny szafarz boskich prawd.
Jeśli Kościół chce być w kwestii pedofilii i swoich praktyk co do walki z nią traktowany "sprawiedliwie", może i czas, by i on zaczął sprawiedliwie traktować społeczeństwa, w obrębie których funkcjonuje, i przestał rościć sobie kompetencje do nieomylnego rozsądzania, co dobre a co złe.
źródełko