Ok. Pierwszy epizod "telltejlowego" GoT mam za sobą.
Dla fanów serialu to jest gratka. I zdaje się, że tylko dla nich, bo ktoś kto nie jest w temacie będzie miał problem by część rzeczy ogarnąć.
Podczas rozgrywki oddaje się nam stery nad kilkoma postaciami, co przystaje bardzo mocno zarówno do książkowej, jak i serialowej formuły.
Rzeczone postaci ciężko opisać bez zdradzenia kontekstu, w jakim występują w fabule - choć i tak postaram się mniej więcej naświetlić co i jak. Wcielamy się kolejno w Gareda Tuttle - giermka Gregora Forrestera - głowy rodu. Chłopak o skromnym rodowodzie, którego charakter będziemy mogli mniej lub bardziej określić sami. Sprawia jednak wrażenie młodzieńca nieco naiwnego, może kąpanego w gorącej wodzie, ale na pewno odważnego i w gruncie rzeczy poczciwego, chciałby się wybić.
Ethana Forrestera - syn Gregora, jego też scharakteryzujemy sami, przypada mu w grze trudna rola, w której ciężko będzie mu się odnaleźć przez wiek i brak doświadczenia.
I w końcu jego siostrę Mirę Forrester, służkę Margery Tyrell próbującą odnaleźć się w zawiłościach intryg rządzących Królewską Przystanią.
Brzmi to wszystko choć trochę znajomo?
TTG czerpie garściami z pierwowzoru jeżeli chodzi o kreację postaci. I tak jak Clementine z The Walking Dead w swoich przygodach, nabieraniu charakteru i siły potrzebnej by przetrwać przypominała bardzo komiksowego Carla, tak rodzina Forresterów od razu po poznaniu przywodzi na myśl familię Starków. Czy to dobrze? Nie jestem przekonany.
O dziwo najmocniejszym punktem pierwszego odcinka są fragmenty z Królewskiej Przystani. Głównie dlatego, że dają odczuć na własnej skórze jak brak wiedzy, doświadczenia i sprytu sprawić może, że czujemy się zagubieni i w stałym niebezpieczeństwie - niczym ryba wśród rekinów. Każdy, kto miał styczność z książkami czy serialem odczuwał będzie paranoiczny wręcz strach przed zaufaniem komukolwiek. Żaden z wyborów nie wydaje się słuszny, żadna z odpowiedzi prawidłowa. Błądzimy po omacku i za oddanie tego wrażenia należy się Telltale medal.
Nie brakuje też momentów, przez które mamy opad szczeny. Nagłe zwroty akcji w duchu oryginału występują i to też jest duży plus. Innymi słowy fani poczują się jak w domu - chociaż znów wkracza tutaj mechanika gier od TTG, gdzie liczy się wrażenie swobody wyborów i pociągnięcia historii w różnych kierunkach. To wrażenie udaje się stworzyć, ale jakiekolwiek zastanawianie się czy przez podjęte decyzje dało się inaczej rozegrać pewne elementy mija się z celem.
Klimatem i ciężarem decyzji Gra o Tron przypomina mocno The Walking Dead. Napotykane przez nas postaci mają swój interes we wszystkim, do czego nas namawiają i zazwyczaj są to interesy cechujące się biegunowością. A pośrodku, jakże by inaczej, jesteśmy my. Wybierz A, lub B, trzeciej opcji brak mimo że prawdopodobnie była by bardziej rozsądna niż proponowane rozwiązania - przeszkadzało mi to odrobinę, chociaż w moim przypadku to być może jest zmęczenie materiału.
Reasumując - powtórzę się. Fani serialu i książek poczują się jak u siebie.