Marvel Cinematic Universe

+

Marvel Cinematic Universe

  • Team Captain America

    Votes: 17 32.7%
  • Team Iron Man

    Votes: 31 59.6%
  • Team Darryl

    Votes: 4 7.7%

  • Total voters
    52
Szincza wszędzie mnie dziś wyprzedza ;/

Chciałam na świeżo napisać, że jestem po WandaVision (nadrabiam całe D+) - i dopiero teraz mogę ocenić, na ile niefajny jest zabieg twórców, którzy wypuścili kinowego Strange’a, jednocześnie ograniczając dostęp do serialowego MCU na swojej świętej platformie.
Na ile niefajny? Na bardzo.
Odbiór fabuły filmu byłby u mnie całkiem inny. Wspomniany serial wszystko ustawia. No jak tak można.

Serial, nawiasem mówiąc, bardzo dobry w swej konwencji, spójny i zaskakująco zaskakujący. Może nie wszystkie twisty były z gatunku „And I am Iron Man”, ale mnie wystarczyło, żeby mieć frajdę „all along” ;)
 
Serial, nawiasem mówiąc, bardzo dobry w swej konwencji, spójny i zaskakująco zaskakujący. Może nie wszystkie twisty były z gatunku „And I am Iron Man”, ale mnie wystarczyło, żeby mieć frajdę „all along”
Jak dla mnie największe rozczarowanie po którym niemal skreśliłem seriale MCU. Niemal, skreśliłem je dopiero po Hawkeyu. Przez kilka odcinków mamy bawienie się formą starych telewizyjnych seriali by dostać na finała cgi rozwalankę w najgorszym tego słowa znaczeniu jeśli chodzi o MCU.
Okropna Agatha, nie wiem kto ją tutaj prosił, okropny Quicksilver, nie wiem po co tu jest, chyba żeby wodzić za nos fanów foxowych X-menów. Na dodatek pod koniec wszyscy zapomnieli o istnieniu białego Visiona.
Ogólnie już po tym było widać, że Disney nie ma zamiaru dostarczać dobrych tytułów, tylko zapowiedzi przyszłych produktów które się kiedyś ukażą, aby widz dalej opłacał abonament, w dodatku napisane bardziej jak dłuższe filmy niż seriale (Feigiego chyba by szlag trafił jakby dał pełne 20 lub 10 odcinków na sezon) z okropnym cgi, bo firmy produkujące je mają za mało czasu, za dużo projektów by je dopracować.
Sorry, nie obchodzi mnie Kang od Lokiego, który ma być niby nowym Thanosem, nie obchodzi mnie Echo z Hawkeye'a,
nie obchodzi mnie Agatha, ani She-Hulk, Moon Knight czy Miss Marvel, wszystkie te projekty już zapowiadają się jak wydmuszki przy prawdziwych produkcjach serialowych jak The Boys. Ba, nawet zapowiadana filmowe projekty nie zapowiadają się zachęcająco.
Ciężko nie oprzeć mi się wrażeniu, że w MCU już nigdy nie powstanie nic godnego uwagi. Aż nie chcę się wierzyć że w tej chwili bardziej jestem ciekaw tego co WB robi z DC, bo przez to że starają się robić na zasadzie: "A walić to, może to akurat zadziała" wychodzą im ciekawe rzeczy, choćby Joker czy The Batman.
 
Szincza wszędzie mnie dziś wyprzedza ;/

Chciałam na świeżo napisać, że jestem po WandaVision (nadrabiam całe D+) - i dopiero teraz mogę ocenić, na ile niefajny jest zabieg twórców, którzy wypuścili kinowego Strange’a, jednocześnie ograniczając dostęp do serialowego MCU na swojej świętej platformie.
Na ile niefajny? Na bardzo.
Odbiór fabuły filmu byłby u mnie całkiem inny. Wspomniany serial wszystko ustawia. No jak tak można.

Cóż, Polska jako rynek zbytu się nie liczy dla wielkich wytwórni. Trzeba było wypłynąć na szerokie wody, wciągając na masz czarną banderę, by mieć możliwość oglądania wychodzących pozycji w miarę na bieżąco, i by filmy wychodzące w między czasie miały też lepszy odbiór.
Gdy wytwórnie nie szanują konsumentów, to nie powinny się dziwić, gdy i konsumenci również nie będą okazywali im szacunku.
 
Chciałam na świeżo napisać, że jestem po WandaVision (nadrabiam całe D+) - i dopiero teraz mogę ocenić, na ile niefajny jest zabieg twórców, którzy wypuścili kinowego Strange’a, jednocześnie ograniczając dostęp do serialowego MCU na swojej świętej platformie.
Na ile niefajny? Na bardzo.
Niezgodę w kontekście braku dostępności ekskluzywnej dla serialu platformy przed premierą filmu rozumiem i popieram.
A to, że serial się łączy z filmem już jest dla mnie spoko.

Serial, nawiasem mówiąc, bardzo dobry w swej konwencji, spójny i zaskakująco zaskakujący. Może nie wszystkie twisty były z gatunku „And I am Iron Man”, ale mnie wystarczyło, żeby mieć frajdę „all along” ;)
Zgadzam się.
W sumie z trzech pierwszych zapowiedzianych seriali - Falcon and The Winter Soldier, Loki i Wanda - to właśnie na Skarletkę czekałem najbardziej. Konwencja była ultra ciekawa, choć moim zdaniem troszeczkę niewykorzystana, ale konkluzja serialu (wyłączywszy rozbuchaną CGI epickość będącą zmorą zamykających aktów prawie wszystkich produkcji z MCU) świetna i wzruszająca.
Do tego mieliśmy fajny dodatek do świata w postaci Agaty, która nie bez powodu dostanie swój serial.

Super też, że Feige nie boi się stawiać na oryginalne pomysły i rozszerzać tego uniwersum w różnorodnych konwencjach - czy to przyziemnej, jak Hawkeye, całkowicie odjechanej, jak Loki i Wanda, oryginalnej i nie wyeksploatowanej tak mocno w popkulturze, jak Moon Knight.
Teraz na bieżąco oglądam Ms. Marvel i serial jest wizualnie cudowny - ma świetne zabiegi reżyserskie i edytorskie, sama historia to takie "coming of age", ale umiejscowienie w obcej kulturze i aspekt audiowizualny nadaje temu dużo unikalnej tożsamości.

Generalnie każdy z dotychczas wydanych seriali ma coś fajnego do zaoferowania i wprowadza w szerszej skali plejadę interesujących postaci. Do tego odwrotnie do poprzednich faz, to wszystko rozchodzi się w różnych kierunkach, zamiast zmierzać do ultra starcia z jednym złolem, co z jednej strony może być lekko frustrujące - czemu dałem wyraz po seansie MOM - a z drugiej jest ekscytujące, bo tak naprawdę nie mamy pojęcia, dokąd w tej chwili zmierza uniwersum.

A już za nieco ponad dwa tygodnie Thor, następna w kolejności Wakanda - która też jest zupełną niewiadomą po śmierci Chadwicka, a na początku przyszłego roku Quantummania i kolejny występ Kanga.
Jest na co czekać! Że o GotG3, Bladzie, czy Fantastycznej Czwórce nie wspomnę.
 
Przypominam, że nowy Strange już na Disney+ ...
I kiedy na to wszystko znaleźć czas?
Obecnie cierpię z powodu klęski urodzaju :( Przygodę z Disney+ zacząłem od Mandaloriana. Patrząc w stronę Marvela to cała IV faza stoi jeszcze nie ruszona. Nie wiem kiedy się w nią zagłębię bo pozostali również kuszą swoimi produkcjami (Green Night, za moment Ostatni Pojedynek i jeszcze nowe odcinki Stranger Things). Jak żyć? ;)
 
Nowy Thor.

Czy Taika dowiózł? Trochę tak, trochę nie. Film przyjemnie się ogląda, ale sukcesu Ragnaroka moim zdaniem nie powtarza. Jest to trochę wina, na tym etapie, powtarzalnej już formuły - nie w niej per se leży problem, tylko w tym że to drugi film w konwencji Waititiego i nie ma już tej samej świeżości i oryginalności, którą miał pierwszy. Dodatkowo pojawia się tu znów bardzo skrótowe, uzasadniane „bo tak” scenarzystów, naginanie zasad wcześniej już ustawionych w obrębie nawet nie samego uniwersum, co nawet Thorów nowozelandzkiego reżysera.
Teleportacja bez bifrostu?
Z humorem w tym filmie bywa różnie, niektóre żarty siadają, niektóre używane są zbyt często.
Co do hucznych zapowiedzi dotyczących Gorra i tego, że jest ponoć najlepszym villanem MCU - no nie jest, przynajmniej nie dla mnie. Na pewno jest świetnie zagrany, widać tu trochę inspiracji Ledgerowskim Jokerem, ale ostatecznie jest go trochę za mało i ta jego historia jest zbyt kontekstowa, brakuje jej głębi. Do Thanosa sporo brakuje.
Co jest z kolei dobrze wyeksponowane, to chemia między aktorami. Widać, że zabawa na planie była przednia - na czym najbardziej skorzystał romans Jane i Thora, bo w pierwszych dwóch częściach chemii między tą dwójką próżno było szukać.
Sama Jane i jej moce też na ekranie działały świetnie i chętnie zobaczyłbym ją jeszcze jako Mighy Thor.
No i cameo Strażników świetnie wyreżyserowane, czuć w tym wszystkim rękę Gunna i już nie mogę się doczekać trzeciego filmu z nimi.
Resztę, trochę chaotycznie. na wszelki wypadek wrzucam w spoiler.
Podobały mi się też motywy z dzieciakami, wliczając w to syna Heimdalla, czasowe przekazanie im mocy, czy "bajka na dobranoc" w wykonaniu Gorra.

Nie wiem, jakie znaczenie dla uniwersum ma Valhalla i Jane w tym miejscu, ale mam mieszane uczucia.

Cameo Herkulesa trochę zmarnowane, to mógł być według plotek Henry Cavill, a nie jakiś random.

No i końcowy twist z przybranym dzieckiem Odinsona - z jednej strony mi się to podoba, z drugiej nie jestem przekonany.
Podoba mi się, bo wiem że w komiksach Thor miał córki i dodanie ojcostwa do przygód bohatera fajnie mogłoby na ekranie zagrać.
Nie jestem przekonany, bo ten wątek jest strasznie siermiężnie w filmie pokazany. A nawet inaczej, on nie jest pokazany, tylko wyłącznie wypowiedziany i po prostu nie jest przekonujący. Ta młoda to jest zresztą córka Hemmswortha i gra bardzo tak sobie. A w HW zdolnych dziecięcych aktorów przecież nie brakuje, co sugeruje mi, że albo szybko ją postarzą, albo ten wątek nie będzie tak istotny, jak się z pozoru wydaje.

Zobaczymy.
Podsumowując, oceniam film jako średnio-dobry. Jest trochę fajnych wątków, ale skrótowo przedstawionych, jest humor, który jednak nie zawsze siada. Muzyka i aspekt wizualny można chyba obiektywnie pochwalić. Brak tu większego wpływu na uniwersum, ale w przeciwieństwie do MOM, tutaj to akurat nie przeszkadza.
Dobrze, że po seansie Strange'a mocno stonowałem oczekiwania, bo byłbym rozczarowany. A tak nawet dobrze się w kinie bawiłem, nawet mimo braku efektu "wow".
 
https://www.filmweb.pl/news/Box+Office+USA:+"Ant-Man+3"+z+największym+spadkiem+w+historii+Marvela-149743

Po mocnym otwarciu, nowy Ant-Man gwałtownie zahamował i ma rekordowy spadek w drugim weekendzie w MCU. Obecny box office to $363,614,584 (https://www.boxofficemojo.com/title/tt10954600/). Ciekaw jestem ostatecznego wyniku, bo to film, który krytycy generalnie zjechali (RottenTomatoes - 48%, Metacritic - 48/100), natomiast "zwykli" widzowie oceniają różnie, przy czym ogólnie można uznać, że tak średnio.

Memy jednak zabawne :D.

0f2.png
ant-man-and-the-wasp-quanutmania-memes-name-funny.jpg
ant-man-and-the-wasp-quanutmania-memes-the-office.jpeg
 
Jestem po trzecich Strażnikach.
Wciąż zbieram myśli i nie udało mi się ich dobrze poukładać, więc poniższy post może być trochę chaotyczny.

Słowem wstępu - Strażnicy Galaktyki to dla mnie "najważniejsza" franczyza MCU. Pierwsza część serii należy do moich tak zwanych comfort movies, do których mogę wracać dziesiątki razy, i które zawsze podniosą mnie na duchu, kiedy jest ciężko. W trochę mniejszej części dotyczy to kontynuacji, ale ta i tak jest filmem, który uwielbiam.
Obydwie produkcje nie są oczywiście odporne na zarzuty i można tutaj mnożyć typowe dla Marvela bolączki związane z ciągiem logicznym przedstawianych wydarzeń, skrótami fabularnymi czy nie zawsze siadającymi żartami - ale szczerze, niezbyt mnie one w tym przypadku obchodzą. Potrafię obiektywnie przyznać, że to nie są żadne arcydzieła i jednocześnie subiektywnie trzymać te filmy blisko serca i wracać do nich ze szczerą radością, bo uważam je za coś o wiele więcej, niż typowo marvelowe wyrobnictwo.
James Gunn wykreował świat, do którego kocham wracać. Emocjonalny związek z tą marką polega na tym samym, o czym mówi się w kontekście Harry'ego Pottera, Star Wars, czy Władcy Pierścieni - te fikcyjne światy stają się dla odbiorców miejscem znajomym i ciepłym, jak domowe ognisko.

Domknięcie trylogii było zatem filmem, który był najbardziej przeze mnie oczekiwany i nie obyło się przy tym bez negatywnych emocji, obaw i żalu, kiedy zwolniono Gunna. Tym bardziej katartyczne było w końcu doczekanie premiery filmu po jego powrocie - zwłaszcza, że po prostu warto było czekać.

Trzeci Strażnicy to znakomicie wyważona sinusoida tragicznych, przejmująco smutnych i dotkliwych wątków ze znajomym dla serii humorem, lekkością i duszą. Jest tutaj duża stawka, jest poczucie takiej finalności, końca przygody - które wciskają w fotel do ostatnich scen.

Rocket jest moją ulubioną postacią z całego MCU i to jego dramatyczna przeszłość, której ślady są obecne w poprzednich filmach w postaci rozmyślnie rozrzuconych okruszków, jest zawiązaniem dla pozostałych wątków fabuły.
Koncentrujące się na niej retrospekcje to najcięższa do przebrnięcia część opowieści i praktycznie każdy flashback był jak mocny cios w brzuch. Zdecydowanie nie jest to lekki film dla miłośników zwierząt. Prawie że makabryczne i wynaturzone formy antropomorfizowanych futrzaków od początku podszywają doświadczenie seansu niepokojem i smutkiem. Nie pomaga w tym wszystkim fakt, że ponad połowę "teraźniejszej" części filmu biedny Szop spędza na skraju śmierci.
Plusem może być tu fakt, że tym mocniej przy tym wszystkim wybrzmiał złoczyńca. Chyba nikogo nie da się tak nienawidzić, jak kogoś kto znęca się nad słabszymi stworzeniami.

Na szczęście zbierająca się (moralnie) w kupę celem ocalenia Rocketa rodzina Strażników rozgrzewa serce praktycznie od samego początku.
Jak zwykle u Gunna, pełna małych niuansów jest dynamika między bohaterami. Mimo ciągle im towarzyszących i czasami idiotycznych sprzeczek w wielu miejscach widać, jak bardzo im na sobie zależy, jak daleką drogę przeszli i jak wiele są gotowi dla siebie nawzajem poświęcić.
Wyraźnie zaznaczone jest, że ich zarzuty względem siebie są w pewnym sensie projekcją ich własnych niepewności i wad, które utrudniają im akceptacje samych siebie - i w dużej mierze o tym również jest ten film. O nauczeniu się, jak ruszyć naprzód, jak sobie wybaczyć, jak siebie samego zaakceptować. I w tym kontekście każda z postaci dostaje stosowne i bardzo satysfakcjonujące domknięcie.
Drax uświadamia sobie, że nie jest Niszczycielem, tylko Opiekunem. Nebula akceptująca swoją wrażliwość i wartość jako osoby, a nie tylko broni stworzonej przez Thanosa. Mantis, nabierająca pewności siebie i gotowości, by podążać za własnym instynktem i pragnieniami. Peter, przestający się obwiniać o rzeczy, nad którymi nie miał kontroli i przestający uciekać.
Nawet Gamora, ktora nie jest "naszą" Gamorą, ma w tym filmie świetny wątek i jego rozwiązanie. Z jednej strony jest to ta sama bohaterka, o tym samym kompasie moralnym, z takimi samymi marzeniami i potrzebami - z drugiej wiąże ją zupełnie inny bagaż doświadczeń. Serce ma po właściwej stronie i dlatego, mimo początkowej niechęci, ciągnie ją do Strażników - ale ona swój "dom" zdążyła już znaleźć gdzie indziej.
No i Rocket, który odzyskuje tożsamość i kontrolę nad własną historią, ratując przy tym tych, którzy nie mogli uratować się sami i uosabiając miano Strażnika Galaktyki.

Technicznie film jest fenomenalny. Efekty, ujęcia, reżyseria scen akcji - wszystko stoi na bardzo wysokim poziomie i funkcjonuje jakby poza głośnymi ostatnio zarzutami względem pozostałych produkcji z uniwersum.
Scena walki w korytarzu to jest taki sztos, że musiałem zbierać szczękę z podłogi. Wiadomo, że jestem stronniczy, ale starając się patrzeć na nią obiektywnie nie wiem, czy widziałem w MCU potyczkę z lepszą choreografią, z tak dobrym zaznaczeniem stylów walki i zdolności bohaterów. Nasuwają mi się oczywiste porównania, jak wszyscy Avengersi, czy scena w autobusie w Shang-Chi, ale niezależnie od obecnych rankingów, GotG3 wskakuje w tej kategorii do topki. Rozprawienie się z High Evolutionary też było mega satysfakcjonujące.

Wszystko to dzieje się jak zwykle w akompaniamencie świetnej muzyki. Począwszy od akustycznego "Creep", przez Beastie Boys, Mowgli's, Raibow, Spacehog i w końcu - Florence and the Machine. Każdy z kawałków świetnie komplementuje to, co dzieje się na ekranie. Od obejrzenia katuję playlistę. Tutaj Gunn nigdy nie chybia.

Mam dwa małe nitpicki, które w sumie nie są realnymi problemami tego filmu.
Pierwszy - Udział Adama Warlocka w całości jest mocno kontekstowy. Postać ma potencjał, ale tutaj było jej bardzo niewiele i jej rola ograniczyła się do funkcji, którą mógł pełnić trochę mocniejszy pomagier głównego złego. Z jednej strony dobrze, że nie przyćmił w żaden sposób głównej obsady, z drugiej zaś wydaje mi się, że znakomicie "odbił" by się od każdego z bohaterów ze swoim bagażem.
Drugi - jak na film, gdzie postacią wiodącą ma być Rocket, jest go tu zaskakująco mało - w sensie takiego Rocketa, jakiego znamy z poprzednich części. Ponad połowę filmu spędza on w śpiączce, co przywodzi trochę na myśl motyw z sitcomów, gdzie jeden z aktorów miał na dany odcinek problemy z konfliktującym harmonogramem pracy i scenarzyści musieli jakoś uzasadnić jego nieobecność. Zdaje sobie sprawę, że bez tego de facto nie było by filmu w takim kształcie, jak obecnie - ale gdybym miał wybór, to przywrócił bym go do akcji trochę wcześniej i dał mu troszeczkę bardziej pro-aktywną rolę przy mierzeniu się z planami High Evolutionary.

Honorowe wzmianki:
- Tulenie Gamory przez Ravagersów w finale.
- Tulenie Rocketa przez Quilla i Groota.
- Płacz z ulgi u Nebuli po dowiedzeniu się, że z Rocketem wszystko ok.
- Uśmiechająca się Nebula.
- Face-off.
- Quill i Groot jako action buddies.
- "Open the fucking door".
- Każdy eye-roll Gamory.
- "I love you, guys".
- "Metafora".
- Nathan Fillion.
- Peter planujący w wykalkulowany sposób i wiedzący co robić i jak dowodzić.
- Drax kopiący dupy.
- Mantis. Po prostu.

Podsumowując, dla mnie to był "ekspirjens". Wróciłem do uwielbianych postaci i dostałem godny, emocjonalny, rezonujący ze mną koniec trylogii. Pośmiałem się, popłakałem, powzruszałem, podjarałem. Już wiem, że będę do całości często wracał. Ba, w poniedziałek idę na drugi seans.
O wielu rzeczach pewnie zapomniałem i nie wspomniałem, ale najwyżej później się dopisze.
:giveup:
 

Yngh

Forum veteran
Nie widziałem tego filmu póki co i nie przepadam za poprzednimi, ale wrzucam tutaj posta by nie było, że sami moderatorzy będą pisać pod rząd. Przecież akurat Marvel moderacji nie płaci.
 
Ja zdecydowanie nie jestem fanem marvelowskiego tasiemca, ale pierwszą część Strażników lubię sobie czasami obejrzeć. Może nie tak często jak Szincza, ale ze trzy czy cztery razy do tego filmu wróciłem, a to jest o trzy, cztery powtórzenia więcej niż każdego innego z tej serii.
 
Byłem wczoraj w kinie na GotG volume 3 i przyznam, że szedłem z obawami. Sądziłem że Disney zostawi Gunna w spokoju i pozwoli mu zrobić ten film jak zechce i nie będzie się wtrącać, ale biorąc pod uwagę jaką cienizną okazały się wszystkie filmy i seriale MCU od Endgame (Poza może No Way Home) bałem się że Strażnicy też padną tego ofiarą.

I kurde jakie to było miłe zaskoczenie że wręcz przeciwnie. Jakość godna trzeciej fazy, jakby żadnych Love and Thunder, Lokich, WandaVision, MoonKnightów nie było.

Mówiąc krótko, Gunn jak zwykle dowiózł, humor działał gdzie miał działać, smutne i poważne momenty były smutne i poważne jak powinny, akcja, scenografia, efekty, wszystko najwyższej jakości, na spokojnie ten film trafiłby do 10 najlepszych filmów Marvela. W kinie byłem z kuzynem i siostrą, i tylko ona wyszła niezadowolona, ale czemu to o tym za chwilę.

Jedyne co wyraźnie mi nie zagrało, to to że pod koniec trzeciego aktu film zaczął się wyraźnie dłużyć i było parę mankamentów fabularnych, ale to nie było nic, co by naprawdę przeszkodziło z rozrywki jaką Strażnicy dostarczyli.
No i generalnie podpisuję się pod wszystkim co wyżej napisał Szincza.

Myślałem tylko, że z racji że to koniec tej trylogii, to sądziłem że przynajmniej jeden z guardiansów zginie, Rocket był tu niemal pewniakiem, potem też Quill. Gunn widać nie chciał gorzkiego zakończenia, i trochę szkoda. Swoją drogą wątek Quilla fajnie został zakończony, pamiętam że już jedynka miała kończyć się sceną po napisach jak jego dziadek po dziś dzień czeka aż wróci potem jak został porwany przez Yondu. Myślałem że ten dziadek już umarł, ale widać, Quillowi udało się zdążyć na czas.
W zasadzie nie czuć do że to koniec biorąc pod uwagę że Strażnicy jako tacy dalej działają i dalej można z nimi coś zrobić, pytanie tylko co. Watęk przeszłości Rocketa wybrzmiał tak dobrze jak miał wybrzmieć, i właśnie dlatego nie spodobał się mojej siostrze, bo ona nienawidzi męczeństwa i zabijania zwierząt w każdej postaci, no cóż, taką ma wrażliwość. Moim zdaniem to było konieczne. Fakt, że przez to mamy realny powód nienawidzić antagonisty tego filmu, ale mam wrażenie że jego wątek się trochę urwał, bo nie pokazano jak ginie. Znaczy, statek z niby eksplodował, więc można się domyślić, że to się stało, ale wydaje mi się że Gunn powinien otwarcie to pokazać.
Ach, i te zwierzoludzie z tej Antyziemi od razu skojarzyły mi się z Wyspą doktorą Monreo, creepy to było.

 
Top Bottom