Secret Invasion
Wiele osób pewnie ogląda lub zamierza oglądać Secret Invasion, zwłaszcza że za tydzień dostaniemy finał 1. sezonu. Jestem po 5 odcinkach i trapi mnie obecnie poczucie zmarnowanego potencjału...
Nie wchodząc w tym momencie w szczegółowe spoilery, ten serial w ogólnym zamyśle podejmuje próbę wprowadzenia konwencji szpiegowsko-intryganckiej do MCU, z domieszką political fiction. Niektórzy spodziewali się Andor w wydaniu marvelowskim i pewne elementy wspólne tutaj występują - wiele kameralnych scen, relatywnie długie rozmowy pomiędzy postaciami i niewielki udział sekwencji akcji w czasie antenowym, dużo powagi i brak śmieszków (wbrew temu, co zazwyczaj oferuje MCU), jak również brak "głównych graczy". Na takich powierzchownych podobieństwach się jednak kończy, gdyż Secret Invasion jest jak dotąd serialem o jakieś 2 poziomy gorszym niż wspomniany Andor.
Uczciwie trzeba przyznać, że są rzeczy, które działają. Aktorzy się starają i to warto docenić. Nie wiem, czy znalazłbym jedną scenę, która była źle zagrana, a już z pewnością nie było żadnej, która wybiłaby mnie z rytmu ze względu na ewentualną niską jakość aktorstwa. Praca kamery również nie zawodzi. Nie ma pod tym względem chaosu i zawsze widać to, co widza interesuje, w tym także podczas (nielicznych, ale jednak występujących) scen akcji. Ogólnie klimat serialu również jest ok.
Co zatem leży? Scenariusz, brak dbałości o szczegóły, brak wewnętrznej spójności i nieudolny sposób generowania napięcia. Tytułowa "Tajna Inwazja", mimo iż początkowo zapowiada się interesująco, niestety szybko zaczyna razić swoją nieudolnością i naiwnością. Postacie podejmują określone decyzje "bo tak", sceny są często odgrywane niejako w próżni i nie robią sensu w szerszym kontekście narracyjnym (nawet wtedy, gdy indywidualnie są nieźle wykonane!), a wyjaśnienia, które czasem serwują nam twórcy, należałoby skwitować facepalmem. Niestety mało co tu się klei, co naprawdę wybija mnie z immersji. Trudno poczuć jakieś realne napięcie, gdy różne głupoty się mnożą i mnożą. Całość sprawia przez to wrażenie, jakby twórcy próbowali naśladować kino zimnowojenne, ale nie mieli dostatecznych umiejętności, by zrobić to dobrze. Za dużo jest przy tym problemów scenariuszowych, by przymknąć na nie oko i powiedzieć sobie: dobra, to komiks, można sprawę olać. Tym bardziej, że mimo gigantycznego budżetu serialu (podobno ok. 212 mln USD), nie czuć w nim tych pieniędzy. Nie ma tutaj spektaklu kina superbohaterskiego - to jakby inna bajka. Dla porównania: Antman 3 - 200 mln USD, GOTG3 - 250 mln USD, Oppenheimer - 100 mln USD, Barbie - 145 mln USD. Secret Invasion ma zatem budżet blockbustera, lecz kameralny charakter. Gdzie ta kasa?
Środki najwyraźniej musiały pójść na jakieś absurdalnie wysokie gaże aktorów lub zostały źle wykorzystane.
Najbardziej irytujące i smutne jest to, że mogliśmy dostać coś naprawdę dobrego. Jak dany twór jest totalnym crapem, to przynajmniej nie ma wątpliwości, a tutaj, cóż, były klocuszki, których umiejętne poskładanie przez twórców spowodowałoby, że być może byłaby to jakaś nowa jakość w MCU. Finał sezonu obejrzę, bo to tylko 1 odcinek, ale bez wielkich oczekiwań.
Jeżeli chodzi o przyszłość MCU, po fatalnej Wakandzie (jakby ktoś dał w pysk...), rozczarowującym Antmanie 3 (... i potem jeszcze napluł) oraz niewykorzystanym potencjale Secret Invasion jestem pełen obaw o 2. sezon Lokiego. Pierwszy był dla mnie jednym z lepszych dzieł w ramach MCU, zatem ewentualny drastyczny spadek formy w ramach kolejnego sezonu byłby bardzo bolesnym doświadczeniem.