Dyskusja tutaj zaczyna przypominać obrzucanie się argumentami zza opłotków, co nie prowadzi do niczego, nie wnosi niczego nowego, po prostu nie ma sensu. Jak to mówią, przekonanego nie przekonasz. Napiszę, co mam napisać i zmykam. Mam nadzieję, że ktoś to mimo wszystko przeczyta.
Małe sprostowanie, nie jestem fanką SW, na starwarsowy lore mam kompletnie wywalone. Mój konik to Terminator, Obcy, The Thing Carpentera, Powrót do Przyszłości, i wiele innych. SW interesuję się z innych powodów. Słuchając streemów czy czytając recenzje zrebootowanej trylogii uderzyła mnie negatywna reakcja zagorzałych, wieloletnich fanów serii. Zamiast piać z zachwytu i błagać Mysz o więcej, zaczęli nową trylogię krytykować, obwiniać Lucasfilm o zarżnięcie marki, część odsunęła się od SW zupełnie. Było to dla mnie niezrozumiałe, taki popkulturowy fenomen, dlatego zaczęłam w tym grzebać.
Pisząc o fanach miałam na myśli starszą generację, starą gwardię, która się na SW wychowała. Często spotykam się z wypowiedziami, że SW pomogły tym ludziom przejść przez trudne chwile w życiu, chorobę, rozwód, utratę pracy. Teraz, rozczarowani i rozżaleni, noszą po SW żałobę. Dla nich SW is dead.
Miłość do SW jest często za oceanem przekazywana z pokolenia na pokolenie i znam to z pierwszej ręki. Pracowałam kiedyś jako niania, maluch 4 lata. Miał tych gadżetów, kolorowanek, filmów i bajek, urbanek całą masę, wszędzie. Bawił się raz figurą księżniczki Lei, więc mówię mu - What a beautiful doll. Reakcja malca była natychmiastowa - It’s not a doll. It’s an action figure! Lekcję poglądową w wydaniu czterolatka odrobiłam, bo od tamtej pory nie nazywam tych figurek lalkami czy zabawkami. Dla tych ludzi są one czymś więcej. Co takiego musiało się zatem wydarzyć, że najwierniejsi fani odsunęli się od SW?
Co do gadżetów, owszem, sprzedają się, ale są to rzeczy ze starych filmów Lucasa i no i teraz z Mandaloriana. Nie zliczę już, ile razy słyszałam od kogoś, kto był ostatnio w parku rozrywki Galaxy’s Edge, że ludzie bardzo chętnie kupują powyższe, natomiast gadżety z nowej trylogii zalegają na pułkach, czy wręcz są upychane gdzieś w ciemnych kątach, gdzie nikt nie zagląda.
Rogue One i Solo. Pierwszy miał niezłe recki, sama skłonna byłabym ten film obejrzeć, może, kiedyś, jakoś. Natomiast Solo to była totalna klapa, finansowa i artystyczna. Był w ogóle pierwszym filmem z uniwersum ,który na siebie nie zarobił, przeciwnie, przyniósł wytwórni duże straty.
Netflixowy Wiedźmin. Pozytywnych recenzji jest, powiedziałabym, więcej niż negatywnych (recenzji 10/10 czy 1/10 nie należy brać na poważnie ). Jednak krytycznych jest na pewno więcej niż garstka. Tutaj nie mogę się absolutnie z Tobą zgodzić.
Przychodzi mi teraz na myśl pewna zbieżność, paralela między reakcjami fanów obu uniwersów, SW i Wiedźmina, która wydała mi się ciekawa i warta zastanowienia. Przecież i jedni i drudzy mocno kibicowali projektom, czekali niecierpliwie, by pójść do kina czy włączyć Netflixa (w tej liczbie są i tacy, którzy dzielili się swoimi obawami i wątpliwościami już na etapie kompletowania obsady i produkcji, żeby po premierze zawołać triumfalnie - a nie mówiłem?! Był to gorzki triumf). Ten punkt wspólny, który wyłapałam, to zgoda pośród fanów co do tego, że za oba projekty zabrały się osoby niekompetentne, które oba uniwersa znają słabo, nie rozumieją ich, a w najgorszym razie po prostu nie lubią (fotka ze starwarsowego writers room, gdzie twarz Luka Skywalkera została przekreślona grubym czerwonym flamastrem). O mieszaniu wszystkiego z własnymi poglądami politycznymi nie wspomnę. Mandalorian udał się dlatego, że Favreau jest fanem SW, cały lore ma w jednym palcu. Ten serial udał się także dlatego, że Kathleen Kennedy przy nim nie majstrowała. Została od tego projektu niemal całkowicie odsunięta, ponoć zatajono przed nią, że w ostatnim odcinku pojawia się sami-wiecie-kto. Tą scenę dodano do odcinka w ostatniej chwili. Pani KK odpowiada w dużym stopniu za finansową i artystyczną klapę Solo. Kathleen Kennedy to taka “nasza” Lauren Hissrich, my way or highway, po mojemu albo wcale. H Cavill powiedział w jednym z wywiadów, że jest tylko wagonikiem w pociągu, w znaczeniu, że nie ma nic do gadania ani na nic wpływu.
Bardzo głośna mniejszość. Środowiskiem naturalnym tej wesołej czeredy jest Tweeter, skąd lubi ona obrzucać tych o odmiennych poglądach brzydkimi słowami kończącymi się na -ista albo -fob, oraz nazwać fanów radioaktywnymi czy jakoś tak, i obwiniać ich, i tylko ich, o finansowe porażki tych czy innych projektów. Często kończy się to wyrzuceniem kogoś z pracy (Gina Carano). Obecnie na celowniku tej bardzo głośnej mniejszości jest Rosario Dawson, więc wcale nie jest pewne, że to właśnie ona pojawi się w roli Ahsoki. A szkoda, bo to fajna babka, Gina zresztą też.
I ostatnia rzecz na koniec. Źle się dzieje w państwie Wielkiej Myszy. Istnieją tam dwie frakcje, które ścierają się ze sobą o to, co zwykle, czyli czyje będzie na wierzchu oraz o kierunek artystyczny. Jest to coś w rodzaju wojny domowej. Frakcja Favreau optuje za wiernością względem lore i dziedzictwa George'a Lucasa, natomiast frakcja Kennedy dąży do kontynuowania i rozbudowania tych elementów, które fani w większości odrzucili.
I tyle, folks. Proszę, nie zacznijcie się kłócić. Zgoda buduje a złość szkodzi na cerę. Pa