Jakoś tak mi się wróciło do Batman: The Animated Series, bo nie miałem do czego zjeść obiadu (jestem już na 90 odcinku), że aż natchnęło mnie, by sobie pograć w coś gackowego.
Czasu na granie ostatnio mało (ostatnie co ograłem, to CP77 Phantom Liberty), więc nawet nie łudziłem się, że uda mi się skończyć całość, ale wyjątkowo nagackowany na grę zdecydowałem się przetestować Gotham Knights. Wybór taki a nie inny, gdyż seria Arkham już za mną, a to gry z kategorii korytarzówek z zagadkami środowiskowymi, których nie lubię, gdy fabuła nie ciagnie mnie do przodu. Jeszcze do wyboru było Kill the Justice League, ale no... (śmiech Jokera).
Nie było tak źle, jak się spodziewałem, i o dziwo skończyłem grę całkiem szybko. Po pierwsze, była, krótka, po drugie (na szczęście), była łatwa. Po trzecie, byłem ciekaw bat-rodzinki.
No i, chusteczka, ja tej bat-rodzinki tutaj prawie nie dostałem.
Przejada mi się powoli to określenie, ale nie mogę go tutaj nie użyć - zmarnowany potencjał. Pyka się spoko w tę gierkę, animacje są spoko, Gotham mi się straaaaaaasznie podoba, stroje postaci są fajnie zaadaptowane wizualnie (oprócz Nightwinga, którego symbol w podstawowej wersji stroju jest jakiś taki klocowaty na klacie).
No tylko co z tego, skoro moimi ulubionymi fragmentami gry było po pięć krótkich filmików dedykowanych każdej postaci, gdzie faktycznie wchodziła ona w interakcje z innymi członkami rodziny. W tym tylko raz, powtarzam, RAZ miałem okazję zobaczyć dwóch członków rodziny na raz w terenie, w jednym przerywniku filmowym.
Zdaję sobie sprawę, że to pod coopa i tak dalej, a grałem singlowo, ale no proszę ja Was, deweloperzy, robicie grę z bat-rodzinką i całkowicie porzucacie tworzenie relacji, konfliktów, zadań związanych z tą rodzinką. I jeszcze to zakończenie, w którym uczestniczy tylko jedna postać. W grze Gotham KnightS, w której cały czas jest podkreślane, że razem to mogą wszystko. Postać, którą akurat się wybierze do tej ostatniej misji, nie wiedząc, że to ostatnia misja.
Nie wyobrażam też sobie jak ciężkie dla deweloperów musiało być dopasowanie scen do każdej postaci, a jednocześnie wniosło to tyle co nic. Ot, fajna iluzja, bo (prawie zawsze) wszystko pasuje, ale w żaden sposób nie rozwija to bohaterów, no bo gra nie wie nawet jaki bohater będzie uczestnikiem danej sceny.
Plus, ta gra jest nieoficjalną kontynuacją Arkham Knighta i nikt nie przekona mnie, że jest inaczej. Gra, która nie przedstawia swoich postaci, a które to pojawiły się w najpopularniejszej superbohaterskiej growej trylogii ostatnich lat. A Batman nie żyje. Oczywiście mnóstwo szczegółów się różni, ale ciężko mi uwierzyć, że ten projekt w zamyśle nie jedzie na serii Arkham, tym bardziej, że mechanicznie też jest czasem 1:1.
Gdy odrzuci się na bok trylogię, gra nie stoi na własnych nogach emocjonalnie. Albo znasz te postaci (zwłaszcza Red Hood jest tutaj istotny) i nieco ich historii z Batmanem, albo gra Ci mówi co masz czuć, podczas gdy Ty nie czujesz podstaw, by takie emocje odczuwać. Akurat mam farta być niedzielnym fanem Red Hooda, zawsze też lubiłem Nightwinga (ten niebieski kolor...), a akurat w Batman TAS pojawiła mi się Batgirl i miło mi było wyłapywać wszelkie smaczki w GK. Podejrzewam, że nie będąc w środku rewatchu B:TAS, bawiłbym się słabiej.
Nie przeszliśmy z tymi bohaterami żadnej ważnej drogi, by wyruszyć w tę prezentowaną w GK.
Rozczarował mnie też fakt, że poboczne historie związane ze słynnymi złoczyńcami były jedynie trzy. Były naprawdę spoko, Mr Freeze niejednoznaczny jak zawsze, Harley urocza i szalona, a Clayface mnie wizualnie oczarował i miał dynamiczną rozgrywkę. Miałem nadzieję, że jeszcze przynajmniej ze dwa się znajdą, tym bardziej, że Two-Face oraz Killer Croc byli wspomnieni w telewizji.
Sam główny wątek zbyt krótki i zbyt prosty, jak na Court of Owls. Nijaki trochę.
Z tego co widziałem na necie, to też gra jest już całkiem nieźle poprawiona technicznie, bo cuda się działy na premierę, i faktycznie nie miałem żadnych większych błędów, poza tym, że klatkaż spadał czasem dość mocno.
Mimo tych minusów fajnie mi się grało, wstrzeliła się ta produkcja w czas, gdzie na coś angażującego ochoty ni czasu nie mam, więc rolę swoją spełniła. No i znając te postaci ciekawie było zobaczyć jak zniosą śmierć mentora. Fajnie było się pohuśtać po Gotham. Ale bardzo, bardzo dużo dałoby się z tego jeszcze wyciągnąć.