Smaczki, szczególiki, tajemnice czyli rozmaitości wiedźmińskiego świata

+
Pierwsze schody co do odzyskiwania genealogii. Z tego co widzę, opis Ekkeharda wyparował i nijak go nie da się odnaleźć, w indeksie była tylko jedna niedziałająca kopia (aczkolwiek... z 2013? :question:)

Niewykluczone jednak, iż system zapamiętuje wpisane linki - kiedyś zamiast szperać w indeksach, używałem dość zawodnego sposobu ręcznego podmieniania imion w linkach. Może jak ktoś w ten sposób wpisał "Ekkehard", to system uznał, iż taka strona faktycznie była. Bo w drzewku genealogicznym władców Temerii księcia Ekkeharda nie ma, a więc jego opisu wcale być nie musi.
 
Koncepcja pobrania odpowiednich genów od jednorożców jest interesująca, ale przekombinowana.

Biorąc pod uwagę dostępne przesłanki, jest jedyną sensowną.

Możliwość podróży między światami (wymiarami) nie opiera się na jakimś zaklęciu - to wrodzona umiejętność. Jest tylko jeden gatunek, który traktuje ją jak coś oczywistego.

Jednorożce.

Mając na uwadze wspomnienia o laboratorium Avallac’ha (i w pamięci to, co chciał zrobić Vilgefortz) można się domyślić, że proces uzyskiwania wspomnianej umiejętności nie jest kwestią odpowiedniego treningu. To jest po prostu coś, co się ma lub nie. Jednorożce w tym układzie rozdają karty - udostępniły elfom Wrota, aby te mogły podróżować między światami. Gdy odkryły, jak zostały wykorzystane, owe Wrota zamknęły. Wtedy elfy postanowiły uniezależnić się od krnąbrnych sojuszników i wydarły to, czego pragnęły - gen odpowiedzialny za niebywałe zdolności jednorożców.

W to wszystko ładnie wpisuje się również sugestia A.Sapkowskiego, że dobrze rozwinięta technologia nie różni się od magii. Podróże po innych wymiarach? Nic innego niż genetyka.

Tylko jedna kwestia mnie nurtuje - czemu jednorożce mieszkają obecnie razem ze swoimi oprawcami? Być może jest to związane z szczególną właściwością owej krainy, a mianowicie zakrzywienia przestrzeni. Co ciekawe, tylko jednorożce wiedzą, jak się stamtąd wydostać. Czyżby cały tamten świat jest pułapką, w której zamknęły elfy i siebie, aby te więcej nie napsuły?

E: Oczywiście pierwsza strona tematu już zaktualizowana :)
 
Last edited:
Problem w tym, że elfy potrafiły wędrować miedzy światami już wcześniej, gdyż przybyły do wiedźminlandu kilka tysięcy lat przed ludźmi. I dopiero Koniunkcja odebrała im tą możliwość. Tylko Avalac'h i Czerwoni Jeźdżcy zachowali szczątkowe umiejętności w tej materii. Po przybyciu ludzi, część elfów postanowiła zostać, a reszta pod dowództwem Auberona i z pomocą jednorożców przeniosła się do innego świata, wybijając dotychczasowych mieszkańców, co poskutkowało konfliktem z jednorożcami.
Mając na uwadze wspomnienia o laboratorium Avallac’ha (i w pamięci to, co chciał zrobić Vilgefortz) można się domyślić, że proces uzyskiwania wspomnianej umiejętności nie jest kwestią odpowiedniego treningu. To jest po prostu coś, co się ma lub nie.
Oczywiście, że nie polega to na treningu, ale na odpowiedniej kombinacji genów, która kiedyś działała, ale po Koniunkcji przestała. Dlatego podjęły próbę stworzenia osoby z zestawem genów dopasowanym do nowych warunków, która to próba by się udała, gdyby nie poryw serca Lary.
Laboratorium Avalac'ha nie musiało służyć do tajemniczych operacji na genach, a zwyczajnie i prozaicznie do sztucznego zapłodnienia i kontroli ciąży.

@SMiki55
Widziałem to kiedyś. Wielopiętrowa teoria mieszająca terminologię naukową, której prawdopodobnie nawet autor nie rozumie, z czystym chciejstwem. Poplątanie z pomieszaniem, ale przy odpowiednich założeniach można wszystko objaśnić i udowodnić.
 
Last edited:
Problem w tym, że elfy potrafiły wędrować miedzy światami już wcześniej, gdyż przybyły do wiedźminlandu kilka tysięcy lat przed ludźmi. I dopiero Koniunkcja odebrała im tą możliwość. Tylko Avalac'h i Czerwoni Jeźdżcy zachowali szczątkowe umiejętności w tej materii. Po przybyciu ludzi, część elfów postanowiła zostać, a reszta pod dowództwem Eberona i z pomocą jednorożców przeniosła się do innego świata, wybijając dotychczasowych mieszkańców, co poskutkowało konfliktem z jednorożcami.

Owszem, przybyły, ale niekoniecznie o własnych siłach.

Wróćmy do tego miejsca:

le Lis z Krogulcem nie mogą zdobyć władzy nad Ard Gaeth, Wrotami Światów. Raz już zdobyli. Raz już utracili.

Z uwagi na charakter podróży między wymiarami (wymagany odpowiedni gen) bardziej skłaniam się do wersji, że umiejętność podróżowania zwyczajnie im udostępniono. Sama Koniunkcja, która najwyraźniej uszczelniła "przejścia" między światami, mogła być dziełem samych jednorożców.

Żeby lepiej zrozumieć ten wątek trzeba by rozpracować skąd Sapkowski wziął wątek z jednorożcami - bo sam tego nie wymyślił, a na pewno nie całość.

Jeszcze jedna refleksja - gdyby stworzenie odpowiedniej kombinacji genów było jedynie kwestią czasu, Elfy zwyczajnie w świecie by to zrobiły. Z jakiegoś powodu było to niewykonalne, bo potrzebowały Ciri i tego, co można z niej wydobyć.

Oczywiście, że nie polega to na treningu, ale na odpowiedniej kombinacji genów, która kiedyś działała, ale po Koniunkcji przestała. Dlatego podjęły próbę stworzenia osoby z zestawem genów dopasowanym do nowych warunków, która to próba by się udała, gdyby nie poryw serca Lary.
Laboratorium Avalac'ha nie musiało służyć do tajemniczych operacji na genach, a zwyczajnie i prozaicznie do sztucznego zapłodnienia i kontroli ciąży.

Wtedy ten cytat przestaje mieć sens:

- Dla kogo? - przerwał zapalczywie, całkiem nie po elfiemu. - Dla mnie? Dla uwiezionych w twoim świecie Aen Seidhe? Ty głupia dziewczyno! Robisz to dla siebie, dla siebie tu przychodzisz i nadaremnie usiłujesz się oddać. Bo to jest twoja jedyna nadzieja, jedyna deska ratunku. I powiem ci jeszcze: módl się, żarliwie módl się do twoich ludzkich idoli, bożków czy totemów. Bo albo będę ja, albo będzie Avallac'h i jego laboratorium. Wierz mi, nie chciałabyś trafić do laboratorium i zapoznać się z alternatywa.

Laboratorium jest tutaj podane jako bardzo bolesna alternatywa dla ciąży. Gdyby Avalac'h prowadził zwykłą poradnię ginekologiczną od razu zaciągnąłby tam Ciri i nie przejmował się niczym.
 
Widzę tutaj brak możliwości porozumienia. Zupełnie inaczej interpretujemy informacje. Przyjmijmy, że Sapkowski dość swobodnie potraktował ten konkretny temat i raczej nie zastanawiał się zbyt mocno nad konsekwencjami poszczególnych zdań. Bo niedługo dojdziemy do konkluzji, że to jednorożce stworzyły dla eksperymentu różne rodzaje rozumnego antropoida, którym póżniej dla swoich tajemniczych celów zasiedliły odrębne światy. Jest taka możliwość.
 
  • RED Point
Reactions: Mal
Teorie, jedna z drugą, mogą być tak ciekawe, jak i prawdopodobne, gorzej jeśli ktoś takową, nie potwierdzoną jednoznacznymi dowodami, uznaje za prawdę objawioną i odmawia innym prawa do kwestionowania jej.
 
W ramach odświeżania sagi wziąłem się za Krew Elfów i natrafiłem na pewną zagadkę.
Jest tam fragment, gdy Ciri zostaje wysłana na zwiad, w lesie ukrywa się przed elfami, a później Geralt zabiera ją do ruin Shaerrwedd i wyjaśnia historię samobójczego zrywu pod przywództwem Aelirenn. Wkleję ten fragment, jest dość długi.
"Z barwnego od potłuczonej terakoty rumowiska wyrastał wielki krzak róż, obsypany dziesiątkami przepięknych białoliliowych kwiatów. Na płatkach połyskiwały krople rosy, błyszczące jak srebro. Krzak oplatał pędami dużą płytę z białego kamienia. A z płyty spoglądała na nich smutna urodziwa twarz, której delikatnych i szlachetnych rysów nie zdołały zamazać i rozmyć ulewy i śniegi. Twarz, której nie zdołały zeszpecić dłuta grabieżców wydłubujących z płaskorzeźby złote ornamenty, mozaikę i szlachetne kamienie.
- Aelirenn - powiedział Geralt po długim milczeniu.
- Jest piękna - szepnęła Ciri, chwytając go za rękę.
Wiedźmin jakby tego nie zauważył. Patrzył na rzeźbę i był daleko, daleko, w innym świecie i czasie.
- Aelirenn - powtórzył po chwili. - Przez krasnoludów i ludzi nazywana Elireną. Poprowadziła ich do walki dwieście lat temu. Starszyzna elfów była temu przeciwna. Wiedzieli, że nie mają szans. Że mogą nie podnieść się już po klęsce. Chcieli ratować swój lud, chcieli przetrwać. Postanowili zniszczyć miasta, wycofać się w niedostępne, dzikie góry... i czekać. Elfy są długowieczne, Ciri. Według naszej miary czasu, prawie nieśmiertelne. Ludzie wydawali się im czymś, co przeminie jak susza, jak sroga zima, jak plaga szarańczy, po których przychodzi deszcz, wiosna, nowy urodzaj. Chcieli przeczekać. Przetrwać. Postanowili zniszczyć miasta i pałace. W tym i ich dumę - piękne Shaerrawedd. Chcieli przetrwać, ale Elirena... Elirena poderwała młodzież. Porwali za broń i poszli za nią na ostatni rozpaczliwy bój. I zmasakrowano ich. Bezlitośnie zmasakrowano.
Ciri milczała, wpatrzona w piękne i martwe oblicze.
- Ginęli z jej imieniem na ustach - podjął cicho wiedźmin. - Powtarzając jej wezwanie, jej krzyk, ginęli za Shaerrawedd. Bo Shaerrawedd było symbolem. Ginęli za kamień i marmur... i za Aelirenn. Tak jak im obiecała, ginęli godnie, bohatersko, z honorem. Ocalili honor, ale zgubili, skazali na zagładę własną rasę. Własny lud. Pamiętasz, co mówił ci Yarpen? Kto panuje nad światem, a kto wymiera? Wyjaśnił ci to grubiańsko, ale prawdziwie. Elfy są długowieczne, ale wyłącznie ich młodzież jest płodna, tylko młodzież może mieć potomstwo. A prawie cała elfia młodzież poszła wówczas za Elireną. Za Aelirenn, za Białą Różą z Shaerrawedd. Stoimy wśród ruin jej pałacu, przy fontannie, której plusku słuchała wieczorami. A to... to były jej kwiaty."
Krew Elfów
I teraz pytanie. Czy nie macie wrażenia, że Geralt ma bardzo osobisty stosunek do opisywanych przez siebie wydarzeń, że właściwie przedstawia na własne oczy widziane zdarzenia i osoby, że wspomina? I gdy prorokował Filavandrelowi w Krańcu Świata, że tak samo zejdzie z gór ginąć z honorem, to już wcześniej to przeżył? Tylko że to wszystko działo się dwieście lat wcześniej.
 
Dwieście lat to jeszcze tak kapkę za dużo. Zrozumiałbym jeszcze sto, jak chcą co poniektórzy (aczkolwiek nie zgadzam się z nimi całkowicie), ale dwustuletni Geralt to już przesada.

Może Geralt spotkał jakiegoś elfiego kombatanta/kombatantkę, który/która mu o tym opowiedział(a)?
 
Zakładasz, że on tyle żył. A jest jeszcze inne wyjaśnienie.
Tak czy inaczej, wygląda dziwnie i podejrzanie.
 
Last edited:
Zawsze można podpiąć pod to dość dziwne zakończenie Sezonu Burz, w końcu: Opowieść trwa. Historia nie kończy się nigdy…
 
Ja to kwalifikuję do kategorii pomysłów nie do końca sprecyzowanych i później zapomnianych albo porzuconych. Być może miało się rozwinąć jak wizja Triss w Kaer Morhen, ale ostatecznie wypadło ze scenariusza.

"Zatrzymała się obok Ciri i zobaczyła, że obie stoją na krawędzi bezdennej przepaści, w której kłębi się czerwonawy, jak gdyby podświetlony dym. Blask kolejnej bezgłośnej błyskawicy ujawnił nagle wiodące w głąb otchłani długie marmurowe schody,
- Tak trzeba - powiedziała drżącym głosem Ciri. - Nie ma innej drogi. Tylko ta. Schodami w dół. Tak trzeba, bo... Va'esse deireadh aep eigean..."
Krew Elfów

które przeszło w:
"Marmurowe schody prowadzące w dół. Schody o trzech podestach.
Va'esse deireadh aep eigean... Coś się kończy... Co?
Schody. W dole ogień płonący w żelaznych koszach. Płonące arrasy. "
Pani Jeziora
ze snu Ciri po kolejnym spotkaniu z Auberonem,

aż po schody w zamku Stygga.
"Przed nimi były schody, wielkie schody tonące w dymie, w migotliwej poświacie pochodni i ognia w żelaznych koszach. Ciri drgnęła. Widziała już te schody. W snach i wizjach.
...
- Nie ma stąd innego wyjścia?
- Nie. Nie ma. Tylko te schody. Tak trzeba, dziewczyno. "
Pani Jeziora
 
Zawsze można podpiąć pod to dość dziwne zakończenie Sezonu Burz, w końcu: Opowieść trwa. Historia nie kończy się nigdy…

Uroboros, wąż który połyka własny ogon. Motyw, który nieustannie przewija się przez Sagę w różnych wariantach.
 
Uroboros, wąż który połyka własny ogon. Motyw, który nieustannie przewija się przez Sagę w różnych wariantach.

Uroboros to symbol literatury, motywów ciągle powracających w twórczości literackiej, odczytywanych wciąż na nowo:

Bolesław Leśmian
Prolog
Dwa zwierciadła, czujące swych głębin powietrzność,
Jedno przeciw drugiemu ustawiam z pośpiechem,
I widzę szereg odbić, zasuniętych w wieczność,
Każde dalsze zakrzepłym bliższego jest echem.

Dwie świece płoną przy mnie, mrużąc złote oczy,
Zapatrzone w lustrzanych otchłań wirydarzy:
Tam aleja świec liśćmi złotymi się jarzy
I rzeka nurt stężały obojętnie toczy.

Widzę tunel lustrzany, wyżłobiony, zda się,
W podziemiach moich marzeń, groźny i zaklęty,
Samotny, stopą ludzką nigdy nie dotknięty,
Nie znający pór roku, zamarły w bezczasie.

Widzę baśń zwierciadlaną, kędy zamiast słońca,
Nad zwłokami praistnień orszak gromnic czuwa,
Baśń, co się sama z siebie bez końca wysnuwa
Po to, aby się nigdy nie dosnuć do końca…

Gdy umrę, bracia moi, ponieście mą trumnę
Przez tunel pogrążony w zgróz tajemnych krasie,
W jego oddal dziewiczą i głębie bezszumne,
Nie znające pór roku, zamarłe w bezczasie.

Gdy umrę, siostry moje, zagaście blask słońca,
Idźcie za mną w baśń ową, gdzie chór gromnic czuwa,
W baśń, co się sama z siebie bez końca wysnuwa
Po to, aby się nigdy nie dosnuć do końca!…

U Sapkowskiego Uroboros symbolizuje oczywiście mit arturiański:

Łódź była przy samym brzegu, w chwilach, gdy mgła rozwiewała się, Triss widziała ją
już dokładnie. Była to prymitywnie sklecona barką, niezgrabna i kanciasta jak wielkie
świńskie koryto.
- Pomóżcie mi - powiedziała Ciri. Głos miała pewny i zdecydowany.
Początkowo nikt nie wiedział, o co dziewczynie chodzi, jakiej pomocy oczekuje.
Pierwszy połapał się Jaskier. Może dlatego, że znał tę legendę, że czytał kiedyś jedną z jej
upoetycznionych wersji
. Wziął na ręce wciąż nieprzytomną Yennefer. Zdziwił się, jak jest
drobna i lekka. Przysiągłby, że ktoś pomaga mu ją dźwigać. Przysiągłby, że czuje obok swego
ramienia bark Cahira. Kątem oka złowił mignięcie płowego warkocza Milvy. Gdy składał
czarodziejkę w łodzi, przysiągłby, że widział podtrzymujące burtę dłonie Angouleme.
Krasnoludy uniosły wiedźmina, pomogła im Triss, podtrzymując mu głowę. Yarpen
Zigrin aż zamrugał oczami, przez sekundę widział bowiem obu braci Dahlbergów. Zoltan
Chivay przysiągłby, że w złożeniu wiedźmina w łodzi pomagał mu Caleb Stratton. Triss
Merigold głowę by dała, że czuje perfumy Lytty Neyd, nazywanej Koral. A przez moment
widziała wśród oparu jasne, żółtozielone oczy Coëna z Kaer Morhen.
Takie to figle płatała zmysłom ta mgła, gęsta mgła znad jeziora Eskalott.
 
Zawsze można podpiąć pod to dość dziwne zakończenie Sezonu Burz, w końcu: Opowieść trwa. Historia nie kończy się nigdy…

Ale podróże odbywał już Geralt po Pogromie Rivskim. Ten z "Krwi elfów" raczej nie mógł pamiętać tego, co zrobi on sam później. Nawet, jeśli to się zdarzy wcześniej.
Ech, te paradoksy...
 
Cóż, wiadomym jest, że nie tylko do czarodziejek Geralt miewał intensywne ciągoty. W jego życiorysie można dopatrzeć się czegoś w rodzaju związku z driadą. Możliwe więc jest, że i elfka, szczególnie młoda i buntownicza z natury, wpadła kiedyś na młodego wiedźmina. Historia z tragicznym finałem.
Czy mamy dane kategorycznie przeczące ponad dwustuletniemu Geraltowi?
 
Powinienem dopisać, oprócz fragmentu z Nenneke, którym sam się kiedyś posłużyłem. Ona mimo wszystko była kapłanką bogini życia, dysponowała podobną mocą co czarodzieje, tylko ukierunkowaną na uzdrawianie. Nie trzeba zbyt mocno wytężać wyobraźni, by przyjąć za możliwe istnienie nawet trzystuletniej Nenneke.
Mnie też koncepcja aż tak wiekowego Geralta wydaje się odrobinę nad wyraz wymyślną (chociaż uważam, że może być starszy niż się powszechnie przyjmuje), ale ten fragment rozmowy z Ciri jednak moim zdaniem daje do myślenia.
 
Last edited:
Top Bottom