Powieść na podstawie gry "Wiedźmin"

+
@solan7
Powtórzyłem całość właśnie. Luźnych uwag kilka.

Primo, rok. Akcja trójki to rok 1272 i basta - zbyt wiele elementów pasuje (rozpoczęcie Polowań na Czarownice, koniec Loży... co nieco napisałem ostatnio w temacie politycznym). Jedynka rozgrywa się w 1271 roku. Belleteyn chyba pasuje.
Pamiętaj, że pobyt we Flotsam to savaed Velen - okres między równonocą jesienną a 31 października. "Zabójcy królów" rozpoczynają się, nie pomnę, miesiąc albo trzy miesiące po zakończeniu dwójki (@Rustine pamięta, jak to w dialogach czy retrospekcjach było). Musisz się jakoś zmieścić.
Ewentualnie można zmienić Belleteyn na Birke, równonoc wiosenną. Ale aż tyle fabuła jedynki nie trwała, więc Belleteyn to dobry wybór.

Pamiętaj wówczas, by wszystkie "pięć lat temu" zamienić na "trzy lata temu".

"W Kovirze, Caingorn i Hołopolu widziano ponoć na północy zorzę"
Najbliżej koła podbiegunowego leży Talgar, w pierwszej kolejności chyba tam powinno się ją zauważyć :p

"Nieopodal Wyzimy, na farmie niejakiego Sama Widleya urodziło się cielę z dwiema głowami."
Tuszę, iż ów Sam Widley (niziołek, jak wnoszę z nazwiska?) pojawi się później w epizodycznej roli :p

"Lniana koszula przemokła i rozdarły ją niemal na strzępy ostre gałęzie i ciernie."
Zdanie może i poprawne, ale "Lniana koszula przemokła, ostre gałęzie i ciernie rozdarły ją niemal na strzępy" brzmi lepiej.

"Forteca zlana była ze zboczem jednego ze wzgórz, całkiem jak grzyb przyrośnięty do pnia drzewa"
Drobna uwaga - w "Krwi elfów", zanim Geralt z Ciri ujrzeli zamek, przejeżdżali najpierw jakimś tunelem.

"Magister obiecał pięćdziesiąt orenów za każdego odmieńca"
Szczerze wątpię, by Magister przyprowadził ze sobą bandziorów z Temerii - raczej zwerbował paru oprychów na miejscu, w Wysokiej Skale czy Daevon. Dukaty będą bardziej wskazane.

"Najpierw zawirował mieczem w prawej dłoni, lekko, bez żadnego wysiłku rozrąbując pierwszego mężczyznę od szyi po brzuch. Palce drugiej dłoni złożył w Znak Aard."
Powtarzasz "dłoni". Dużo lepiej brzmiałoby, gdybyś napisał "Palce prawej złożył (...)".

"Yrden będzie służył do chwilowego paraliżowania przeciwników jak w W2"
Opis z opowiadania pozwala jedynie na dwie interpretacje - albo Znak odstrasza potwory nie pozwalając im podejść bliżej, albo zwiększa wagę jakiegoś przedmiotu, nie pozwalając ruszyć go z miejsca. Preferuję pierwszą opcję.

"Quen będzie działał jak w książkach, tarcza zmniejszająca siłę potężnego ataku np. Zeugla"
Niet. Quen odbijał stosunkowo lekkie ataki, jak kamienie Blavikeńczyków, oraz falę dźwiękowe Vereeny i Pavetty. Potężne ataki, pokroju fireballa Yenny czy szarży wigilozaura absorbował Heliotrop.

Rozmowa z łysym - dajże mu imię, do licha :p

"rzezią na tak wielką skalę, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie widziałem"
Nie widziałem skali? :harhar:

"nóż mettińskiego zabójcy"
Przymiotnik od nazwy "Metinna" powinien brzmieć zgodnie z zasadami "metinnijski". Zdaje się, że już o tym wspominałem.

"Drugą ręką wyciągnął miecz. Szybko, płynnym ruchem. Srebrna klinga zalśniła nieskazitelną bielą."
Nie pisałeś przypadkiem, że miecz się rozprysł pod domem Harena?

"Leo był pierwszym uczniem Szkoły Wilka od kilkudziesięciu lat."
Od trzydziestu, nie wliczając Ciri.

" a Magister nie jest jak byle bandyta"
IMHO dużo lepiej brzmi "Magister nie jest pierwszym lepszym bandytą <skądśtam>".

"- Leo… Leo również. Po tobie."
Nope. Leo nie przechodził Prób ani Zmian.

"Ale to, co oni ukradli… Należało do tego zamku od samego początku, odkąd go wzniesiono"
E-e. O ile pamiętam, wiedźmini wprowadzili się "na gotowe". Zamek już tu stał.

"Nie dopytywał się, czy udało im się uśmiercić Savollę"
Wątek więc do domknięcia w przyszłości. Może być wspomniany w dialogu, ale możesz też nagiąć fabułę i pozwolić mu pożyć.

Oddzielaj sceny "•" jak AS, bo można się pogubić czasem.

"A ostatnie mutacje przeprowadzono wiele lat temu. Jeszcze przed bitwą o Kaer Morhen."
Mutacje przeprowadzano po bitwie, dopóki zabrakło w końcu czarodzieja do obsługi aparatury. Było to napomknięte w KE.

"Czarodzieje nie dopuścili do rozpowszechnienia tego cudu."
Wspomnij, że Rissberg chciał mieć monopol :evil:

"Ja… - stary wiedźmin zasępił się, spojrzenie mu stwardniało. – Wyruszę na wschód, przez góry. Do Haklandu, a może nawet Zerrikanii."
Primo, Brama Solveigi leży w Dol Angra. Secundo - daruj sobie, on najprawdopodobniej nie ruszył się z Warowni na milę aż do trójki :p

"Kiedyś były prócz naszej dwie wiedźmińskie szkoły"
Zmień "dwie" na "inne". W trójce z rzyci dochodzi zbroja cechu Niedźwiedzia, a Kotów raczej trudno nazwać pełnoprawną szkołą.

"aż do rzeki Buiny, i z jej biegiem dotrzesz do Pontaru"
Do Łukomorza prędzej :rofl:

"Idę więc do Rakverelina"
Po co ma jechać do Naroku?
Ortelius w Kaedwen wyszczerbiony nieco, skopiuj lepiej opis drogi z "Krwi elfów".

"zachodnim brzegu"
Lewym lub prawym.

"Buiny"
Likseli.

Scenę z Alvinem bym urealnił. Niech wieszczy, ale nie lewituje. Niech Shani podejrzewa szok lub chorobę psychiczną, dopiero potem podda się i uzna go za źródło.

"Co się z tobą działo przez pięć lat?"
Trzy.

"Ale chyba będę zmuszony wybrać Triss... Dla większego dobra"
Spróbuj tylko.

"Zgarbiony, z białą jak śnieg, sięgającą pasa brodą i najbardziej nastroszonymi brwiami jakie Geralt w życiu widział, wyglądał na grubo ponad sto lat."
W ER wielebny ma szarą brodę.
Hmm, aż użyłbym kiedyś przy wielebnym porównania w stylu użytego przez AS-a w Narrenturmie, przyrównał brata Ambroża do Boga Ojca i Zeusa Gromowładnego. Wielebnego można by przyrównać do Kreve w hipostazie Praojca.

"Wszyscy wyznawcy kultu Wiecznego Ognia jakich spotkał"
To właściwie nie jest jakiś odrębny kult. Kapłani Kreve, Wiecznego Ognia, Melitelanki czy Lebiodyści mają co prawda odrębne struktury, jednak nie negują nawzajem w Sadze istnienia bóstw czczonych przez resztę. Prawdopodobnie też w większości uznają zwierzchnictwo hierarchy Novigradu, choć raczej tytularnie.

Uff, wszystko.
Oczywiście wspomniałeś Redom w Poznaniu o swej powieści? :p
 
Last edited:
Sio mi z tą Triss, wystarczy, że w dwójce będzie.
Miesiąc, da?
Co do szkoły, to proponuję zakład :evil:
 
Powiem tylko z własnego doświadczenia, że takie duże projekty 100x łatwiej zacząć niż rozwijać, a co dopiero skończyć. Dlatego ja swoje wiedźmińskie bajędy skończyłem na 4 odcinkach, a wyszło i tak 28 stron. Poszło z rozpędu. A przy tak dużych projektach ten rozpęd się traci, a zaczyna się ciężka praca. O to już dużo trudniej.
 
Last edited:
@SMiki55, owszem, nawet trochę więcej ;) Piszę tak trochę skokowo, w ogóle ostatnio mam strasznie dużo rzeczy na głowie więc czasu na pisanie mało. No i tak w zasadzie to piszę naraz 2 książki, bo oprócz Wiecha jeszcze jedną w podobnym klimacie, we "współpracy" z jednym z forumowiczów. @dikajos ma poniekąd rację, już teraz straciłem rozpęd, ale nie poddam się i napiszę Wiedźmina, choćby miało mi to zająć 4 lata jak Martinowi :p Po prostu zawsze jakoś tak miałem, że w pewnej chwili przerywałem pisanie na długi okres, by po jakimś czasie wrócić do niedokończonej książki... Sam nie wiem. Teraz ciężki okres w szkole, matura zbliża się wielkimi krokami, a ja mam jeszcze na głowie kupno nowego komputera pod W3 (w tym miesiącu). Starego blaszaka muszę gdzieś opchnąć.... Może nowszy sprzęt przyspieszy proces pisania ;)

PS. Dzięki za te wszystkie rady i wskazówki, SMiki55. Wypiszę sobie gdzieś wszystko co jest do poprawy a także wszelkie Wasze pomysły dotyczące książki, i zobaczę co da się zrobić :)

PPS. Wybaczcie tę długą posuchę, przyznaję się że to nie tylko z powodu braku czasu, ale też po części mojego lenistwa :p Ale pogadam jeszcze z moim wspólnikiem i może jeszcze w tym tygodniu wstawię początek tej swojej drugiej książki.

Bywajcie, zabieram się za dalsze pisanie
 
@solan7
Mam genialną ideę.
Niech wydarzenia z Aktu IV rozgrywają się w okolicach letniego przesilenia, Midaëte - klimat Midsummer, Nocy Kupały, chyba idealnie będzie pasował do nastroju aktu.

PS: poczytaj te artykuły, naprawdę sporo ciekawostek.
 
Last edited:
Dobra, trochę spóźnione toto jak na prezent pod choinkę, ale i tak możecie rozpakować :D
Nieprzekraczalna, lita ściana murów miasta górowała nad okolicą, ciemna na tle czystego nieba. Potężne mury, grube na prawie dziesięć stóp i wysokie na trzydzieści, oblewała naturalna fosa, jako że miasto znajdowało się na wyspie, przy brzegu olbrzymiego jeziora. Do Wyzimy prowadziły cztery kamienne mosty, z czego dwa po tej stronie miasta. Pomiędzy nimi ciągnął się piaszczysty pas nabrzeża, obsadzony licznymi chatami rybaków, flisaków oraz cieśli.
Haren Broog mieszkał w największej z nich. Wokół, między kijkami wbitymi w ziemię, rozpięto rybackie sieci. Na długich sznurkach suszyły się ryby.
Geralt przeszedł po ustawionej na palach werandzie i zapukał trzykrotnie do drzwi. Z wewnątrz odpowiedziało mu głośne szuranie, a po chwili drzwi uchyliły się, ukazując twarz chudego mężczyzny.
- Czego?
- Przysyła mnie wielebny – wiedźmin uniósł dłoń, pokazując sygnet.
- Przy-przysyła? – chudzielec otworzył drzwi szerzej, choć nadal wpatrywał się w Geralta podejrzliwie. – Nigdy ci-cię nie widziałem.
- Bawię tu od wczoraj. Mogę wejść? Kiepsko się rozmawia w progu.
- Mhm… Właź.
Gdy tylko znalazł się w środku, Haren zamknął drzwi i zasunął skobel. Jeden z trzech. Ostrożny jak dziewica w przeddzień ślubu, stwierdził Geralt z kwaśną miną.
Wnętrze chaty nie sprawiało dobrego wrażenia. Ciemne, ponure, zagracone. Izbę można by nawet nazwać dużą, gdyby nie sterty skrzyń, paczek i worków, które zajmowały połowę wolnej przestrzeni. Wiedźmin rzucił okiem do sąsiedniego, mniejszego pomieszczenia. Tam również przeróżne graty piętrzyły się aż pod powałę.
- Masz dużo towaru. Co jest w tych wszystkich skrzyniach?
- Nic ci do tego. Dla cie-cie-ciebie nic nie mam.
- Spokojnie, pytam z ciekawości.
- Do rzeczy. O c-co chodzi z wie-wielebnym?
- Ponoć potrzebujesz pomocy. Nikt mnie tu nie zna, a z tego co słyszałem, ty jesteś bardzo wpływową osobą. Może moglibyśmy pomóc sobie nawzajem.
- Nie wiem ja-jak – Haren oparł się o ścianę, krzyżując ręce na piersi. – Niczego nie-nie-nie potrzebuję.
- Jestem wiedźminem. Mogę rozwiązać wiele problemów.
- Co..? Wie-wiedźmin? Znowu? Był już taki je-jeden. Be-be-beren-ren…
- Berengar. Tak, słyszałem. I co, zanim odszedł, ubił wszystkie potwory w okolicy? Psiakrew, dla mnie nie ma już tu żadnej roboty prócz Bestii?
- Żadnej? – chodzielec zarechotał nerwowo. – Ha, jest ro-robota, i to nielekka! Widzisz pa-panie, nocą z rzeki u-u-umarli wyłażą. U-upiornym zimnem od wody ciągnie, aż cia-cia-ciarki przechodzą. Pomóżcie, wiedźminie, a złota n-nie pożałuję.
Utopce, stwierdził Geralt. Obleśne, pokraczne istoty powstałe z ciał utopionych ludzi. Szybkie, agresywne i całkiem przebiegłe. Miał z nimi do czynienia wiele razy, przy czym żadnego z tych spotkań nie wspominał miło.
- Pomogę ci, ale w zamian oprócz orenów chcę się dowiedzieć czegoś ciekawego o Salamandrze. Myślę że wiesz o nich sporo.
- Sa-sa-salamandra? Jego też interesowała. I na dobre mu to n-n-nie wyszło. Szu-szukasz Salamandry, a to oznacza, że szukasz guza. Ale co mi tam – umowa s-s-stoi. Przeklęte u-umarlaki, nie dość, że mi lu-ludzi straszą, to jeszcze skrzynie z towarami ni-niszczą. A to bardzo cenny ładunek, dla spe-pecjalnego klienta.
- Skrzynie są na zewnątrz?
- Tak, ale dobrze s-s-strzeżone. Tyle że moi stra-ra-ażnicy uciekają, gdy u-umarli z wody wyjdą.
- Niech będzie. Dzisiaj w nocy przejdę się po plaży. Postaram się zabić utopce. Za każdego pięćdziesiąt orenów, stoi?
Haren Brogg zamruczał coś, podrapał podbródek, wykrzywiając usta.
- A trochę ta-taniej się nie…
- Nie. I tak spuściłem z ceny. Jeśli żyje tu całe stado, w ogólnym rozrachunku stracę sporą kwotę.
- Niech będzie. Pię-pię-pięćdziesiąt oreniaków.
- Za każdego. Jutro wpadnę po zapłatę. Bywaj.
Geralt opuścił wnętrze chaty, z niemałą ulgą wciągnąwszy do płuc świeże powietrze. W środku panował taki zaduch i smród, że aż mdłości brały. Trzeba było zostać i gadać z nim w progu.
Przynajmniej wiedział już, że będzie miał robotę w sam raz dla siebie. Berengar nie wyplewił wszystkich poczwar, które terroryzowały okolicę. Upiorne psy, utopce… Grosza nie braknie, a i przy okazji dowie się czegoś więcej o zerrikańskim czarodzieju i jego zbirach. Wcale nieźle.
Shani gdzieś znikła, a słońce dopiero zbliżało się do zenitu, więc Geralt stwierdził, że złoży wizytę dwóm pozostałym osobom wskazanym przez kapłana. Odo i Mikul. Jeden się ostatnio wzbogacił, a drugi pracuje w straży miejskiej. Straż miejska. To mogło oznaczać tylko jedno – którąś z wyzimskich bram.
Do Mariborskiej żołnierze nie pozwolili mu się zbliżyć nawet na rzut kamieniem. Na pytanie odkrzyknęli, że Mikul pełni straż przy bramie kupieckiej, i idzie go poznać po „twarzy gładziutkiej jako ta dupa niemowlaka”. Poza tym dowiedział się, że aby wejść do miasta, potrzebny jest glejt, że wewnątrz murów panuje krawatanana, że wygląda jakby naćpał się dwiema paczkami fisstechu i dostał radę, że niech lepiej nie stara się dostać do Wyzimy, bo od choróbska zsiwieje jeszcze bardziej. Każde zdanie, zgodnie z żołnierską modą, kończyła zgrabna puenta.
- I nie zawracaj nam więcej głowy, jeśliś bez glejtu, kurwa! – zawołał jeszcze na pożegnanie najstarszy z wartowników. Najwyraźniej wszyscy byli bardzo zajęci, i nikt nie miał prawa marnować ich cennego czasu. Jeśli Mikul będzie równie miły, pomyślał Geralt, to cholernie kiepsko widzę naszą współpracę.



Do bramy kupieckiej również nie można było podejść. Jednak Mikul znalazł się natychmiast, i na dźwięk swojego imienia podszedł do Wiedźmina. Wysoki, szczapowaty, w przekrzywionym hełmie i o twarzy rzeczywiście pozbawionej śladu zarostu.
- Czego? Skąd znacie moje imię?
- Widzisz sygnet? Wielebny mnie przysyła.
- Hm... Mówił: znak ognia czcić. Znaczy ty od niego. O co chodzi?
- Powiedział, że mogę ci w czymś pomóc.
- Ooo, dobrze się składa. Bo ja, panie, martwiejców mam się pozbyć.
Geralt zmarszczył brwi. Znowu utopce?
- Martwiejców?
- Ano, pan komendant kazali iść do krypty, tam kawałek dalej drogą... A ja żem nigdy w życiu nie walczył... Boję się.
- Martwiejce, powiadasz...
- Proszę, panie...
- Zgoda, zgoda. Jestem wiedźminem, zlikwiduję potwory. A ty w zamian zapłacisz mi dwieście orenów i powiesz wielebnemu, że ci pomogłem.
- Dobrze, panie, uhm, ja powiem, co wiem, ale niedużo tego będzie... A bogaty to ja tyż nie jestem. Ale co tam, byle martwiejce ubić. Słońce zniknęło gdzieś za warstwą szarych, ciężkich chmur. Zbierało się na deszcz. Geralt szedł ubitą, piaskową drogą, pogrążony w rozmyślaniach.
By tu trafić, przemierzył całe Kaedwen i kawałek Temerii, ale jeszcze ani razu nie spotkał się z takim zagęszczeniem potworów. Tu upiorne psy, tam utopce, a na dokładkę coś, co siedziało w krypcie, i ponad wszelką wątpliwość utopcem nie było. Niepokojące.
Bardzo niepokojące.
Zmierzał ku chacie Abigail. Jeśli ktokolwiek miał z tym coś wspólnego, to właśnie wiedźma. Nieważne, kim naprawdę była. Znała się na magii, i to od niej należało rozpocząć śledztwo.
Obejście było niewielkie, składało się z paru chat otoczonych płotkiem. Wszędzie chodziły kury i gęsi, w błotnistej kałuży tarzała się świnia. Chaty wyglądały na stare i całkowicie opustoszałe, dwóm brakowało strzechy, a dwóm innym drzwi. Tylko jedna sprawiała jako takie wrażenie. Przed nią, na rozłożonych wilczych futrach, leżało trzech ludzi, najwyraźniej pogrążonych we śnie. Geralt usłyszał ich oddechy, ciężkie i nierówne. Byli chorzy.
Zapukał dwukrotnie w drzwi.
- Mogę?
Kobieta, która wpuściła go do środka, żadną miarą nie spełniła jego oczekiwań. Oczekiwań na brzydką, przygarbioną staruchę w czarnej pelerynie i ze spiczastym nosem.
- Wiedźmin - uśmiechnęła się olśniewająco. - Zapraszam. Czekałam na ciebie.
Można spokojnie powiedzieć, że była piękna. Jak typowa czarodziejka z wyższych sfer, a nie wioskowa wiedźma. Długie, marchewkowo rude włosy spływały jej na ramiona, a oczy lśniły wesoło w twarzy dwudziestolatki. Przez chwilę odebrało mu mowę.
- Skąd wiedziałaś, że przyjdę?
- Siadaj, nie będziemy rozmawiać w progu. Mam trochę wina i owoców, poczęstuj się.
- Dzięki, nie mam ochoty.
- Pytasz, skąd wiedziałam? Przecież to oczywiste. Jestem pierwszą osobą, którą się wiąże ze wszystkim, co złe. Czy to burza przyjdzie, czy komuś kwiaty zwiędną, czy może wielebny nadepnie sobie na odcisk... to wszystko moja wina.
- Nie znam ani ciebie, ani ich, więc nie wydaję pochopnych wniosków. Chcę tylko porozmawiać.
Najwyraźniej któryś ze śpiących przed chatą obudził się, bo nagle rozległ się głośny kaszel i przekleństwa.
- Co im się stało? - Geralt wskazał za drzwi. - Leczysz ich?
- Och, nie. Byli niegrzeczni. Niektórzy klienci przychodzą tu dla zaspokojenia swoich żałosnych fantazji, których nie chcę spełniać. Mylą mnie z dziwką, a ja... Ja jestem przecież wiedźmą.
- Hm... Będę pamiętał.
Roześmiała się pogodnie.
- Nie bój się. Nie jestem znowu taka straszna, a jeśli chodzi o poprzedniego klienta, to niebawem mu przejdzie. To tylko nauczka.
Geralt wziął do ręki jabłko. Zakręcił nim na stole, westchnał.
- Przygarnęłaś Alvina.
- Pewnie! A co? Miałam sierotę samego zostawić? Poza tym, on ma potencjał.
- Co masz na myśli?
- Jest w nim moc, ale nie wiem, czy potrafi sobie z nią poradzić. Przynajmniej póki będzie pod moją opieką, nie wyrządzi sobie ani nikomu innemu krzywdy.
- Zyskałaś w moich oczach tym gestem. Mało kto bierze sobie dodatkową gębę do wykarmienia w takich czasach.
- Tak naprawdę przygarnęłam go, bo idzie zima. Jak będę głodna, to go zjem! - znów się roześmiała. - Tak pewnie mówią wioskowi. Uważają mnie za potwora.
Przestał bawić się jabłkiem, spojrzał jej w oczy.
- A jesteś potworem?
- W każdym człowieku kryje się potwór.
- Wiesz o czym mówię. Większość tutejszych uważa, że przyzwałaś Bestię.
- I co z tego? Niech myślą co chcą, póki nie zabierają sie za widły i układanie stosu... A ty, co uważasz?
- Jeszcze nic, powiedz, jaka jest twoja wersja.
- Nie mam z tym nic wspólnego - skrzyżowała ręce na piersi, zacisnęła usta.
- A coś poza tym? Muszę wiedzieć, skąd wzięła się Bestia.
- I sądzisz, że ja to wiem?
- Zawsze słyszałem, że wiedźmy to mądre kobiety, posiadające rozległą wiedzę w dziedzinie magii...
- Daruj sobie ironię. Cóż, nie pomyliłeś się bardzo. Ale w tym przypadku nie będę mogła ci pomóc. Za to znam kogoś, kto może.
- Któż to taki?
Podeszła do okna, wyjrzała na zewnątrz.
- Ten mały chłopiec, Alvin. To silne Źródło, potrafi wieszczyć, wie o rzeczach, o których nawet nam się nie śniło. Jeśli... Jeśli tego chcesz, podam mu miksturę zwiększającą parapsychiczne zdolności. Może wtedy nam coś powie.
- Nie będzie to dla niego niebezpieczne?
- Nic mu się nie stanie, nie musisz się tak nad nim trząść.
- Gdzie on właściwie jest? Nie widziałem go.
- Musiałeś przeoczyć. Spójrz tam. Bawi się przy zniszczonej chacie. Jak gdyby nigdy nic. Szybko doszedł do siebie po utracie siostry...
- Kiedy możemy zaczynać?
- Nie tak prędko. Mikstura o której mowa, wymaga odpowiedniego przygotowania. Zwykle takich nie robię, bo i po co? Oprócz mnie we wiosce nikt nie miał zdolności magicznych... aż do teraz.
- Pewnie. Ile ci to zajmie?
- Przyjdź jutro, byle nie z samego rana. Wtedy wszystko powinno być już gotowe.
- Dzięki, Abigail. Dzięki za pomoc.
- Nie ma sprawy - uśmiechnęła się po raz trzeci, tak pięknie, że Geralt aż westchnął. - W końcu my, odmieńcy, musimy sobie pomagać.



Słońce chyliło się już nad horyzontem, gdy Geralt odnalazł kryptę. Wejście pod ziemię znajdowało się w szczerym polu, na końcu długiej drogi. Wokół falowały na wietrze łany zbóż, chaty podgrodzia i miejskie mury majaczyły wśród drzew pod ciemniejącym niebem. Spokojne miejsce, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Wiedźmin ukląkł na ziemi, parę stóp od ścieżki. Rozsznurował sakwę, z której wyjął parę flakoników. Biały, zielonkawy, i dwa przejrzyste, wypełnione mętną cieczą. Odkorkował zieloną buteleczkę. Eliksir zwany Kotem. Ostry zapach rebisu i słodkawa nuta roztworu quebirthu wypełniły mu nozdrza. Skrzywił się i jednym haustem opróżnił malutki flakonik. Płyn zapiekł w gardle, rozlał się po ciele, niosąc ze sobą falę dreszczy. Geralt zamknął oczy.
Po jakimś kwadransie otworzył je. Świat stał się szaro-biały. Trawa i zboże, piasek drogi, chmury na niebie, wszystko zalały odcienie szarości. Zaczął też słyszeć dźwięki. Wysokie trawy szumiały jak fale nad morzem, gdzieś w górze przelatywał jerzyk, tnąc ze świstem powietrze swymi drobnymi skrzydełkami. Wewnątrz krypty coś było. Szurało i tupało miarowo, w pewnym momencie rozległ się jakby stłumiony warkot.
Gdy otworzył kratownicę i wszedł do środka, owiał go trupi odór. Smród co prawda właściwy dla krypt, jednak znacznie silniejszy, niż być powinien. I świeży.
Główne pomieszczenie było zaskakująco duże. W kamiennych ścianach kryły się wnęki z sarkofagami, spękanymi urnami i misami ofiarnymi. Niektóre urny leżały na ziemi w kawałkach, rozbite jak skorupki jajek, a płyty paru sarkofagów odsunięto.
Ktoś tu niedawno narozrabiał.
Przy ścianie leżały dwa ciała. Jedno prawie całkowicie rozszarpane, tak, że nie można było nawet określić, czy był to mężczyzna, czy kobieta. Drugie należało do młodej dziewczyny. Geralt podszedł do niej, ukląkł, odgarniając fałdy białej sukni na bok.
Miała zjedzoną twarz. Tak samo jak jedną rękę. W drugiej nadal ściskała zimnymi palcami małą, szklaną buteleczkę. Ostrożnie wyjął flakonik z zesztywniałej dłoni i powąchał.
Nie było wątpliwości. Żonine Łzy. Wyjątkowo silna trucizna, warzona na bazie tajemnych ebbińskich receptur. To dawało również odpowiedź na pytanie, czemu ciało zachowało się tak dobrze. Potworami w krypcie z pewnością były ghule. Tylko one spośród wszystkich trupojadów nie cechowały się odpornością na trucizny. Po paru kęsach stwierdziły, że mają dosyć.
W ciemności znów coś zaszurało i warknęło. Geralt schował pustą buteleczkę do sakwy, po czym ruszył ostrożnie dalej, w głąb wąskiego tunelu.
Krypty podmiejskie budowano od niepamiętnych czasów. Każda szanująca się temerska mieścina, a nawet wioska mogła pochwalić się pokaźnym kompleksem podziemnych korytarzy, w których składano ciała zmarłych. Kompleksy, z początku niewielkie, wraz z upływem czasu rozrastały się do naprawdę sporych rozmiarów. Ludzie umierali co roku, i co roku było ich coraz więcej, w miarę jak wsie i miasta przyjmowały nowych mieszkańców. Takim też sposobem na podgrodziu stolicy Temerii powstała sieć katakumb, mogąca śmiało konkurować z większością krasnoludzkich kopalni.
Teraz jednak wszystko wyglądało inaczej. Parę lat temu część podziemi zawaliła się, nie wytrzymały drewniane podpory podtrzymujące strop, i krypty zostały zakopane pod zwałami ziemi i gruzu.
Z niewiadomych przyczyn zachowała się akurat ta część, do której można było wejść z powierzchni. Być może zadecydował przypadek, być może, jak twierdzili podgrodzianie, łaska Wiecznego Ognia. A może zadziałała ręka dobrej bogini Melitele wyznawanej w większości kręgów Wyzimy. Niezależnie jednak od sił wyższych krypta zyskała sławę niebezpiecznej. Mówiono, że tąpnięcie spowodował szarlej, który zadomowił się w podziemiach i teraz czeka na nieostrożnych, którzy wejdą na jego terytorium. Tak więc nikt nie zbliżał się do krypty bez dobrego powodu, a wchodzić do środka odważali się jedynie szaleńcy.
I wiedźmini.
Swoją drogą, mały konkursik. Piszę własnie o kowalu z Podgrodzia i nie mam pomysłu na dobre imię dla niego. Ten, kto wymyśli najlepsze, dostanie ode mnie trzy Redpointasy ;) Myślałem jak na razie o takich: Fenn, Gbor (Gborat), Hamfrick. Ale chyba są słabe :(

Dodatkowo mam już przygotowane dwa easter-eggi z Trylogii Husyckiej i dwa nawiązujące do naszego community :) Ale póki co sza. Wszystko w swoim czasie.
 
Last edited:
Coś tam z podręcznego zbioru nazw własnych zewsząd spisywanych na telefonie zbieranych:
Brendan Teperk
Hlava
Bergan Crigg
Fritz
Adso
Nikel
Gilbert
Alojzy
Ździchu Ferdynand

---------- Zaktualizowano 13:52 ----------

Do Wyzimy prowadziły dwa kamienne mosty
Nope. Cztery.

Oczywiście rzeczka podpisana jako Chotla to nie Chotla.
że Mikul pełni straż przy bramie północnej
Młyńskiej. W ogóle coś mocno Ci się pokręciło, była ta z grobli, Mariborska od południa, Kupiecka od wschodu do Handlowej, między nimi Młyńska, a na północy do Zamkowej Powroźnicza.

Zaraz dopiszę resztę uwag.

---------- Zaktualizowano 13:55 ----------

Mikul w sumie różnie stał. Ale przy Północnej nie, bo takiej nie było.
(dzięki @P ATROL)

---------- Zaktualizowano 14:19 ----------

Po jakimś kwadransie otworzył je. Świat stał się szaro-biały. Trawa i zboże, piasek drogi, chmury na niebie, wszystko zalały odcienie szarości.
W "Krwi elfów" jak wypił eliksir na widzenie w ciemnosci i poprawiający pracę innych zmysłów jakoś nie zaczął widzieć monochromatycznie.
Żonine Łzy
To nie był przypadkiem eliksir trzeźwiący?

---------- Zaktualizowano 14:24 ----------
@solan7
W sumie to Północna była, ale w środku miasta. Między Klasztorną, a Zamkową.

---------- Zaktualizowano 14:29 ----------

W sumie to wydaje mi się, że w okół Starego Dworzyszcza jeszcze musiały się kiedyś znajdować dzielnica wielmożów i jeszcze jedno podgrodzie. Później, w wyniku ataków strzygi, bogaci przenieśli się do Zamkowej, biedni z podgrodzia obok Dworzyszcza trafili do Klasztornej i podgrodzia w południowo-zachodniej części (tego z Aktu I). W tym czasie teren przestał być regularnie osuszany i pojawiły się bagna.
 
Last edited:
Top Bottom