Powieść na podstawie gry "Wiedźmin"

+
Powieść na podstawie gry "Wiedźmin"

Witajcie ;D
Jakiś czas temu pisałem na forum, że fajnie by było, gdyby powstała powieść na podstawie gry komputerowej "Wiedźmin". I postanowiłem ją napisać. Może i nie jestem jakimś doświadczonym pisarzem (tydzień temu skończyłem 18 lat :harhar:) ale napisałem już kilka powieści przygodowych i fantasy, na razie nieopublikowanych. Pomysł uważam za dobry, ponieważ dzięki przepisaniu gry na papier osoby nie przepadające za grami komputerowymi będą mogły poznać fabułę Wiedźmina. Znam przynajmniej czterech ludzi, którzy są wielkimi fanami Sapkowskiego, ale nigdy nie grały w żadną grę, a gdy (i w ogóle jeśli) próbowały zasiąść przed W1, ich przygoda z nim kończyła się dość szybko...
Poza tym, skoro swoje książki mają już takie gry jak Assassin's Creed, Dragon Age czy nawet Diabolo, czemu miałby takowej nie mieć REDowy Wiedźmin? Poniżej znajdziecie moje wypociny, jakieś 1/3 tego co do tej pory napisałem. Mam jednak dość długą przerwę. Skończyłem pisać pod koniec stycznia i od tamtej pory jakoś nie miałem czasu by kontynuować. Ale postaram się jak najszybciej zabrać z powrotem do roboty :)
Proszę Was o komentarze i porady. Jest to właściwie pierwotna wersja i mogło się tam wkraść trochę błędów, jeśli nie stylistycznych to logicznych. Z góry dzięki ;)
PS: Tekstu jest niewiele, bo chodzi mi głównie o to, byście wypowiedzieli się na temat, czy cały projekt w ogóle ma sens. Powiedzmy, że fragment książki jest tylko bonusem ;)
Rozdział pierwszy

Pięć długich lat Królestwa Północne leczyły rany po Wielkiej Wojnie. Tysiące istnień pochłonęła zaraza i głód. Ocalałe komanda elfów i krasnoludów zapadły głęboko w lasy i zbierały siły do ostatniego, rozpaczliwego zrywu. Dolinami płynęła krew, a życie było tańsze niż garść miedziaków. Na traktach i gościńcach, na polach dawnych bitew niepodzielnie rządziły potwory. Coraz częściej można było usłyszeć pytanie: Gdzie są wiedźmini?

Ahen de Vulduck, Historia Wojen Północnych

Dziki Gon, a. Dziki Łów, to orszak upiorów, które przemierzają firmament co roku, najczęściej w okolicach zimowego i letniego przesilenia. Ci, którzy go widzieli, mówili później o ciemnej, burzowej chmurze, w której poznać można było sylwetki galopujących jeźdźców. Przewodzi nimi jakoby upiór w czerwonym, podartym płaszczu, z diamentową koroną na głowie. D. G. latem przechodzi wysoko, zimą zaś nisko, niekiedy przy samej ziemi. Zawsze podąża z Północy na Południe, nigdy na odwrót. Upiory emitują silne pole magnetyczne, które wpływa negatywnie na znajdujące się w pobliżu zwierzęta. Liczne zaginięcia ludzi w czasie ww. okresów, a później ich nagłe i niespodziewane powroty przypisuje się porwaniom przez D. G. Do I połowy XIV w. pojawienie się D. G. odbierano jako niechybną zapowiedź wojny.

Effenberg i Talbot,
Encyclopedia Maxima Mundi, tom IV

Rozdział pierwszy

Północne rubieże Kaedwen nigdy nie należało do przyjaznych krain. Długie, mroźne zimy, wiejący bezustannie porywisty wicher i napawający grozą cień gór już dawno wypędziły ludzi z ziem leżących w górnym biegu rzeki Gwenllech. Pogoda zdawała się żyć tam własnym życiem i najwyraźniej nie darzyła ludzi szczególną sympatią. Jednak już od pięciu lat nie widziano tam równie gwałtownej i straszliwej burzy jak ta, która rozpętała się nad ranem 1 maja roku 1273.
Była to wiosenna równonoc. Belleteyn, noc magii.
Powszechny dla całego świata zwyczaj nakazywał owej nocy bawić się, pić i ucztować do rana. Każdej wiosny na polach, łąkach i w lasach ciemność rozświetlały setki ognisk, dookoła których tańczyły korowody przystrojonych w kwiaty oraz wianki młodzieńców i dziewcząt. Dzieci biegały po oświetlonych księżycowym blaskiem polach, śpiewając radośnie i bawiąc się do rana. Bo przecież tej jednej, jedynej nocy rodzice nie mogli im tego zabronić. To było Belleteyn.


Ale tego roku to nie zabawa i świętowanie nie pozwalały ludziom zasnąć. Wszyscy wpatrzeni byli w niebo. Wpatrzeni byli w gęste chmury, które zaległy nad pogórzem kaedweńskim niczym czarny, kłębiący się i dudniący rykiem błyskawic baldachim. Dął straszliwy wicher, a deszcz tłukł w okna domów z niespotykaną siłą.
W Kovirze, Caingorn i Hołopolu widziano ponoć na północy zorzę, zjawisko według wszelkich przesądów zwiastujące ważne i wiekopomne wydarzenia. Nieopodal Wyzimy, na farmie niejakiego Sama Widleya urodziło się cielę z dwiema głowami. W Sodden pojawił się bezgłowy jeździec, pędzący po polach na płonącym rumaku. W Rivii jezioro Loc Escalott przysnuła gęsta, biała mgła, z której dały się słyszeć potępieńcze głosy zmarłych, a we wiosce nieopodal Ard Carraigh młynarz Szywik obudził się na stogu siana obok pięknej żony kowala, utrzymując później, że nie pamięta, jak się tam znalazł. Ale to wszystko jedynie plotki.
Pewne jest tylko jedno. W noc Belleteyn po niebie galopował Dziki Gon.
Krwistoczerwone sztandary i podarte proporce łopotały za sylwetkami widm, które pośród burzy i błyskawic gnały z północy na południe, rozgarniając gęste chmury i przeraźliwie wyjąc.


Vesemir z Kaer Morhen nigdy jeszcze nie słyszał takiego wycia. Wysokie, straszliwe głosy, rozbrzmiewające echem w dolinie i tnące nocną ciszę jak noże sprawiły, że serce biło szybciej niż zwykle nawet staremu wiedźminowi. Stał przy nadkruszonym oknie, wsparty o surową, kamienną ścianę swojej komnaty. Spuścił wzrok z nieba w dół, na gęsty, świerkowy las, porastający dno doliny. Gdzieś tam są, pomyślał. Gdzieś tam są, zaraza, i zapewne, jak ich znam, nie wrócą do rana. Polowanie, też mi coś. Mówiłem, że to zły pomysł. Mówiłem. No cóż… teraz mają nauczkę.


Biegł przez las. Drzewa, czarne cienie pośród mgły, otaczały go ze wszystkich stron. Lniana koszula przemokła i rozdarły ją niemal na strzępy ostre gałęzie i ciernie. Uciekał. Nie pamiętał, jak się tu znalazł, ani dlaczego nogi same niosą go przed siebie, choć jest już skrajnie wyczerpany. Wiedział, że trzeba uciekać. I wiedział, że imię, które wykrzykują ścigające go cienie, jest jego imieniem. Słyszał je wewnątrz swojej głowy, która pulsowała potwornym bólem. Geralt.
- Geralt!
Ten głos był inny od pozostałych. Brzmiał bardziej ludzko, brakowało mu tego złowieszczego tonu, od którego jeżyły się włosy na karku. A może tylko mu się tak zdawało? Wolał nie sprawdzać. Uciekał dalej.
Kamień był duży, ale przykryty warstwą zeschłego igliwia. Poza tym, gęsta mgła znacznie ograniczała widoczność. Nie mógł go zobaczyć.
Potknął się i runął na twarz prosto w błoto. Nie miał siły, by się ruszyć. Uniósł tylko lekko głowę i spojrzał za siebie. Na mgłę, rozmyte w deszczu pnie drzew i powoli ciemniejący świat. Oraz na dwie postacie, biegnące ku niemu i wołające głośno, by zagłuszyć ryk wiatru: Geralt!


Gdy się obudził, stwierdził z ulgą, że przestało padać. Niebo było jasne, a jedyną pozostałość po nocnym deszczu stanowiły kałuże, chlupiące pod kołami wozu, na którym leżał. Właściwie nie był to wóz, a parę licho skleconych desek, z umocowanymi po obu stronach kołami. Używało się takich do transportu upolowanej zwierzyny.
Obok niego szło dwóch mężczyzn. Jeden był młody, mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat. Przez plecy przerzucił lekką kuszę, która kołysała się na boki w rytm kroków. A drugi… Geralt wzdrygnął się. Wiedział, że zna skądś tę twarz, oszpeconą potworną blizną, biegnącą od prawego ucha aż po żuchwę. Takiej twarzy nie dało się zapomnieć. Ale Geralt nie pamiętał imienia mężczyzny, ani nie wiedział, kim on jest. Po prostu go znał.
Nagle ich oczy się spotkały. Mężczyzna otworzył lekko usta, zamknął je, po czym znów otworzył.
- Geralt – powiedział. – Wreszcie się obudziłeś.
- Es… Eskel? – Geralt wsparł się na łokciach. Wydobył to imię gdzieś z głębin świadomości, usłyszawszy głos mężczyzny. Znajomy głos.
- Nic nie mów. Jesteś ranny i osłabiony.
Eskel jeszcze nie chciał o nic pytać. Nie teraz. Ale wkrótce zamierzał wręcz zasypać białowłosego gradem pytań. Co robił w lesie nocą Belleteyn, sam, w brudnej, rozchełstanej koszuli, bez żadnego odzienia, broni, prowiantu, a jedynie ze srebrnym, wiedźmińskim medalionem na szyi? Przed kim uciekał, gnając na złamanie karku przez las i krzycząc coś ostatkiem tchu? I jakim cudem leży teraz obok niego na wozie, skoro według naocznych świadków zginął pięć lat temu w mieście Rivia?
Eskel zamierzał zadać naprawdę wiele pytań.
- Gdzie jesteśmy?
- Mówiłem ci, żebyś nic nie mówił.
- Nic mi nie jest. Czuję się dobrze. Prawie.
- I nadal nie poznajesz tych skał? To nasza okolica, bracie. Zbliżamy się do Kaer Morhen.
Geralt wykręcił głowę i wyjrzał zza boku ciągnącego go konia.
Przed nimi wznosiły się strzeliste góry, o szczytach otulonych warstwą szarych chmur. U ich podnóża, przez dolinę przepływała, wijąc się i pieniąc na skalnych progach wstęga rzeki.
- Z drugiej strony – Eskel pokręcił głową i uśmiechnął się kącikiem ust.
Geralt wyjrzał z drugiej strony.
Forteca zlana była ze zboczem jednego ze wzgórz, całkiem jak grzyb przyrośnięty do pnia drzewa. Właściwie stanowiła jego część. Kamienne tarasy, spękany barbakan o nadkruszonych blankach i mury, w których ziały ogromne wyrwy, wydobyły z jego pamięci cienie wspomnień. Najpierw straszliwy ból. Później bieg po murach. Świszczący w powietrzu miecz. Wspólne zimowe wieczerze w sali oświetlonej blaskiem kominka. I twarze. Twarze przyjaciół. Braci.
Eskel uśmiechnął się szerzej.
- Witamy w domu.


Z bliska zamczysko wydawało się jeszcze większe. Mur kurtynowy zachował się w niemal nienaruszonym stanie, a potężny donżon wznoszący się wysoko ponad inne fortyfikacje sięgała niemal tak samo wysoko, jak szczyt wzgórza. Jednak ruiny, nawet skąpane w złotym blasku słońca, sprawiały dość ponure wrażenie. To nigdy nie był pałac o strzelistych wieżach, ukwieconych krużgankach i balkonikach przy każdym oknie, którego główną zaletę stanowił wygląd, i w którym mieszkała zamożna szlachta, wytworne paniczyki i damy. To był warowny zamek, którego grube ma półtora jarda mury widziały więcej, niż mury najstarszych ludzkich miast. Stał tu już, gdy pierwsi Temerczycy budowali kamień po kamieniu Wyzimę. Stał tu, gdy na południu powstawała szkoła czarodziejów w Ban Ard, i gdy Novigrad był zaledwie małą, nic nie znaczącą osadą. Jego mieszkańcy nie żywili szczególnego upodobania do piękna. Kaer Morhen było Szkołą Wilka. Siedzibą wędrownych czarowników i zabójców potworów, samotną i zagubioną na bezdrożach w miejscu, gdzie łączyły się dwa potężne pasma górskie. W miejscu praktycznie niedostępnym dla reszty świata.
Przeszli po drewnianym moście, zwodzonym nad suchą fosą. Na dnie fosy błyskały bielą stosy czaszek, szczerzących resztki zębów i wpatrujących się pustymi oczodołami w kierunku doliny. Przejechali pod niegdyś potężnym barbakanem, by wyjechać wreszcie na dziedziniec.
Wysoki mężczyzna odziany w czarną, skórzaną kurtkę, zobaczył ich natychmiast. Miecz, którym wywijał przed chwilą półpiruety, zamarł w bezruchu, by po chwili opaść, dotykając czubkiem ziemi.
- Nareszcie wróciliście! – ruszył ku nim szybkim krokiem. Głos miał warkliwy i niezbyt przyjemny. – A już myślałem, że podczas burzy wywiało was do Redanii. – jego śmiech do złudzenia przypominał szczekanie psa. – Coście upolowali tym razem? To sarna, czy…
Mężczyzna urwał w pół zdania, wlepiwszy szeroko otwarte oczy w Geralta. Geralt również wlepił w niego oczy. Lambert, przypomniał sobie. On ma na imię Lambert.


- Veesemirzeee!
- Co? – stary wiedźmin poderwał się gwałtownie z krzesła, usłyszawszy za drzwiami zbliżające się dudnienie butów i krzyk. - Co się…?
- On wrócił! – Lambert wpadł do komnaty z impetem pędzącej strzały. Zachamował gwałtownie i dla złapania równowagi wsparł o framugę drzwi. – Wrócił!
- Kto wrócił? Eskel z upolowaną kolacją?
- Geralt!
Vesemir przez długą chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Wpatrywał się w twarz młodszego mężczyzny, usiłując stwierdzić, czy żartuje. Było to nad wyraz trudne, jako że wiedźmini nie cechowali się szczególnie bogatą mimiką. Uczuć też z reguły nie zwykli okazywać. A Lambert nie grzeszył poczuciem humoru.
- To niemożliwe – powiedział wreszcie. Razem z Lambertem jednak pobiegł ile sił w nogach na dolny dziedziniec. A tam doznał szoku. Po raz pierwszy od… Właściwie nie pamiętał, kiedy ostatnio poczuł coś podobnego. Z pewnością jednak to co przeżył, ujrzawszy chuderlawego mężczyznę o włosach białych jak mleko, wstającego właśnie z wozu, było szokiem.
Całkowicie straciwszy kontrolę nad sobą, rzucił się ku Geraltowi i zniewolił go w silnym, można by rzec, ojcowskim, uścisku. I długo nie puszczał. A gdy wreszcie odsunął się od niego na długość ramion, pozostałym wiedźminom wydało się, że dostrzegli w jego oku łzę. Na krótką, bardzo krótką chwilę. A być może rzeczywiście tylko im się tak wydawało.
- Geralt, ty cholerny szczęściarzu! – wykrzyknął, klepiąc go z całej siły po ramieniu.
- Leo – zwrócił się do młodzieńca. – Biegnij po Triss. – znów utkwił spojrzenie w Geralcie. – Wszyscy byliśmy pewni, że od dawna nie żyjesz! Co się z tobą działo przez te wszystkie lata? Ach, dzisiaj wieczór oczekuję wysłuchać długiej i ciekawej opowieści. Gdzie żeś się włóczył, że ani słowa o tobie nie słyszeliśmy?
- Też chciałbym to wiedzieć.
- Słucham? – twarz Vesemira ani wcześniej ani teraz nie wyrażała prawie żadnych uczuć, jednak w jego głosie dało się usłyszeć zdumienie.
- Zdaje się, że straciłem pamięć. Z trudem przypominam sobie wasze imiona i was samych. A ostatnie lata są dla mnie jedną wielką białą plamą. Tak samo, jak wszystkie pozostałe.
Zapadła cisza. Eskel zaszurał czubkiem buta po kamieniach dziedzińca.
- Idzie Triss – powiedział po dłuższej chwili Vesemir. – A raczej biegnie.

Part 2:
http://forums.cdprojektred.com/thre...iedźmin-quot?p=1249539&viewfull=1#post1249539
Part 3:
http://forums.cdprojektred.com/thre...iedźmin-quot?p=1288224&viewfull=1#post1288224
Part 4:
http://forums.cdprojektred.com/thre...iedźmin-quot?p=1288225&viewfull=1#post1288225
Part 5:
http://forums.cdprojektred.com/thre...iedźmin-quot?p=1288226&viewfull=1#post1288226
Part 6:
http://forums.cdprojektred.com/thre...iedźmin-quot?p=1419753&viewfull=1#post1419753
Part 7:
http://forums.cdprojektred.com/thre...iedźmin-quot?p=1497264&viewfull=1#post1497264
Part 8:
http://forums.cdprojektred.com/thre...iedźmin-quot?p=1549064&viewfull=1#post1549064
Part 9:
http://forums.cdprojektred.com/thre...iedźmin-quot?p=1551779&viewfull=1#post1551779
 

Attachments

  • źłódź.gif
    źłódź.gif
    13 KB · Views: 77
Last edited:
"Skąd wzięła się na jego twarzy biegnąca przez lewe oko blizna? I jakim cudem leży teraz obok niego na wozie, skoro według naocznych świadków zginął pięć lat temu w mieście Rivia?"

Blizna to już przecież od dawna była, już w intrze od jedynki, ukazującym walkę ze strzygą ;)

A dat to lepiej, bratku, nie zamieszczaj - w jedynce skorzystano ze złej chronologii. Pogrom w Rivii miał miejsce w roku 1268.

O ile kiedyś byłem sceptyczny, o tyle teraz, po przeczytaniu pierwszego fragmentu, jestem już spokojny. Powiadasz, że ile już napisałeś?
 
@smiki, ten fragment to 1/3 całego tekstu, i myślę że jutro zacznę pisać dalej. Skończyłem w połowie walki z Salamandrą w Kaer Morhen, bo w grze jej przebieg był chaotyczny i niestety, mało realistyczny. Więc można powiedzieć, że utknąłem już na samym początku :crybaby: Ale myślę że jakoś z tego wybrnę. Najwyżej nagnę trochę fabułę i skrócę znacznie to, co działo się w prologu.
Dzięki za uwagę z tymi datami, właśnie chodziło mi po głowie, że coś z nimi było nie tak ;)
A z blizną to rzeczywiście popełniłem błąd... ale już jest naprawiony :)
 
@solan7 - w "Opowieściach ze świata Wiedźmina" znalazło się wiele tekstów, które powinny ustąpić miejsca Twojemu opowiadaniu. Masz naturalny dar przelewania myśli na papier, klawiatura ledwie nadąża za historią tworzącą się w głowie. Piszesz pod wpływem impulsu, emocji. Gdyby nie gra, to nie wiedziałbyś, co w opowiadaniu wydarzy się za godzinę. Na szczęście masz szkielet w postaci fabuły gry, nie pozwoli on Ci się zgubić. Na szczęście dla Ciebie i dla nas. :unworthy:
Mylę się w którymś zdaniu powyżej? ;)

Pisz, chłopie, bo chcę Twą opowieść chłonąć dalej zmysłem wzroku i wyobraźni. :clap:
 
Jestem pod ogromnym wrażeniem. Czyta się to bardzo przyjemnie i ten klimat. Coś niesamowitego. Mam nadzieję, że udostępnisz nam coś jeszcze :). Dla mnie po prostu rewelacja. Myślę, że nikt by się nie obraził gdybyś również opublikował te powieści, które napisałeś do tej pory. Jeśli są tak napisane jak to, co wrzuciłeś, zamawiam sztukę w miękkiej oprawie :D. Jeśli uda Ci się dociągnąć wiedźmina do końca (w co mocno wierzę) będzie to kawał dobrej roboty.

Jeszcze takie pytanie. Masz zamiar jakoś uwzględnić wybory w grze, czy zwyczajnie według własnej myśli. Dla przykładu Geralt poszedł do laboraroriów w Kaer Morhen i koniec, kropka?
 
Dzięki Wam za miłe słowa, czuję że z takim poparciem napiszę jeszcze sporo :D
No nic, to jutro zabieram się za pisanie... Mam tylko takie pytanko, ile czasu mogła zająć Geraltowi podróż z Kaer Morhen do Wyzimy? Bo to szmat drogi a ja nie orientuję się specjalnie w tempie konnej podróży i skali świata Wiedźmina :hmmm: Według chronologicznego planu wydarzeń na głównej stronie zajęło mu to miesiąc, ale nie jestem tym do końca przekonany... Może i się spieszył, ale musiało się coś dziać podczas podróży, jakieś dłuższe postoje, kłopoty, przygody...
Po drugie, jeśli chodzi o "wybory fabularne" Geralta, to możecie napisać mi swoje sugestie i propozycje, bo prawda jest taka, że piszę bez żadnego konkretnego planu wydarzeń. Zamierzam jednak na tę chwilę uwzględnić takie wybory:
1 - Geralt opowiada się po stronie Abigail. Wybiera mniejsze zło, wie, ze wiedźma nie ma czystego sumienia, jednak jej występki są niczym w przypadku tego, czego dopuszczali się w ostatnich czasach mieszkańcy Podgrodzia. Poza tym, czuje się zobowiązany pomóc bezradnej kobiecie w niebezpieczeństwie. Jak to Geralt.
2 - Alvina oddaje pod opiekę Shani. Jakoś zawsze wybierałem ją podczas gry, a mogę uzasadnić wybór faktem, iż czarodziejki nie sprawują się szczególnie dobrze jako opiekunki dzieci, poza tym Alvin w książce będzie się bał Triss, natomiast szybko obdarzy sympatią młodą medyczkę. Może nieszczególnie mocne argumenty wobec faktu, iż Triss jako jedyna jest w stanie zapanować nad jego magiczną naturą, ale... No cóż, jeszcze to przemyślę ;)
3 - Podczas sekcji zwłok w szpitalu Lebiody wybór trafi najpierw na Kalksteina. Geralt uda się do niego, żądając wyjaśnień. Po krótkiej kłótni, alchemik postanowi osobiście obejrzeć zwłoki, w obecności wiedźmina i Shani. To on odnajdzie larwy much w ciele nieszczęśnika.
4 - W konflikcie Zakonu ze Scoia'tael Geralt będzie usiłował jak najdłużej zachować neutralność, jednak w Odmętach stanie ostatecznie po stronie Zakonu Płonącej Róży.
5 - Geralt odczaruje Addę. Jest ona według mnie zbyt ważną postacią, by mogła zginąć, chociaż jej śmierć byłaby ciekawym kontrastem dla bliźniaczo podobnej sceny w opowiadaniu Wiedźmin.
Pozostałe wybory muszę jeszcze przemyśleć.
Aha, zapomniałem o pierwszym wyborze: Geralt walczy z Przerazą. To chyba ciekawsza opcja.
Macie tu na dobranoc kolejny fragment ;)
Na dziedzińcu rozbrzmiewał szczęk mieczy. Młody wiedźmin, Leo, walczył z Eskelem. Stępione ostrza nie były szczególnie groźne, lecz mogły porządnie posiniaczyć. Leo właśnie zarobił kolejnego siniaka, tym razem w prawe ramię.
- Źle! Nie było parady! – Vesemir przyglądał się ich walce, i raz po raz wyrażał swoją aprobatę, lub, znacznie częściej, niezadowolenie. – Ile razy mam powtarzać?! Po piruecie, zawsze parada ukośna na plecy, zawsze!
Geralt obserwował ich, wsparłszy się o niski murek górnego dziedzińca. Obok niego wsparła się Triss Merigold. Podeszła bezszelestnie, bez słowa.
Przez jakiś czas stali tak, w milczeniu, obserwując treningowy pojedynek. Geralt czuł się dziwnie w towarzystwie czarodziejki. Pamiętał ją lepiej od wiedźminów, choć nadal nie wiedział, kim dla niego była. Ale wiedział, że była ważna. I że coś ich łączyło. Dawno temu.
- Minęły zaledwie dwa dni, odkąd cię znaleźli – czarodziejka spojrzała wreszcie na niego, potrząsnęła burzą kasztanowych włosów. – Jak się dziś czujesz?
- Znacznie lepiej. To w dużej mierze twoja zasługa. Dziękuję, Triss.
- Nie ma za co. Jak twoja pamięć? Przypominasz sobie coś? – odwróciła się i ruszyła schodami w dół, na dolny dziedziniec. Podążył za nią.
- Niewiele. Ale niektóre rzeczy lub osoby wracają, gdy tylko je zobaczę. Jak wy. Spójrz w dół. Znam te ruchy: piruet, zasłona, cięcie…
Zamilkł. Schodzili po schodach, aż wzajemne milczenie stało się nieznośne. Zdecydował się zadać pytanie, którego do tej pory unikał.
- Nie wiem dlaczego – zaczął powoli – ale kiedy z tobą rozmawiam, czuję więź. Wiem, że byłaś kimś ważnym… Ale nie potrafię sobie przypomnieć nic więcej.
Triss zatrzymała się, spojrzała mu w oczy.
- Geralt, my… Och!
Spod muru kurtynowego, wzdłuż którego szli, zerwała się w powietrze chmara czarnych ptaków. Wrony, bijąc skrzydłami i głośno wrzeszcząc, wzniosły się wysoko pod niebo.


Lambert, zajęty właśnie ostrzeniem miecza, również to spostrzegł. Ptaki nie zachowywały się normalnie.
- Coś je spłoszyło – powiedział, właściwie sam do siebie, wstając. Odrzucił na bok osełkę. Silne i nieprzyjemne przeczucie kazało mu spojrzeć w mrok pod ogromnym barbakanem. Ktoś tam był. Za barbakanem i bramą, za zwodzonym mostkiem. Wiedział to. Wiedźmińskie zmysły miał zbyt wyczulone, by okłamały go w takiej sytuacji. Ścisnął mocniej rękojeść miecza i zagłębił się w ciemność pod spękaną archiwoltą.


- Muszę to przemyśleć – stwierdził Geralt. Triss uśmiechnęła się.
- Z tym nie będzie problemów. W Kaer Morhen czas płynie powoli…
- Ha! Udało się! – Leo uniósł broń w górę, wyszczerzył zęby. – Udało!
- Nie było najgorzej, chłopcze – pochwalił go Vesemir. – Odpocznj chwilę.
Spojrzał na Geralta i Triss, którzy zdążyli już zbliżyć się do walczących.
- Jak myślisz, Geralt, nadaje się już na szlak? Geralt?
Wiedźmin nie odpowiedział. Nie słuchał. Wpatrywał się w ciemny łuk pod barbakanem, walcząc z przemożnym wrażeniem, że coś jest nie tak. Że właśnie święci się coś bardzo niedobrego.

Lambert minął dwie komnaty o wysokich sklepieniach, puste i pogrążone w mroku. Przeszedł pod bramą, stanął na drewnianym mostku.
Do mostku zbliżało się powoli czterech ludzi. Chudych, odzianych w brudne łachmany i wyglądających jak typowe, wręcz archetypowe rzezimieszki. Każdy z nich ściskał w dłoni buzdygan, drewnianą lagę zakończoną gałką z żelaznych blaszek. Gdy spostrzegli wiedźmina, stanęli w pół kroku.
- Psiajucha. To jeden z nich – warknął najwyższy, drab z głową nakrytą dziurawym kapturem.
- Czekamy na resztę? Uciekamy?
- Spokojnie, chłopaki – inny uśmiechnął się, a raczej zrobiłby to, gdyby jego twarz była zdolna do wyrażania radości. A że najwyraźniej nie była, w efekcie zamiast uśmiechu rozkwitł na jego obliczu paskudny i wyjątkowo wredny wyraz. – Jest sam. Magister obiecał pięćdziesiąt orenów za każdego odmieńca…
- Jest mój! – zamaskowany typ, który do tej pory nie powiedział ani słowa, rzucił się do ataku. Wpadł na mostek, wznosząc buzdygan wysoko nad głowę. Za nim podążyli pozostali, przepychając się wręcz jeden przez drugiego.
Lambert czekał cierpliwie. Z opuszczonym mieczem. Uspokoił oddech, wyrównał tętno w ułamku sekundy. Bandyci biegli co prawda szybko, ale nie zbyt szybko. Nie dla wiedźmina. Widział wyraźnie każdy krok. Ruch każdego mięśnia. Widział, gdzie spoglądają oczy biegnącego ku niemu zbójcy.
Najpierw zawirował mieczem w prawej dłoni, lekko, bez żadnego wysiłku rozrąbując pierwszego mężczyznę od szyi po brzuch. Palce drugiej dłoni złożył w Znak Aard. Dwóch drabów wyleciało w powietrze, jeden wylądował dziesięć jardów dalej, a drugi spadł do głębokiej, wyschniętej fosy, przy akompaniamencie głośnego chrzęstu pękających czaszek i piszczeli.
Ostatni, ten najwyższy, oraz jak się okazało, najbieglejszy w walce, uchylił się od straszliwego cięcia z lewej i zanurkował pod ramieniem wiedźmina, wcześniej wykonawszy buzdyganem efektowną fintę. Nie dostrzegł jednak buta, który z całym impetem wbił mu się w krocze.
Bandyta zgiął się wpół, wypuszczając z ręki broń. Lambert chwycił go za kołnierz i potrząsnął mocno.
- Kto was nasłał?! – warknął. – Gadaj!
Nie doczekał się jednak odpowiedzi. Zza olbrzymiej skały, z porośniętego paprocią jaru, wyłonili się kolejni ludzie. Wszyscy podobnie odziani i uzbrojeni. Co najmniej dwudziestu, stwierdził ze zgrozą wiedźmin. Wylewali się na piaszczystą drogę niczym fala powodzi, krzycząc wściekle. Lambert puścił draba i pchnął go w bok. Tamten zachwiał się na krawędzi mostku, po czym spadł w dół, wydając potworny wrzask. Wrzask nie ucichł jeszcze, gdy Lambert już pędził przez puste i obszerne komnaty barbakanu, ile sił w nogach. Słyszał za sobą głośne, zbliżające się z każdą chwilą krzyki i tupot stóp.
- Vesemirze! – zawołał, ujrzawszy przed sobą dolny dziedziniec. – Mamy gości!
 
Last edited:
@solan7 - ech, psujesz trochę niespodziankę. Wiem, że chciałbyś już teraz podzielić się z nami tym, co Cię rozpiera, ale ja wolałbym czytać Twoje opowiadanie, a nie spoilery. Tak samo, jak przed premierą wystarczyłyby mi krótkie migawki i koncept-arty. Ale resztę i tak przeczytam - w końcu grę przeszedłem wielokrotnie (choć zawsze ścieżką neutralną, źle się czułem na innych).
 
Masz wielkie utrudnienie w postaci wyborów właśnie :(.
Geralt podświadomie czuł coś do Triss, mimo że niewiele pamiętał. Nie jestem przekonany czy pozwoliłby jej pójść samej do laboratorium. Walka z Savollą może być nawet ciekawsza od tej z przerazą (nie walczyłem z nią, więc nie wiem jak sama walka wygląda, ale wiedźmini wspominali coś o dzwonach, jeśli rola Geralta w tej walce skupiała się tylko na zadzwonieniu opis walki z magiem może być lepszy :D).
Co do Alvina. W książce Geralt spotkał Shani właściwie tylko raz i nie zbyt długo z nią zabawił. Też bym to przemyślał. Tym bardziej, że jeśli myślisz o napisaniu Wiedźmina 2 jakoś tak dziwnie wyjdzie. Tutaj z Shani, a tu nagle bach! Triss :D

To oczywiście tylko moje skromne i niewiele znaczące przemyślenia na ten temat. Decyzja należy tylko i wyłącznie do ciebie. Ty znasz się pewnie na tym bardziej. Rób tak żeby było dobrze.
@up Czerp przyjemność z samego opisu. Wszystkie możliwe sytuacje prawdopodobnie znasz, więc to raczej nie spojler :).
 
Co do Alvina. W książce Geralt spotkał Shani właściwie tylko raz i nie zbyt długo z nią zabawił. Też bym to przemyślał. Tym bardziej, że jeśli myślisz o napisaniu Wiedźmina 2 jakoś tak dziwnie wyjdzie. Tutaj z Shani, a tu nagle bach! Triss :D
W glosariuszu dwójkowym było to wyjaśnione dobrze - Geralt rozstał się z medyczką, a z Triss jakoś sam znalazł się w łóżku przed szturmem. Zupełnie, jak w Sadze ;)
@solan7
W "Sezonie" było info, ile miesięcy zajęłaby podróż z okolic Keracku do Kaer Morhen. Teraz jednak nie jestem w stanie sprawdzić :(

BTW, jakieś nawiązania do Sezonu będą? Ktoś może coś o Mozaik napomknąć, kupiec się poskarży, że na jego karawanę napadł dziwaczny insektoid z dwiema żuwaczkami, bogaty mieszczanin pochwali się zakupem wigilozaura obronnego, z kolei odmiana myśliwska owego stworzenia towarzyszyłaby Wielkiemu Łowczemu...

Nawiązania mogą być także do Trylogii husyckiej, Żmii, genealogii - czego zechcesz ;)

Znaki będą działać jak w książkach czy grach?

Będzie heraldyka? Ja kcem bardzo wow pieseł heraldyka fan wow :3
 
@SMiki55, nawiązań do Sezonu nie przewidywałem jak dotąd, jakoś mi książka nie przypadła do gustu tak jak Siedmioksiąg. Myślę, że będzie więcej nawiązań właśnie do Sagi, być może jakieś mrugnięcie okiem do tych, którzy czytali Trylogię Husycką. Żmii nie czytałem i raczej nie przeczytam :p
Znaki będą działać jak w grach, ale Geralt będzie używał ich znacznie rzadziej. W ogóle potwory będą występowały epizodycznie, tylko te najważniejsze. Więc nie będzie tyle walki co w grze. Przecież w prawdziwym Wiedźminlandzie setki potworów nie czaiły się za każdym drzewem i każdą chałupą ;)
Też lubię heraldykę i postaram się korzystać z niej jak najczęściej. Więc nie masz się o co martwić ;)
@down, z tymi znakami to jeszcze pomyślę, Aard jak to Aard, wiadomo jak działa. Igni będzie służył głównie do rozpalania ognisk, ale Geralt będzie mógł też użyć go w walce, żeby oparzyć przeciwnika. Yrden będzie służył do chwilowego paraliżowania przeciwników jak w W2, Axii jeśli w ogóle użyję to do chwilowego manipulowania umysłem innych ludzi, Quen będzie działał jak w książkach, tarcza zmniejszająca siłę potężnego ataku np. Zeugla. Heliotropu nie przewiduję, tak samo jak Somne. Chociaż ten ostatni ma większe szanse na pojawienie się w książce, tylko nie wiem w jakiej sytuacji...
Cała Wyzima bęzie sprawiała wrażenie większe niż w grze, w dzielnicy nieludzi znajdzie się miejsce dla elfów, krasnoludów, niziołków, gnomów i wszystkich innych bobołaków jakie w prozie Sapkowskiego się pojawiły. W końcu to stolica Wyzimy :) No i nie zapomnę o krasnoludzkim kowalu. Myślę że poszerzę trochę jego rolę i to on przygotuje Geraltowi odgromnik. Krasnoludzki kowal okaże się znajomkiem Leuvaardena i kupiec załatwi mu glejt, poza tym przeważnie będą występować razem. Po co taki dodatkowy wątek? Po prostu w W1 czułem niedosyt krasnoludów w rolach drugo- i trzecioplanowych. ;)
 
Last edited:
Znaki oparłbym jednak na książkach - ich działanie z jedynki i dwójki różni się mocno, a wszystko wskazuje na to, iż trójkowe również będą działać inaczej od poprzedników. Tak więc lepiej zachować spójność z książkami. W każdej kwestii ;)

A tak swoją drogą - czy w wyzimskiej dzielnicy nieludzkiej będą mieszkać niziołki i gnomy? :)
I czy w Wyzimie będzie kantor walutowy?

E:
@solan7
Poszerzasz rolę kowala? Miodnie ^^
Może połączysz postać kowala z Podgrodzia z Malcolmem Steinem z Klasztornej?

Mam pewną ideę, która może pogodzić zwolenników ubijania przerazy oraz miłośników mordowania Savolli. Najpierw pozbawiasz życia potworka, ale później, chwilę przed feralnym spotkaniem z magistrem, Geralt z Leo natykają się na maga i wspólnie, szybko go utrupiają :)

Co do znaków - kiedyś zarysowałem ich działanie na Wieży Błaznów:
  • Aard - w SM oznacza "górny", "góra". Pchnięcie telekinetyczne - może działać zarówno dłuższy czas (kilkanaście sekund podczas walki ze strzygą), jak i krótszy, jako pojedyncze pchnięcie (wszystkie inne pojawienia, a także gry)
  • Heliotrop - bariera absorbująca uderzenia obiektów fizycznych (murek w "Ziarnie prawdy", skoczliwy wigilozaur w "Sezonie burz"), chroni także przed czarami ofensywnymi (zaklęcie Yenny w "Ostatnim życzeniu")
  • Quen - nazwa pojawia się jedynie w "Ziarnie prawdy". Wiedźmin chciał się nim ochronić przed falą dźwiękową Bruxy. Możliwe, iż to ten sam Znak, pojawiający się w "Mniejszym źle" (ochronił Geralta przed ukamieniowaniem) czy w "Kwestii ceny" (chronił przed krzykiem Pavetty)
  • Igni - służył do przepalania więzów, lutowania kociołków. W grach miotacz ognia.
  • Aksji - Znak używany do wywierania wpływów na psychikę. Geralt użył go na Płotce w "Ziarnie prawdy" i na sobie w "Wieży jaskółki". Możliwe, iż to ten sam Znak, którym omamił strażników miejskich w karczmie "Pod lisem" w opowiadaniu "Wiedźmin".
  • Yrden - Znak IMHO odstraszający potwory, dzięki któremu strzyga bała się podejść do sarkofagu. Może być jednak interpretowany różnie - na ZONIE był barierą uniemożliwiającą otwarcie czegoś, w Grze Wyobraźni wytwarzał barierę, której nikt nie mógł przekroczyć, w "Wiedźminie 1" był zadającym obrażenia Znakiem-pułapką, w "Wiedźminie 2" służył jako Znak unieruchamiający przeciwnika. Co zupełnie skopało mechanikę gry...
  • Somne - ot, usypia.
 
Last edited:
Dla tych, co już znają dobrze grę i nie boją się spoilerów (choć aż tyle ich tu nie ma), kolejne fragmenty książki:
1 - fragmenty walki z golemem na bagnach, 2 - rozmowa w karczmie na Podgrodziu, 3 - pierwsze spotkanie z Bestią
Odskoczył w ostatniej chwili. Kamienna pięść olbrzyma minęła go o cal, musnęła włosy. Wywinął się w półpiruecie, starając się zmylić przeciwnika i zajść go od tyłu. Kolejny półpiruet, tym razem w drugą stronę. Miecz zgrzytnął o głaz, stanowiący głowę golema. Olbrzym ledwo poczuł uderzenie. Po cięciu srebrnym ostrzem nie pozostał nawet ślad, ale Geralt wiedział, że potwora drażni magia zawarta w mieczu. Szczątkowa magia. Zdolna przebić się przez skórę ghula czy fledera, ale całkowicie bezużyteczna w przypadku ważącego dwie tony kamiennego kolosa.
[...]
Złożył palce w Znak Aard. Włożył weń całą możliwą energię, koncentrując się na wiązce mocy. Golem zatrzymał się. Ale nie został odepchnięty do tyłu, czego wiedźmin się spodziewał. Po prostu stanął. A chwilę później ruszył znów przed siebie. Powoli, bardzo powoli. Geralt nigdy jeszcze nie widział istoty, która byłaby zdolna do czegoś podobnego.
Jeszcze tylko dwa jardy dzieliły golema od najbliższego obelisku. Jeden jard. Dwie stopy.
Wiedźmina opuściła już niemal cała energia. Znak słabł. Wiedział, że za moment golem znajdzie się poza kamiennym kręgiem, a wtedy…
Błysnęło. Półmrok przecięła mlecznobiała i oślepiająco jasna błyskawica. Trafiła w jeden z obelisków. Przeskoczyła na następny, potem jeszcze następny, aż cały kamienny krąg otoczyła sypiąca iskrami i rycząca wściekle ściana elektryczności. Olbrzyma odrzuciło z impetem w sam środek kręgu. Geralt widział, jak miota się pośród szalejących wyładowań, które rozłupywały go, kawałek po kawałku, kamień po kamieniu. Wreszcie dał się słyszeć przeciągły, przerażający wizg, po czym krąg eksplodował deszczem skał i gliny. Wiedźmin osłonił się, składając przeguby obu rąk w Znak Heliotropu. I tak rzuciło nim niemal na dwa jardy, między wystające z ziemi korzenie olchy.
Łysy kopniakiem przysunął mu stołek.
- Siadaj, Geralt.
- Poznałeś mnie.
- Włosy – wskazał łysy. – Miecze. Znak. Naprawdę, trudno by było nie poznać.
- Inni jednak zdają się mnie nie kojarzyć. W przeciwnym razie, przypuszczam, oblegliby mnie ze wszystkich stron.
- Oni udają, wiedźminie – łysy nie przejął się ironią w jego głosie. – Wszyscy słyszeli, żeś nogi wyciągnął w Rivii, zresztą dobre pięć lat temu. Jesteś dla nich zwykłym oszustem. Albo myślą, żeś upiór. Gród nawiedziłeś nynie i zapewne zaraz tu wiedźmina ściągną, co by się z tobą rozprawił. Czyż to nie zabawne?
- Nie. Nalej jeszcze trochę.
- Uwierz mi – ciągnął łysy, biorąc do ręki stągiew. – Nie mówią o tobie dobrze. Wcale. Nie boisz się?
- Czego? Innego wiedźmina? Niewielu nas już zostało, zanim znajdą jakiegoś, ja już dawno wyjadę z miasta. A co o mnie mówią, niewiele mnie obchodzi. Byle za robotę płacili.
Wychylił dzban. Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu, łysy wpatrując się w lawirującą między stołami kelnerkę, Geralt zaś w czarnego kota, który przysiadł na progu kuchni. Kot poświęcał się całkowicie lizaniu ogona. Wreszcie karczmarz wychodzący do głównej izby potknął się o niego i omal nie upadł. Zwierzę uciekło w popłochu, ścigane klątwami wąsacza. Geralt westchnął.
- Z tym upiorem to na poważnie?
- Po prawdzie – łysy spuścił wzrok, podrapał się po głowie. – To trochę zmyśliłem. Może i nie mają cię za upiora. Ale pamiętają. Lata temu, będzie już dobrych kilkanaście, uratowałeś królewską córkę, wyrwałeś ją ze straszliwej klątwy, prawda? Była w strzygę zaklęta.
Geralt pokiwał głową na znak, że pamięta. Rzecz jasna, nie pamiętał.
- I choć tyle czasu minęło od tamtych wydarzeń, połowa mieszkańców Wyzimy zna cię dobrze. Sam pamiętam, choć jeszcze smarkiem wtedy byłem, jakeście z tą królewną hałasowali noc całą. Miasto spać nie mogło. Ludzie, ci, co na piętrach mieszkali, stali w oknach i poglądali za jezioro, w stronę dworzyszcza. Ciężka to była noc, i pamiętna.
Foltest od tamtego czasu wciąż o tobie gadał. I choć nie pojawiłeś się w Wyzimie już ani razu, to gdy tylko jakaś wieść dotarła, plotka o białowłosym wiedźminie, ludzie zaraz to rozkrzykiwali i całe miasto wiedziało. Było tak przez parę lat, wreszcie ludziom znudził się twój temat i powoli zaczęli zapominać. I wtedy, nagle, jak grom z nieba, spadła wieść o twojej śmierci. Tajemniczej, gwałtownej i niespodziewanej. A teraz zjawiasz się znowu, całkiem jakbyś zza grobu powstał. Nawet jeśli już o tobie zapomnieli, to nie minie wiele czasu, a sobie przypomną.
- Bardzo miła taka pamięć z waszej strony – powiedział powoli wiedźmin. – Jednak czegoś tu nie rozumiem. Powiedz mi, jakim cudem zwykłe zdjęcie klątwy tak mnie osławiło? Rozumiem, że król mógł mnie pamiętać. I jego dwór. Ale zwykli ludzie? Szarzy mieszkańcy miasta, których w gruncie rzeczy niewiele obchodzą problemy królewskiej rodziny?
- Chyba jednak pamięć cię zawodzi, Geralt – uśmiechnął się łysy. – Uważaj, bom gotów jeszcze zmienić zdanie i uznać cię za oszusta. Ale… No tak, ciebie przecież nie obchodzi, co o tobie myślą. Wracając do tematu, strzyga nie była jedynie zmartwieniem króla. Przez długie lata wychodziła nocami z krypt i mordowała ludzi, kogo popadło. Zazwyczaj jej ofiarą padali wędrowni kapłani, błędni rycerze i głupcy, którzy chcieli okryć się sławą, zabijając straszliwego potwora. Jednak zabijała też innych. Mieszkańców Podgrodzia, Odmętów i innych pobliskich wiosek, a nawet Wyzimy. Nikt nie mógł spać spokojnie, a grube miejskie mury dawały tylko względne poczucie bezpieczeństwa. Ze starego zamku dochodziły nocami krzyki, wrzaski budzące ludzi z najgłębszego snu. I nikt nie był w stanie rozwiązać problemu królewny. Aż nagle zjawiłeś się ty. I zaraz po przybyciu do miasta poszedłeś do króla, potem zaś dałeś strzydze bobu. Nie tylko przeżyłeś noc w zamku, ale też nie zabiłeś królewny. Uratowałeś ją. Odczarowałeś, co wydawało się wszystkim zwyczajnie niemożliwe. Więc nie dziw się, że zapamiętaliśmy.
Ludzie ze swej natury lubią spierać się między sobą. Pojęcie neutralności zdaje się zupełnie ich nie dotyczyć. Wszczynają spory o byle błahostkę, a gdy tylko dojdzie do konfliktu, opowiadają się po jednej ze stron z całkowicie szczerym i świętym przekonaniem, że to oni, nie ci drudzy, mają rację. Ale nie wiedźmin. W trakcie naszych licznych podróży nie raz i nie dwa powtarzał, że jest neutralny. Że spory i waśnie całego świata znaczą dla niego tyle, co błoto na podeszwie. I rzeczywiście, po wielokroć tego dowodził.
W sumie cała ta neutralność zakończyła się rzezią na tak wielką skalę, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie widziałem.

Mistrz Jaskier – „Pół Wieku Poezji”

ROZDZIAŁ 3

Podgrodzie zniknęło. Gęsta, biała mgła w parę chwil przykryła las na pagórku, pola i wiejskie chaty. Wśród białej pustki migotały gdzieniegdzie płomyczki świec, zapalonych na ołtarzach Wiecznego Ognia. Niczym błędne ogniki unosiły się między niknącymi we mgle pniami drzew, choć ich światło było blade i mętne.
Wciągnął w płuca zimne, wilgotne powietrze. Skórę Shani pokryła gęsia skórka.
- Zimno – zaszczękała zębami. – O tej porze roku nie powinno być tak zimno.
Prawda, pomyślał Geralt, rozglądając się uważnie wokół. Nie powinno.
Minęli pierwszą z kapliczek. W misce ofiarnej gniły resztki owoców, które wieśniacy znosili tu ku chwale Wiecznego Ognia. Dary miały odstraszyć Bestię. Geralt uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że składanie takich ofiar ma tyle samo sensu, co wieszanie ziołowych wiązanek na rozdrożach. Z jabłek, gruszek i śliwek byłoby znacznie więcej pożytku, gdyby trafiły na stoły lub do słojów w piwnicach. Gdyby posłużyły do wypieku ciast oraz karmienia zwierząt.
Ale wiedział też, że ludzie muszą w coś wierzyć.
- Już niedaleko, Shani – ścisnął jej dłoń mocniej. – Widzisz to światło?
- To zagrody. – w głosie dziewczyny dała się słyszeć ulga. – Tam już nic nie będzie nam grozić, prawda?
Chciałbym, żeby to była prawda, pomyślał. Ale w rzeczywistości życie jest cholernie niesprawiedliwe. Nie będzie bezpieczniej ani tam, ani nawet w świątyni Wielebnego.
- Tak – powiedział. – Będziemy bezpieczni.
Niemal w tym samym momencie, gdzieś po lewej, od strony łagodnego, leśnego pagórka, rozległ się przeciągły wizg. Rozdarł nocną ciszę jak nóż mettińskiego zabójcy. Nawet Geralt poczuł ciarki na plecach. Ręka odruchowo sięgnęła za ramię, dłoń zacisnęła się na rękojeści miecza. Spojrzał na wzgórze.
W oddali, pośród mgły, zapłonął ogień. Pomarańczowe płomienie lizały korony drzew, a iskry migotały na tle lasu niczym roztańczone gwiazdy. W płomieniach pojawił się nagle ciemny kształt. Sylwetka psa, większego od najroślejszych rumaków, jakie Geralt kiedykolwiek widział.
Shani pisnęła przenikliwie, wtuliła się w jego lewe ramię. Drugą ręką wyciągnął miecz. Szybko, płynnym ruchem. Srebrna klinga zalśniła nieskazitelną bielą.
- Odsuń się.
Shani drżała, łkając cicho. Nie ruszyła się.
- Odsuń się, mówię. Za mnie. Szybko.
Posłuchała. Wpiła palce w jego boki. Pies nadal stał na wzgórzu. Pomimo mgły i odległości wiedźmin widział jego małe, jarzące się nienaturalnym światłem ślepia. Widział paszczę, pełną długich kłów, w której wnętrzu płonął ogień.
Widział żelazną obrożę z umocowanym do niej krótkim łańcuchem.
Pies zawył…
I nagle zniknął. Ogień wygasł, ostatnie iskry wzbiły się ku niebu, a po pomarańczowych płomieniach pozostała jedynie delikatna łuna.
- Co się dzieje? – dziewczyna wychyliła głowę zza jego boku.
- Nie wiem – odparł Geralt, tym razem całkiem szczerze. – Bestia znikła. Bez śladu.
- Uciekajmy. Geralt, błagam cię, zabierz mnie stąd. Zabierz.
- Już dobrze. – opuścił miecz i przytulił ją. – Chodźmy.
 
Dziś już nie zdążę przeczytać (muszę się kłaść, z samego rana do Berlina trza jechać), ale florena daję z góry ;)
 
Noooo, na to czekałem :D. Już zaczynałem myśleć, że więcej nie wrzucisz :p. Świetna robota. Klimat niesamowity, zupełnie jak przy pierwszych dwóch częściach. :hatsoff:
 
Powrót z Berlina. Pierwsze co zrobiłem - olewam czterdzieści powiadomień, czytam Twe dzieło.

Ale literówkę popełniłeś. Powinno być "metińskiego", nie "mettińskiego" ;)
 
Malutka uwaga, szczekanie psa to Eskel, nie Lambert :p

A tak to cudo. Do końca będę miał nadzieję, że wybierzesz Triss :D

Gdybyś osiągnął nieco ponad 100 stron, to może jakiś mały wydawca by się tym zainteresował, albo nawet i duży :p A może wydanie Wiedźmina 1 i Wiedźmina 2 w jednym tomie? Jeżeli oczywiście planujesz pisać Wiedźmina 2, szkoda gdybyś nie planował :)
 
Last edited:
Wielkie dzięki wszystkim za tak pochlebne opinie :D A 100 stron to przekroczę na spokojnie, tom na podstawie samej 1 części myślę że będzie miał jakieś 200. Z ewentualnym wydaniem książki to jest problem, a mianowicie prawa autorskie, zarówno REDów jak i chyba samego Sapka :p Jak na razie piszę to dla rodziców i dwóch koleżanek, no i dla Was ;)
 
Opowieści ze świata Wiedźmina się ukazały, więc chyba jakiś wielki problem to nie jest :) Myślę, że REDzi nie byliby zbytnio przeciwni. 200 stron to znakomita wiadomość, chyba źle zrozumiałem tą 1/3, tyczyło się to prologu, a nie całej książki prawda? :p
 
Top Bottom