Cały sezon Daredevila mam za sobą. Jest nieźle. A nawet bardzo dobrze, choć nie bez wad.
Nie jestem fanem komiksów ani od stajni DC, ani od Marvela - dlatego nie znam pierwowzoru i serial oceniam, jako fan odcinkowych produkcji.
Będą spoilery, więc tekst raczej dla tych, którzy są już po seansie.
Netflix roztacza przed nami wizję miasta i bohatera bardzo paralelnych do Mrocznego Rycerza.
Skorumpowane, brudne i upadłe miasto pod wodzą uosabiającego to wszystko Wilsona Fiska tonie w przestępczości. Miasto, którego charakterystyka tworzy swojego zbawcę. Zbawcę, należy dodać, o obowiązkowej tragicznej przeszłości, decydującego się cierpieć i ranić przy okazji wymierzania kary tym, którzy na to zasługują. Brzmi to wszystko bardzo znajomo, ale cała opowieść oferuje coś więcej. Coś, co w serialach tego typu było do tej pory nieuchwytne - czyli względny realizm, nawet nie tyle pod względem otoczki, co psychologii bohaterów.
Ta psychologia w przypadku głównego bohatera to jeden z największych plusów scenariusza. Nie brak tutaj klisz i wątków eksploatowanych do bólu w innych dziełach, ale wszystko podane jest w bardzo strawnym sosie. Równie obowiązkowy, co tragiczna przeszłość wewnętrzny konflikt bohatera jest ciekawy, bo wielopoziomowy. Dbanie o pamięć ojca i egzekwowanie jego woli naprzeciw pierwotnemu impulsowi, który każe mu walczyć i wymierzać sprawiedliwość. Podążanie za naukami mentora i odcięcie się od bliskich, czy otaczanie się ludźmi którzy definiują go jako człowieka i pozwalają zachować tożsamość. Poczucie wynikającej z wiary w boga misji naprzeciw tworzeniu ideologii do własnych, prymitywnych potrzeb - które spina to wszystko klamrą. Nie ma się tutaj wrażenia silącej się na górnolotne sentencje tandety, a to w tym wypadku bardzo świadczy o jakości produkcji.
W ramach kontrastu za największy minus serialu uważam postać jego antagonisty, czyli Wilsona Fiska.
Człowiek przepełniony wiarą w wyższy cel, który nie waha się zostawić za sobą stosu ciał, by go osiągnąć. Problem w tym, że jawi się on jako bohater mało wiarygodny w kontekście jego umiejscowienia w świecie. Nie jestem w stanie uwierzyć, że ktoś tak beznadziejnie impulsywny byłby wstanie z cienia rządzić całym miastem, nie wspominając o zorganizowanej przestępczości. Biorąc pod uwagę, że sam siebie widzi wciąż, jako kilkunastoletniego, otyłego chłopca - jego furia, w momencie w którym nie wszystko idzie po jego myśli przypomina właśnie dziecko, któremu odmówiono cukierka. Krzyk, młócenie łapami - nawet, kiedy w perspektywie wszystko co zbudował może legnąć w gruzach.
Cóż, przynajmniej aktorsko jest nieźle. Również w przypadku postaci drugoplanowych.
Szczególnie cieszy fajna rola ślicznej Deborah Ann Woll, która po wiecznej idiotce z True Blood ma szansę zaistnieć czymś bardziej ambitnym.
Ogólnie rzecz biorąc jestem zadowolony. Po chale, jaką serwują seriale od DC, czyli choćby Arrow, Smallville, otrzymaliśmy serial dobry ponad kategoriami komiksowych adaptacji. A to wszystko od cukierkowego, blockbusterowego Marvela.
Jest git, czekam na drugi sezon.