Nie będę się dystansował od artykułu tylko na podstawie różnicy w ocenie językowej sprawności, (bądź co bądź, każdy ma inny gust a powieść, pomimo iż do Sagi czy Trylogii husyckiej się nie umywa, nadal w gruncie rzeczy nie jest tragiczna, z pewnością zaś sprawniejsza od wydawanych corocznie ton chłamu pomniejszych autorów) niemniej rażą mnie błędy w przytaczaniu fabuły samego Sezonu i reszty Ośmioksięgu. Za nic nie potrafię przypomnieć sobie, którzy to z gości zginęli w rzekomej rzezi na godach Belohuna, kiedy to w "Chrzcie ognia" miał miejsce romans Geralta z Fringillą ani w jaki sposób Geralt zmuszony został do "obrony potomstwa potwora przed przedstawicielami człowieczego rodu". Wychodzę z założenia, że jeśli już się coś analizuje, to wypada się z analizowaną rzeczą dogłębnie zapoznać. Sama analiza próbuje w dziwaczny sposób posegregować wątki powieści oraz ustalić "co autor miał na myśli", jednocześnie rozpaczliwie starając się ubrać zniechęcenie odbiorców w mądrze brzmiące słowa. Ot, choćby
W tym właśnie punkcie powieść ponosi największe fiasko, Geralt wywodzi się bowiem z radykalnie różnej od romansu prób tradycji powieści rozwojowej i jego osobowość kształtowała się i zmieniała wraz z fabułą kolejnych części Sagi. Zmiana modelu fabularnego, i to na najgłębszym poziomie, powoduje przekształcenie w obrębie ideologii powieści, które odsuwa wszystkie dotychczasowe ustalenia interpretacyjne i zamiast nich proponuje pean na cześć siły konwencji, której podważanie wydawało się dotychczas jednym z artystycznych celów Sapkowskiego. W ten sposób Sezon burz subtelnie podważa uprzednie narracje o wiedźminie Geralcie na najgłębszym i najbardziej subtelnym poziomie – ruch, który można uznać zarówno za rodzaj artystycznego samobójstwa autora (...)
No, ale na uniwersytecie nie wypada napisać że "autora wnerwiło zawracanie jego czterech liter przez fanów i wydawnictwo o kolejnego Wiedźmina, toteż wziął się zezłościł i Wiedźmina napisał, ale radykalnie odmiennego od poprzednich i zupełnie dla cyklu zbędną".
Ogólnie rzecz biorąc, autor artykułu nie zauważa błędów oczywistych, krytykuje błędy nieudane. Książkę będącą praktycznie fabularyzowanym suplementem do świata nazywa nieudaną, bo... "encyklopedię świata poszerza wyłącznie na czas trwania akcji". Ok, dał już nam do zrozumienia, że świata za dobrze nie zna i dużo mu się miesza, toteż o pierdyliardach detali rozpisywał się nie będę, ale przyczepię się do tego "czasu trwania akcji" - interludia z Nimue i retrospekcja o Emblonii to teraźniejszości niby mają tyczyć? Wgłębia się w strukturę budowy fabuły, doszukuje się ukrytych znaczeń w zajściach pokroju ulicznej bójki belką od bednarzy, a ignoruje zupełnie kwestie, na których temat Sapkowski naprawdę chciał wywołać refleksje - "śliskość" świata, przyczyny upadku państw czy motywy kierujące obrońcami i przeciwnikami aborcji. I raz po raz dzieli się ogromem swojej nieznajomości fabuły, prawiąc farmazony niezgodne z treścią i generalnie robi wszystko, by spotęgować odbiorców zdumienie. Oraz zamęt grubymi nićmi szyty.
Mniej prześmiewczo - w artykule znajdzie się parę w miarę celnych uwag, przede wszystkim zauważenie różnicy w budowie rozdziałów i interludiów, stwierdzenie o bezradności bohatera oraz odwołanie się do Bachtina. Trudno jednak brać to na poważnie, skoro autor wypracowania zdaje się pisać dla samego pisania - nie sposób również docenić w miarę gruntownej analizy budowy tytułu, skoro raz po raz poprzetykana jest typowo szkolnymi błędami, mogącymi sugerować, że autor się wcale w tytuł nie wczytał. Rzeź weselników? Powódź unicestwia całe królestwo? No bez jaj.