Nie jestem specjalnie wyrobiona muzycznie, bo, podobnie jak Mamoń, lubię tylko te piosenki, które znam.
Na fascynację składa się u mnie zarówno sentyment, jak i ciąg skojarzeń, impuls, okoliczności przyrody.
I tak np. na widok Biebera albo Billie Eilish mam drgawki, nie moja bajka...
...ale „Bad guy” tej ostatniej trafiło mnie przy okazji materiału z CDPR i nic nie poradzę, osłuchuję w kółko. To samo mam z „Bullets” albo z „Chipping In”, które w ogóle nie leży koło moich preferowanych brzmień.
Nie leżał koło nich nigdy Percival i tym podobne, a po przejściu TW3 to mój ulubiony, kojący soundtrack.
Można by więc powiedzieć, że cokolwiek CDPR opakuje w swoje logo, to ja łyknę, tylko nie za bardzo wiem, z której strony to jest ujma i czemu powinnam się wstydzić, że połączenie warstwy audio i wizualnej w produkcjach cedepu uważam, jak dotąd, za wybitnie udane?
Przemawia do mnie, jest spójne, i zachęca do grania.
Nie mam potrzeby rozkładania tego na czynniki pierwsze ani oceniania, czy muza jest wtórna, sztampowa, bezpłciowa, nudna... bo właśnie napisałam wyżej, że dla mnie totalnie nie jest.
I to mój gust decyduje w moim przypadku.
Skoro tylu ludzi pozytywnie ocenia ten aspekt, to znaczy wyłącznie to, że tylu ludziom się podoba. Co tu w takim razie krytykować?
Komuś się nie podoba? Nie trafia? No i super.
Ale czemu fakt podobania się innym budzi jakiś niesmak czy zdziwienie? Nie rozumiem, serio.