Kupiłem TWoM w czasie promocji w sklepie Humble Bundle (% ze sprzedaży przekazałem fundacji Wikimedia) i niedawno przeszedłem grę po raz drugi. Jestem pod sporym, bardzo pozytywnym wrażeniem.
SPOILERY
.
.
.
.
Moją pierwszą przygodę rozpocząłem w składzie Katia, Pavle, Bruno. Początek był rozgrywką po omacku. Zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, że szabrownicy i bandyci będą najeżdżać moją kryjówkę regularnie, średnio co 2 dni. Jedyną broń - o ile tak to można nazwać - stanowił szpadel i łom, dzięki którym przeszukiwanie miejsc szło szybciej i wydajniej. Człowiekiem przetrząsającym nieznane rejony miasta był Paweł, ale tam, gdzie handel był możliwy, wysyłałem Katię; ona, jak wiadomo, znacznie lepiej się targuje. Niestety, tak się złożyło, że jakiś czas później zaczęło brakować jedzenia do tego stopnia, że jedna osoba głodowała, a druga zjadłaby konia z kopytami. Gdy więc trafiłem do zacisznego domu, stając przed wyborem "staruszkowie albo drużyna", nie miałem wątpliwości. Starszy pan wyglądał na zaradnego, więc nie wahałem się ani przez chwilę. Generalnie starałem się pomagać sąsiadom - wyciągałem ludzi spod gruzów, przenosiłem rannych w bezpieczne miejsce - jednak nie spodziewałem się rewanżu. Byłem bardzo mile zaskoczony, gdy jakaś kobieta przyniosła mi koszyk pełen świeżych warzyw. Nic tak nie poprawia nastroju jak rosół w zimny dzień albo talerz świeżej sałaty z pomidorami i sosem winegret. Niemniej jednemu sąsiadowi dałem się oszukać, bo nieświadom faktu, okradłem zrzut z pomocą humanitarną ONZ-u (głównie mleko w proszku i paprykarz szczeciński). Któregoś dnia w moje skromne progi zawitał patrol żołnierzy z pytaniem podszytym groźbą, czy przypadkiem nie widziałem złodzieja. Nie zdradziłem go jednak, być może dlatego że czułem się współwinny. Koszty wybudowania kolejnych udogodnień były iście zbójeckie, niemniej w miarę szybko dorobiłem się dwóch kolektorów deszczówki, a w jakiś czas potem aparatury do produkcji bimbru. Skonstruowałem też radio i fotel, choć szczególnie często z nich nie korzystałem.
Pewnego dnia do drzwi zapukała Cweta, ale odprawiłem ją z kwitkiem, bo nie miałem żadnych dzieci. Czwórki ocalonych i tak nie byłbym w stanie wyżywić. Beztroska w zabezpieczaniu schronu sprawiła, że Paweł - mój najskuteczniejszy łupieżca - odniósł poważne rany. Jakby tego było mało, następnej nocy pobił się Brunem, który uderzył go łomem w podstawę czaszki. Wysłałem Pawła do szpitala, by tam skorzystać z darmowych opatrunków, ale to wszystko na nic. Kiedy było już naprawdę źle, pojawił się domokrążca. Ceny miał z sufitu, jednak Katia wytargowała jako-tako strawny deal za kilka flaszek samogonu. Po kilku dniach rany Pawła ponownie się otworzyły - umarł we śnie w wyniku zakażenia. Wkrótce do drzwi zapukał Antoni - przyjęliśmy go z otwartymi ramionami, choć on sam ani rozrywkowym, ani specjalnie przydatnym gościem nie był. Do jego głównych zadań należało poławianie chorych szczurów i filtrowanie wody. Pech naszej drużyny jednak nie opuścił. Niedługo po Pawle ze światem rozstał się Bruno - nie miałem czym walczyć z jego zapaleniem płuc. W desperacji zbudowałem nawet stół zielarski, ale struchlałem, widząc koszty produkcji bandaży. Skąd ja, do cholery, miałem wziąć czysty alkohol, skoro warsztat nie został nawet w pełni rozbudowany? Dosłownie chwilę później przyszedł Roman - żołnierz, dezerter i bardzo dobry strażnik w jednym. Mimo zabicia deskami okien i zakrycia dziur w ścianach - bandyci ranili nas, a co gorsze kradli wodę i żywność na potęgę. Temperatura spadła poniżej 5°C, zaczął padać śnieg - piecyk nie wyrabiał, brakowało drewna. Porąbałem własne krzesło (fotel oszczędziłem), a później odwiedziłem domek staruszków, gdzie zrobiłem małe przemeblowanie siekierą. Nastroje zdecydowanie nie dopisywały - brakowało wszystkiego z wyjątkiem szczurów, które wpadały w sidła dzięki resztkom sera znalezionym na śmietniku. Po trzydziestu kilku nocach nogę dał Roman - w sumie nic dziwnego, skoro nie dogadywał się absolutnie z nikim. Również wiecznie przemęczony Antoni - niemal w przeddzień zawarcia rozejmu - spieprzył w siną dal zabierając cały zapas wody i konserw. Katia została sama, nawet nie miała siły płakać. Resztkami sił naprawiła zdezelowaną gitarę i zagrała na pożegnanie, a może raczej ku pamięci. Przeżyła jako jedyna. Po wojnie wyjechała z kraju, gdzie starała się zapomnieć o tym koszmarze. Romana zabili przygodnie spotkani bandyci, los Antoniego jest nieznany. W czasie tej rozgrywki moi ludzie okradli kilka osób (m.in. strażnika w szpitalu), ale nigdy nikogo nie zranili.
Vege.