Forumowa filmówka

+
Eeee. czyli jak "się znasz" to widzisz, że film jest dobry (pomimo beznadziejnych dialogów i drewnianego aktorstwa), a jak "się nie znasz" to wtedy tego nie widzisz? lulz
 
Nie, wtedy stwierdzam, że film jest spójny i nie posługuję się argumentami typu "to jest bez sensu", albo "powinno być więcej tego, a mniej tego", których używa wiele osób. A potknięcia w dialogach i aktorstwie przecież sam wytknąłem. Po prostu mimo to nadal bronię tych filmów, bo wnoszą coś dobrego do uniwersum. Zdanie "Tzn wg Ciebie prequele SW, Widmo i Klony, nadają się do czegokolwiek?" uważam za absurd i głupotę.
 
Last edited:
Nie, wtedy stwierdzam, że film jest spójny i nie posługuję się argumentami typu "to jest bez sensu", albo "powinno być więcej tego, a mniej tego", których używa wiele osób. A potknięcia w dialogach i aktorstwie przecież sam wytknąłem. Po prostu mimo to nadal bronię tych filmów, bo wnoszą coś dobrego do uniwersum. Zdanie "Tzn wg Ciebie prequele SW, Widmo i Klony, nadają się do czegokolwiek?" uważam za absurd i głupotę.
No trudno, ja absurdalnie i głupio uważam że pierwsza i połowa drugiej części to straszna kupa, które do niczego się nie nadają :)
 
Prequele mają parę plusów: Ben w wykonaniu Evana, Palpatine w wykonaniu Iana McDiarmida, choreografia starć, ładnie zwizualizowane kosmiczne bitwy.

Cała reszta leży, leży, albowiem GL miał nad produkcją władzę absolutną. Jakimś cudem był w stanie zmienić jednych z najbardziej utalentowanych aktorów Świętego Lasu w kawałki drewna (Liam, nieodżałowana Natalie). Totalne pomyłki castingowe (emanujący, przytłaczający wręcz charyzmą Samuel, w roli małomównego, pasywnego mistrza Jedi). Z planu zdjęciowego zrobiono sobie poligon do testowania raczkujących wtedy technologii cyfrowych, w konsekwencji zabijając "ducha" obrazu i zamieniając filmy w sekwencję sterylnych scen. Odzieranie świata z mistycyzmu (midichloriany FTW!). W oryginalnej trylogii na każdy drewniany dialog przypadają dwa świetne w Ep. I-III proporcje są odwrotne. Anakin, który od samego początku, przejawiał wszystkie możliwe (ignorowane przez Radę) symptomy potencjalnego przejścia na ciemną stronę (rozpoczęcie treningu w skutek szantażu Bena, zmasakrowanie oprawców matki, impulsywność, ciągoty do agresji, wybujała ambicja, ciągłe kliny z Radą). Ben odcinający przyjacielowi rękę i obie nogi niepotrzebnym, nadmiernie okrutnym, zakazanym przez Radę cięciem.

Prequele serwują nam pozbawioną głębi, pazura i charakteru historię, która żeruje na nostalgii fanów.

Zabranie uniwersum Lucasowi, to najlepsza możliwa rzecz jaka spotkała Gwiezdne Wojny.


Nie lubiem prikłeli.
Grrrrrr...
 
Last edited:
Odzieranie świata z mistycyzmu (midichloriany FTW!).
Z resztą zgadzam się mniej lub bardziej, ale z tym na pewno nie. Istnienie midichlorianów nie jest nieuzasadnione, pokazuje to, że Jedi mieli rozległą wiedzę o Mocy wykraczającą poza kwestię czysto duchowe, oraz że byli również naukowcami, nie tylko kaznodziejami. W Wojnach Klonów, które wiem że widziałeś, problem tego "odzierania z mistycyzmu" został przecież naprawiony (w moim odczuciu przynajmniej). Midichloriany nie są przecież równoznaczne z Mocą, są tylko przekaźnikiem, samo istnienie Mocy nadal jest kwestią niezbadaną i niewytłumaczalną. Przecież prequele pokazały również, że Qui-Gon, Obi-wan i Yoda nie byli byle trepami w Zakonie, ale jednymi z najpotężniejszych Jedi w historii (ponieważ potrafili stać się Duchami Mocy). Czy to nie dodaje mistycyzmu? Wcześniej można było odnieść wrażenie, że co drugi Jedi to potrafi. A niepokalane poczęcie Anakina z Mocy (treści książki z Plegeuisem i jego eksperymentami nie traktuję zbyt poważnie)? To też odziera z mistycyzmu?

e: wychodzimy daleko poza kwestie filmowe, jeśli chcecie kontynuować, przenieśmy się do "Ciemnej Strony...".
 
Jestem świeżo po Interstellar. Odczucia mam ambiwalentne i naprawdę trudno jest ocenić ten film, jako całokształt. Łatwo bronić można oceny 9/10, jak i 6/10... Z pewnością nie jest to dzieło równe. Mamy więc momenty wywołujące spore emocje, ale mamy też problemy z pacingiem. Widać, że scenarzysta i reżyser pomysłów mieli sporo, ale chyba za dużo próbowali upchnąć do jednego dzieła. Są chwile, gdy w głowie jest wielkie WOW, ale są też takie, gdy człowiekowi chce się ziewnąć. Dialogi niestety nierzadko drewniane, zwłaszcza w pierwszej części filmu, gdzie jakby w każde zdanie próbuje się wlać jakąś głębię, ale kompletnie to nie wychodzi. Sporo sentymentalizmu, który działa tylko czasem i wiele osób pewnie odrzuci. Fajnie są przedstawione różne elementy teorii względności w działaniu, oblicze czarnej dziury jest imponujące i również ma swoje oparcie w nauce, w kosmosie nie rozchodzi się dźwięk (yay!), ale są tu też kompletne naukowe bzdury.
Fragment związany z opadaniem ku horyzontowi zdarzeń - gdzie tu jest wpływ grawitacji, o której jest połowa filmu!?!?! Potem jeszcze katapultowanie się, człowiek w samym kombinezonie przy takich siłach... nie, no nie...
Obejrzeć warto choćby po to, by wyrobić sobie własną opinię. Widać w tym wszystkim wielkie ambicje reżysera, nie jest to też (na całe szczęście) film dla każdego, ale mam wrażenie, że jakby na siłę próbowano stworzyć dzieło monumentalne, które stałoby się filmem kultowym niemalże z urzędu, zapominając przy tym o porządnym szlifie.
 
Na "Interstellar" wybieram się do IMAX-a za kilka godzin, więc zapewne naskrobię coś jeszcze dzisiaj. Na przekór wielu szanowanym krytykom i recenzentom jestem jednak nastawiony pozytywnie, choć niektóre noty deprymują.

Tymczasem wczoraj zdążyłem nadrobić "Gościa", który po tygodniu wyświetlania w naszym kraju powoli znika z ekranów. Wow! Najmilsza niespodzianka ostatnich miesięcy! Balansuje na granicy campu i powagi, prowadzi dialog z własnymi inspiracjami, bawi jak mało który tegoroczny film. To się nazywa wycisnąć maksimum ze scenariusza! Powierzchownie jest niczym synteza "Drive" z tymi starszymi filmami Manna, a soundtrack - który w większości skompletowałem na Deezerze - przywodzi na myśl choćby "Hotline Miami". 8-/10
 
No właśnie w końcu obejrzałem Iron Sky, bo po premierze słyszałem że słabe i odpuściłem - ale mnie oszukali! Świetny film, teraz czekam na dwójeczkę :)

Bo film był słaby :harhar: ...

Jednak miał taką swoją unikalną atmosferę i klimat pomimo całej tej głupoty (a może właśnie dzięki niej?), że dało się go z przyjemnością oglądać.
Byłbym jednak daleki od nazwania go "świetnym".
 
Też widziałem kiedyś ten film. Powiem tak: scenariusz był uroczo głupiutki. I chyba właśnie w tym cały dowcip. :)
 
Iron Sky jest bezlitosną satyrą która przejeżdża blitzkriegiem walcem po większości po większości niuansów współczesnej polityki i popkultury. Po trailerze widzę, że szykuje się nam nabijanie się z teorii spiskowych (na pierwszy ogień - tej mówiącej o tym, że rządzą nami ludzie-jaszczury), więc szykuje się znakomita zabawa :D
 
Last edited:
Wykonanie jednak takie sobie. Mnie niewiele rzeczy rozśmieszyło, choć muszę powiedzieć, że określenie "Meteorblitzkrieg" na zawsze już będzie mi się kojarzyło z tym filmem :lol:.
 
Obiecana opinia z wczoraj: "Interstellar" to bezapelacyjnie trudny film.
Głównie w ocenie.

Boleśnie wręcz trudny. Wszak jak ocenić ambitną, naszpikowaną emocjami i magią kina audiowizualną maestrię, której scenariusz wymaga chwilami dużo dobrej woli (mowa tu o tandetnych niekiedy dialogach, banale itd). Zasłużenie jednak, więc niech sobie wymaga. To był mój 29. tegoroczny seans w kinie i może niekoniecznie na tym bawiłem się w ostatnich miesiącach najlepiej, ale to właśnie ten był z pewnością najbardziej wyjątkowym doświadczeniem. Jak i pod kilkoma względami zaskakującym (a może to po prostu moje receptory zaczynają zawodzić). Choćby dlatego, bo Nolan zawarł w nim zarówno garść swoich najlepszych pomysłów, jak i parę najgorszych. "Interstellar" ujął mnie różnymi aspektami. Tym, ile rodzinnego i ogólnie ludzkiego dramatu napędzało tę opowieść. Bardzo dobrą, skutecznie poprowadzoną przez Nolana obsadą; McConaughey śmiało może mówić o jednej z najlepszych ról w karierze. Najlepszym od lat soundtrackiem Zimmera. Mistrzowskimi zdjęciami Van Hoytema, które zgodnie z oczekiwaniami śmiało mogą konkurować z tym, co Lubezki zrobił w "Gravity".

W zasadzie zgadzam się z wieloma przywarami wymienianymi przez krytyków, ale w ogólnym rozrachunku niedoskonałości scenariusza nie miały dla mnie większego znaczenia i można je wybaczyć. To najwyżej kilka wyraźnych rys wyzierających z magicznego, epickiego i wybitnie zrealizowanego widowiska.

Teraz proszę obejrzeć film i sparafrazować sobie monolog o miłości w wykonaniu postaci Hathaway, zmieniając go tak, by mówiła o głębokim uczuciu do kina. <3

8/10, asekuracyjnie na razie, mam zamiar wrócić i niewykluczone, że urośnie kiedyś do 9.
 
Last edited:
W końcu zaliczyłem 'Kick Ass 2' i 'Big Bad Wolves' :



Co do Kick Assa to dupki mi nie skopał, jedynka chyba lepsza, a jeżeli chodzi o...



... to są dwie opcje:
a) albo go nie zrozumiałem,
b) albo nie jest aż taki dobry.



Co do dwójeczki 'Iron Sky' to miodzio, lubię takie klimaty. To miasto z trailera to nie przypadkiem 'Shambhala'?
 
Last edited:
Top Bottom