Ok, nie mam czasu cytować kolegi Firna w szczegółach, to tak tylko zbiorczo:
- na Warmii i Mazurach bezrobocie sięga 30%. Bo nie ma pracy? Nie, praca jest. Bo nie ma wyboru? Nie, wybór jest. Ale w Anglii płacą lepiej (szkoda, że wcale nie*), poza tym najlepiej byłoby dostać bez żadnych kwalifikacji tak ze 2,5k na rękę (o dziwo, u mnie można, ale też jest to be) - i kwestia koronna: nie narobić się. I tu klops, bo praca w produkcji jest zaiste ciężka. Ale jest ta praca i jest wynagrodzenie. Niestety, nie podoba się. Wystarczy spojrzeć na tablicę ogłoszeń w pośredniaku obwieszoną ofertami firm z regionu. Oczywiście nie wykluczam, że w rozumieniu przeciętnego pracownika są to oferty od pracodawców, którzy chcą pracownika wyssać i wykorzystać (kolejność dowolna), ale przychodzi mi jednak na myśl takie powiedzenie o baletnicy i rąbku spódnicy.
- od razu zastrzegę, że ja ten rynek pracy znam, znam tutejsze realia i znam ludzi. Pracodawców też znam. I w momencie, kiedy 22 grudnia przychodzi pracownik do działu kadr i pyta (!) mnie, czy faktycznie wyjdzie mu korzystniej wypłata za grudzień, kiedy sobie od jutra pójdzie na zwolnienie, to mam ochotę wstać i mu wpieprzyć. Temu pracownikowi, nie grudniowi. Bo nasz zakład ma wolne od 23 do 7 stycznia, człowiek nie będzie pracował i otrzyma wynagrodzenie za nominał (jedyne 152 godziny+nadgodziny+premia+premia świąteczna, a zwykle to jest 168, więc faktycznie mniej), ano, ale ma WOLNE; ale dowiedział się, że na zwolnieniu lekarskim zyska ok. 1000 zeta NA RĘKĘ, bo inaczej się wtedy liczy wynagrodzenie. Czy ja muszę komentować, jak to wygląda w ogóle? Co ten człowiek chce zrobić? I że mam takich ludzi na pęczki? Nasz zakład płaci. Płaci terminowo, za nadgodziny i pracę w soboty. Płaci dobre stawki. Ale ponieważ praca jest fizyczna i nie taka znów lekka (ale nie jest to huta ani kopalnia, taki szczegół), to pracownik uważa, że ma pełne prawo kantować pracodawcę. Ma, Firnomirze?
- i teraz dalej: załóżmy, że się z takim pracownikiem rozstaniemy, bo mamy świadków, że na prawo i lewo zachęcał do pójścia na zwolnienie (się opłaci!), w dodatku został skontrolowany na swoim zwolnieniu i nie było go w domu. 100% pewności, że nasz oszukał. To małe miasto, można tu mieć te 100%. Pracownik sobie pójdzie do sądu i z oburzeniem przedstawi zwolnienie lekarskie, przeciętną absencję chorobową w roku i brak nagan/uwag. My przedstawimy świadków, przegląd absencji grudniowych tego pracownika w okresie 4 ostatnich lat (23-31 grudnia zawsze choroba). Co zrobi sąd, Firnomirze? Sąd go przywróci do pracy. Dlaczego?
- bo widzisz, Firn, ja nie wiem, jak masz mianowicie bliżej do sądu pracy, bo i ja mam blisko - nie tylko do samej instytucji, ale i do szeregu seminariów, kursów podyplomowych w samej, panie tego, stolicy, w tym takich prowadzonych przez znakomitych specjalistów z dziedziny KP i HR (pozdrawiam pana mecenasa Wojciechowskiego z Kancelarii Prawa Pracy, wspaniały człowiek i kompetentny) - i jak mantrę powtarzają nam, HRowcom, wszyscy: pamiętajcie, że sąd pracy jest zwykle za pracownikiem (+garść anecdat z orzecznictwa takiego, że proszę siadać). Bo pracownik jest z urzędu traktowany właśnie jako ofiara pracodawcy-krwiopijcy. Bo to pracodawca musi udowodnić, że nie jest koniem, a pracownik miał prawo w zasadzie wszystko: nie rejestrować się na bramce, wychodzić w godzinach pracy, oszukiwać na zwolnieniach itp. To, oczywiście, bardzo nieładnie, powie sąd, ale nie jest to jeszcze powód, żeby pracownika zwolnić tak całkiem, czasy takie ciężkie, wow.
- co jest dla przedsiębiorcy w obecnych czasach? Ot, na przykład pomysł rządu, żeby co roku zwiększać nie tylko podstawę wymiaru składki zdrowotnej, ale i jej oprocentowanie; w końcu zus musi się utrzymać jeszcze kilka lat.
I teraz tak: ja jestem serio za pracownikiem, kiedy widzę, że coś niedobrze. Bronię przed zwolnieniami, informuję zarząd o tym pro-pracowniczym orzecznictwie, kiedy sytuacja nie jest czysta (a czysta jest wyłącznie przy dyscyplinarce - udokumentowanej - i porozumieniu stron (chyba, że pracownik po 5 latach uzna, że był niepoczytalny, podpisując i wcale nie chciał), cała reszta śliska jak lodowce Grenlandii). Ale nie wmawiaj mi, proszę, że zakłady pracy jak Polska długa i szeroka nadużywają swoich praw, bo po pierwsze - tylko czekać na kolejną falę emigrantów na Zachód i nie będzie wyjścia, zaprosimy Chińczyków, oni u nas pracować chcą i to już się dzieje, a po drugie - jest PIP, wystarczy "uprzejmie donoszę" i trzepią, ile mogą, na spółkę ze skarbówką i zu-byle-nie-płacić-sem, bo urząd, proszę ja Ciebie, musi mieć dobry wynik. A wynikiem jest znalezienie uchybień oraz mandat, to jest dobry wynik dla urzędu. A przepisy Kodeksu Pracy są napisane tak, że się ich nie da respektować w 100%. Nie da się.
Ja nie wiem, gdzie Ty pracujesz, o jakim rynku pracy mówisz (duże miasto, wieś), jakie orzecznictwo znasz. Ja wiem to, co wyżej. I znam z autopsji kolejki do mopsu, roboczo zwane "miś pan-da"; tych naprawdę potrzebujących jest może ze 30%, a resztą to ludzie, którzy tu nie chcą pracować tak samo, jak w Anglii tubylcy nie chcą za te wyszarpane z gardła szefom grosze. Polak tam za to robić się chce. Zapraszamy więc Chiny, trudno. No takie czasy, panie.
Pointa?
Nie ma pointy. Rozejrzyj się, idź do pracy, posłuchaj, popatrz z obu stron, a nie tylko z własnej. To naprawdę poszerza horyzonty, wiem po sobie.
*za to jest znakomity socjal, ale to akurat nie dla pracujących, więc nie pracują i tam.