Niechże skrobnę parę słów o premierze. Byłam gościem na Netflixowej liście, z tej racji miałam inne miejsca i stałam w krótszej kolejce, która poruszała się wolniej, niż kolejka z pięć razy dłuższa, ale to się wytnie, panie z obsługi robiły co mogły, na obsługę złego słowa nie mogę powiedzieć, bardzo sympatycznie. Na premierze oczywiście fura znajomych twarzy, część przyszła się polansować nie wiedząc raczej, na co przychodzi. Myślę, że kilka z zaproszonych osób można by spokojnie zastąpić na przykład Żebrowskim, czy Zamachowskim, albo nawet Rozenkiem. Myślę, że Żebrowski dobrze sprawdziłby się na przykład w roli prowadzącego - jeden Geralt zadający pytania drugiemu? Siadłoby. Widać było, że event z całkiem niezłą pompą. Oprócz zapowiedzianych gości pojawili się również Joey Batey, Eamon Farren, Maciej Musiał i Wilson Radjou-Pujalte. Dystrybucja miejsc na sali ogarnięta dobrze, był bardzo smaczny poczęstunek, ładne dekoracje, wszystko utrzymane w klimacie. Do tego cosplayerzy (obstawiam, że może z Witcher School, bo nieźle okładali się mieczami?), którzy dbali o atmosferę, dobrze znana kikimora, stoisko a'la alchemiczne z koktajlami, kilka miejsc do zrobienia sobie ładnego zdjęcia. Każdy uczestnik dostał popcorn, wodę w stylizowanej butelce z korkiem i przy wyjściu medalion. Natomiast minusy były trzy i to bardzo znaczne:
1) Klimatyzacja. W momencie, kiedy puścili odcinki, włączono również klimatyzację. Na sali było koszmarnie zimno. Ja wymarzłam i jestem teraz zaziębiona, ludzie koło mnie okrywali się kurtkami, a przy wyjściu jakaś grupka osób rozmawiała o tym samym, więc to nie tylko moje odczucia.
2) Poślizg czasowy. Coś wyraźnie nie pykło i konkretny program rozpoczął się godzinę, czy nawet trochę dłużej po tym, kiedy miał się zacząć. Mi to mocno przeszkadzało, bo miałam ogarnięty transport z miasta i musiałam na niego zdążyć, w związku z czym z eventu musieliśmy wyjść po drugim odcinku. Szkoda, bo możliwe, że to była dla mnie jedyna taka okazja.
Ale teraz najważniejsze. Ja wybaczyłabym im ten poślizg i tą klimę i lekki organizacyjny chaos, ale nie wybaczę im jednego:
3) Tomasz Kammel. Na ten wieczór dostał fuchę prowadzącego i zrobił taką wiochę, że spadały kapcie. Mini-panel trwał 30 minut i był jednym wielkim festiwalem żenady. Zero ciekawych, czy konkretnych pytań, ciągle durne żarciki w stronę Henry'ego, Bagińskiego, pytania zadawane po polsku, po czym po najwyraźniej nieudolnym tłumaczeniu przez słuchawki zadawane łamaną angielszczyzną w stylu "What message inside?" Dosłownie tak zostało zadane pytanie o przesłanie serii. Pytania do Henry'ego o drinkowanie w barze dzień przed i fitness ("JU LUK SOŁ GUT HENRI, JU LUK SOŁ GUT"). Second-hand embarassment na całego i wnioskując po szeptach obok, nie byliśmy odosobnieni w tej opinii. Szkoda mi było obsady, Lauren i Tomka, którzy na pewno byli turbo zmęczeni po takim tour (a dzisiaj z rana wylatywali do Stanów), a musieli przeżyć jeszcze taką żenuncję. Dobrze, że Panżeja jednak z nami nie było, Tomasz Kammel nie przeżyłby tej premiery w jednym kawałku.
Miałam również okazję spotkać się z Lauren i zamienić kilka słów. Niesamowicie sympatyczna, ciepła osoba, z dużym dystansem do siebie i taka, z którą chętnie wypiłoby się drineczka. Warto dodać, że do spotkania doszło pomimo tego, że Lauren była zmęczona i chora, nie pojawiła się na serii wywiadów, którą miała zaplanowaną na rano i wcale nie było takie pewne, czy w ogóle będzie na premierze.
To teraz do meritum, serial.
Powiem tak - jest dobrze. Nie jest może fenomenalnie, ale jest zdecydowanie dobrze i to, co do tej pory zobaczyłam, pozwala mi patrzeć na ten sezon i całą serię raczej z optymizmem, a biorę też pod uwagę fakt, że przeciętny widz nie będzie tego analizował tak jak ja i dzięki temu pewnie bawił się jeszcze lepiej. Są elementy zrealizowane fantastycznie, są takie, które kompletnie się nie bronią i takie, co do których nie mam jeszcze opinii, bo jest dla mnie jasne, że te wątki wyjaśnią się w kolejnych odcinkach.
Strach odnośnie muzyki, efektów, taniości, montażu, aktorstwa można spokojnie odłożyć na półeczkę. Muzyka BARDZO mi się podoba. Ma swój unikatowy charakter i zdecydowanie będę do niej wracać. Motywy nie są tak zapamiętywalne, jak to miało miejsce w GoT (np. osobny motyw dla Starków, osobny dla scen z Dothrakami itd.), ale dotychczasowa próbka zrobiła mi dobrze. Jeżeli komuś podobało się 'lelele', to ten soundtrack również powinien podejść, wokalu kobiecego jest sporo, podobnego, choć mniej dzikiego niż u Percivala. Pociętego montażu do tej pory nie uświadczyłam, efekty na poziomie (kikimora niezła, znaki i czary wyglądają świetnie, Torque jest groteskowy, ale to nie znaczy, że zrobiony i zaprojektowany źle). Rekwizyty, lokacje, kostiumy absolutnie nie wyglądają tanio, nie jest klaustrofobicznie ani pusto, te kwestie są w najgorszym przypadku po prostu poprawne. Jeśli chodzi o aktorstwo, to nie jestem w stanie na razie do nikogo się jakoś specjalnie przyczepić, w najgorszym przypadku ktoś po prostu robi, co ma robić i nic poza tym. Na plus wyróżnia się MyAnna Buring, która w roli Tissai robi już teraz takie rzeczy, że czapki z głów. Fenomenalnie radzi sobie z bardzo niewielkim czasem antenowym Jodhi May jako Calanthe. Nie ma jej wiele, a pomimo tego udaje jej się zbudować wielowymiarową, wiarygodną postać. Myszowór, jak się spodziewałam, również odstaje na plus od reszty towarzystwa. Henry jest świetnym Geraltem. Mogą paść zarzuty, że trochę za mocno gra głosem, ale jest dobry i naprawdę solidnie książkowy. Anya daje mocny popis już w scenach przed transformacją. Jaskier jest bardzo 'opowiadaniowy', mniej 'sagowy' na ten moment. Dynamika Geralt-Jaskier = Shrek-Osioł (najbardziej trafne porównanie ever, zaufajcie mi) doskonale się sprawdza, ale mam nadzieję, że Jaskier nie zostanie sprowadzony do roli comic reliefu w kolejnych odsłonach.
Już nawet te dwa odcinki rozwiały pewne wątpliwości, które tutaj podnosili niektórzy na wieść o kolejnych castingach. Na przykład pojawiająca się na IMDB Isadora to postać, która ma jedną linijkę dialogu i jest na ekranie może z 10 sekund? Córka karczmarza w Blaviken, coś takiego. Albo Anica? Jedna z uczennic Aretuzy, jest w dwóch, czy trzech scenach i też ma 2-3 linijki dialogów. Wielokrotnie było to pisane, ale tylko potwierdzam, że nawet najmniejszą rólkę trzeba obsadzić i taka osoba jak najbardziej może pojawić się na IMDB wcześnie i nie trzeba od razu drzeć szat, że na pewno zastępuje kogoś ważnego. Czasem to po prostu córka karczmarza, która poda Gerwantowi piwo.
Jeśli chodzi o fabułę, nie ma co ukrywać, puryści książkowi będą płakać i rwać włosy z głów, mimo że dialogów, czy motywów prosto z książek jest naprawdę sporo nawet tylko w tych dwóch odcinkach. Twórcy starają się stosunkowo często sygnalizować widzowi kiedy dzieje się który timeline, jest to trochę siermiężnie zrobione, ale potrzebne, bo podejrzewam, że typ popcornowy mógłby się inaczej nie połapać na początku, więc używa się odniesień do Wielkiej Czystki, czy bitwy pod Chociebużem. Ja nie miałam z tym problemów. Humor zdecydowanie jest i w każdym przypadku do tej pory mi siadł. Dialogi prezentują się przyzwoicie.
Pilot w części "Mniejsze zło" bardzo mocno zaczerpnięty z książek, sporo dialogów wyciągniętych prosto stamtąd. Z różnic - Caldemeyn jest zastąpiony swoją córką, Marilką, która jest mocno gruboskórną, mało wrażliwą nastolatką. Konfrontacja Renfri (Emma Appleton poradziła sobie z tą rolą) z Geraltem i ich łóżkowe harce mają miejsce w lesie. Nagrywane na Kanarach flashbacki z Arideą i małą Renfri najwyraźniej poleciały do kosza podczas dokrętek. Banda słabo zarysowana, ale Geralt siecze ich przewspaniale, pierwsze spotkanie przepisano trochę tak, żeby przypominało początek opowiadania "Wiedźmin". Ładna choreografia walk, piękne cięcia, na masakrę bandy i już bardziej wymagający pojedynek z Renfri aż miło było popatrzeć. Motyw jasnowidzenia Renfri został tu lekko wykorzystany, pasuje, książkowo, ale szkoda, że w takim wypadku wycięto kwestię dialogową Stregobora o tym fakcie. Czarodziej i wiedźmin nie znają się przed akcją opowiadania.
"Kraniec świata" został kosmicznie wręcz skrócony. Lille wycięta, konfrontacja z elfami przeprowadzona skromniutko, ale podejrzewam, że Filavandrela jeszcze zobaczymy nie raz, może częściej niż w książkach, kto wie. Starsza Mowa brzmi bardzo dobrze. Design elfów mi odpowiada, te widziane do tej pory są lekko 'śmietnikowe', od ludzi różnią się głównie uszami i (chyba!) brakiem zarostu. Spotkanie Jaskra i Geralta mogłoby być bardziej rozwinięte, bo wpadają na siebie przypadkowo w karczmie tak właściwie, ale sympatyczna dynamika to wynagradza. Adaptacja tego odcinka bardziej podobała mi się w naszym serialu, ale konfrontacja Geralta z diabołem, kulki, kopanie, obrzucanie się obelgami wyszły świetnie.
(...)
RESZTA POSTA POTEM, BO SIĘ NIE ZMIEŚCIŁ, NIECH KTOŚ SIĘ ZLITUJE I SKOMENTUJE, ŻEBYM MOGŁA WKLEIĆ RESZTĘ