1. Romans skończył się w sposób, który powoduje, że ani Geralt, ani tym bardziej Fringilla, nie chcą do niego wracać.
2. Nic dziwnego, że nikt w księstwie o nim nie wspomina. Ani Geralt, ani Fringilla się nim specjalnie nie chwalili. Nawet Jaskier zachował dyskrecję (co do niego niepodobne)
Rozumiem, ale żeby tak nawet nie nawiązać do przeszłości, czy w ogóle nie zdecydować się chociaż na dłuższą pogawędkę, to nie po wiedźmińsku. Geralt to przecież postać chora na wyrzuty sumienia. Dla osób tylko ogrywających grę, to nic zdrożnego, ot kolejna czarownica. Dla osoby zaznajomionej z książkami, mimo wszystko razi brak jakichkolwiek relacji pomiędzy tymi dwoma postaciami.
Nie ta lokacja. Nie było szkół wiedźmińskich ani w Temerii, ani w Velen, ani w Redanii, nie wspominając o Toussaint.. Te tereny były dość dokładnie opisane w Sadze, Geralt często je odwiedzał, a o szkołach nie było żadnej wzmianki. Wprowadzenie ich do gry byłoby nieuzasadnione. Co innego gdyby akcję umiejscowiono np. w Kovirze czy Cidaris.
Dla mnie poszukiwania wiedźmińskiego rynsztunku zostały wciśnięte w fabułę mocno na siłę, a rozrzucenie bezcennych tajnych wiedźmińskich schematów po różnych dziurach, jaskiniach i ruinach stanowiło gwałt na logice.
Na dobrą sprawę nigdy nie było wzmianki odnośnie położenia innych szkół wiedźmińskich. W ogóle szkoła żmii, czy ta niedźwiedzia są zdaje się wymyślone przez Redów, gdzie tą ostatnią można by śmiało połączyć z terenami Skellige. Sam uważam Kaer Morhen za najlepszą lokację w grze, a przeczesywanie wiedźmińskich jaskiń i grot z komentarzami Geralta odnośnie ich historii za najbardziej klimatyczny motyw eksploracyjny.
Było tutaj pole do popisu, wiedźmińska warownia szkoły niedźwiedzia czy kota, nie musiała być przecież kropka w kropkę podobna do Kaer Morhen. Zwyczaje tamtejszych wiedźminów (zwłaszcza tych ze szkoły Kota) i ich metody szkoleniowe też mogłby przecież odbiegać od tego co widzieliśmy w Kaer Morhen.
I bardzo dobrze
Zawsze bawiła mnie scena, w której w Wielkim Finale przemierzający świat bohater staje przed Wielkim Złym i ucina sobie z nim pogawędkę pt. "A teraz opowiem Ci, naiwny durniu, jak chciałem zawojować świat i co zrobię z twoimi zwłokami i trupem twojej narzeczonej, gdy już odetnę ci głowę". Na co bohater odpowiada w stylu "Nie, to ja utnę ci głowę, albowiem wyrządziłeś wiele zła".
Taka pogadanka miała sens w W1, gdzie celem Wielkiego Mistrza było przekonanie Geralta do swoich planów. Miała sens w W2, gdzie okazywało się, że Letho nie był wrogiem wiedźmina. Ale o czym gadać z Eredinem? Czy z Dettlaffem oszalałym z nieszczęśliwej miłości?
Rozumiem w czym rzecz, ale główny antagonista, który przez całą opowieść wypowiedział może ze 3 zdania, z czego wszystkie bardzo zdawkowe, to jednak nie najlepsze rozwiązanie sytuacji. Może nie półgodzinny monolog, ale ze 3 dodatkowe zdania złożone mógłby z sebie wydać. Chodzi mi przede wszystkim o to, że praktycznie nie znamy naszego głównego oponenta, co w przypadku tak istotnej postaci jest według mnie błędem.
Tutaj można było sprawę rozwiązać np. za pomocą wspomnień czy to Geralta, czy nawet Avallacha.
Co zaś się tyczy Dettlafa to z kolei ciężko w ogóle było go nazwać głównym antagonistą. W gruncie rzeczy to zmanipulowana marionetka i choć silna z natury, to dalej bardziej narzędzie w czyichś rękach, niż pełnoprawny zły.
W obu przypadkach brakowało przysłowiowego tąpnięcia, takiej kropki nad i, żeby te postacie uznać za kozaka pokroju Vilgefortza, czy Pana Lusterko.